☾ 13.
Następnego dnia rzeczywiście nie poszłam do szkoły. Wyspałam się, a to było mi potrzebne. Gdy się przebudziłam czułam się o wiele lepiej. Prawie połowę dnia przeleżałam w łóżku, przeglądając wszystkie social media, jakie tylko miałam, a potem dopiero zabrałam się za życie. Odrobiłam lekcje na dzisiaj oraz na następny dzień, przy okazji uzupełniając tematy. Dowiedziałam się, że ominęły mnie dwie kartkówki, co mnie ucieszyło, bo nie byłam na nie w ogóle przygotowana. Gdy Charlie wrócił ze szkoły, przygotowaliśmy ulubiony obiad rodziców i poczekaliśmy na nich. Miło było widzieć ich wszystkich przy jednym stole. Rzadko taki obrazek w naszej rodzinie miał miejsce, bo byli strasznie zabiegani, a mój braciszek jadał u siebie. Rodzicom głównie na to nie pozwalała ich praca, to było zrozumiane, a Charlie, cóż to był Charlie, nie rozumiałam jego męskiego świata, a może nawet nie próbowałam. Ważne było dla mnie to, że się dogadywaliśmy i nie skakaliśmy sobie do gardeł, tak jak to stereotypowo powinno być.
- Lecę do Paryża. - oznajmił tata, gdy wróciłam z kuchni razem z mamą. Obracał w dłoni swój telefon, czyli prawdopodobnie dostał tę informację, gdy odnosiłam z mamą naczynia.
- Kiedy? - rodzicielka zmarszczyła brwi, upijając łyk czerwonego wina, które zostało w jej kieliszku. - Ja muszę polecieć do Waszyngtonu, mam jakieś spotkanie, kontrahent nalega, aby porozmawiać w cztery oczy. - dodała, przewracając oczami.
- Za tydzień, chyba, że przesuną termin, to za dwa dni, nic jeszcze nie wiem. - wzruszył ramionami, patrząc się na swoją żonę, tak jakby nie widział jej całe wieki. Miłość moich rodziców była najpiękniejszą, jaką do tej pory widziałam w swoim życiu. - Znam tego kontrahenta?
- To ten syn twojego byłego wspólnika, całkiem przystojny szczerze mówiąc. - przyznała, zaczynając się droczyć z tatą.
- Lecę z tobą. - postanowił, a w jego oczach zapaliły się lampki, tlące się ogniem zazdrości. - Nie będzie mi jakiś młodzik podrywał żony, co to to nie. - dodał, a ja zachichotałam cicho.
- Jesteście tacy starzy, a tacy uroczy. - skomentowałam, opierając głowę na dłoni.
- Ja ci dam, stary. Też mi coś. Ja przeżywam drugą młodość. - fuknął ojciec, przez co wybuchnęłam śmiechem. Kocham go.
- Jeszcze nie jestem na tyle brzydka, żeby wstrzykiwać sobie botoks i robić operacje plastyczne. Nadal potrafię zdziałać tym cuda i podpisać nie jedną umowę. - stwierdziła moja rodzicielka, spoglądając z uśmiechem na tatę, a ten pokręcił głową. - Żebyś wiedziała ile dostaje propozycji wyjścia na kolacje, albo kawę. - dodała, machając ręką.
- Czemu ja o tym nie wiedziałem wcześniej? - uniósł brew, a mama wzruszyła ramionami, posyłając mu buziaka w powietrzu.
- Nie będę wam przeszkadzać. - stwierdziłam, postanawiając im dać chwilę samotności. Kto wie, może doczekam się siostry. - Muszę się pouczyć na jutro. - dodałam, podając swoją stałą wymówkę. Jeśli miałabym być szczera, to nie miałam żadnej ochoty na siedzenie z nosem z książkach, ale musiałam to zrobić. - Tylko nie szalejcie za bardzo, chce słyszeć tylko swoje myśli. - dodałam, znikając na schodach. Do moich uszu dobiegły ich śmiechy, więc uśmiechnęłam się do siebie i nacisnęłam klamkę od swojego pokoju, znikając za drzwiami.
:::
Rano niechętnie zwlokłam się z łóżka, wypełniłam wszystkie poranne zajęcia i opuściłam dom bez śniadania. Nie miałam apetytu po wczorajszej dużej kolacji. Nie zauważyłam nigdzie Hemmingsa, co mnie ucieszyło. Za to na podwórku stał samochód Michaela z nim na siedzeniu kierowcy i Red obok niego. Pomachałam im przed tym, jak wsiadłam do pojazdu i uśmiechnęłam się na powitanie.
- Cześć. - powiedziałam, zapinając pas. - Co tam? - dodałam, nachylając się w ich stronę.
- Lepiej nie pytaj, ma kaca i umiera. - powiedziała Red, rozczesując włosy i przeglądając się w bocznym lusterku.
- Nie mam kaca, po prostu się nie wyspałem. - mruknął Clifford, opierając głowę na dłonie. Drugą zacisnął mocniej na kierownicy, aby zachować panowanie nad pojazdem.
- Ciekawe dlaczego. - zachichotałam, a on wbrew sobie dołączył do mnie po dłuższej chwili. - Nie będę wnikać, ale na przyszłość daj mu spać, paskudo. - dodałam, zwracając się tym samym do Red, która zapłonęła na czerwono prawie tak samo mocno, jakby z natury była burakiem.
- Czepiasz się. - stwierdziła, skupiając się na swoich włosach. Starała się nie złapać ze mną kontaktu wzrokowego, przez co ponownie zaczęłam się śmiać. Była taka urocza, gdy się wstydziła.
- Działo się coś, gdy mnie nie było? - zapytałam, zmieniając temat, aby poczuła się z powrotem komfortowo. Zaczęła mi opowiadać nudny, szkolny dzień, aż do momentu, w którym nie pożegnała się z chłopakiem i nie weszła ze mną do budynku placówki edukacyjnej.
Lekcje mijały nam stosunkowo szybko, jednak najbardziej ciągnął się wf, którego obydwie nie byłyśmy zwolenniczkami. Potrafiłam przeboleć grę w siatkówkę, czy koszykówkę, ale nie piłkę nożną. Była to dla mnie bezsensowna dyscyplina, dlatego też nie angażowałam się zbytnio w grę, przez co nauczyciel zagroził mi jedynką. Nie przejęłam się tym zbytnio, podobnie jak jeszcze kilka innych dziewczyn i nadal olewałam piłkę, boisko i toczące się rozgrywki parominutowe.
Po zakończonej lekcji odczekałam, aż Red weźmie prysznic, bo w przeciwieństwie do mnie nieźle się spociła, strzelając większość bramek dla naszej drużyny. Dostała pochwałę od wuefisty i zgodziła się wziąć udział w zbliżających się zawodach, jako kapitan naszej drużyny. Byłam z niej dumna, bo zawsze chciała się sprawdzić w tej roli i nareszcie się jej to udawało.
- No nareszcie. - oznajmiłam, gdy zobaczyłam ją gotową do wyjścia. Nudziło mnie to czekanie i zaczęłam się nawet zastanawiać, czy nie pójść do szafki, aby zabrać stamtąd książki potrzebne mi na jutro. - Ileż można było czekać? - dodałam, gdy wyszczerzyła się w moim kierunku. Pokręciłam głową zrezygnowana i nareszcie opuściłyśmy budynek szkoły. Cieszyłam się z tego faktu, bo spędziłam tu już za dużo czasu dzisiaj.
- Patrz, Romeo sobie o tobie przypomniał. - zaśmiała się Red, wskazując na stojącego na parkingu Luke'a. Przewróciłam oczami, a potem zmarszczyłam brwi, widząc, jak brunetka zniknęła szybciej niż mrugnięcie okiem. Dzięki Davenport, wielkie dzięki. Westchnęłam ciężko i ruszyłam przed siebie, ignorując blondyna.
- Jo! Jo!!! - rzucił się za mną, a ja zignorowałam jego nawoływania. Niech sobie nie myśli, że to ja go będę przepraszać za to, że nic mu nie powiedziałam o próbie i Leo. - Możemy pogadać? - dodał, zastępując mi drogę.
- Mam jakieś inne wyjście, czy znowu potraktujesz mnie jak worek na ziemniaki? - spojrzałam na niego, odsuwając się na bezpieczną według mnie odległość. Cieszyłam się, że nie było nikogo wokół, bo nie miałam zamiaru znosić tej szopki w gratisie z gapiami.
- Chciałem cię przeprosić. - zaczął, po czym przełknął ślinę.
- Miło. - stwierdziłam, patrząc się na niego z obojętną miną. - Coś jeszcze?
- Jo, proszę cię.
- O co mnie prosisz?
- Wybacz mi to, wiem, że zachowałem się jak jakiś popieprzony dupek, ale taki już jestem. Najpierw robię potem myślę, rozumiesz?
- Staram się. - wzruszyłam ramionami. Chciałam go przetrzymać chwilę w niepewności. - Jak obydwoje się zaangażujemy, a mam nadzieje, że nie, to też będziesz mnie traktował, jak rzecz, a nie człowieka? - zadałam to jedno zasadnicze pytanie, będąc ciekawą jego odpowiedzi.
- No nie...
- Skąd wiesz? Nie panujesz nad sobą, Luke, a to nie jest wcale dobre. Musisz się nauczyć, że mają prawo mnie otaczać inni chłopcy, a ja nigdy nie stanę się twoją własnością, tak jak to w tych gównianych opowiadaniach, czy książkach, rozumiesz? - przyznałam, a ten przytaknął ruchem głowy i wcisnął mi w dłoń kwiat lilii. No i mnie zaskoczył. Nie liczyłam, że coś od niego dostanę, a jeśli to stawiałabym na różę, a nie lilię. - Dziękuję. - wymamrotałam zaskoczona.
- Przepraszam. - powtórzył, a ja westchnęłam cicho. Cholera.
- Nic się nie stało, ale następnym razem urwę ci jaja, obiecuje.
- Zepsułaś.
- Spadaj.
- Miało być tak romantycznie i w ogóle. - wypchnął dolną wargę do przodu, a potem poprowadził mnie do swojego samochodu i otworzył drzwi.
- Nie umiesz być romantyczny. - stwierdziłam, a on wzruszył ramionami, jakby to było coś najzwyklejszego pod słońcem.
- Nie umiem, bo romantyk zabrałby cię na kolację do pięciogwiazdkowej restauracji, ale pojedziemy na pizzę. - stwierdził, opuszczając parking, a ja zaczynałam być wniebowzięta.
~*~
ten rozdział jest jakiś dziwny, cri
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top