17.
Miejsce gdzie jeszcze chwile temu siedział wilkołak jest teraz puste. Bell warknęła z frustracji, ta jego gadka miała odciągnąć jej uwagę żeby mógł się uwolnić. Brunetka podeszła do krzesła i chwyciła swoją kurtkę, zdała sobie sprawę że jej broń zniknęła, tamten wilkołak musiał ją zabrać.
Bell założyła kurtkę i wychodząc z pokoju motelowego zaczęła dzwonić do Dean'a, ale ten nie odebrał połączenia. Spróbowała skontaktować się jeszcze z Sam'em, ale ten również nie odebrał. Musi jak najszybciej dostać się do domu pani burmistrz i ostrzec resztę. Ah tak łatwo dała się wykiwać.
~~~~
Na miejsce dotarła jak najszybciej mogła. Spojrzała na okna, światła w całym budynku są zgaszone co nie wróży niczego dobrego. Bell wślizgnęła się cicho do środka i ostrożnie rozglądając się wokół zaczęła podążać korytarzem. Idąc przed siebie poczuła znajomy zapach skręciła w prawo w kolejny korytarz i zobaczyła opierającego się o ścianę Ketch'a, który ciężko oddychał. Podniósł wzrok z podłogi gdy usłyszał że ktoś zbliża się w jego stronę, ale ulżyło mu że zobaczył Bell.
-Co tu robisz?- zapytał półszeptem zaskoczony jej przyjazdem.
-Wilkołak uciekł.- również odpowiedziała szeptem.- Gdzie Sam i Dean?- przez to pytanie Ketch zrobił się nerwowy, ale próbował tego nie okazywać przybierając jak zwykle chłodną postawę. Szkolił się by w nawet ekstremalnych sytuacjach pozostać niewzruszonym, ale gdy zauważył zmartwienie i obawę na twarzy Bell coś go zakuło.
-Złapali ich, są w głównym pokoju, a przynajmniej tak mi się wydaje.
-Wiec trzeba ich odbić.- powiedziała stanowczo.
Przeszli na piętro gdzie znajduje się ten pokój. Przystanęli przy minimalnie uchylonych drzwiach do pokoju. Bell przysłuchała się dokładnie, wyczuła cztery bicia serc, w tym dwa należące do wilkołaków, rozpoznała ich po zapachu.
-Wejdę pierwsza.
-Może ja powinienem, mam broń.
-Wiem, ale ja ściągnę ich uwagę byś miał czysty cel. Zgoda?- Ketch przystanął na jej propozycje z zawahaniem.
Bell roztworzyła z rozmachem drzwi i weszła do środka. Wilkołaki spojrzeli na nią i warcząc ruszyli na nią. Pierwsza rzuciła się w jej stronę kobieta, pani burmistrz, ale Bell bez problemu ją znokautowała i odrzuciła na ścianę. Ketch wyłonił się za Bell, która ściągnęła na siebie całą uwagę potworów i postrzelił szeryfa prosto w serce, wilkołak padł martwy na ziemie.
Brunetka podbiegła do związanych na krześle braci. Wyciągnęła pazury płynnymi ruchami zaczęła przecinać obezwładniające ich węzły. Drugi wilkołak podniósł się z ziemi, nadal jeszcze oszołomiony uderzeniem, ale gdy Ketch podszedł do niej by ją zastrzelić wyrwała mu broń z rąk. Arthur jednak nie był tym zaskoczony, wilkołak zamachnął się na niego pazurami, ale on zrobił płynny unik i wyciągając zza paska srebrny sztylet wbił go prosto w serce potwora. Przyjrzał się twarzy wilkołaka, który z jękiem zsunął się na ziemie martwy. Ketch wyjął ostrze i wytarł je w ubranie potwora po czym schował za pasek do pochwy.
Gdy Bell skończyła uwalniać braci do pokoju wpadł młody wilkołak z bronią w reku. Szybkim spojrzeniem przemknął po pomieszczeniu, a jego wzrok padł na stojącym do niego tyłem Ketch'u, który był jeszcze przy martwej pani burmistrz. Wilkołak z wściekłością uniósł pistolet i wymierzył nim w Ketch'a. Bell wyczuła nagłe zagrożenie, odwróciła się i zobaczyła celującego do szatynka wilkołaka.
-Arthur, uważaj!- wykrzyknęła i rzuciła się w jego stronę. Szatyn odwrócił się w tym samym momencie kiedy padł strzał, ale niczego nie poczuł.
Bell zasłoniła go własnym ciałem stając przed nim tyłem. Dean skoczył szybko by złapać leżący na ziemi pistolet, który upuścił Ketch i zastrzelił młodego wilkołaka zanim ten zrobił kolejny ruch.
Bell jęknęła czując palący ból w klatce piersiowej, zachwiała się na nogach. Ketch złapał ją od tyłu gdy ponownie się zachwiała. Poczuł jak spływa po nim zimny pot, tego się nie spodziewał.
-Nie patrz tak na mnie, to tylko kulka nie zabije mnie.- powiedziała Bell z ciężkim westchnieniem. Z każdym wdechem i wydechem czuła ból, z rany powoli zaczęła sączyć się krew. Normalny człowiek zginął by prawie od razu, ale ona nie jest człowiekiem.
-Dean idź do samochodu, już!- podniósł głos Sam i podszedł do siostry, którą Ketch objął ramieniem by nie upadła. Dean szybko wyszedł z pokoju kierując się na zewnątrz.
-Trzeba ją zabrać na zewnątrz.- powiedział Sam. Ketch skinął głową i wziął Bell na ręce jak pannę młodą, starał się być delikatny by nie pogorszyć jej stanu.
Gdy wynosił ją przyglądał się jej skulonej postaci w jego ramionach, patrzył jak jej twarz wykrzywia się z bólu i walczyła by nie skomleć. Nie potrafił wyrazić tego jak w tej chwili się czuł, wiele emocji nim targało w tym samym czasie że wszystkie się ze sobą zlewały.
-Połóż ją na ziemi.- polecił Sam gdy byli już na zewnątrz. Ketch położył ją delikatnie niedaleko Impali. Chciał odejść, ale Bell złapała go za rękę i spojrzała na niego prosząco. Został klęcząc przy niej i trzymając ją za dłoń.
Dean podał torbę Sam'owi, który uklęk przy Bell i zaczął pospiesznie grzebać w torbie.
-Powinna jechać do szpitala.- powiedział Ketch kontrolując swój głos by nie zadrżał z zdenerwowania.
-Nie, będą zadawać pytania, zauważą że z Bell jest coś nie tak.- powiedział Dean przyglądając im się z boku. Sam w końcu znalazł skalpel i pęsetę chirurgiczną. Ketch przyjrzał się narzędziom z zmieszaniem.
-Wiecie co robić?- zapytał.
-Oczywiście że tak. To nie pierwszy raz gdy oberwała kulką.- powiedział Sam szykując się do wyciągnięcia naboju. Kilka razy zdarzyła się podobna sytuacja co przyniosło mu wprawę w takiej operacji. Dean nie nadawał się do tego i nawet nie miał zamiaru czegoś takiego robić. Nie byłby w stanie być tak opanowany jak Sam i prawdopodobnie zrobił by jakiś błąd co przyniosłoby więcej bólu jego siostrze.
Sam nigdy nie lubił tego robić, wolałby zabrać ją do szpitala ale to było ryzykowne. Bell nigdy nie lubiła szpitali, po tym jak umarła i stała się blutbad jej niechęć jeszcze bardziej wzrosła. Istniało też ryzyko że mogłaby zrobić krzywdę lekarzom, którzy by ją operowali, oczywiście nie specjalnie. Broniła by się jak przestraszone zwierze, zareagowała by na nieznajome twarze pod wpływem instynktu. Lekki nie zawsze też działają na nią tak jak powinny, przeważnie po prostu nie działają wiec nie mogli by jej normalnie usypać. Ale Sam nie martwił się, że jego siostra mogła by mu coś zrobić ufa jej, a ona bezgranicznie ufa jemu.
Długowłosy odsłonił górny kawałek bluzki Bell. Rana postrzałowa znajduje się tuż nad jej piersiami, po środku mostka co utrudnia jej w mówieniu i przełykaniu zbierającej się w ustach krwi. Do póki nabój nadal będzie tkwił w jej ciele nie będzie mogła normalnie się uzdrowić i będzie jej sprawiało ból.
-Zaczynam.- powiedział Sam. Bell skinęła nieznacznie głową gotowa i spojrzała na Ketch'a prosto w jego oczy. Utkwiła spojrzeniem dając się zahipnotyzować jego brązowym tęczówkom.
Sam naciął skalpelem ranę postrzałową na co szatynka skrzywiła się, ale milczała ciężko oddychając i wpatrując się z determinacją w Arthur'a, próbowała w ten sposób odciągnąć swoje myśli.
-Wyciągam.- strzegł Sam zanim włożył pesetę w ranę. Bell wstrzymała oddech mocniej ściskając dłoń Arthur'a. Kilka chwil a Sam wyciągnął nabój. Brunetka odetchnęła czując ulgę, teraz rana będzie mogła zagoić się. Długowłosy odłożył narzędzia i sięgnął do torby po opatrunek, oczyścił ranę i nałożył na nią opatrunek.
~~~~
Bell usiadła na masce Impali dotykając opuszkami palców opatrunek na klatce piersiowej. Wrócili do pokoju motelowego by spakować się. Bell postanowiła wyjść na zewnątrz i odetchnąć świeżym powietrzem chłodnej nocy. Spojrzała w górę przyglądając się błyszczącym na niebie gwiazdom.
Drzwi motelu otworzyły się, a w nich stanął Ketch. Przez moment stał tak i patrzył na Bell, ale w końcu ruszył się. Usiadł obok niej i również spojrzał w górę. Siedzieli tak w ciszy do póki Ketch nie postanowił jej przerwać.
-Dlaczego to zrobiłaś?- spojrzał na jej twarz nadal skierowaną ku niebu. Bell mogłaby powiedzieć mu zrobiła to ponieważ czuje do niego coś więcej, chciałaby to zrobić ale nie miała odwagi. Ketch może nie czuje tego samego do niej, to by jej nie zdziwiło, a nawet jeśli jednak odwzajemniłby jej uczucia, ta relacja byłaby od początku skazana na niepowodzenie. Jej bracia nie pozwolili by na to, organizacja Ketch'a też nie byłaby tym zadowolona. Wiec czy warto ryzykować?
-Bo nie przeżyłbyś tego.- powoli spojrzała na niego.- To była moja wina, że wilkołak uciekł, nie chciałam by ktokolwiek zginął przez moje błędy. I tak to by mnie nie zabiło, bolało ale było warto- spuściła wzrok zawstydzona, to ostatnie zdanie mogła sobie darować. Czuła się również winna narażenia go na niebezpieczeństwo, gdyby dopilnowała tamtego wilkołaka nic by mu nie zagrażało.
-Nikt nie jest doskonały. Ale gdybyś nie pojawiła się tam, to nie wiem czy sam bym sobie poradził. Zgrany z nas duet.
-Naprawdę tak myślisz?- spojrzała na niego.
-Ja to wiem.- posłał jej delikatny uśmiech. Uratowała mu życie, zgodziła się na cierpienie tylko po to by on był cały. Nie mógł uwierzyć że ktoś mógłby to dla niego zrobić, nie był w żadnym stopniu wart tego, a jednak siedzi tuż obok osoby, która poświeciła się. Popełnił w życiu wiele błędów, cześć z nich nadal żałuje. Nie jest wart odkupienia, ale gdyby postarał się? Czy wtedy byłby choć odrobię wart tego że jest dla Bell istotny. Cholera, gdybym nie był dla niej ważny nie ratowałaby mnie, pomyślał. Ważny, spojrzał na jej twarz dokładnie przyglądając się każdemu detalowi, zatrzymał się na moment na jej malinowych i pełnych ustach po czym spojrzał głęboko w jej cudowne szmaragdowe oczy. Wyciągnął dłoń i założył jej za ucho kosmyk jej czarnych długich włosów na co Bell na twarz Bell wpłynęły rumieńce. Urocza. Zabrał swoją dłoń opuszkami palców dotykając jej policzka.
Bell walczyła z pokusą by go nie pocałować. Miała wrażenie że zmniejszył miedzy nimi dystans bo poczuła jego oddech na swoich ustach. Huk otwartych z rozmachem drzwi był nagły przez co Bell i Arthur spojrzeli w stronę źródła hałasu. Dean wyszedł z torbą na ramieniu, a za nim Sam. Bell odsunęła się od Ketch'a, który zmarszczył czoło. Dean chyba specjalnie im przerwał.
-Coś kombinujecie?- zapytał blondyn gdy był na tyle blisko by mogli go usłyszeć.
-Nawet jeśli tak, to co ci do tego?- Ketch posłał mu uśmiech z przekąsem i lekceważące spojrzenie. Dean nie był mu dłużny i uśmiechnął się cynicznie.
-A żebyś wiedział, że dużo.- burknął opryskliwie i podszedł do bagażnika by schować torbę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top