Epilog
***
***
Theo
Kiedy po kilku latach patrzę na swoją rodzinę, z którą właśnie spaceruję brzegiem morza, mogę się uznać za szczęśliwego człowieka, który ma w życiu to, na czym mu najbardziej zależało.
Mam przy sobie najważniejsze dla mnie osoby.
Sięgam pamięcią wstecz do dnia, w którym zmieniło się moje życie. Tak naprawdę miałem tylko krótką chwilę, żeby zadecydować jak będzie wyglądała moja przyszłość. Postąpić egoistycznie, czy wyrzec się własnego szczęścia, żeby zadowolić innych? Nie było mi łatwo.
Od zawsze miałem wrażenie, że potrafię tylko zawalać sprawy. Nie wiem dlaczego, ale gdy tylko chciałem być szczęśliwy, to musiałem po drodze skrzywdzić kilka osób. Coś ewidentnie jest ze mną nie tak, moim rodzicom przytrafiła się jakaś felerna sztuka do ogarnięcia.
Jednak tłumaczę sobie to tak, że każdy w życiu popełnia błędy, żeby móc się na nich uczyć. Ja popełniłem ich zdecydowanie za dużo, ale w końcu doszedłem do etapu, gdzie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że te najpoważniejsze mam za sobą. Z perspektywy czasu widzę, że to, co kiedyś uznawałem za błąd, teraz takim się nie wydaje. A jeśli już, to piękne błędy. I wcale ich nie żałuję.
Każdy z nas ma tajemnice. Przez prawie całe życie skrywałem je w sobie i rzadko kiedy się nimi dzieliłem. Ale w końcu dojrzałem do tego, żeby wypowiedzieć je na głos. To wszystko zmieniło, całe moje życie. Pozwoliło mi podjąć ryzykowny krok, który na szczęście okazał się najlepszą rzeczą, jaką mogłem kiedykolwiek zrobić. Najpiękniejsza z moich tajemnic została ujawniona i już tak niewiele dzieliło mnie od bycia szczęśliwym.
Zrobiłem to. A konsekwencje nie były takie straszne, jak to sobie wcześniej wyobrażałem. Owszem, zraniłem jedną osobę. Ale gdybym podjął inną decyzję, skrzywdziłbym więcej osób, w tym samego siebie.
- Tatusiu! - Słyszę krzyk swojej córki. - Tobias mówi, że zostałam adoptowana od rodziny żab!
Mam ochotę wybuchnąć śmiechem, ale widząc smutną minkę mojej córeczki, biorę ją na ręce i całuję w policzek.
- On tylko tak żartuje. Przecież jesteś taka podobna do mamusi, to niemożliwe, żebyś nie była nasza.
Nasza córka to mała kopia Shailene. Jest taka urocza i słodka, ma identyczny uśmiech jak moja żona. Nasz syn natomiast wrodził się we mnie. Po Shai odziedziczył pojedyncze elementy, ale w głównej mierze przypomina mnie.
- Tris to kabel, Tris to kabel! - Woła Tobias.
- Wcale nie! - Protestuje Tris.
- Tobias, proszę cię - odzywa się Shailene, jednak rzuca mi rozbawione spojrzenie.
Nasze dzieci w końcu przestają się kłócić. Tobias uwielbia droczyć się ze swoją młodszą o dwa lata siostrą, ale jak przyjdzie co do czego, to zawsze staje za nią murem, jak na starszego brata przystało.
Obejmuję Shai ramieniem i idziemy dalej.
- Chciałem więcej dzieci, ale chyba ta dwójka nam wystarczy, co? - Pytam z uśmiechem.
- O tak, ta dwójka bywa wykańczająca - odpowiada Shai i całuje mnie w policzek. - Kocham cię, Theo.
- Ja ciebie też. Nie wiem co bym zrobił, gdybym tego dnia podjął inną decyzję.
- Przeznaczenie, mój drogi, przeznaczenie. Popełniliśmy wiele błędów, mieliśmy przed sobą tajemnice, ale i tak w końcu wylądowaliśmy jako małżeństwo.
- Przekichane, co? Być na mnie skazanym do końca życia - Obydwoje parskamy śmiechem.
- To było moje największe marzenie, Theodore - odpowiada i zatrzymuje się, po czym przytula mnie mocno. Odwzajemniam uścisk i jedyne czego pragnę, to nigdy nie wypuszczać jej ze swoich ramion.
***
Dziękuję.
❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top