Rozdział dziewiąty
Alexander
https://youtu.be/LTDIXv9NdPw
Wdech. Wydech.
Powtarzała tą czynność przez nieokreślony czas, wpatrując się załzawionymi oczami w sufit. Łzy wciąż spływały po jej policzkach, bardzo wyraźnie oznajmiając co właśnie się wydarzyło. Mimo szczerych chęci nie była w stanie się poruszyć, a każdy najmniejszy ruch przyprawiał ją o ból. Na policzku czuła ślinę wampira, którą została łaskawie obdarzona, kiedy ten zakończył swoje dzieło postanawiając ją zostawić w takim stanie samą sobie. Nawet nie próbowała podnieść ręki, albo chociaż kawałka sukienki, która teraz była jedynie strzępkiem materiały, aby zmyć z twarzy ślinę. Nie potrafiła zrobić niczego, poza płakaniem. Płacz przynosił pewnego rodzaju ukojenie, pozwoliła sobie na to, aby stać się słabą. W tej chwili nawet nie potrafiłaby udawać, że nic się nie stało.
Czas wydawał się jej przedłużać. Nie słyszała nic poza swoim szlochem. Żadnych nadchodzących kroków, żadnego wyśmiewania się z jej osoby. Była tu całkowicie sama, zdana tylko i wyłącznie na siebie. Wiedziała, że nie może tutaj wiecznie leżeć. W końcu do niej wróci. Jeśli się to powtórzy to nie mam już nic do stracenia, pomyślała. Niby mogłaby się bronić, ale i tak nic by jej to nie dało. Był od niej silniejszy, starszy i co najważniejsze był wampirem. Potrafił przejrzeć jej umysł, każdą myśl, każde wspomnienie, niekoniecznie się przy tym wysilając. Zmęczona płakaniem, teraz była w stanie już tylko pociągać nosem i mrugać oczami. Po czasie zmusiła się do tego, aby unieść prawą dłoń. W pierwszej chwili ułożyła ją na miejscu, gdzie znajdowało się jej serce. Czuła wyraźnie każde mocne uderzenie. Uderzało o jej żebra, przyprawiając o kolejny rodzaj bólu. Ten jednak była w stanie ignorować, a nawet się przyzwyczaić do odczuwania czegoś takiego. Jednak w porównaniu z tym co czuła po gwałcie, który zaprezentował jej Alexander to było nic. Pikuś, coś łatwego do zignorowania. Zmusiła się do tego, aby przesunąć dłoń niżej. Zaczęła jej drżeć, kiedy po raz pierwszy dotknęła swojego brzucha. Miała świadomość tego, że to tylko jej dłoń. Sama siebie nie byłaby w stanie skrzywdzić, a tak myślała przynajmniej w tej chwili. Z trudem przesunęła ją dalej. Czuła rozerwany materiał sukienki, z każdym następnym centymetrem posuwała się coraz dalej. Dłoń przesunęła na bok, dotykając teraz ledwie palcami uda. Z wielką niechęcią, bo doskonale wiedziała co tam znajdzie, przesunęła dłoń na wewnętrzną część uda. Jęknęła żałośnie, kiedy poczuła lepką maź.
Niemal natychmiast zerwała się z łóżka. Zgięła się w pół, zwracając to co tego dnia udało się jej zjeść. Automatycznie łzy poleciały ciurkiem, z czekoladowych oczu. W ustach czuła nieprzyjemny gorzki posmak, a to jeszcze z cała pewnością nie był koniec. Opadła na kolana, przez ciało brunetki przeszedł nieprzyjemny dreszcz, niosący za sobą ból. Obiema dłońmi oparła się o podłogę, ustawiając je w miejscach, gdzie nie znajdowała się zawartość jej żołądka. Jeszcze tego brakowało, żeby się tym wszystkim ubrudziła. Zaniosła się płaczem po raz kolejny. Już straciła rachubę w tym ile razy zapłakała tego wieczoru. Z całych sił uderzyła pięścią w podłogę, a z jej ust wyrwał się głośny wrzask, który w tym momencie bardziej przypominał próbującego wyć szczeniaka niż prawdziwy wrzask, wypełniony bólem. Jakby tylko miała trochę więcej siły, tylko odrobinę z całą pewnością wyglądałoby to zupełnie inaczej. Klęczała w tym ciemnym pokoju, z krwią spływającą po udach i na dłoni, z gorzkimi łzami, które kapały na panele, z wymiotami pod sobą.
Była beznadziejna.
Była niczym.
Właśnie o to mu chodziło. Sprawić, żeby czuła obrzydzenie do samej siebie. Lęk przed samą sobą. Wątpiła, że jeszcze kiedykolwiek będzie potrafiła spojrzeć na siebie w lustrze i patrzeć na własne odbicie tak jak dawniej. Z uśmiechem, beztroską w oczach. Próbowała przekonać samą siebie do tego, że powinna być silna. Pokazać mu, że to nie zrobiło na niej żadnego wrażenia. Że przeżyje i będzie wdzięczna za tą lekcję. Boże! Jakie ona opowiadała bzdury! Kto potrafiłby normalnie żyć po tym, kiedy zostanie zgwałcony? I to na dodatek dwa razy tego samego wieczoru! Załkała głośno, a włosy opadły na szczupłą twarz brunetki. Musnęły ostrożnie policzek, porywając pojedynczą łzę, która akurat spływała z kącika jej oka. Mogła próbować, mogła spróbować zapomnieć, udawać silną, ale wiedziała, że złamie ją przy najbliższej okazji po raz kolejny. Da jej powód do tego, aby wylewała łzy po raz kolejny. A na to pozwolić nie mogła, musiała się jakoś obronić.
Po paru minutach nachylania się nad własnymi torsjami osunęła się na bok. Ciężko opadła na podłogę. Mocno uderzyła się biodrem o chłodne płytki. Czuła, że teraz jest podatna na zranienia jeszcze bardziej niż była wcześniej. W wyniku upadku zbyt mocno przechyliła głowę, co spowodowało ponowne otwarcie się rany na szyi, która była nieco zaschnięta i nie krwawiła. Przynajmniej do tego momentu. Czystą rękę przyłożyła do szyi, jakby licząc na to, że spowolni to krwawienie. Jednak doskonale wiedziała, że wcale tak nie będzie.
Nie miała kompletnie pojęcia co robić.
Czuła się taka bezradna i kompletnie roztrzęsiona. Zupełnie jakby miała po raz kolejny pięć lat i zgubiła mamę w supermarkecie. Jednak tamto wydarzenie zawierało zdecydowanie mniej bólu i emocji, niż to co odczuwała w tej chwili. Nie potrafiła się zmusić już do tego, aby zrobić cokolwiek. Po prostu się położyła na zimnej podłodze, pozwalając sobie samej na to, aby rozpaść się na kolejne kawałki. Już nie było Anabelle Caselli. Nie było Anabelle. Była niczym.
Ocknęła się najwyraźniej kilka godzin później. Do środka, poprzez ciężkie zasłony próbowało się wedrzeć jesienne słońce. Poczuła odrzucający zapach. Zajęło jej chwilę, aby się zorientowała, że to wczorajsza zawartość jej żołądka. Odsunęła się z obrzydzeniem, na chwilę zapominając o bólu, który wciąż jej towarzyszył. Poczuła go dopiero parę sekund później. Objęła ręką brzuch, pochylając się do przodu. Oddychała głęboko, drugą rękę opierając o podłogę. Musiała się jakoś uspokoić, coś wymyślić. Wspomnienia z wczorajszego wieczoru runęły na nią niczym lawina śnieżna w wysokich górach, która zasypuje zupełnie nieświadomych turystów. Z tym, że ona nie była żadną pieprzoną turystką. Doskonale wiedziała co się wydarzyło. Po prostu nie chciała do siebie dopuszczać tych myśli, bo wiedziała, że jeśli to zrobi znowu się załamie, znowu nie będzie się do niczego nadawać i jedyne co będzie w stanie zrobić to płakać dopóki nie opadnie z sił.
Nie usłyszała, kiedy drzwi się otworzyły, ani kiedy do środka ktoś wszedł. Była zbyt skupiona na tym co przeżyła w środku. Zagryzła mocno wargę.
- Cuchnie tu – oświadczył. Alexander zmarszczył nos. Wyostrzony węch wcale się w tej sytuacji nie przydawał, a wręcz przeciwnie – bez niego byłoby teraz o wiele lepiej. Wzrok nieśmiertelnego zatrzymał się na skulonej na podłodze dziewczynie, która na dźwięk jego głosu zadrżała ze strachu. Kąciki ust wampira uniosły się nieznacznie. Nie pozwolił jednak na to, aby uśmiech objął jego całą twarz. Ten grymas zniknął prawie natychmiast. Podobał mu się ten widok. Duże, sarnie przestraszone oczy, które wręcz wydawały się błagać o to, aby wreszcie do końca ją dobił. Zupełnie jak zwierzyna, która została trafiona śrutem i powoli umiera w męczarniach, ale wie, że przed nią jeszcze wiele godzin umierania. Podszedł bliżej dziewczyny, omijając szerokim łukiem to co po sobie zostawiła. Akurat tym jednym go zaskoczyła. Jednak w przypadku wampira rzadko, kiedy można było mówić o byciu zaskoczonym. To raczej była niemiła niespodzianka, której nie chciał więcej widzieć. Jasne, miał na uwadze to, że Anabelle to wciąż tylko człowiek, a takie rzeczy się po prostu zdarzają, jednak zadowolony nie był z tego, ani trochę. Westchnął cicho, po czym przykucnął przy dziewczynie, ujmując jej podbródek w palce i zmusił do tego, aby na niego spojrzała. Po mokrych już od wcześniejszych łez policzkach, popłynęło kilka nowych. Alexander tylko przewrócił oczami na ten widok. Kobiece łzy już dawno temu przestały robić na nim wrażenie. Ostatni raz, kiedy się naprawdę nimi przejął... Było to tak dawno, że sam nie pamiętał ile lat temu. Jednak z całą pewnością było to jeszcze zanim ludzie zaczęli się wzajemnie straszyć istotami ciemności, zanim palili na stosie rudowłose kobiety, które uważano za czarownice. Wspomnienia te były odległe, odciął się od nich zaraz po tych wydarzeniach. Zapomniał jak to jest czuć. I od tamtego czasu było mu naprawdę dobrze. Poczuł, że sianie zła jest... uzależniające. Jeśli raz już się zaczęło, nie potrafiło się przestać. Zwłaszcza w przypadku istot nocy – uczucia były ważne, wiele z wampirów decydowało się na to, aby żyć w pokoju z ludźmi, między nimi. Jednak zdarzały się przypadki, kiedy wszystkie uczucia szły w zapomnienie. Wszystkie dobre. Pozostała zazdrość, chciwość, zemsta i wiele innych, które razem tworzyły mieszankę wybuchową. A kiedy żyło się tymi uczuciami przez wiele, ponad dziesięć wieków trudno było okazywać ciepłe uczucia. Nie potrafił zliczyć ile razy Anthony próbował przemówić mu do rozsądku, aby się wreszcie opanował i zobaczył, że życie nieśmiertelne niesie ze sobą coś więcej niż śmierć. Że można się nim cieszyć tak samo jak ludzkim. Że można kochać. On nie chciał. Był cholernie uparty, a kiedy coś sobie wymyślił nie było mocnych na niego. Wszystko zawsze musiało być tak, jak sobie to wyobraził. To co powiedział, według niego było święte, a każdy kto słyszał co chce zrobić musiał się do tego dostosować. W innym przypadku załatwiał sprawę jasno i konkretnie. Nie potrzebował w swoim otoczeniu tych, którzy nie potrafili wykonać prostego zadania, jak posłuchanie się go.
- Proszę... zostaw już mnie – wyjęczała cicho, a raczej ledwie poruszyła ustami. Alexander był w stanie usłyszeć co wypowiedziała. Jej całe ciało zdawało się wręcz prosić o to, aby zostawił ją w spokoju. Pozwolił umrzeć. Zabić ją.
- Ow, biedactwo – mruknął mierząc wzrokiem dziewczynę – nie miałaś łatwej nocy, prawda? - zakpił, nie potrafiąc się powstrzymać przed szyderczym uśmiechem. Widział po niej jak bardzo była wyczerpana, prawdopodobnie nie przespała pozostałej nocy, tylko spędziła ją na płakaniu. Cóż nie, aby w jakikolwiek sposób go obchodziło co robiła.
Zostawił ją w spokoju, podchodząc do dużego okna, które prowadziło na ogromnych rozmiarów ogród. Jeśli weszłoby się na kolejne piętro i stanęło przy oknie, z łatwością można byłoby zobaczyć cmentarz, który rozlegał się za domem. Był on stary, liczył sobie kilka wieków i momentami był naprawdę przerażający. Nie raz słyszał dochodzące z tamtych okolic wilcze wycie, które niejedną osobę przyprawiłoby o dreszcze. Zanucił cicho pod nosem jakąś wyliczankę. Brzmiało to dość przerażająco, zwłaszcza w wykonaniu wampira, który najwyraźniej świetnie się bawił. Skupił się po raz kolejny na cmentarzu przed nim, widział co prawda tylko czubki najwyższych kaplic, ale to i tak było coś. Zastanawiał się nad wieloma rzeczami naraz. Najważniejsza była oczywiście kwestia brunetki, a raczej tego co ma zrobić z nią teraz. Aktualnie nie miał czasu na to, aby z nią tutaj siedzieć i niańczyć, ale do wieczora... Chociaż nie, wieczór też będzie miał zajęty. Zabawę będzie musiał przełożyć na następy dzień. Cóż mówi się trudno. Był przekonany, że jako jedyny żałuje tego, że będą mieli taką długą przerwę w zabawie. Łatwo było się domyślić tego, że brunetka z tego faktu będzie zadowolona.
Przesunął kciukiem po swojej dolnej wardze, dłoń opierając po chwili na szybie. Lekko przekrzywił głowę na bok. Wyglądał na zamyślonego. Zupełnie się wyłączył, skupiając tylko i wyłącznie na swoich myślach i na tym co w tej chwili interesowało go najbardziej,
Anabelle natomiast, wciąż skulona na podłodze obserwowała mężczyznę spod pół przymkniętych powiek. Bała się odezwać jeszcze raz. Jednak teraz, w końcu ją zostawił, może... może to było tylko raz? Może więcej już się to wcale nie powtórzy, a ona będzie wolna? Wolne żarty, jesteś głupia skoro tak myślisz, prychnęła na siebie w myślach. Oczywiście, że była głupia. Cały czas była głupia, kiedy naiwnie wierzyła, że tu będzie lepiej. Sama sobie zgotowała piekło, kiedy nastawiała się na takie wspaniałe życie u boku nieśmiertelnego, który nie miał oporów przed tym, aby ją zgwałcić, poniżać i świetnie się przy tym bawić. Przygryzła wargę, aby nie wybuchnąć płaczem. Zarówno z bólu jak i z własnej głupoty. Och, jakby tylko mogła cofnąć czas... Uciekłaby. Zrobiłaby to. Jeszcze tego samego dnia, kiedy zobaczyła go w banku krwi, kiedy popijała czekoladę i jadła ciastko. Zostawiłaby swoich rodziców i wyjechała. Ale gdzie? Nie miała własnych pieniędzy, rodzina właściwie nie była jej bliska, a gdyby pojawiła się w domu u jednej z ciotek od razu rodzice zostaliby zawiadomieni o tym, gdzie się znajduje. Przyjaciele odpadali. Nigdy tak naprawdę nie byli jej przyjaciółmi. Jednie osobami, którzy czasem poświęcali dwie godziny swojego życia, aby z nią porozmawiać, bo było im najzwyczajniej w świecie szkoda zamkniętej w czterech ścianach dziewczyny. Może i czasami była szczęśliwa, ale teraz, z perspektywy czasu wiedziała, że była niczym uwięziony ptak w klatce. A może raczej niczym zwierzę trzymane na ubój. Na pewno planowali to od długiego czasu. Może nawet od miesięcy czy lat. Czekali tylko na odpowiedni moment, aby ją przekazać wampirowi.
Zacisnęła mocno usta, aby nie wydać z siebie żadnego żałosnego jęku, który mógłby sprawić, że wampir jeszcze bardziej zacznie się z niej śmiać i poniżać, aby polepszyć sobie dzień.
- W zasadzie – odezwał się, Anabelle drgnęła. W duchu modląc się o to, aby jednak nie przeszukiwał tym razem jej myśli. Istniała bardzo mała szansa na to, że wampir ją zostawi w spokoju. Z cała pewnością chciał mieć wgląd w to, co aktualnie sobie myśli, co planuje. Ona na jego miejscu by tego pilnowała. - To twoi rodzice planowali to od ponad roku. Nie mów mi, że nie wiedziałaś o tym, że ten wspaniały bank Petera Caselli podupada. Każdy o tym wiedział, skarbie.
- Ja nie – odparła cicho. Trzymali ją z dala od wiadomości. Przypominała sobie teraz, nie pozwalali jej na to, aby je oglądała wieczorami. Wiele stron, kiedy korzystała z internetu miała zablokowane. Teraz zaczynało to wszystko mieć sens. Wyjazdy do Londynu, które nagle zostały jej zakazane. Rozumiała już dlaczego. Bo nie chcieli, aby się dowiedziała o problemach. Coś planowali, zrobić coś, aby nie znaleźli się wśród niżej urodzonych ludzi. Wciąż musieli zajmować swoje jebane wysokie stanowisko. Aby nazwisko nie straciło wartości. W końcu dla nich liczyło się tylko to.
- To był pomysł twojej matki, właściwie. Sama do mnie przyszła, zaproponowała to – zaczął wyjaśniać. Zupełnie nie wiedział po co jej to mówi, ale wyczuwał, że po raz kolejny zaczyna się załamywać, a to naprawdę mu się podobało. Uśmiechnął się pod nosem. - Z początku nie chciałem się zgodzić. Miałem ważniejsze sprawy na głowie niż zajmowanie się jakąś głupią dziewuchą. Odmówiłem, ale twoja uparta matka chodziła za mną prawie krok w krok. Namawiała, obiecywała, że nie pożałuję tego, że tu jesteś. Po jakiś czasie uznałem, że czemu nie. Wzięli pół miliona. Jesteś warta nędzne pół miliona, złotko.
Pół miliona...
Nigdy nie narzekała na brak gotówki. Zawsze było jej pod dostatkiem, a kiedy czegoś potrzebowała dostała odpowiednią kwotę pieniędzy. Nigdy więcej, ani mniej. Jednak teraz, kiedy usłyszała ile w oczach ludzi, którzy powinni ją kochać była warta, poczuła jakby dostała parę razy mocno w twarz. Ponownie zrobiło się jej niedobrze, tym razem nie zamierzała zwrócić. Nie mogła. Nie przy nim. Oddali ją w ręce potwora za pół miliona funtów. Czyli tylko tyle było warte jej życie. Nie więcej, ani nie mniej. Załkała cicho, zaciskając delikatnie dłonie w pięści. Niepotrzebnie rozmawiali. Nie chciała słyszeć niczego co powiedział. Nie chciała wiedzieć. Byłoby lepiej, gdyby nie wiedziała, ile oznaczała na rodziców. Nasuwało się jej wiele pytań, ale żadnego nie zadała. Bała się usłyszeć odpowiedzi.
- Zacząłem cię obserwować. Nie byłem wtedy jeszcze przekonany do tego czy powinienem cię kupić. Chciałem sprawdzić czy będziesz warta moich pieniędzy. Ale jak widać wcale się nie myliłem. Widzisz, mam dobrą intuicję jeśli chodzi o takie rzeczy. Zawsze wiem w co inwestować pieniądze, bo wiem, że się one do mnie zwrócą.
Nie rozumiała co miał na myśli przez to, że zwrócą mu się pieniądze. Ojciec na pewno w coś zainwestuje, aby kwota się powiększyła. A nikt nie kupuje, a potem nie odbiera pieniędzy za towar, który należy już do niego. Cóż nie znała się na tym wszystkim, nie wiedziała jakimi prawami rządzą się ludzie biznesu. O ile w ogóle jakieś prawa mieli.
Alexander odwrócił się nagle plecami do okna, wzrok wbijając w dziewczynę. Jej głowa wystawała ponad łóżko. Co wyglądało dość zabawnie, zwłaszcza, że była dość drobna i widział zaledwie oczy i czoło. Możliwe, że by się roześmiał na ten widok, ale teraz go po prostu nie bawił. Brunetka drgnęła, widząc jak nagle się odwraca i patrzy prosto na nią. Czy znowu coś planował? Czy po raz kolejny zamierzał ją teraz skrzywdzić? Chciała się jakoś obronić przed kolejnym atakiem, który pewnie nastąpi.
- Już przestań. Powiedziałem już, że nie mam dla ciebie dzisiaj czasu – warknął. Zaczynała go swoim zachowaniem irytować, chociaż powinien się spodziewać tego, że dziewczyna tak będzie reagować na niego po wczorajszym wieczorze, który był zadowalający tylko i wyłącznie dla niego. I tak wiedział, że będzie musiał niedługo zaprosić do siebie Florence, albo sam ją odwiedzi. Lubił stabilność, a dziewczyna właśnie to mu dawała. Wiedział, że zawsze mógł jej kazać coś zrobić, a ona bez słowa sprzeciwu to robiła. Czy się jej to podobało czy nie. Możliwe, że nawet była trochę od niego uzależniona. Prychnął cicho, na samą myśl o tym. Jednak to prawda. Przez te wiele lat spędzonych razem pewne rzeczy się po prostu wiedziało. A wampirzycę znał na wylot. Dwieście lat to wiele, jednak nie dla niego. To był jedynie mały odcinek w życiu wampira.
- I nie przeżywaj tak wczorajszego wieczoru – dodał, po czym uśmiechnął się. Podszedł do brunetki stając przed nią. Nachylił się, zbliżał bardziej. Ich usta prawie, ale to prawie się stykały, nie zamierzał jej jednak pocałować. - Zdążysz się do tego przyzwyczaić.
I wraz z tą obietnicą, którą zamierzał spełnić, zostawił dziewczynę samą w pokoju.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top