☾ 17.
- Nie mam pojęcia, co chciałby dostać Jack. - wzruszyłam ramionami, gdy przeszliśmy kolejne piętro galerii. Zgodziłam się na ten cały chory wyjazd do Nowego Yorku, ale okazało się, że Luke nie myślał nawet przez chwilę o prezencie dla brata. - Nie znam go, więc dlaczego to ja mam ci pomóc, a nie któryś z chłopców? - dodałam, unosząc brew.
- Michael w tym momencie próbuje kolejną pozycję z Red, Calum pojechał do swojego siostrzeńca, bo również ma urodziny, a Ashton, to Ashton. Nie widzi świata poza swoim playstation i jedzeniem. - wyjaśnił, wzruszając ramionami, przez co pokręciłam głową.
- Nie musiałam wiedzieć, co aktualnie robią Red i Michael. - przyznałam, wzdychając ciężko.
- Nie mam pewności, że akurat to robią, ale nie zdziwiłbym się, gdyby tak było.
- Już przestań. - nałożyłam dłonie na uszy, pokazując mu, że nie mam zamiaru dłużej tego słuchać.
- Dobrze, już dobrze. - uniósł dłonie do góry, uśmiechając się pod nosem. Pokręciłam głową, poprawiając torebkę, która wisiała na moim ramieniu.
- Na pewno nie masz żadnego pomysłu? - uniosłam brew, spoglądając na niego.
- Myślałem nad jakimś zegarkiem, on jest bardziej poważny ode mnie, lubi takie rzeczy, no wiesz. - wzruszył ramionami, a ja stwierdziłam, że to nie jest taki zły pomysł.
- Więc chodźmy po zegarek. - postanowiłam, zawracając, bo ostatni taki sklep był na końcu tego piętra.
Wybraliśmy razem czarną Omegę ze złotymi zdobieniami. Model był wyjątkowo piękny i chyba wiedziałam, co kupię razem z mamą tacie na następne urodziny. Sprzedawczyni bardzo nam pomogła, choć wiedziałam, że chodzi jej po prostu o sprzedaż towaru. Była kobietą w podeszłym wieku o pogodnej twarzy i farbowanych włosach. Na pożegnanie obdarzyłam ją szczerym uśmiechem, który odwzajemniła, co zapisało się w mojej pamięci.
- Fajna babka. - skomentował Luke, gdy dotarliśmy do części galerii, w której mieściły się wszystkie restauracje z fast foodami. Zajęliśmy wolny stolik przy KFC, blondyn złożył nasze zamówienia i zostało tylko poczekać, aż będą gotowe.
- Opowiedz mi coś o Jacku. - poprosiłam, zakładając nogę za nogę.
- Cóż... - potarł kark, zbierając myśli. - To całkiem w porządku facet. Jego dziewczyna również. Są ze sobą naprawdę długo i nie wiem, czemu ten idiota zwleka jeszcze z oświadczynami. Razem z chłopakami stwierdziliśmy, że to będzie najlepsze wesele, o jakim Nowy York usłyszy. - dodał, śmiejąc się cicho.
- Jak nazywa się jego dziewczyna?
- Celeste. - odpowiedział, kręcąc młynka palcami. - Sądzę, że się polubicie. - dodał, a ja tylko wzruszyłam ramionami.
- Pozostaje mi mieć tylko nadzieje, że tak się stanie, mój chłopcze. Fałszywy chłopcze. - zaśmiałam się, a on pokręcił głową, a potem poszedł przynieść nasze zamówienia.
Jedliśmy w milczeniu, nie czując potrzeby rozmawiania. A przynajmniej ja nie czułam. Pochłaniałam w spokoju swoje jedzenie, popijając przy tym colę. Choć wiedziałam, że po tym przytyje, to i tak jadłam tyle ile mogłam, nawet więcej. Wkrótce mój brzuch w końcu się napełnił i opadłam na krzesło, wzdychając błogo. Czułam się szczęśliwa.
- Jesteś pierwszą dziewczyną, która nie hamuje się z jedzeniem i to jeszcze w takim miejscu. - powiedział, co potraktowałam jako komplement.
- Po prostu lubię jeść, to nic dziwnego. - wzruszyłam ramionami, nie widząc w tym nic dziwnego. - Potem będę żałować, ale dałabym się pokroić za takie przysmaki. - dodałam, rozmarzając się lekko.
- Nie wiem, gdzie byłaś przez całe moje życie, ale zostań w nim na dłużej, bo doskonale cie rozumiem. - przyznał, opierając głowę na swojej pięści.
Przewróciłam oczami na jego słowa. Był taki przewidywalny, że aż mnie to zabolało. Żyjemy w normalnym świecie, a nie w jakimś tanim filmie, czy opowiadaniu dla napalonych nastolatek.
- Cały czas byłam w swoim domu i chodziłam do szkoły, cała filozofia. - przyznałam otwarcie, gdy zbieraliśmy się do domu.
Puściłam jeszcze oczko, a potem ruszyłam do schodów ruchomych, które miały zabrać mnie na górny parking, gdzie blondyn zostawił swoje auto.
:::
Gdy lądowaliśmy na JFK* poczułam, że rozpiera mnie szczęście. Choć nie przyleciałam tutaj, aby podziwiać piękno miasta, to halo, byłam w Nowym Yorku! Wyglądałam za okno latającego pudła, przebierając nogami ze zniecierpliwienia. Luke, który siedział obok mnie zaśmiał się, widząc moją reakcję, przez co przewróciłam oczami. Nie obchodziło mnie, że wyglądam jak dziecko, gdy się cieszę. W sumie, to jeszcze byłam dzieckiem, więc było mi wolno w stu procentach.
- Cieszę się, że nie pada, bo wtedy byśmy niczego nie zobaczyli. - przyznał, nakładając swoją dłoń na moją. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc sensu tego gestu, ale w ostateczności nie zareagowałam słownie.
- Cieszę się, że tu jestem. Moim marzeniem jest tutaj studiować. - wyznałam, gdy w samolocie już się przeludniło. Poczekaliśmy, aby nie przeciskać się do wyjścia, jak sardynki w puszcze.
- Na pewno ci się to uda. - stwierdził, dźwigając swój i mój bagaż podręczny. Cóż za dżentelmen z niego. Aż zachciało mi się śmiać.
- Chce, aby to co mówisz, było prawdą. - przyznałam, gdy weszliśmy do hali przylotów.
Blondyn rozejrzał się dookoła, szukając swojego brata i jej dziewczyny. Niestety nie mogłam mu pomóc, bo nie widziałam ich nawet na zdjęciach. Luke nie był zwolennikiem takich rzeczy, co mnie wcale nie zdziwiło. Stałam więc przy nim, czując jak mięśnie moich budzą się do życia. Miałam tylko nadzieje, że nie złapie mnie żaden skurcz, bo to była ostatnia rzecz, jakiej potrzebowałam.
- Gdzie oni są? - Luke zmarszczył brwi, rozglądając się po tłumie, jaki znajdował się dookoła nas. - Powiedziałem mu, że przylecimy dzisiaj o tej właśnie godzinie. W sumie ten zegarek mu się przyda. - dodał, spoglądając na telefon, aby upewnić się, że to nie po jego stronie leży wina.
- Zawołaj mnie, gdy już ich znajdziesz. - stwierdziłam, idąc za znakami do łazienki.
Byłam zmęczona lotem, ale mój pęcherz dał o sobie znać i wolałam nie odkładać swojej wizyty na później. Po piętnastu minutach byłam już z powrotem na miejscu, w którym zostawiłam blondyna i zastałam tam jego starszą kopię oraz dziewczynę, a właściwie młodą kobietą, która posiadała osobliwą urodę.
- Um... cześć. - przywitałam się, podchodząc do nich.
- Witamy w Nowym Yorku, Joelle. - Jack uśmiechnął się do mnie szeroko, a potem zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku. - Nareszcie ten młokos sobie kogoś znalazł i nie jest to byle kto.
- Jack, nie zapędzaj się... - jego dziewczyna popatrzyła się na niego, przez co zaśmiał się głośno, a potem posłał jej niewinny uśmiech i oddał mnie w jej ramiona. - Cześć, Jo. Miło mi cię poznać. - dodała, przytulając mnie mocno do siebie. Myślałam, że zaraz wypluje swoje płuca, ale na szczęście tak się nie stało.
- Mi was również. - przyznałam, gdy blondyn zabierał nasze bagaże do wyjścia. - Luke mi dużo o was opowiadał. - skłamałam, wymieniając z nim znaczące spojrzenie. Posłał mi oczko, przez co postanowiłam dalej ciągnąć tę szopkę.
- Tak samo, jak nam o tobie. - zdradziła Celeste, szturchając mnie w bok.
- Wszystkiemu zaprzeczam. - stwierdziłam dla zabawy, przez co zaśmialiśmy się cicho, wychodząc na zewnątrz. Temperatura nie była zbyt wysoka i niska, była idealna, więc uśmiechnęłam się sama do siebie, spoglądając w niebo. Było bezchmurne i właśnie startował jeden z wielu samolotów. Przez chwilę było głośno, ale tylko przez chwilę, po czym pudło zniknęło w atmosferze, zostawiając nas samych.
- Chodźcie, tam zaparkowałem samochód. - Jack wyrwał się na przód, prowadząc nas na drugą stronę ulicy. Ruszyłam za nim z Celeste przy boku, Luke nie pomylił się, co do niej. Byłam pewna, że jakiś wspólny język z nią na pewno znajdę.
- Jasne, dzięki, że zapytałeś, czy nie trzeba mi pomóc. - burknął młodszy Hemmings, idąc za nami w stronę pojazdu. Zaśmiałam się cicho, a potem wróciłam do rozmowy z dziewczyną jego starszego brata, poznając ją coraz bardziej.
~*~
półtora godzinny poślizg, ale mam nadzieje, że to nie problem, cri
JFK* - lotnisko w NYC nosi imię Johna Fitzgeralda Kennedy'ego, a kim był Kennedy chyba mówić nie muszę :-)
mówcie, co sądzicie, a ja spadam do Kości, zaczęłam swój fav sezon i god, kocham alflfh
lots of love, Red x
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top