7.
Całą czwórką ruszyli do Indianapolis tam gdzie tymczasowo znajduje się prezydent. Bell nie była zadowolona gdy bracia woleli by jechała z nimi Impalą, a nie jej motocyklem. Stwierdzili że tak będzie szybciej i bezpieczniej jak będą trzymać się razem. Sam po drodze zadzwonił do Crowley'a informując go o tym że Lucyfer spłodził nefilima i aby dowiedział się z kim sypia prezydent i że spotkają się w Indianapolis.
-Nie bądź taka naburmuszona Bell.- powiedział z rozbawionym uśmiechem Dean spoglądając w lusterko aby zobaczyć w nim odbicie swojej siostry siedzącej na tylnym siedzeniu obok Castiel'a.
-Nie drażnij mnie. Tylko lepiej powiedz jaki mamy plan.- brunetka pochyliła się do przodu opierając przedramiona o przednie siedzenie brata.
-To oczywiste. Obalić prezydenta i znaleźć dzieciaka.- Bell wywróciła oczami i wróciła do wcześniejszej pozy opierając się plecami o oparcie siedzenia.
-To żaden plan Dean.- powiedział Sam.
W bocznym lusterku Dean zobaczył jadący na nimi czarny wóz, który włączył światła policyjne sygnalizujące by się zatrzymali.
-Cholera, gliny.- blondyn przeklną pod nosem, zaczął zwalniać i zjeżdżać na pobocze, a czarny samochód wyprzedził ich i zatrzymał się tuż przed nimi.- Zostańcie tu, zajmiemy się tym.- powiedział do Castiel'a i Bell po czym razem z Sam'em wysiadł z samochodu.
-Coś tu nie gra, od kiedy policja ma taką rejestracje?- Bell pochyliła się do przodu aby przez przednią szybę Impali przyjrzeć się rejestracjom samochodu przed nimi, nie wygląda na zwyczajną.
-Nie znam się na rejestracjach.
-Racja, moim zdaniem wygląda na rządową. To i owo sobie poszperałam.- powiedziała dumie uśmiechając się do anioła, ale ten tylko zmarszczył brwi nie rozumiejąc o co jej chodzi.- Nieważne.- uśmiech jej zrzedł, nie miała ochoty mu tego tłumaczyć, za dużo by tego było.
Niespodziewanie mężczyźni z tego drugiego samochodu zaczęli szamotać się z Sam'em i Dean'em po czym zaczęli mierzyć do nich z broni. Bell od razu wysiadła z pojazdu razem z Castiel'em gotowi do walki.
-Nie ruszać się!- wykrzyknął jeden z mężczyzn.
-Nie.- rozkazał Dean zatrzymując Castiel'a dłonią aby się zatrzymał, a Sam zatrzymał siostrę. Gdyby doszło do strzelaniny Cass'owi i Bell nic by nie było, zwykłe kule nie mogą ich zabić, ale za to Winchester'ów tak.
Nagle w tle usłyszeli muzykę, dźwięki saksofonu. Niedaleko nich zatrzymał się czarny samochód. Wszyscy spojrzeli w tym kierunku. Z pojazdu wyszedł mężczyzna w garniturze trzymając w dłoniach granatnik po czym wycelował w samochód stojący przed Impalą. Widząc broń wszyscy skoczyli na boki by ukryć się przed wybuchem, tylko Cass został w miejscu, Sam złapał Bell za ramie i razem z Dean'em schowali się za Impale. Wybuch wydał głośny dźwięk i zniszczył samochód, który stanął w płomieniach, a mężczyźni którzy celowali wcześniej do Winchster'ów zostali odrzuceni przez wybuch i stracili przytomność.
-Ty, anioł, wymarz im wspomnienia.- przybysz z angielskim akcentem zwrócił się do Castiel podchodząc w ich stronę.- Rządowe tablice, elitarna jednostka hycli.- powiedział wskazując płonący samochód.- Ktoś wyjątkowy was szuka.
Sam, Dean i Bell wyszli zza samochodu stając obok Castiel'a na przeciw mężczyzny z granatnikiem.
-Przepraszam, ale kim jesteś?- zapytał Sam.
-Gdzie moje maniery. Arthur Ketch, Brytyjscy Ludzie Pisma.- powiedział gentlemeńsko z delikatnym uśmiechem i dumnie stając przed nimi.
Bell zamrugała powoli, musiała przyznać że mężczyzna jest bardzo przystojny, a zapach, który od niego poczuła był wyjątkowy, droga woda kolońska z domieszką cynamonu, od razu wczepił jej się w pamieć co rzadko się zdarza gdy dopiero co poznaje nową osobę. Przyjrzała mu się dokładnie, a gdy jego brązowe oczy z domieszką błękitu padły na jej osobę jego uśmiech się poszerzył, a ona poczuła dziwny dreszcz ekscytacji i jednocześnie coś podskórnie mówiło jej że ten człowiek, mimo że sprawia wrażenie szarmanckiego dżentelmena, jest niebezpieczny.
~~~~
Castiel usunął wspomnienia rządowym agentom po czym odjechali zostawiając ich na drodze.
-To bardzo proste. Mick Davies poprosił byście dołączyli do naszych międzynarodowych starań. Mam instrukcje by was do tego zachęcić.- powiedział Ketch.
-I co, śledziłeś nas?- zapytał nieufnie Dean mierząc go swoim niezawistnym spojrzeniem krzyżując ramiona niebędąc zadowolonym że mieszają się w nie swoje sprawy.
-Skądże. Grzeczne z nas psy. Przybiegamy tylko na zawołanie.- powiedział i spojrzał na Sam'a. Bell skrzywiła się słysząc jego porównanie, nigdy nie lubiła gdy ktoś tak się wyraża, a zwłaszcza gdy mówi coś takiego w jej kierunku. W końcu można powiedzieć że jest trochę jak pies.- A on zawołał.- dodał podbródkiem wskazując Sam'a.
-Nie... rozłączyłem się.- zaczął tłumaczyć się szatyn czując wzrok swojego brata na sobie.
-Owszem przez co pan Davies pomyślał że macie kłopoty, a tak właśnie było. Zadzwonił po mnie. I nie ma za co- powiedział Ketch nadal zachowując maniery i swoją wyniosłość. Bell zamyśliła się próbując rozgryźć jego osobę. Niby zachowuje się przyzwoicie, ale nie brzmi jakby ich szanował i zachowuje się jakby chciał pokazać jak dobry jest w tym co robi.
-Dlaczego mamy ci wierzyć?- zapytał Dean. Ketch westchnął z delikatnym uśmiechem i spojrzał na Bell.
-Niech wasza siostra powie. Wyczuwasz abym kłamał?
Wszyscy spojrzeli na nią czekając aż coś powie. Niezbyt dokładnie przysłuchiwała się rytmie jego serca, ale raczej nie słyszała by zabiło inaczej gdy mówił.
-Nie... Ale równie dobrze możesz wiedzieć jak mnie przechytrzyć.
-Wiesz że pierwszy raz spotykam blutbad'a, muszę przyznać że jesteś interesująca.- Bell zrobiło się nagle ciepło gdy Ketch świdrował ją swoim spojrzeniem nadal mając na twarzy uśmiech, ale tym razem brunetka zauważyła w nim coś dziwnego.
Dean odchrząknął przez co Ketch przeniósł swoje spojrzenie na niego i ponownie zaczął mówić.
-Rozumiem wasze zawahanie. Nie poznaliście nas z najlepszej strony. Lady Bevell jest nieco... pobudliwa.
-Próbowała nas zabić.- powiedział podwyższonym tonem poddenerwowany Dean.
-Jak powiedziałem, pobudliwa.- powiedział ze spokojem Ketch. Tego człowieka najwyraźniej trudno wyprowadzić z równowagi.
-A ty niby jesteś lepszy?- zapytał Castiel.
-Nie obchodzicie mnie, nie jestem ideologiem.
-Chcesz tylko pomóc amerykańskim łowcom oczyścić kraj z potworów?- zapytała Bell krzyżując ramiona na piersi robiąc krok do przodu aby była bardziej widoczna i by pokazać swoją pewność siebie. Ketch ponownie na nią spojrzał z dziwnym blaskiem w oczach, ale brunetka nie zraziła się tym, nie ma zamiaru pokazywać swojej słabości przed jakimś brytolem nawet jeśli jest piekielnie przystojny.
-Wiemy że tu działacie inaczej. Jesteśmy gotowi do współpracy. Oferujemy ekspertyzy, umiejętności, uzbrojenie. Nasi konstruktorzy spędzili lata łącząc magie z technologią. Przykładowo nie zawsze ścinamy głowy wampirom. To mało wydajne przy dużych gniazdach- Ketch odwrócił się i otworzył bagażnik swojego samochodu. Rodzeństwo z Castiel'em podeszło bliżej by przyjrzeć się przedmiotom znajdującym się w środku. Ketch wyjął i pokazał im coś co wygląda jak duża strzykawka tyle że bardziej udoskonalona. - Naświetlamy je, przestawiamy im DNA. Ich własna krew staje się zabójcza.
-Czad.- zachwycił się Sam. Bell też była pod wrażeniem, ale skoro mają takie gadżety na wampiry, to pewnie i na nią też coś mają. Sam fakt że tamta Bevell znała zaklęcie czarnego psa i miała talizman z jego znakiem sprawił że Bell poczuła że oni nie są zwykłymi graczami, znają się na rzeczy lepiej niż ktokolwiek kogo kiedykolwiek wcześniej poznali.
-Zabawki to ta fajniejsza cześć.- powiedział Ketch z uwielbieniem trzymając w dłoni niebezpieczną broń. Zerknął na Bell po czym ponownie zajrzał do bagażnika i tym razem wyją pozłacane jajo z różnymi symbolami.- Hiperboliczny generator impulsów. Egzorcyzmy są zawodne. To urządzenie emituje siłę, która wypędza demony z naczynia.
-A co z aniołem, działa tak samo?- zapytała Bell, chyba właśnie znaleźli sposób jak wypędzić Lucyfera z ciała prezydenta.
-Nad czym pracujecie?- zapytał zaintrygowany Ketch.
-Chcesz byśmy ci zaufali. Najpierw ty musisz zaufać nam.- powiedział Dean.
-Niech wam będzie.
~~~~
Winchester'owie spotkali się z Crowley'em i Roweną w wynajętym dwuczęściowym pokoju motelowym. Crowley dowiedział się kim jest kobieta z którą sypia prezydent, Kelly Kline jego asystentka. Jako że jedynie Crowley może przeteleportować się do strzeżonej rezydencji, w której znajduje się kobieta to na niego padło uprowadzenie jej stamtąd. Gdy sprowadził ją do pokoju motelowego Sam i Dean zaczęli jej tłumaczyć że prezydent jest opętany przez Lucyfera i że nosi w sobie bezbożną istotę. Kobieta początkowo nie mogła w to uwierzyć, była skołowana i wystraszona, ale w końcu przekonali ją.
Kelly miała za zadanie zadzwonić i ściągnąć Lucyfera do motelu, resztą zajęli się oni. Ukryli się w drugim pokoju połączonym dwuczęściowymi drzwiami, które zamknęli gdy pokój w którym była Kelly przeszukiwali agenci by sprawdzić czy nie ma zagrożenia. Gdy wyszli do pokoju wszedł prezydent, a gdy kobieta powiedziała mu że nie może urodzić dziecka wściekł się, wtedy z drugiego pokoju wyszedł Sam trzymając w dłoniach jajo, skierował je w stronę Lucyfera po czym zaczął mówić zaklęcie. Jasny blask rozświetlił pomieszczenie, impuls wydostał się z jaja i uderzył w diabła. Pokój zaczął się trząść, a z gardła prezydenta zaczął wydobywać się świetlisty obłok. Drzwi do drugiego pokoju zostały otworzone, Rowena zaczęła odprawić rytuał odesłania Lucyfera z powrotem do klatki, wrzuciła ostatni składnik do naczynia po czym buchnął w nim płomień. Ciało prezydenta bezwładnie upadło na ziemie gdy świetlisty obłok wydostał się z jego ciała i zniknął. Castiel podszedł do nieprzytomnego mężczyzny i sprawdził jego stan, żyje ale niczego nie będzie pamiętał. Roztrzęsiona Kelly również ukucnęła przy mężczyźnie. Crowley z Roweną nagle zniknęli.
-Kelly musisz iść.- powiedział Sam podnosząc kobietę z ziemi.- Zabierzcie ją stąd.
-A co z wami?- zapytała Bell.
-Poradzimy sobie, idźcie, już.- rozkazał Dean. Sam oddał jajo Bell.
Castiel zabrał Kelly i razem z Bell przeszli do drugiego pokoju zamykając za sobą drzwi. Wyszli w tym samym czasie gdy agenci wdarli się do pokoju, w którym Dean i Sam zostali z prezydentem.
Udali się we trojkę do knajpki.
-Przepraszam, potrzebuje chwili.- powiedziała Kelly po czym udała sie w strone łazienki.
-Myślisz że z Sam'em i Dean'em jest w porządku? Gdy agenci wpadli tam, to nie wyglądało jakby miało dobrze się zakończyć.- powiedziała zmartwiona Bell.
-Dadzą sobie rade. Musimy zająć się Kelly, nie może tego urodzić.
-Czemu określiłeś je jako nie człowieka?
-Bo to nie jest dziecko Bell, to bezbożna istota, jest nasieniem Lucyfera.
-Ale to nie oznacza, że musi być złe. Spójrz na mnie, ja jestem potworem a jednak staram się pomagać ludziom.
-Bell, to inna sprawa. Nefilim to niebezpieczna i potężna istota... Sprawdzę co z Kelly.- anioł wstał od stolika i skierował się do łazienki. Bell westchnęła, rozumie obawy Castiel'a, ale czemu od razu przekreślać jeszcze nienarodzone dziecko? To że Lucyfer jest zły nie oznacza że i ono ma być takie jak on.
-Kelly zniknęła.- powiedział Cass gdy wrócił do stolika.
-Co?- brunetka podniosła się z miejsca. Nagle telefon anioła zawibrował, brunet odebrał połączenie.
-Halo?- zapytał przykładając sobie do ucha urządzenie.
-Nie mogę tego zrobić Castiel'u. Czuje jak to we mnie rośnie. Jestem jego matką.- powiedziała załamanym głosem Kelly, Bell podsłuchała co mówi kobieta dzięki wyczulonemu słuchowi.
-Kelly posłuchaj. To nie jest dziecko... Halo? Kell?- kobieta rozłączyła się z nim.
Bell ruszyła w stronę tylnego wyjścia z knajpy, które jest niedaleko łazienki i wyszła na tył budynku, za nią poszedł Castiel. Brunetka zaciągnęła się powietrzem i spróbowała wyczuć zapach Kelly.
-Czujesz ją?
-Nie, za słabo znam jej zapach i najwyraźniej znajduje się już daleko, musiała uciec samochodem.
-Nie dobrze.- powiedział Castiel rozglądając się po okolicy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top