☾ 18.
Luke
Impreza była duża oraz głośna i mieściła się na dachu jakiegoś hotelu przy Times Square. Muzyka dudniła dookoła, ludzie byli w wyśmienitych humorach, a kolorowe drinki wędrowały od baru z jednego końca budynku, aż do drugiego. Towarzystwo było naprawdę zróżnicowane wiekowo. Jakieś małolaty, studenci, a nawet dorośli. Nie czułem się tu samotnie, bo dobrze znałem kumpli Jacka, a Joelle, jak to dziewczyna, została porwana do babskiego grona i tyle ją widziałem. Wyglądała naprawdę zabójczo w szortach i krwistoczerwonej zwiewnej bluzce. Wieczór był naprawdę ciepły, więc pozwolono nam nawet skorzystać z basenu i wiele uczestników kąpało się w nim i nie tylko. Ja jednak postanowiłem zostać suchy i siedziałem w strefie VIP, którą Jack zaklepał dla mnie, Celeste i paru swoich najlepszych kumpli.
- Gdzie Jack? Muszę mu dać jego prezent! - spojrzałem na dziewczynę brata, przekrzykując muzykę, a ona tylko wzruszyła ramionami.
Zegarek, który tak naprawdę był tylko od Jo, bardzo mu się spodobał. Skłamałem, twierdząc, że nie wiem, jaki prezent mu dać, bo najnowsze czarne Audi R8 już tutaj jechało. Jack doskonale wiedział, czym się zajmuje, z resztą sam miał pod sobą wielu ludzi mojego pokroju i zarządzał całą siatką gangów w Nowym Yorku. Cała nasza rodzina była w to zamieszana po uszy, zaczynając od naszego pradziadka.
- Spróbuj go znaleźć przy basenie! - krzyknęła do mnie, upijając łyk krwawej Mary, na co tylko przytaknąłem, idąc w tamtym kierunku.
Znalazłem go, siedzącego przy barze i pijącego, to samo co Celeste. Zaśmiałem się cicho, a potem usiadłem obok niego.
- Cześć braciszku! - przywitałem się, przywołując do siebie barmana. Poprosiłem o pospolitego Cosmopolitana.
- Cześć młodzik! - zaśmiał się, czochrając mi włosy. - Gdzie zgubiłeś swoją dziewczynę? - dodał, rozglądając się za Joelle.
Mówcie, co chcecie, ale dobrze to brzmiało i zdecydowanie pasowało do Clarkson.
- Koleżanki Celeste zrobiły swoje. - przewróciłem oczami, a potem upiłem łyk drinka. - Muszę ci coś pokazać, mam nadzieje, że nikt nie będzie zły, iż opuścisz na moment swoją imprezę. - dodałem, przeczesując palcami włosy.
- Co ty knujesz, młody?
- Przekonasz się. - uśmiechnąłem się, wstając. - Chodź, musimy zjechać na sam dół i pójść na parking. - dodałem, idąc w kierunku, z którego przyszedłem. Tamtędy było najłatwiej dostać się do wind.
Miałem już wciskać przycisk wskazujący parter, ale właśnie wtedy pojawił się przy mnie solenizant. Wiedziałem, że nie miał ochoty nigdzie iść, ale słowo 'parking' zrobiło swoje.
- A mogłem teraz leżeć na Teneryfie. - jęknął, opierając się o zimną ściankę. - Że też stwierdziłem, że wolę zostać w domu i zrobić imprezę, jakiej w Nowym Yorku jeszcze nie było. - dodał, kręcąc głową. Był pijany.
- Jesteś idiotą. - zaśmiałem się, przez co dostałem po głowie, w żartach oczywiście, ale dostałem. - No ej! To, że jestem młodszy nie oznacza, że możesz robić ze mnie swój worek treningowy. - dodałem, wygładzając koszulkę.
- I tak mnie kochasz, ty mały skurwibąku.
- Jack, przestań! - wybuchnąłem śmiechem, po czym pokręciłem głową. On był taki niemożliwy.
- No dobrze, już dobrze. - uniósł do góry dłonie w geście poddania się. - To, co mi niby masz pokazać?
- Niespodzianka. - wzruszyłem niewinnie ramionami, wsłuchując się w piosenkę, której nikt nie lubił, ale wszyscy ją znali.
- No weź. - szturchnął mnie, mając nadzieje, że się przełamie.
- Nic ci się nie stanie, jeśli dowiesz się o tym za dwie minuty. - powiedziałem, pokazując mu język, na co zaśmiał się cicho.
- Jesteś niemożliwy, ale to geny mamy. - przyznał, gdy wychodziliśmy do lobby.
- Powiedział Jack Hemmings. - prychnąłem, popychając wejściowe drzwi. Bardzo wyraźnie słyszeliśmy z tego miejsca rozkręcającą się nad nami imprezę. - Załatwimy to szybko, bo wiem, że chcesz tam wrócić. - dodałem, zatrzymując się przy krawężniku.
Przeszliśmy na tyły budynku, gdzie mieścił się duży parking. Teraz był prawie pusty, przez co uśmiechnąłem się lekko. Gdy zatrzymaliśmy się centralnie na środku, pojawił się mój kumpel, który miał tu dostarczyć samochód. Audi było piękne.
- Młody, ty chyba sobie jaja robisz. - zaczął Jack, mierząc mnie wzrokiem, gdy Adam zatrzymał się parę centymetrów przed nami i wysiadł z R8, aby oddać właścicielowi kluczyki.
Podziękowałem mu za to, że pofatygował się tu z drugiego końca miasta i tyle go widzieliśmy. Spojrzałem na brata, który patrzył się oniemiały na kluczyki.
- Bracie, dziękuje! - zamknął mnie w męskim, niedźwiedzim uścisku, a potem poczochrał włosy.
- To prawdziwy prezent, a nie ta Omega. - przyznałem, śmiejąc się cicho. Choć tak na prawdę, ten zegarek dodawał mu jeszcze więcej odwagi i naprawdę do niego pasował. - Mam rozumieć, że się podoba?
- I to jeszcze jak! Jedziemy na przejażdżkę?! - spojrzał na mnie, przez co zaśmiałem się cicho i podszedłem do drzwi od strony pasażera.
- Jedźmy, ale jak nas zabijesz, to własnoręcznie usmażę ci dupę w piekle. - zarządziłem, opadając na miękkie siedzenia.
Jack wsunął kluczyki do stacyjki, a silnik obudził się do życia. To była muzyka dla naszych uszu. Uśmiechnąłem się, a zaraz po tym wgniotło mnie w siedzenie, gdyż braciszek wcisnął pedał gazu. To auto miało naprawdę niezłego kopa. Wyjechaliśmy na przedmieścia, a potem kręciliśmy się po starym lotnisku, które wręcz nadawało się do takich rzeczy. Widząc radość brata z nowego cacka czułem się usatysfakcjonowany i poprowadziłem w drodze powrotnej do hotelu. Przez resztę nocy już nigdzie nie schodziliśmy, a impreza naprawdę stała się tą najlepszą, na jakiej tylko mogłem być. Nie żałowałem, że tu przyleciałem i nie żałowałem, że Jo była tu razem ze mną.
:::
Obudziłem się z potwornym kacem, ale niczego nie żałowałem. Poszedłem spać, gdy było już jasno, ale dosyć sporo pamiętam. Gdy zorientowałem się, że spałem na twardej kanapie, przyznałem przed samym sobą, że musiałem być nieźle spity, skoro nie poczułem wcześniej, jak bardzo bolą mnie plecy. Jęknąłem cicho, a potem podniosłem się do siadu, łapiąc za głowę.
- Cześć Luke. - przywitała mnie Joelle, pojawiając się przede mną w swojej piżamie. Wyglądała na tak samo zmizerniałą jak ja. - Jak się czujesz, chłopcze? - dodała.
- Fatalnie. - stwierdziłem, nie mając nastroju na żarty. - A ty?
- Gorzej. - ziewnęła szeroko, a potem przeczesała palcami włosy. - Niewiele pamiętam. - dodała, pocierając dłońmi twarz.
- A ja pamiętam całkiem sporo, ale dopiero od tego momentu, w którym wróciłem z Jackiem, więc ci nie pomogę. - powiedziałem, patrząc się jak wstaje i zmierza do łazienki.
- Może Celeste mi powie. - stwierdziła, idąc tyłem, aby móc na mnie spojrzeć. - Miałeś rację, to super dziewczyna. - dodała, a potem zamknęła za sobą drzwi i już jej nie widziałem.
- Ja zawsze mam rację! - krzyknąłem, nie mając pojęcia, czy mnie słyszy, ale zaśmiała się, więc chyba tak się stało.
Resztę tego dnia spędziliśmy przed telewizorem. Dużo oglądaliśmy, rozmawialiśmy i jedliśmy. Nasz obiad i kolacja to była pizza. Z czasem i coraz większą ilością wziętych przez nas tabletek przeciwbólowych czuliśmy się lepiej, a przynajmniej tak mi się wydawało. Nie wiedziałem, czy będzie tak, gdy wrócimy do domu, ale miałem szczerą nadzieje, że tak. Joelle była naprawdę świetną dziewczyną, przed którą widziałem świetlaną przyszłość, w której chciałem, aby znalazło się miejsce i dla mnie.
- Boże, no co za idiota, nie idź tam, ty pacanie! - oburzyła się, gdy oglądaliśmy jakiś marny horror.
- Zawsze tak wszystko komentujesz? - uniosłem brew, zabierając jej popcorn. Celeste do nas wpadła, przynosząc nam przekąski na ten filmowy dzień, za co byłem jej wdzięczny, bo nie miałem ochoty nigdzie chodzić.
- Może. - wzruszyła ramionami, skupiając się na oglądaniu, ale za chwilę obydwoje roześmialiśmy się radośnie, po czym doszedłem do wniosku, że takie popołudnia powinny pojawiać się częściej w moim życiu.
~*~
jak mi się nic nie chce, boże
idę coś oglądać, ale idk co, a wy róbcie swoje, ily
lots of love, Red x
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top