19.


-Wiec... jest kolejne polowanie?- zapytała Bell. W końcu po coś ją tu ściągnął. Kąciki ust Arthura uniosły się do góry, a oczy błysnęły tajemniczym blaskiem.

-Nie ma żadnego polowania.- powiedział spokojnie. Brunetka zdziwiła się.

-Jak nie polowanie to... Mick chciał coś mi może przekazać?- Ketch skrzywił się gdy wypowiedziała imię Davies'a, Czemu akurat o nim pomyślała?, pomyślał szatyn.

-Nie, nic z tych rzeczy.- odpowiedział poważnie. Bell zamrugała zastanawiając się dlaczego Ketch chciał się spotkać. I pomyślała o jednej rzeczy, która wyjaśniała by czemu spotkali się w takim miejscu. Randka. Na twarz brunetki wpłynął jasny uśmiech, a serce mocniej zabiło.

-Czyli to...- dziewczyna przedłużyła czując jak jej policzki nagrzewają się.- randka?- zapytała z nadzieją, którą próbowała ukryć. Może tylko jej się to wydaje. Cholera! Może po prostu chciał się spotkać, a taka restauracja bo może lubi takie miejsca, a nie od razu randka. Dziewczyno po co pytałaś? Jeśli zaraz mnie wyśmieje?

Ketch zauważył jej zmieszanie, nagle była szczęśliwa, a teraz spochmurniała i odwróciła wzrok opuszczając ramiona jakby powiedziała coś głupiego.

-Można tak to nazwać.- uśmiechnął się rozbrajająco. Brunetka spojrzała na niego szukając jakiejś drwiny czy pogardy, ale nie znalazła tego, a rytm jego serca wskazuje że powiedział to szczerze. Poczuła się od razu lepiej.

Do ich stolika podszedł kelner z ich jedzeniem i winem. Postawił przed nimi ich dania, a do kieliszków, które również przyniósł nalał wina, które otworzył. Życzył im smacznego i odszedł.

Ketch długo myślał nad zadzwonieniem do Bell i poproszenie ją o spotkanie. Krążył w kółko po swoim gabinecie i zastanawiał się co powiedzieć. Planował bezpośrednio przez telefon zaprosić ją na osobiste spotkanie, czyli randkę, ale gdy już do niej zadzwonił powiedział coś innego. Pomyślał, że mogłaby mu odmówić wiec nie mówił po co konkretnie chce się spotkać, dziewczyna prawdopodobnie od razu pomyślała, że będzie kolejne polowanie dlatego bez zbędnych pytań zgodziła się i przyjechała. Miał pewną obawę, że gdy dowie się że to on po prostu chciał się z nią spotkać zmieni zdanie i sobie pójdzie, ale tak się nie stało. Nawet wystroiła się jakby dla niego, a przecież nie oczekiwał od niej tego. Spodobała mu się taka jaka jest, wtedy przy pierwszym spotkaniu. Ta stara skórzana kurtka, czarna koszulka z czaszką, jeansy i rozpuszczone włosy, których niesforny kosmyk opadał jej na twarz. Po co miałaby się zmieniać?

-Bell, czy to jest skrót jakiegoś imienia?- zapytał gdy napił się kieliszka wina. Brunetka rozbawiła się nagle czymś.

-To trochę zabawne, ale w sumie to tak. Moja mama gdy jeszcze nie przyszłam na świat myślała, że będę chłopcem.- brunetka zachichotała.- Chciała nazwać mnie Bellamy, bardzo spodobało się jej to imię. Ale wyszło inaczej, a nie mogła przecież dać mi męskiego imienia wiec wykorzystała skrót i wyszło Bell.

-Faktycznie zabawna historia.- zaśmiał się krótko szatyn.

-A co z twoim imieniem? Arthur, jak ten legendarny król Arthur?

-Nie, nie mam żadnej przyjemnej historii z moim imieniem. I na pewno nie przypominam króla z tej legendy- w środku poczuł ukucie, rodzice nie traktowali go ulgowo, od małego uczyli go zasad. Nie dostawał od nich czułości i nie opowiadali mu żadnych historyjek gdy był dzieckiem.

-Oh, a myślę, że masz coś z nim wspólnego.- brunetka uśmiechnęła się, Ketch spojrzał na nią zaciekawiony.- Jesteś tak samo waleczny, wytrwały i pewny w swoich czynach.

-Może, ale w rzeczywistości jestem jego przeciwieństwem. I nie mów, że nikt ci nie wspominał jaki jestem.- spoważniał. Nie jest dobrym człowiekiem, zrobił wiele rzeczy, których teraz się wstydzi. Ale gdy spojrzał w oczy Bell nie widział strachu, że mógłby ją skrzywdzić, nie widział obrzydzenia za to że jest jak pies na posyłki, znajdź i zabij cel bez zbędnego gadania. Widział... akceptacje i zrozumienie? Tego drugiego nie był pewien.

-Nie obchodzi mnie co inni mówią o tobie, to ich zdanie a nie moje.- Bell niekontrolowanie położyła swoją dłoń na jego dłoni, leżącej na stole. Zaczerwieniła się gdy zdała sobie sprawę co zrobiła i chciała ją zabrać, ale Ketch delikatnie zcisnął jej dłoń nie puszczając jej. Brunetka nie potrafiła odczytać z twarzy szatyna żadnych emocji, po prostu patrzył się na nią. Ale czuła od niego pewną wdzięczność za to co powiedziała, za to że mimo że jest zabójcą nie skreśliła go. Gdyby nie ten stół Bell prawdopodobnie pocałowała by go w tej chwili. Tak bardzo chciała, ale nie wypadałoby, a zwłaszcza tutaj wśród ludzi jeszcze zrobiłaby coś głupiego i wszyscy zaczęli by się gapić.

Spędzili miło czas rozmawiając ze sobą. Gdy skończyli swoje dania kelner przyszedł z rachunkiem. I mimo, że Bell chciała zapłacić za swoje Ketch uparł się twierdząc, że to on ją zaprosił wiec on płaci.

Wyszli na zewnątrz. Bell spojrzała na rozgwieżdżone niebo. Nie miała ochoty jeszcze kończyć tego spotkania wiec zapytała niepwnie:

-Może przejdziemy się jeszcze?- zaproponowała.

-Z przyjemnością.

Ruszyli powoli chodnikiem w stronę wejścia do parku, które Bell zauważyła wcześniej gdy tu przyjechała.

Spacerowali wzdłuż dróżki miedzy drzewami. Wymieniali miedzy sobą parę słów, ale nie potrzebowali więcej. Cieszyli się możliwością spędzenia ze sobą czasu, nie musieli mówić, wystarczyło im że byli obok tej drugiej osoby.

Bell poczuła przyjemny i delikatny zapach. Zauważyła że trochę dalej wzdłuż dróżki rosną konwalie, jej ulubione kwiaty. Podeszła dość szybko w ich stronę i ukucnęła by zerwać kilka kwiatków. Powąchała je i uśmiechnęła się, to jeden z jej ulubionych zapachów, który miło jej się kojarzy. Podniosła się w tym samym czasie gdy Ketch już stał obok jej. Spojrzał na nią niezrozumiałym spojrzeniem.

-To moje ulubione kwiaty.- wyjaśniła i ustała na palcach by włożyć za ucho szatyna jeden z kwiatków.

-Co ty robisz?- zapytał zdezorientowany. Przymknął na moment oczy gdy poczuł jej ledwo wyczuwalny dotyk na jego policzku.

-Teraz wyglądasz uroczo.- uśmiechnęła się niewinnie.

-Uroczy zabójca? Nie, urocza to ty możesz być skarbie.- uśmiechnął się zawadiacko puszczając jej oczko. Zachichotała rumieniąc się nieznacznie.

Spacerowali jeszcze trochę czasu aż w końcu uznali, że czas wracać.

Arthur odprowadził Bell w miejsce gdzie brunetka zaparkowała swój motocykl.

-Było na prawdę miło.- powiedziała zielonooka.

-Też tak uważam.

Stali chwile patrząc sobie w oczy w ciszy, która zrobiła się uciążliwa. Nie byli pewni jak się pożegnać, co wypadałoby zrobić a co nie. Bell w jednej chwili nabrała odwagi i stając na palcach pocałowała Ketch'a w policzek.

-Do zobaczenia.- powiedziała czując jak pieką ją policzki i wsiadła na motocykl zakładając kask po czym odjechała w drogę powrotną do bunkra.

Arthur stał w miejscu jak zamrożony. Dotknął policzka, który został obdarzony słodkim pocałunkiem delikatnych warg Bell i uśmiechnął się patrząc jak dziewczyna odjeżdża.

Wyją zza ucha powoli więdnąca konwalie. Wpatrywał się chwile w roślinkę w swojej dłoni. Wyjął chusteczkę i włożył śnieżnobiały kwiatek w materiał po czym schował w kieszeń marynarki.

Będzie trzymał ten kwiatek cały czas przy sobie. Będzie jego konwalią. Nie zmarnuje tej szansy. Zbyt długo był sam i liczył tylko na siebie. Czas to zmienić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top