Rozdział siedemnasty

Anabelle

Czas przestał mieć w tym miejscu jakiekolwiek znaczenie. Przez pierwsze miesiące próbowała liczyć ile jest tu już czasu, jednak po kolejnych karach, które spotykały ją za nic, przestała. Pory roku rozróżniała tylko dzięki temu co działo się na zewnątrz. Już dawno nie czuła na skórze ciepłych promieni słońca, ani chłodnego wiatru, który sprawiłby, że jej włosy byłyby w nieładzie. Tęskniła za tymi wszystkimi przyziemnymi rzeczami, które teraz wydawały się być młodej kobiecie zupełnie obce. Widywała teraz jedynie Alexandra, czasem tą złotowłosą pół-wampirzycę i ciemne ściany pomieszczenia. Odczuwała chłód, głód i czyste przerażenie. Nie potrafiła zliczyć ile razy w ciągu tych wszystkich tygodni, które tutaj spędziła została poniżona i wykorzystana. Z początku starała się zrozumieć dlaczego wampir tak postępuje, czemu wybrał sobie właśnie ją na swoją ofiarę... Nie była nikim specjalnym. Nie miała wybitnych ocen, ani tym bardziej sama w sobie nie była interesująca. Dobrze jednak wiedziała, że nie o jej oceny tutaj chodzi czy o to, że ma ładną buźkę. Była teraz pewna, że po tak długim czasie spędzonym tutaj ta w miarę ładna brunetka z błyskiem w oku dawno temu już zniknęła. Teraz była jedynie bezimienna dziewczyna, która służyła jako żywy worek krwi i rzecz, którą można wykorzystać, kiedy ma się tylko na to ochotę. Doskonale pamiętała wczorajszy wieczór, kiedy kazał jej przez kilka godzin z rzędu powtarzać, że jest nikim. Że nic nie znaczy. Do tej pory ze strachu, że może jej słuchać wypowiadała te słowa, zupełnie jakby chciała mu udowodnić, że jest posłuszna i nie lekceważy jego rozkazów. Można powiedzieć, że takie zachowanie dla niej było już codzienną rutyną. Nie każdego dnia przychodził do niej po to, aby ją upokorzyć. Czasem był miły. Rozmawiał z nią na tematy, które zupełnie nie miały znaczenia. Tak jakby była równa jemu, jakby nie była jego poddaną, a może... znajomą? To brzmiało tam absurdalnie i tak nieprawdziwie, ale jednak mimo to lubiła w ten sposób myśleć, kiedy przychodził tu na zwyczajną rozmowę. Było wtedy tak normalnie. Bez niepotrzebnego szarpania za włosy, bicia i upokarzania słowami. Wiele by oddała, żeby tak mogło zostać już zawsze. Świadomość, że to tylko przykrywka jej nie opuszczała. Zapewne miał jakiś ukryty w tym cel, a młoda kobieta nie potrafiła w żaden sposób przewidzieć tego co takiego będzie chciał w niedalekiej przyszłości zrobić, aby ją ponownie upokorzyć.

Leżała skulona na chłodnej podłodze, podciągnęła nogi pod brodę obejmując je mocno ramionami, aby w jakiś sposób spróbować się chociaż trochę ogrzać. Drżała z zimna. Pomieszczenie w którym się znajdowała w żaden sposób nie było ogrzewane. Na dworze szalał wiatr i padał deszcz. Cienkie ściany w pomieszczeniu tylko sprawiały, że było tu jeszcze zimniej, a ona miała wrażenie jakby stała na zewnątrz na tym wietrze. Zadrżała mocniej, kiedy tym razem było słychać świst powietrza. Przygryzła delikatnie wargę zębami, jednak zaraz zrezygnowała z tego pomysłu. Spierzchnięte usta ją bolały. Była odwodniona, było zimno i... Och, to wszystko. Tego było po prostu dla niej za dużo. Za dużo jak na takie jedno ludzkie życie. Powinna już dawno być martwa po tym co się wydarzyło, a mimo to, zupełnie jakby chciała pokazać światu, że przetrwa, była tutaj. Co prawda ledwo żywa, każdy ruch sprawiał jej ból i jedyne o czym marzyła to o nagłej śmierci z wyziębienia czy czegokolwiek innego. Śmierć najwyraźniej nie była jej pisana nawet w takich warunkach. Ile jeszcze będzie musiała tak naprawdę wycierpieć zanim nadejdzie ta wymarzona przez nią śmierć? Ta na której nadejście czeka z utęsknieniem od kilku miesięcy. Ta której jak nie było tak nie ma...

Minęły cztery miesiące od jednej chyba z najbardziej bolesnych kar jakie miała. Plecy wciąż się nie zagoiły, nie miały tak naprawdę prawa się zagoić. W tym miejscu nie było warunków do tego, aby mogła wyzdrowieć chociaż w jednej trzeciej tego jak powinna. Wydawało się, że te rany wciąż są tak samo otwarte jak tamtego dnia. Czasami czuła jak przy niektórych ruchach pękają po raz kolejny rany, które zdążyły się w jakiś sposób uleczyć. Brakowało jej już sił do tego, aby dalej żyć. W zasadzie to nawet nie było życie, a jedynie marna egzystencja, która się przedłużała. Była pewna, że osoby, które sprowadziły ją na ten świat mają się świetnie. Nie potrafiła pozbyć się żalu, który w niej był przez cały ten czas. Jej matka, ta chłodna i elegancka kobieta tak po prostu ją oddała. Jakby była rzeczą, którą można przenosić z miejsca na miejsce. Jej ojciec, ten czuły i wrażliwy zrobił dokładnie to samo. To bolało właśnie najbardziej, że rodzic, który kochał ją bardziej – bo bez wątpienia to Peter okazywał jej więcej miłości przez ten cały czas, niż matka – pozbył się jej. Ich nie próbowała zrozumieć. Skusiły ich pieniądze. Wysoka kwota pieniędzy, która najwyraźniej była dla niej ważniejsza niż dziecko.

Nawet nie zwróciła uwagi na to, że po jej chłodnych policzkach zaczęły płynąc łzy. Prawdę mówiąc już nie zwracała uwagi na takie przyziemne sprawy jak płacz. To było jedynie pozbywanie się niepotrzebnych łez. W takim miejscu nie było czasu na płakanie. Robiła to niemalże każdej nocy, codziennie wylewała litry łez, aczkolwiek z czasem przestało mieć to jakiekolwiek znacznie. Po tym było jej po prostu nieco lżej, nic więcej. Powoli stawała się pusta w środku. Czuła ból fizycznie, jednak to co działo się wewnątrz niej... Lepiej było jej bez uczuć, choć Alexander potrafił sprawić błyskawicznie, aby ponownie miała w sobie te wszystkie emocje, które jej towarzyszyły pierwszego dnia tutaj. Przez to było gorzej, bo gdyby tylko całkowicie potrafiła się od nich odciąć byłoby prościej. Jednak dla ludzi takie rzeczy nie były możliwe. Nie dało się przycisnąć klawisza „wyłącz" i mieć nadzieję na to, że to czego się nie chce czuć odejdzie daleko. Można było jedynie wytworzyć dookoła siebie twardą skorupę, założyć trudną do zdjęcia maskę, ale jednak mimo wszystko te emocje w człowieku wciąż były. Kumulowały się w jednym miejscu, aby w najmniej odpowiednim momencie wybuchnąć i narobić szkód. Prawdopodobieństwo, że tama, która powstała wewnątrz kobiety i blokowała uczucia od wydostania się na powierzchnię, niedługo pęknie była bardzo prawdopodobna. Nie dawała sobie rady z tym co się działo i to delikatnie mówiąc. Łatwiej byłoby się poddać, gdyby wiedziała, że nie będzie nikogo to próbowałby ją z powrotem przywrócić do życia. Będąc jednak u boku kogoś takiego jak Alexander ciężko było tak naprawdę po prostu odpuścić. To była jedna z niemożliwych rzeczy. Pozostawało jej jedynie marzenie o tym, że może wampir popełni, kiedyś błąd, a ona będzie w końcu mogła opuścić ten świat raz na zawsze.

Drgnęła słysząc nieco głośniejszy dźwięk. Nie potrafiła go zidentyfikować, ale z całą pewnością nie był to świst wiatru, ani tym bardziej krople deszczu uderzające o ściany rezydencji. To tak naprawdę mogła być tylko jedna osoba, której nie chciała już więcej oglądać. Z trudem podniosła się na rękach, na więcej w tej chwili nie mogła sobie pozwolić. Zwłaszcza, że była osłabiona. Przesunęła językiem po spierzchniętych ustach, licząc na to, że może chociaż trochę je zwilży, ale się przeliczyła. Od dawna nie miała w ustach wody, choć wampir starał się o to, aby przypadkiem ten brak pożywienia i płynów jej nie zabił. Spojrzała na drzwi, a raczej na kraty, które były zamiast drzwi. Czekała na to, aż pojawi się w nich pewnie elegancko ubrany brunet, oznajmiający jej wesoło, że zaraz ją zabiera na górę do tamtego pokoju i znowu spędzą ze sobą trochę czasu. Sekundy mijały, a nic takiego się nie działo, a dźwięk przybierał na sile. Jeśli nie on to kto mógłby to być? Tamtej dziewczyny nie brała pod uwagę, z niewiadomych jej powodów ostatni raz widziała ją... Sama nie potrafiła określić kiedy to było. Dawno. Po następnych kilkunastu sekundach podpierania się o ręce opadła na podłogę tracąc siłę, która jej pozostała. Jęknęła cicho, kiedy uderzyła brodą o twardą posadzkę. Nasłuchiwała kroków, to nie mogło być nic innego, z przerażeniem. W głowie tłukło się jej setki myśli. To co może się niedługo stać ją przerażało. Przekręciła głowę, opierając się policzkiem o zimną podłogę. Chciała się przesunąć bardziej w stronę ściany, zupełnie jakby ta zamierzała ją objąć i uchronić przed nadchodzącym złem. Nic takiego się nie wydarzyło, a tajemnicze odgłosy, których Anabelle nie potrafiła zidentyfikować na moment ustały.

Minęło kilkanaście dłuższych sekund zanim usłyszała ponownie ciężkie kroki zmierzające w stronę jej celi. Czuła jakby umysł płatał jej figle, robił z nią co chciał. Nie trudno było nią manipulować. Zwłaszcza teraz, kiedy tak naprawdę była zdana na łaskę innych. Sama nie przeżyłaby ani chwili dłużej, tutaj miała jednak zapewnioną opiekę. Anabelle zacisnęła mocno powieki. Nie chciała oglądać tego momentu, kiedy wampir tutaj przyjdzie i znowu zacznie się ta okrutna, niekończąca się zabawa jej kosztem. Na samą myśl zaczęła odczuwać ból. Tak naprawdę on nigdy nie odszedł i zawsze był przy kobiecie. Towarzyszył jej od dnia w którym się tutaj zjawiła po raz pierwszy i od tamtej pory był bardzo częstym gościem. Nawet jeśli zdarzyło się, że jednego dnia nie odczuwała go tak bardzo on wciąż gdzieś tam był. Ukryty pod grubą warstwą, czaił się, aby wyskoczyć w najmniej odpowiednim momencie i zaatakować znienacka. Sądziła, że również teraz będzie tak samo jak przy poprzednich razach. Świadomie zaczęła się już przygotowywać do tego, że fala bólu zaraz nadejdzie, a ona nie będzie potrafiła się przed nią obronić.

Anabelle...

Powoli otworzyła oczy. Nie była pewna czy ktoś ją zawołał czy zaczyna wariować, co było bardzo możliwe, i słyszy głosy we własnej głosie. Zamrugała kilkakrotnie, kiedy dostrzegła niewyraźną postać przed jej celą. Ów postać majstrowała przy zamku. Był on tam kompletnie zbędny. Przecież nie miała wystarczająco dużo siły, aby się tam doczołgać, a co lepsze wyjść z rezydencji niezauważoną. To, że wampir ciągle słuchał co się u niej dzieje było pewne. No, może nie cały czas. Raz na jakiś czas się przysłuchiwał czy jeszcze jakoś dycha i nie trzeba jej ratować, a kiedy sytuacja była według niego w porządku dawał sobie z nią spokój i zajmował się swoimi, znacznie ważniejszymi sprawami niż ludzka dziewczyna. Nie widziała tej postaci wystarczająco dobrze. Była nieco rozmazana, aczkolwiek po dłuższym czasie przyglądania się stwierdziła, że to nie mógł być jej kat. Ten ktoś był znacznie niższy niż Devile i również miał nieco więcej masy.

Nikt inny poza nim nie miał prawa tutaj być. Nikt...

A jednak ktoś tutaj był. Zupełnie obcy, a może jednak nie? Anabelle zamrugała ponownie, jakby przez to miała lepiej zobaczyć. Zupełnie jakby miała patrzyła przez zabrudzone okulary. Jedyne co była w stanie rozróżnić to sylwetka należąca do jakiegoś nieznajomego mężczyzny. Wzdrygnęła się, kiedy nieznajomemu udało się otworzyć kraty. Zazgrzytały niebezpiecznie, kiedy je otwierał. Dźwięk mógł zaalarmować wampira. Rozchyliła usta zamierzając się o coś zapytać, jednak tamten ją ubiegł przykładając wskazujący palec do ust i nakazując jej milczenie. Nie była pewna jakim cudem to zauważyła. Nieznajoma postać podeszła do niej. Nawet z bliska nie była w stanie stwierdzić z kim ma do czynienia. Możliwe, że nie mogła tego zrobić przez to, że mężczyzna był ubrany cały na czarno, na głowę miał zarzucony kaptur. Dodatkowo tutaj na dole, nie było za jasno. Jego twarz była zacieniona i chociażby chciała wiedzieć kim jest nie dane było się jej tego dowiedzieć. Szykowała się tak naprawdę na najgorsze, to zapewne była jedna z wielu gierek. On uwielbiał gierki, zawsze miał jakąś przygotowaną w razie, gdyby się okazało, że nie będzie w stanie znieść więcej tortur. Jednak ta postać wydawała się być taka prawdziwa i podświadomie czuła, że nie chce jej skrzywdzić. Obserwowała go, kiedy się nad nią nachylał. Pierwsza myśl była taka, że zamierza wyrządzić jej krzywdę. Czy zrobiłby to skoro nakazał jej być cicho i zanosiło się na to, że zamierzał ją stąd zabrać? Ruchy mężczyzny były delikatne, kiedy wziął ją na ręce. Jego uścisk był silny, aczkolwiek nie na tyle, żeby wyrządzić Anabelle krzywdę. Mocno ją przytulił do swojej piersi, a ona niczym małe dziecko ufnie wtuliła się w jego tors. Z trudem objęła szyję zakapturzonej postaci. Teraz z bliska również nie potrafiła odgadnąć kim on jest. Uścisk był znajomy. Jakby już kiedyś ktoś w podobny sposób ją trzymał, ale w żaden sposób nie potrafiła sobie przypomnieć kto to mógłby być. Oparła głowę o ramię i przymknęła oczy. Czuła jakby unosili się w powietrzu. Stawiane kroki były delikatne, a kiedy je słyszała wydawały się być ciężkie. Teraz było zupełnie inaczej. Obawiała się tego, że w każdej chwili będzie mógł się zjawić tutaj Alexander i jej ucieczka okaże się być jednym wielkim niewypałem. To był jej największy strach w tej chwili, ale co... Co jeśli jej wybawiciel okaże się być kimś o wiele gorszym niż Alexander? Nie było rzeczy niemożliwych, więc co jeśli ratuje ją tylko po to, aby traktować gorzej niż robił to Devile? Dopiero teraz zaczęło do niej docierać, że tak może być.

Jeśli to prawda... Jeśli zamierzał... Wolała zostać tutaj...

- Nie skrzywdzę cię – wyszeptał miękko. Głos był znajomy. Musiała wcześniej już gdzieś go słyszeć. Podobnie jednak jak z uściskiem nie potrafiła sobie przypomnieć kto to mógł być. W myślach miała całkowitą pustkę. Przyjemny dla ucha głos sprawił, że Anabelle od razu mu zaufała. Po raz kolejny w zasadzie. Na moment tylko straciła to zaufanie, kiedy zaczęła myśleć o jej oprawcy. Przez całą drogę z pomieszczenia, które znajdowało się niemalże w podziemiu zapewniał ją jeszcze kilka razy, że nie zamierza kobiety skrzywdzić. Po raz pierwszy od miesięcy czuła się bezpiecznie. Czuła, że jest dla niej nadzieja na lepsze jutro, na to, że będzie mogła jeszcze kiedyś obudzić się o poranku i nie martwić tym, że zaraz zostanie zgwałcona, pobita czy użyta jako worek z krwią. Albo wszystko naraz, a żeby było ciekawiej do tego dołączy jeszcze jakąś ciekawą dla niego zabawę. Nadarzyła się okazja, żeby stąd uciekła i ten ktoś, obiecywał jej pomoc przy tym. W zasadzie sam ją ratował.

Nikt poza jej rodzicami, Alexandrem i tamtym wampirem nie miał pojęcia o tym, że tutaj się znajduje. Była też pewna, że wszyscy jej znajomi, których kiedyś miała nawet nie zauważyli jej zniknięcia. To w końcu było normalne dla nich, że jej matka ją trzymała w domu przy sobie, niczym najcenniejszy skarb. Nie mieli się czasem nawet jak skontaktować. Dlatego też to nie mogła być żadna ze znanych jej osób, ale jednak... Nie potrafiła się pozbyć uczucia, że zna tą osobę, która ją niesie. To musiał być ktoś znajomy. Ktoś z przeszłości o kim teraz już nie pamiętała.

Jak tylko wyszli do głównego holu przekręciła głowę w odwrotną stronę. Zobaczyła coś czego nie spodziewała się zobaczyć przez całe swoje życie. Coś co napawało ją przerażeniem, ale jednocześnie też pewnego rodzaju ekscytacją. A to przecież nie było możliwe, aby coś takiego ktoś zrobił, prawda? Rozchyliła usta nie dowierzając temu co widzi.

Przy schodach stała Betty, ściskając w dłoniach zakrwawiony drewniany kołek. Głowę miała spuszczoną. Ubrana w białą sukienkę, która była również zabrudzona była krwią, wyglądała przerażająco. Końcówki jasnych włosów zabarwione były na czerwono. Wydawało się, że dziewczyna jest wyjęta prosto z horroru. Dopiero po dłuższej chwili Anabelle zauważyła w czym stoi pół-wampirzyca. W sporej wielkości kałuży krwi. Bała się podążyć wzrokiem za krwawymi śladami, ale nie potrafiła się powstrzymać. Nieopodal dalej, prawie przy samych drzwiach na podłodze leżała rozciągnięta męska postać. To nie może być prawda... przeszło jej przez myśl. To nie mogła być prawda. Po prostu nie mogła. Zmrużyła oczy, aby lepiej się przyjrzeć i po kilkunastu sekundach nie miała już żadnych wątpliwości kto leżał na podłodze we własnej krwi. Dopiero po kilku sekundach zauważyła, że w jego plecy wbity był kolejny kołek. Wystawała jedynie niewielka jego część, dlatego z początku w ogóle go nie zauważyła.

- Zabiłam, zabiłam, zabiłam – zanuciła wesoło pod nosem pół-wampirzyca. Podniosła głowę i spojrzała prosto dziewczynie w oczy. Na jej twarzy gościł przerażający uśmiech, a w kącikach ust można było dostrzec zaschnięta krew. - Zabiłam, zabiłam, zabiłam...

A potem zaczęła się po prostu śmiać. W taki sposób jak śmieją się w strasznych filmach, w pozbawiony wesołości sposób. Przez cały ten czas też wpatrywała się w oczy dziewczyny, co napawało Anabelle czystym przerażeniem. Wygładziła wolną dłonią sukienkę, zostawiając na niej ślady krwi. To nie był normalny widok, to nie była sytuacja do której dopuściłby Devile. Nie potrafiła uwierzyć w jego śmierć. Jak inaczej miała wytłumaczyć to, że leżał tam przy drzwiach? Martwy, pozbawiony ducha? Betty sama potwierdziła jej myśli. Zabiła, o kogo innego mogłoby jej chodzić jak nie o Alexandra? Dostał na co zasłużył. Nie będzie więcej nikogo krzywdził, a ja... A ja jestem wreszcie wolna i mogę... Wrócić do domu? Nie miała domu. Już nie. Nie miała żadnego miejsca do którego mogłaby się udać. Nikt jej nie pomoże, ludzie teraz nie zawracali sobie głowy innymi. Każdy pilnował swojego nosa, aby nie zostać zaatakowanym. Pomaganie dziewczynie, która była niewolnica wampira mogło przynieść tylko więcej problemów.

- Będę ci pomagał – odezwał się po raz kolejny nieznajomy. Drgnęła w jego ramionach. Zupełnie nie spodziewała się tego, że ponownie się odezwie. Za bardzo skupiona na martwym wampirze nie zdawała się zapomnieć, że jest niesiona przez kogoś jej kompletnie obcego. O dziwo ból też odszedł w zapomnienie. Dawał jej jeszcze wyraźne znaki o swojej obecności, aczkolwiek nie były one tak wyraźne jak wcześniej. Teraz były irytujące, ale potrafiła to znieść. Teraz była już pewna, że nie ma się o co martwić. Wciąż pozostawała sprawa tego kim jest ten tajemniczy gość i czego tak naprawdę od niej chce, równie dobrze mogła się tym martwić w innym dniu. Była tak bardzo zmęczona. Potrzebowała tego, aby odpocząć i wydobrzeć. Tyle chyba po tym co tutaj przeszła mogła oczekiwać, prawda?

Raz jeszcze spojrzała w stronę schodów, jednak niczego już tam nie było. Nie było pół-wampirzycy, nie było śladów krwi. Wyglądało tak jak dawniej. Wzrok automatycznie przeniosła na miejsce, gdzie... Wciąż tam był. On wciąż tam był. Więc jak... Nie rozumiała dlaczego tak nagle przy schodach zrobiło się czysto, gdzie zniknęła Betty... Nie potrafiła wyjaśnić tego w żaden logiczny sposób. Taki raczej też nie istniał. Była nieśmiertelną istota, mogła przemieścić się w inne miejsce w ułamku sekundy, ale co z krwią... Przecież ta nie mogła tak po prostu wyparować. To nie było możliwe...

Nie miała głowy do tego, aby dłużej o tym myśleć. To było za dużo. Wolała się po prostu poddać, zapomnieć o tym, że cokolwiek miało tu miejsca. Zapomnieć o wydarzeniach stąd i żyć tak jak od zawsze powinna. Nie takie życie było jej pisanie, doskonale o tym wiedziała. Powinna dorosnąć, tak jak każdy człowiek na tej planecie. Mieć przyszłość, która coś znaczy. I teraz była jej szansa, aby to się stało. Teraz została stąd wybawiona, a Alexander Devile był martwy.

Podniosła głowę, aby spojrzeć swojemu wybawcy w oczy o ile byłoby to możliwe.

- Nie... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top