Rozdział dziewiętnasty

Anabelle

https://youtu.be/6bLdDPIa6G8

Sen.

Sny bardzo często mają do siebie to, że do złudzenia przypominają rzeczywistość, a człowiek po przebudzeniu odnosi wrażenie, że nie spał, a przeżywał coś naprawdę. W tym nieprawdziwym świecie wytworzonym przez ludzką wyobraźnię można być kim tylko się zamarzy, być w miejscu jakim tylko się chce i robić rzeczy, których robić nie można. We śnie nikogo nie będzie dziwiło to, co się tam robiło. Wszystko wydawało się przychodzić tam naturalnie. W ludzkiej wyobraźni nie było miejsca na rzeczy niemożliwe. Nawet najbardziej abstrakcyjne rzeczy były tutaj na porządku dziennym, a może nocnym, skoro działy się one zazwyczaj w środku nocy, kiedy człowiek był pogrążony w głębokim śnie i śnił o rzeczach, których mieć nie mógł. Zapewne jeszcze nie było na świecie człowieka, który nie śniłby o swoich marzeniach. Dla jednych były to małe rzeczy, łatwe do wykonania, a dla innych niemal nieosiągalne. Czasami lepiej było żyć we śnie, niektórzy tylko czekali, aż będą mogli się położyć i poddać się temu co ich wyobraźnia ma im do zaoferowania. W wielu przypadkach to było o wiele lepsze, niż rzeczywistość. Szara rzeczywistość, pełna przemocy, bólu, upokorzenia. Wszystko było tam lepsze. Życie nie zawsze jest takie jakie się tego chce, bardzo często nie jest ono nawet w połowie takie, jakie oczekiwało się, że będzie.

Rozchyliła powieki, które chwilę temu jeszcze były zamknięte. Zaczęła wyczuwać zmianę. Z każdym krokiem Petera czuła tą zmianę. Nie potrafiła określić co dokładnie się zmieniło. Miała wrażenie jakby nagle na jej piersi ktoś postawił coś ciężkiego przez co nie mogła swobodnie oddychać. Im dłużej to uczucie trwało tym bardziej panikowała. Mocno obejmowała Petera, od niego teraz zależało jej życie i to co się z nią wydarzy. Teraz byłoby o wiele gorzej, bo tym, kto zadaje ciosy mógłby być jej własny ojciec. A raczej osoba, która kiedyś była jej bliska. Przestała już używać dawno tego określenia. Ojciec, matka, rodzice – słowa, które tak dawno temu wykreśliła ze swojego słownika. Nie miały one żadnego znaczenia i jak się okazało nigdy tak naprawdę nie miały, a ona żyła przez tak długi czas w kłamstwie. Już kilkanaście miesięcy temu dotarło do niej jak niewielkie znaczenia mają te słowa. W tej chwili czuła jakby powoli na nowo nabierało ono znaczenia. Jeden czyn wystarczył, żeby uwierzyła na nowo. Każda, nawet najmniejsza nadzieja na nowe, lepsze życie, sprawiała, że była taka naiwna i wierzyła w każde wciskane jej kłamstwo. Próbowała jakoś się przed tym uchronić, odrzucać od siebie to, że może być lepiej. Teraz sama była świadkiem tego, że faktycznie może być lepiej, a ona może otrzymać znacznie lepsze życie. Zmierzała właśnie ku lepszemu życiu.

Zawiesiła wzrok na mężczyźnie.

Pojawił się w momencie, kiedy już nie liczyła na żaden ratunek, kiedy myślała, że spędzi tutaj resztę swojego życia, a tymczasem to ten, który sam jej zapewnił takie życie właśnie ją ratował. Wydawało się jej to niemożliwe, aby zwyczajny człowiek dokonał czegoś takiego. Miał do pokonania wiekowego wampira, który z łatwością złamałby go niczym zwykły patyk, a tymczasem wydarzyło się coś takiego.

- Dziękuję – wyszeptała cicho. Na jej twarzy pojawił się niewielki uśmiech. Widać było, że jej ulżyło po tym wszystkim co się działo wreszcie mogła odetchnąć pełną piersią, zapomnieć i zacząć żyć. Tego co się wydarzyło nigdy nie będzie mogła wymazać ze swojej pamięci, postara się je jak najlepiej upchnąć i więcej myślami nie wracać do tych okrutnych wspomnień. Przed nią było długie życie, które zamierzała spędzić jak najlepiej. Wykorzystać to co otrzymała po raz kolejny. Teraz, kiedy wreszcie była wolna.

- Nie musisz – odpowiedział równie cicho i przycisnął usta do czoła córki.

Przez ten jeden gest poczuła się jakby wszystko faktycznie było na swoim miejscu, a złe rzeczy, które ostatnio się wydarzyły nigdy się nie stały. Tak bardzo chciała, żeby to była prawda. Teraz tak będzie, a ona wróci do bycia dawną Anabelle. Może stanie się nawet lepsza? Nie chciała dłużej być posłuszną dziewczynką, która nie ma wpływu na swoje życie. Na każdym kroku istniało niebezpieczeństwo, nawet w zwykłej kuchni mogła się zabić, a nie chciała oglądać świata zza szyby w salonie. Pragnęła je przeżyć i to zrobi. Teraz w końcu będzie mogła to zrobić. I faktycznie nie musiała mu dziękować za to co teraz robił. Nie powinna dziękować, jednak nie potrafiła się powstrzymać przed tym, aby nie podziękować ojcu za to, że ją zabrał z tamtego miejsca. Wszystko zaczęło się od niego, a raczej przez Marthę, która go zmusiła do tego, aby to zrobili. Świadomość, że będą prowadzili życie bez niej dodawała jej otuchy. Mimo wszystko trochę się bała wrócić do rzeczywistości. Teraz poznała życie w ciągłym strachu, nie miała pojęcia czy sobie poradzi tak jak robiła to wcześniej. Wszystkiego dowie się już niedługo. Jeszcze tylko trochę i będą na miejscu, a tak przynajmniej się jej zdawało. Już dawno powinni być w samochodzie. Rezydencja martwego wampira znajdowała się daleko od miasta, nikt nie dałby rady tyle przejść na piechotę na dodatek z dorosłą kobietą na rękach. Co prawda dużo straciła w wadze przez te miesiące, jednak wciąż coś tam ważyła i po czasie mogła zacząć przeszkadzać mężczyźnie. Może zostawił auto dalej, aby nie usłyszał nadjeżdżającego samochodu? To było możliwe, a resztę drogi przeszedł na piechotę. Tak, to było mądre posunięcie. Chciała nawet się zapytać o to dlaczego tak długo idą i kiedy wreszcie znajdą się w samochodzie, ale nie potrafiła znaleźć w sobie tyle siły, aby to zrobić. Ponowie się wtuliła w jego ramię. Nic innego i lepszego już nie mogła zrobić. Chociaż chciała w jakiś sposób ojcu ulżyć to zdawała sobie sprawę, że nie będzie potrafiła sama przejść chociaż dwóch metrów i droga zajmie im o wiele dłużej, niż teraz.

A to wszystko było takie piękne, że aż trudno było w to uwierzyć.

I faktycznie było zbyt dobrze. To dziwne uczucie, które towarzyszyło jej przez cały czas znowu się pojawiło. Nie potrafiła w żaden sensowy sposób wytłumaczyć co w tej chwili odczuwała. Była niespokojna, mimo że wyglądała jakby niczym się teraz nie przejmowała w środku było zupełnie na odwrót. Każda komórka jej ciała wręcz krzyczała, że coś jest nie w porządku, a ona pozwala sobie stanowczo na zbyt wiele. Opływała, pozwalała, aby ta chwila ją teraz wciągnęła. Doskonale wiedziała, że jak tylko całkiem w to wsiąknie, przebudzenie będzie jedną z tych rzeczy, których nie chciałaby przeżywać. Czy nie cierpiała już wystarczająco mocno? Jednak nie potrafiła się przed tym bronić. To jak bezpiecznie się czuła w ramionach Petera, jak kołysała się w jego ramionach, to kiedy od czasu do czasu się odzywał i zapewniał ją, że wszystko jest w porządku, a ona nie ma się czego bać, bo już jest bezpieczna. Bo już nic jej się nie stanie. Wierzyła mu. To było tak bardzo naiwne i głupie z jej strony, a mimo to nawet się dłużej nie wahała. Może to było spowodowane nagłą potrzebą troski, brakiem jakichkolwiek przyjaznych uczuć przez ostatnie miesiące. Każdy w pewnym momencie łapałby się wszystkiego byle dostać trochę miłości. Mały kawałeczek, który potrafi tak podnieść na duchu i jednocześnie sprawić, że wszystko co złe odchodzi na bok. Tych złych wydarzeń już nie ma i będą tylko dobre. A jednak mimo to wciąż starała się mieć na uwadze to co się wydarzyło, nie brać zbytnio do siebie tego co robił Peter.

Byłoby o wiele łatwiej, gdyby nie odczuwała niczego. Niestety na taką przyjemność nie mogła sobie pozwolić. Jakby tylko potrafiła, to co się działo nie miałoby żadnego wpływu na nią, a tymczasem przeżywała wszystko o wiele bardziej niż powinna. Za każdym razem, kiedy się jej wydawało, że Alex wyprał z niej wszystkie uczucia, działo się coś co sprawiało, że wszystkie emocje wracały ze zdwojoną siłą. Nie miała siły, aby bronić się przed nieśmiertelnym, a kiedy uczucia wracały po prostu im się poddawała.

- Jeszcze trochę, Ano – usłyszała.

Wydawało się jej jakby dźwięki dochodziły zza grubej szyby. Po raz kolejny pozwoliła sobie na zbyt wiele, jednak tym razem wcale już się przed tym nie broniła.

Teraz to co się wydarzy już nie miało dla niej większego znaczenia. Przeszła przez piekło, nic już nie będzie w stanie sprawić, aby jeszcze bardziej się rozbiła. Ale przy ojcu będzie bezpieczna, prawda?

Niewyraźny głos Petera huczał jej w głowie. Jeszcze trochę, Ano... Jesteś bezpieczna, Ano... Za moment będziemy na miejscu Ano... Wydawało się jej jednak, że droga nie ma końca. Ciągnęła się coraz bardziej. W momentach, kiedy się przebudzała czuła jakby Peter szedł coraz wolniej, a ostatecznie tylko szedł w miejscu jedynie przebierając nogami, ale nie posuwając się na przód. Była zbyt zmęczona, aby otworzyć oczy i zorientować się co takiego dzieje się dookoła niej. W ramionach mężczyzny było jej tak przyjemnie ciepło. Od dawna nie czuła ciepła. Chłód towarzyszył jej przez cały czas, a w miejscu gdzie była zamknięta było przeraźliwie zimno. Jedyną okazję do ogrzania się miała w tamtym pokoju, który kojarzył się jej tylko i wyłącznie z bólem. Kominek zawsze był tam rozpalony, a ciepło, które dawał ogień pozwalało jej na to, aby chociaż trochę się ogrzała zanim będzie musiała znowu wrócić do celi. Inaczej tego nie można było nazwać. Teraz było zupełnie inaczej, teraz było jej ciepło i zadziwiająco miękko. Nie tak powinna czuć się w ramionach Petera. Doskonale pamiętała, że z początku nie było jej wygodnie, jednak nie zwracała na to większej uwagi ciesząc się z tego, że w końcu udało się jej wyrwać z tego koszmaru. Znowu zaczęła się zastanawiać nad tym wszystkim co się wydarzyło, a może... Może się właśnie nie wydarzyło. Och, naprawdę nie miała pojęcia i zaczynała się coraz bardziej w tym wszystkim gubić!

Potwornie bała się otworzyć oczy. To co mogła zobaczyć wcale się jej nie spodoba.

Zacisnęła mocno powieki decydując się na to, aby ich nie otwierać.


Alexander


Stał odwrócony plecami do drzwi w swojej sypialni przed oknem. Tak jak w większości pomieszczeń okno sięgało od sufitu do podłogi. Widok rozciągał się na lasy za rezydencją oraz sporej wielkości ogród. To był zdecydowanie jeden z ładniejszych ogrodów jakie przyszło mu w życiu oglądać. Jeśli coś już miał dbał o to i nie pozwalał, aby się zapuściło. Dlatego też co jakiś czas wzywał do siebie osoby odpowiedzialne za doprowadzenie do wręcz idealnego stanu jego domu i reszty posiadłości. Nie było nic przyjemniejszego niż oglądanie jak się uwijają, chcąc zrobić wszystko na błysk, aby przypadkiem sobie u niego nie nagrabić. Ten towarzyszący ludziom strach, który zawsze się pojawiał, kiedy nieśmiertelni znajdowali się w tym samym miejscu co oni był naprawdę zabawny. Napawał się ich przerażeniem, był w ich oczach potężną istotą, której lepiej było nie denerwować. Nigdy nie trzymał się żadnych przepisów, wszyscy o tym wiedzieli i nikt mu się nie sprzeciwiał. Gdyby na jego miejscu był jakikolwiek inny wampir od razu zginąłby z jego ręki bądź osoby, której zadaniem było wymierzanie sprawiedliwości. W przypadku wampirów to słowo nie miało racji bytu. W tym świecie, w ich świecie, nie było na to miejsca. Brali garściami to czego chcieli, podporządkowywali sobie słabszych. Tak już to działało. Drapieżnik i ofiara. Działo się tak od wieków, jednak dopiero w ostatnich latach tak naprawdę wszyscy odczuli na własnej skórze jak to jest. Ujawnienie się wiązało się jednocześnie z ogromnym ryzykiem. I nie wszyscy byli gotowi na to, aby tak bardzo ryzykować swoim życiem. Wielu się nie zgadzało na to, aby wampiry wyszły z cienia i zawładnęły nad światem. Równie dobrze było żyć między ludźmi, bez konieczności uświadamiania ich, że ta wyróżniająca się na swój sposób istota to nieśmiertelny morderca gotów rozszarpać ludzkie gardło w ciągu kilku sekund. Nigdy nie było trudno o pożywienie, ludzi było zawsze pod dostatkiem, zwierząt również. Aczkolwiek te drugie tylko wzbudzały w wampirach obrzydzenie. W razie konieczności, kiedy nie było innej opcji zostawała ta, jednak ci którzy zdecydowali się na to, aby dłużej kontynuować tą dietę bardzo szybko przekonywali się jak łatwo zwierzęca krew potrafi zniszczyć im organizm i doprowadzić do śmierci. Zawsze go ciekawiło skąd w ludziach wzięło się przekonanie, że mogą się nią żywić. Owszem, od jednego zwierzaka krzywda im się nie stanie, ale żaden szanujący się wampir nie zdecydowałby się na to, aby karmić się ich krwią. To jak próbowali załagodzić ich wizerunek przez lata był zabawny. Wciąż byli, są i nadal będą najniebezpieczniejszymi istotami na ziemi, które kiedykolwiek po niej chodziły i żadne wymyślane przez ludzi bajki nie sprawią, że staną się delikatniejsi.

Przyłożył do ust kieliszek na pół wypełniony winem, a na pół krwią. Ludzką oczywiście, a dokładniej Anabelle. Dalej nie potrafił zrozumieć co takiego znajdowało się w jej krwi. Za każdym razem, kiedy jej próbował wydawała mu się być słodsza, niż poprzednio. Jego wzrok padł na ciemny kąt ogrodu, gdzie nikt poza nim nie miał prawa chodzić. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć... Jest. Uśmiechnął się pod nosem i podniósł kieliszek do góry jakby na znak toastu. Szósta była Fleur. Niezwykle urocza, rozkoszny śmiech i niesamowicie słodka krew. To ostatnie zapamiętał najlepiej. Można powiedzieć, że była jego ulubienica. Z nią pozwalał sobie zawsze na więcej. Często odnosił wrażenie, że podzielała jego zainteresowania, a raczej tą mroczniejszą naturę. To go w niej fascynowało. Mimo, iż z początku była zawsze przerażona to potem... O tak, żałował. Gdyby się go ktoś zapytał o to czego w życiu żałował odpowiedziałby zapewne, że właśnie Fleur. Byłaby świetną towarzyszką. Sprawy potoczyły się w zupełnie inny sposób, nic więcej zrobić nie mógł i chcąc nie chcąc musiał się z nią pożegnać. Sama się po prawdzie doprosiła. Zobaczyła więcej, niż ktokolwiek przed nią zobaczył. Można by powiedzieć, że go znała, a potem popełniła mały błąd, który nie miał większego znaczenia w tym momencie i wydawało mu się wręcz głupie, że tamtego dnia tak ostro zareagował. Czasu cofnąć nie mógł. Nie było mu też szczególnie tęskno za jej obecnością, aby długo się użalać nad swoimi czynami. Mogła trzymać buzię na kłódkę, a wtedy być może byłaby teraz tutaj razem z nim.

Odwrócił się od okna tylko na moment. Podszedł do małego, okrągłego stolika na którym stała butelka białego wina oraz karafka wypełniona świeżą krwią. Pierwszy wlał alkohol, a kiedy podniósł korek zapach słodkiej krwi wypełnił ponownie pokój. Była zaledwie z wczoraj. Trochę namęczył dziewczynę, aby z niej spuścić tyle ile potrzebował, nie dbał jakoś szczególnie o to. Powstrzymał się przed tym, aby pociągnąć łyka prosto z naczynia. Wrócił na swoje poprzednie miejsce. Powinien zająć się pracą, jakkolwiek to brzmiało. Większość ludzi, która nie miała pojęcia czym się zajmują wampiry wysoko ustawione na pewno sądziła, że do ich zadań nie należy nic. Prawda była jednak znacznie inna. Wraz z ujawnieniem się przyszło wiele praw, które co jak co, ale przestrzegać musieli wszyscy bez wyjątku. Nawet Alex, który żył ponad prawem. Nie chciał mieć bandy młodzików latających, gdzie popadnie. Nowe wampiry pojawiały się, pojawiają i pojawiać będą, jednak dobrze by było, gdyby ich stwórca wziął za nie odpowiedzialność. Sam stworzył wielu, jeszcze zanim pojawiły się zakazy, więc teraz nie musiał się bawić w opiekunkę. Nie panujące nad sobą wampiry były jedynie problemem. A jeszcze gorzej było, kiedy przypadkiem taki młody, nie mający żadnego doświadczenia ani wiedzy nagle wychodził na zewnątrz i trzeba było sprzątać śmieci, które po sobie zostawił, bo spotkał się z zabójczym dla młodych wampirów słońcem. Na początku nawet takie wydarzenia sprawiały, że kącik jego ust się unosił do góry. Z czasem stały się one irytujące. Albo walające się martwe ciała ludzi. Alexander uwielbiał polować. Bycie łowcą stało się jedną z nieodłącznych rzeczy, jednak starał się nie zostawiać martwych ciał za sobą na mieście. Wyjątkiem była ta sytuacja, która go spotkała, kiedy wracał do domu i napotkał tego młodego wampira i tamtą kobietę. Nie miał czasu, aby się tym zająć, ani tym bardziej chęci. Był pewien też, że całe zajście ktoś widział i po nim posprzątał. To teraz zresztą nie miało też znaczenia co się tamtego wieczoru wydarzyło. Brud został posprzątany, tyle. Z tym, że nie wszyscy mieli to szczęście jak on. Alexander mógł sobie pozwolić na to, aby zostawić ogarnięcie jego brudu w rękach kogoś innego. Nikt za to by mu nie zwrócił uwagi. Nie ośmieliliby się. Dopił do końca mieszanką, która znajdowała się w jego kieliszku. Wychodząc z pokoju odstawił naczynie na stolik. Swoje kroki skierował do oddalonego na końcu korytarza pokoju skąd dochodziło ciche bicie serca. Zadziwiająco spokojne. Od dłuższego czasu była za spokojna. Powód nie był mu znany i wyjątkowo nie miał ochoty na to, aby zapoznać się z tym co aktualnie dręczyło jego własność. Nie trudził się z pukaniem tylko po prostu wszedł. Ogień palił się w kominku jak zawsze, ciężkie zasłony były zasłonięte i jedyne światło jakie było w pokoju padało właśnie z kominka. Tańczące na podłodze cienie płomieni sięgały łóżka, gdzie skulona leżała ona. Stał w drzwiach uważnie się jej przyglądając. W tym momencie wyglądała zupełnie inaczej, bardziej przypominała teraz Anabelle, którą początkowo obserwował. Była niczym ta uśmiechnięta, nieco speszona jego obecnością dziewczyna z banku krwi, kiedy się do niej dosiadł w kafejce.

Stał tak przez dłuższy czas. Nie robił niczego. Nawet nie drgnął. Po prostu ją obserwował.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top