Rozdział piąty

Alexander

Brunetka gwałtownie odsunęła się od niego.

W jej ciemnych oczach widział przerażenie, a przecież jeszcze nawet niczego nie zrobił! W tej chwili naprawdę nie miała się czego obawiać, a skuliła się na tym krześle jakby co najmniej miał jej zamiar zrobić krzywdę. Nie teraz, a na pewno nie przy jej rodzicach. Mogli się jeszcze rozmyślić czego, Devile nie chciał. Westchnął bezgłośnie, sięgając po niezaczęte wino dziewczyny. Zamoczył usta w ciemnym napoju, biorąc kilka łyków. Zerknął przelotnie na jej rodziców, którzy chyba czekali na jego ruch, a tak przynajmniej mu się wydawało. Wiedział, że nie ma sensu dawać im pogadać z Anabelle, bo nie są po prostu w stanie jej tego wyjaśnić w taki sposób w jaki zrobi to on. Zignorował jak na razie to, że ta mała się trzęsie jak osika i najwyraźniej nie ma zamiaru z nim w ogóle rozmawiać.

Wyczuwał strach dziewczyny. W pewien sposób rozkoszował się tym, że na sam jego widok zaczynała drżeć, a niespełna kilkanaście minut temu tak głupio lgnęła do niego. Z pewnością to było wywołane tym, że nie miała świadomości kim tak naprawdę jest.

Nachylił się nad nią.

Jeszcze w ogrodzie widział jak bardzo go pragnęła, a teraz te wszystkie pozytywne emocje zniknęły. Alexander zaśmiał się cicho, wyprostował się i oparł o stół. To było doprawdy zabawne. Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem miał okazję do tego, aby tak się bawić przy oglądaniu cierpienia. Najlepsze w tym wszystkim chyba było to, że tak naprawdę jeszcze nic nie zrobił, a oni wszyscy (poza Marthą) zdawali się wręcz drżeć ze strachu na samą myśl o tym co zaraz postanowi zrobić wampir. Faktycznie, miał w planach trochę krwawych zabaw, ale to nie znaczyło, że zamierza je wykonać już teraz. Nie przy jej rodzicach, nie w mieście. Mimo wszystko wciąż musiał przestrzegać tych durnych zasad, które dla niego samego były naprawdę niezrozumiałe. Gdyby tylko dopuścili go do tego, aby to on ustalał zasady to ludzie nie byliby traktowani w tak łagodny sposób jak są traktowani teraz. To było tylko pożywienie, chodzące woreczki z ciepłą krwią i nic poza tym. Czasami też można było wykorzystać niektóre osobniki w inny, całkiem przyjemny sposób.

– Nie – szepnęła cicho, a właściwie ledwie poruszyła ustami. Nie trudno się było domyślić, że nie chciała razem z nim nigdzie iść, ale nie miała żadnego wyboru. Została już sprzedana, należała teraz tylko i wyłącznie do niego.

– Przeliczcie pieniądze – rozkazał. Wiedział, że znajduje się tam równe pół miliona, (wciąż się zastanawiał czemu akurat tyle im zaoferował), ale wolał, aby przy nim je przeliczyli, a później nie robili mu zupełnie zbędnych awantur o to, że trochę im brakuje.

Tak jak się spodziewał pierwsza poderwała się z miejsca Martha. Kobieta dosłownie dopadła do srebrnej walizki. Trzymała ją mocno, jakby się bała, że zaraz ktoś jej ją zabierze. Alexander uważnie obserwował reakcję brunetki na to co robi jej matka.

Przerażenie, szok i niedowierzanie.

Może i był całkiem wyprany z emocji, ale w swoim długim życiu nigdy nie spotkał się z takim typem człowieka. Oczywiście nie raz ktoś mu proponował siebie w zamian za pieniądze, zwykle to byli jednak rodzice, którzy starali się zapewnić dobre życie swoim dzieciom, a w przypadku Marthy i Petera woleli zapewnić sobie bogate życie, niż zabezpieczyć własne dziecko. Och, nie miał zamiaru narzekać. To chyba byłaby ostatnia rzecz na jaką ma ochotę, dostał od nich piękną dziewczynę, a jego majątek ani trochę na tym nie ucierpiał. Czego mógł chcieć więcej?

Zerknął znowu na Marthę, która przeniosła się razem z walizką na niewielką kanapę i liczyła uważnie pieniądze. Prychnął w myślach. Niezwykłe, do czego może doprowadzić chciwość.

– Mamo ty chyba nie...

– Zamknij się – warknęła, nie podnosząc wzroku znad walizki. Obserwował zarówno Anabelle jak i jej rodziców. Ojciec wciąż się wahał nad tym co powinien zrobić. Czy podejść do żony i razem z nią liczyć pieniądze czy jednak zostać z córką, która wbiła w niego wzrok, dosłownie prosząc o to, aby cokolwiek zrobił, ale nie oddawał jej w ręce wampira.

– Proszę – szepnęła, spoglądając błagalnie na ojca, który wciąż siedział na swoim miejscu. Anabelle podniosła się z krzesełka, strącając z ramienia dłoń Alexa, którą tam położył. W innej sytuacji można byłoby uznać, że mężczyzna próbuje ją pocieszyć, jednak teraz dziewczyna wcale nie czuła się tak jakby ją pocieszał, a jeszcze bardziej dołował w tej całej sytuacji. – Nie możecie! Nie macie takiego prawa! – krzyknęła, potykając się na nogach przez wysokie szpilki. Teraz żałowała, że je założyła.

– Owszem mogę – odparł Alexander – a ty nie masz w tej kwestii nic do powiedzenia. Przestań histeryzować i się wydzierać. Nie musi cię słyszeć całe miasto.

Wolał, aby to wszystko było sekretem. Rodzice z całą pewnością wymyślą jakąś wymówkę dlaczego ich ukochana córeczka razem z nimi już nie mieszka, ale to nie było zmartwienie wampira. On musiał się martwić o zupełnie inne rzeczy. Musiał coś wymyślić w razie, gdyby inni się dowiedzieli o tym co zrobił. Już dawno zostało mu przedstawione co może się stać jeśli znowu zacznie się bawić w handel ludźmi. Jasne, udawał, że trochę się tym przejmuje, nie mogli mu nic zrobić. Nie jedynemu wampirowi w całej Wielkiej Brytanii, który miał znacznie większe wpływy niż oni wszyscy razem wzięci.

– Nie! – wrzasnęła po raz kolejny, a po jej policzkach spłynęło kilka łez – to nieludzkie! Tak... tak po prostu nie można! – objęła się ramionami, pociągając nosem parę razy. Chodziła nerwowo po pomieszczeniu. – Nie zmusicie mnie, nigdzie z nim nie pójdę – syknęła, przystając na moment, żeby spojrzeć na matkę, która ją ignorowała wciąż licząc pieniądze, a potem na ojca. Szukała u niego pomocy, wciąż sobie chyba nie zdawała sprawy z tego, że wyjścia z tej sytuacji już nie było, a dziewczyna była zdana na wampira.

– Pójdziesz – oznajmił ze spokojem mężczyzna. Podszedł do niej zupełnie obojętnie. Mogła sobie mówić co tylko chciała, robić co chciała i to wszystko do czasu. Jak tylko znaleźliby się u niego z całą pewnością nie chodziłaby teraz tak po pokoju i nie wydzierałaby się na niego. Złapał ją za ramię, przyciągając do siebie, co spowodowało, że po raz kolejny się potknęła i gdyby nie jego mocny, za mocny uścisk z całą pewnością. Jęknęła cicho, może z bólu, a może z zaskoczenia.

– Nie dotykaj mnie! – wrzasnęła, starając się wyrwać wampirowi. Dla niego to było zabawne. Ludzka dziewczyna, która dopiero pozna co to takiego jest być własnością kogoś takiego jak Alex. Z całą pewnością jeszcze zatęskni za swoim nudnym, ludzkim życiem. – Proszę, ja nie chcę – jęknęła.

– Uspokój się – polecił. Brunetka zamrugała dwa razy i kiwnęła głową na jego słowa – czy wszystko jest? – zapytał, odwrócił głowę i spojrzał na Marthę.

– Tak, tak – odparła – zgadza się co do pensa.

– Cieszę się w takim razie – mruknął.

Przez kilka minut trwali w ciszy. Słychać było jedynie bicie serca trzech osób. Anabelle nieco się uspokoiła, chociaż Alex wciąż był pewny, że w środku cała, aż się trzęsie. Stała przy nim nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Miał nadzieję, że ta kolacja się nie przedłuży z żadnego powodu, a on nie będzie musiał zostać tu dłużej niż to jest konieczne. Chciał wreszcie zabrać dziewczynę do siebie. Dłużej nie należała do tego miejsca, ani do tych ludzi. Od dziś była tylko i wyłącznie jego i miał zamiar dać jej to do zrozumienia.

– Nie zgadzam się.

Devile odwrócił głowę wyraźnie zaskoczony tym, że Peter odważył się mu sprzeciwić. Spojrzał na niego z uniesioną brwią ku górze. On się nie zgadzał? Wampir zaśmiał się krótko, pozbawionym wesołości śmiechem. Zupełnie nie oczekiwał tego, że może się wydarzyć coś takiego. Powinien to przewidzieć. Zwłaszcza, że jej ojciec nie palił się zbytnio do tego, aby oddać mu córkę.

– Chyba się nie rozumiemy – zaczął mężczyzna. Odsunął od siebie Anabelle – wszystko już dawno temu ustaliliśmy. Nie zamierza się pan chyba teraz wycofać, prawda? – dodał podchodząc bliżej. Zerknął na jego szyję w miejsce, gdzie najłatwiej się było wgryźć i zabrać od ofiary potrzebny do przeżycia płyn. Mógłby go spróbować, albo ugryźć tylko po to, żeby dać mu do zrozumienia, że z nim się nie zadziera.

– Całkowicie zdaję sobie z tego sprawę – odparł obojętnie, odważając się w końcu podnieść wzrok na bruneta. Peter był przerażony, stawiał się komuś znacznie silniejszemu od siebie. Komuś kto w przeciągu jeden sekundy był w stanie go zmieść z powierzchni ziemi. Serce bilo mu szybko, zdradzając zdenerwowanie. Czuł drobne kropelki potu, które spływały po jego ciele. Musiał przecież coś zrobić. W jakiś sposób ochronić córkę, którą sam zdecydował się sprzedać istocie, która była nieprzewidywalna. Spodziewał się po Alexandrze każdej reakcji, ale na pewno nie tego, że będzie on stał w spokoju i przyglądał mu się. Tak po prostu, jakby rozmawiali o pogodzie, a nie o tym, że nie zamierza pozwolić zabrać wampirowi jego jedynej córki.

Alexander uśmiechnął się lekko i pokiwał głową. Zerknął w stronę Anabelle, która spuściła głowę, ledwo będąc w stanie powstrzymać cisnące się do jej oczu łzy. Najwyraźniej dopiero teraz zaczęło docierać do niej jakich ma rodziców. Delikatnie ujął jej podbródek w palce i uniósł głowę dziewczyny do góry. Brodka drżała jej delikatnie, a wargi były nieco rozchylone.

– Ze mną będzie ci lepiej – szepnął miękko. Wcale nie musiał się specjalnie wysilać, żeby przybrać delikatny ton głosu, który jedyne co będzie robił to zapewniał cię, że wszystko się skończy dobrze, a ty będziesz bezpieczna – w przeciwieństwie do nich nikomu cię nie oddam. Żadne pieniądze nie będą w stanie zawrócić mi w głowie.

– Skąd mam mieć pewność? – spytała cicho, pociągając nosem. Zadrżała, kiedy wierzchem dłoni przesunął po jej policzku. Nie potrafiła tego wyjaśnić, ale sprawiał, że czuła się przy nim w tej chwili bezpiecznie, a to, że jest wampirem nie miało najmniejszego znaczenia. Obiecał jej, że ją zabierze. Że będzie bezpieczna i z daleka od ludzi, którzy wcale jej nie kochali, a pieniądze były ważniejsze od niej. – Nie odpowiadaj – poprosiła szybko, bo odpowiedź przyszła nagle, a ona sama wszystko zaczynała już rozumieć. Zamierzali się jej pozbyć jakby była jakimś nic nieznaczącym przedmiotem. Drogocennym przedmiotem w dodatku. Odsunęła się od wampira, a on jej na to pozwolił.

Brunetka odwróciła się w stronę ojca, który przyglądał się tej scenie z przerażeniem, a po chwili przeniosła wzrok na matkę. Chyba nie powinna już ich tak nazywać. Jaki rodzic robi takie rzeczy swojemu jedynemu dziecku o które się starali podobno tyle czasu? Przez te wszystkie lata ją chronili jakby była najbardziej delikatną istotą na ziemi, a wystarczy, że na ich koncie zabrakło kilku zer i są w stanie ją sprzedać byle im samym było dobrze? Wzięła głęboki wdech uspakajając się. Ze spokojem spoglądała na teraz zupełnie sobie obcych ludzi. Doprowadzili do tego, że ona sama zaczynała ich nienawidzić. Jeszcze niespełna dwie godziny temu była podekscytowana razem z matką, a teraz chęć wbicia jej noża prosto w serce nie opuszczała jej ani na chwilę. Ojciec nie był wcale lepszy niż ona. Chciał teraz wszystko odwołać, a jeszcze chwilę temu był gotów oddać ją w ręce nieśmiertelnego. Anabelle starała się zachować spokojnie, ale w jej przypadku to nie było możliwe. Serce biło jej naprawdę szybko, a na policzkach pojawiły się rumieńce.

– Nienawidzę was – powiedziała spoglądając ojcu w oczy, a te słowa najwyraźniej zraniły go bardziej niż ta cała szopka, która miała właśnie miejsce – z całego serca życzę wam jak najgorzej – wycedziła.

– Żeby to się tylko nie odbiło na tobie.

Martha wstała z kanapy odkładając pieniądze do walizki. Z jej twarzy nie dało się wyczytać żadnych emocji. Stała z rękami opuszczonymi wzdłużył ciała. Wpatrując się w córkę, która najwyraźniej ją zawiodła.

I w tym momencie Alexander postanowił wkroczyć. Złapał dziewczynę za łokieć. Miał wrażenie, że jest gotowa do tego, aby rzucić się na matkę i paznokciami wydłubać jej oczy. Co prawda to z całą pewnością byłby interesujący widok, ale nie na ten wieczór. Na to będzie sobie musiał trochę jeszcze poczekać. Brunetka szarpnęła się, a z jej gardła wydobył się podobny do warknięcia dźwięk. Jeszcze będziesz miała okazję, żeby sobie na mnie powarczeć, pomyślał ledwo powstrzymując się od wymownego przewrócenia oczami.

– Spokój – wycedził, a Anabelle posłusznie przestała się szarpać.

Dobra dziewczynka.

Anabelle

Nie miałam pojęcia co się ze mną dzieje.

Targały mną emocje, których nie potrafiłam od siebie odróżnić. Z jednej strony naprawdę cię cieszyłam, że nie zostanę z nimi, ale pójdę razem z Alexandrem. W końcu obiecał mi, że będzie mi z nim dobrze, a on mnie nikomu nie odda. Czy nie właśnie tego powinnam pragnąć? Stabilizacji. Jednak z drugiej strony obawiałam się tego co może się wydarzyć, kiedy zostanę z nim sama. Wiedziałam, że nie będę potrafiła dłużej żyć razem z moimi rodzicami, a raczej z ludźmi, którzy mnie trzymali tylko po to, aby w odpowiednim czasie się wzbogacić. Czy naprawdę istniałam tylko po to, aby pewnego dnia zostać sprzedaną wampirowi? Nie chciałam w to wierzyć, a jednak to była najszczersza prawda. Osoby, które powinny być mi przykładem, pokazać jak żyć hodowali mnie jak zwierzę tylko w jednym celu.

Z całych sił starałam się określić co się ze mną dzieje, kiedy ten tajemniczy mężczyzna znajdzie się blisko mnie. Uczono nas w szkole o wampirach, a przynajmniej mówiono nam tyle ile oni sami chcieli powiedzieć nam o sobie. O żadnych dodatkowych zdolnościach, które mogłyby posiadać ja sama nie miałam pojęcia. Czy w ogóle istniało coś takiego jak dodatkowe zdolności? Bardzo w to wątpiłam, jednak nie chciałam też mówić stanowczego nie.

Miałam dziwne wrażenie, że osoba, którą powinnam nazywać mamą z niecierpliwością czeka, aż w towarzystwie Alexandra opuszczę swój własny dom. Nie potrafiłam jednak zmusić samej siebie do tego, aby mu chociaż zaproponować to, że powinniśmy stąd wyjść. Jeśli miałam do niego należeć, a właściwie już należałam, to dlaczego przedłużaliśmy nasze wyjście? Pragnęłam znaleźć się jak najdalej od tych ludzi. Dłuższe przebywanie w ich towarzystwie... Nie umiałam dłużej na nich patrzeć tak jak wcześniej. Byłam pewna, że w razie niebezpieczeństwa oboje byliby w stanie stanąć w mojej obronie, ja bym potrafiła. Jeśli byłaby taka potrzeba, oddałabym za nich swoje własne życie. Byle tylko zapewnić im bezpieczeństwo. Najwyraźniej mocno się pomyliłam co do nich, nie byli tym za kogo ich uważałam.

Czułam potrzebę, aby im coś powiedzieć. Wykrzyczeć im prosto w twarz jak bardzo ich nienawidzę za to co mi zrobili, jednak nie byłam w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. To co dla mnie przyszykowali... Spodziewałam się po nich wszystkiego, ale nie tego, że postanowią mnie sprzedać, aby sami mieli dobrze. To nie byli ludzie, żaden człowiek nigdy nie zrobiłby czegoś takiego własnemu dziecku. Nigdy nie byłam matką, przeczuwałam też, że nigdy nie będę miała już okazji, ani nią zostać, ale nigdy nie potrafiłabym przełożyć swojego dobra nad dobro mojego dziecka. Wolałabym dać się pokroić niż oddać komuś moje dziecko. To tak powinno działać. Miłość rodzica do dziecka. W przypadku tej dwójki miłość do pieniędzy okazała się być znacznie większa niż ta do mnie. Możliwe, że nigdy tak naprawdę żadne z nich mnie nie pokochało. Możliwe, że przez dwadzieścia lat mojego życia byłam dla nich jedynie ciężarem, którego teraz się pozbyli. Możliwe, że... Możliwe, że to już nie ma znaczenia, a ja teraz już ich nie jestem. Teraz nie będą mi mówić, że nie mogę gdzieś wyjść czy z kimś porozmawiać. Teraz byłam zdana na kogoś zupełnie innego, może będzie gorzej, a może dzięki temu, że ten mężczyzna się mną zainteresował będą miała lepsze życie z nim, niż z własną „rodziną".

Może tak właśnie będzie.

– Anabelle, skarbie – podniosłam wzrok na ojca. Teraz jeszcze miał czelność tak się do mnie zwracać po tym wszystkim co mi zrobił? Zmrużyłam oczy, mimo tego co teraz czułam pozwoliłam mu na to, aby powiedział to co chciał. Miałam jednak nadzieję, że przez to co powie Alexander nie zmieni zdania. Nie chciałam z nimi zostać. Nie potrafiłabym dłużej funkcjonować razem z nimi. – Przepraszam, gdybym tylko pomyślał... ja naprawdę nie chciałem... kochanie, przecież wiesz, że cię koch...

– Och, dajże spokój! – głos tym razem podniosła Martha – oboje tego chcieliśmy. Twój ojciec pewnie chciał ci powiedzieć, że cię kocha, ale prawda jest taka, że bardziej niż ciebie oboje wolimy pieniądze. Widzisz złotko, gdyby nie to, że cudem trafiłam na Alexandra Devile teraz zapewne gryzłabyś ziemię, a ja, do czego dopuścić nie mogę, robiłabym to razem z tobą. Ratujesz nas tym, że mu się sprzedaliśmy. Dzięki twojej ładnej buźce ja i twój ojciec będziemy mieli zapewniony dobry byt – powiedział i uśmiechnęła się w ten swój sposób, którego naprawdę nie lubiłam. Uśmiech był na swój sposób przerażający, a to wszystko co mi powiedziała szczerą prawdą. Oni mnie nie kochali, nie wiedzieli co to znaczy miłość. Miłość do pieniędzy to było jedyne co rozumieli.

– Dobrze się dobraliście – wycedziłam – i dobrze, że mnie już z wami nigdy więcej nie będzie.

W tej chwili to co się ze mną stanie było mi obojętne. Dłużej z nimi nie będę. Uwolnię się od nich, a Peter wraz z Marthą będą sobie mogli żyć takim życiem o jakim zawsze marzyli. Jako mała dziewczynka chciałam takiego związku jaki mieli moi rodzice. Oni się nigdy nie kłócili, a przynajmniej ja nie słyszałam ich kłótni, dopasowali się, byli jak dwa zagubione puzzle, które po czasie się odnalazły. Oboje połączyła miłość do pieniędzy.

– Ana...

– Anabelle chyba wyraziła się już dość jasno – wtrącił się mężczyzna. Czułam się głupio przez to, że jest świadkiem Cz rodzinnych kłótni, ale na to nic poradzić nie będę mogła. Przygryzłam wargę, spuszczając wzrok na podłogę. Chciałam tylko stąd wyjść i o nich zapomnieć. – Dostali państwo to czego tak bardzo chcieliście, a my powoli się już oddalimy – dodał.

Poczułam pewną ulgę, kiedy powiedział, żen zaraz stąd wyjdziemy. Tak, tak, tak. Zabierz mnie stąd i nigdy więcej nie przyprowadzaj! Spojrzałam na bruneta czekając na to co powie mi. Nie wiedziałam co mam robić. Skierować się do drzwi, pójść do siebie i zabrać rzeczy? Zauważyłam, że kąciki jego ust lekko uniosły się do góry, ale nie uśmiechnął się.

Po raz kolejny złapał mnie za łokieć i przyciągnął bliżej siebie. Byłam już teraz jego, a on mógł ze mną zrobić co tylko będzie chciał. Wciągnęłam gwałtownie powietrze do płuc, przenosząc wzrok na niego. Uścisk nie był mocny, bardziej byłam zaskoczona, chociaż sama nie wiedziałam czemu tak naprawdę zareagowałam w ten sposób.

Zaczęło się dla mnie coś zupełnie nowego, a ja obawiałam się tego co może przynieść przyszłość.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top