rozdział 28
Siedziałam na szpitalnym korytarzu i piłam chyba piątą z kolei kawę. Roxy powiedziała, że mnie zastąpi, a Hector też nie miał nic przeciwko temu, abym pojechała z Harry'm za karetką.
Jak teraz sobie przypominam, to Lou od rana wyglądał nie za dobrze. Nie przejmowałam się tym do teraz, coś ściskało mnie w dołku.
- Nie martw się tak. To zwykłe przeziębienie.
- Niall siedział koło mnie i próbował pocieszyć.
- Wcale się nie martwię. - burknęłam. Nie chciałam, by przyjaciele Tomlinson'a myśleli, że coś nas łączy.
- Nas nie oszukasz, kobieto. Jesteś blada jak ściana. - Liam próbował być troskliwy, ale nie bardzo mu wyszło.
Miałam dość siedzenia i czekania, aż ktoś raczy nam powiedzieć co się dzieje z Louis'em. Wstałam i zaczęłam chodzić po korytarzu, ale przeklęte szpilki robiły tyle hałasu, że aż w uszach dudniło. Nie zwracając na nic uwagi po prostu je ściągnęłam i chodziłam na boso. Żaden z chłopaków nie odezwał się. Posłali sobie tylko znaczne spojrzenia.
Po kolejnych trzydziestu minutach, Harry wreszcie wyszedł z sali. Podtrzymywał uwieszonego na jego ramieniu Lou, który wyglądał jak trup.
- Co mu jest? - podeszłam zmartwiona.
- Ma ostre zapalenie gardła. Tu są recepty. - Styles podał mi kilka papierków, a sam mocniej chwycił Tomlinson'a, by ten mu nie upadł.
- Może któryś by mu pomógł? - spojrzałam na Li i Niall'a tupiąc nogą. Ci dwaj zaraz podnieśli i pomogli Harry'emu, zabierając od niego przyjaciela.
- Co powiedział lekarz?
- Jak mówiłem, ma poważne zapalenie gardła. Dostał antybiotyki i jakieś inne cholerstwo. Gorączka może utrzymywać się jeszcze nawet trzy dni, więc lekarz kazał go pilnować. I tu chciałem...
- O nie, nie ma mowy, Styles. Ja mam swoje życie. - pokiwałam głową.
- Ale on nie ma nikogo, kto...
- Ma was. Jesteście jego przyjaciółmi.
- A ty? Ty kim dla niego jesteś, Jen?
- Na pewno nie jestem z nim tak blisko, jak wam się wydaje. - wiedziałam, że tak będzie. Cholera, jak im wytłumaczyć...
- Dobra, zapomnij że o tym wspomniałem. - Harry westchnął, a we mnie coś drgnęło.
Durny Tomlinson. Dlaczego musiał wywoływać we mnie takie uczucia? Bo wbrew temu co mówiłam, czułam przemożną chęć opiekowania się nim, chęć podania mu wody, zrobienia zupy, czy czegokolwiek, by poczuł się lepiej. Głupie serce...
- Okej - westchnęłam głośno - ale to zależy jak uda mi się poukładać wszystko w pracy i w domu - dokończyłam, a Styles'owi zaświeciły się oczy.
- Czyli nam pomożesz?
- Na ile będzie to możliwe, jednak nic nie obiecuję.
- Dziękuję. - idiota przytulił mnie mocno tak, że aż podniósł mnie do góry. Czułam się dość niezręcznie. Wolałabym, aby to Lou mnie przytulał i dziękował za opiekę nad nim.
-Łapy precz od niej. - usłyszeliśmy Louis'a, a ja zaczęłam się śmiać.
Chciałam się znaleźć w jego ramionach, poczuć ciepło i zapach jego ciała. Chciałam zobaczyć z jaką delikatnością mnie dotyka, ale to nie było zarezerwowane dla mnie i nigdy nie będzie.
-Zamknij się, Dupku. - podeszłam do niego - cieszę się, że nic ci nie jest. - szepnęłam i pocałowałam go w policzek, na co on się lekko uśmiechnął.
Moje serce na chwilę przestało bić, wystarczył jeden jego uśmiech, aby cały mój świat stanął na głowie.
Przepadałam?
Zaprowadziliśmy go do samochodu Liam'a i pożegnałam się z chłopakami, prosząc by nie zostawiali go samego do przyjazdu Styles'a.
Potem razem z Harry'm pojechałam do apteki całodobowej i zrealizowaliśmy recepty otrzymane przez lekarza, dokupiłam też witaminy, które mama zawsze podawała mi przy przeziębieniu. Miałam nadzieję, że to szybko postawi go na nogi.
Kiedy zajechaliśmy pod mój dom chciałam szybko opuścić auto, ale przyjaciel mojego nauczyciela nie pozwolił mi na to. Zatrzymał mnie, łapiąc za nadgarstek.
- Jen, nie wiem co jest między wami, ale widzę jak na niego patrzysz...
- To źle widzisz, Styles. - warknęłam. Byłam zła na samą siebie za to, że ktoś zauważył moje uczucia.
-Nie sądzę. Wierz mi, on też się zmienia... ty go zmieniasz i... cieszę się. On zasługuje na kogoś dobrego, kogoś takiego jak ty.
- Co ty chrzanisz, Styles? On jest moim... - w porę się opanowałam. Cholera, prawie się wygadałam. - Zresztą, to nie twoja sprawa. Nie jesteśmy nawet przyjaciółmi. Po prostu czasem mu pomagam. Nic więcej.
- Skoro tak mówisz. - chłopak westchnął i pokręcił głową- tu masz mój numer - podał mi wizytówkę - zadzwoń jak ustalisz co z twoim wolnym czasem.
- Kiedy chcesz, abym z nim posiedziała? - zapytałam nie mając już siły się z nim wykłócać.
- Najlepiej wieczory i noce... - podrapał się po karku.
- Dobra, zobaczę co da się zrobić.
- Jeszcze raz dziękuję.
- Podziękujesz jak będzie za co. Dobranoc Harry.
- Dobrej nocy, Iffy. - zaśmiał się, a mnie zrobiło się jakoś cieplej na sercu.
Nawet nie zauważyłam, że przyjaciele Louis'a Tomlinson'a stali się moimi przyjaciółmi. Cholera... Nie wiem, ale właśnie to czułam wobec nich...
Weszłam do domu i po cichu na paluszkach podreptałam do swojego pokoju. Rozebrałam się z ciuchów i zmyłam tylko z twarzy makijaż, prysznic mógł poczekać do rana. Nie chciałam budzić domowników. Zawsze tak robiłam, gdy wracałam z pracy w nocy.
Ubrałam piżamę i wślizgnęłam się pod kołdrę. Przewracałam się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Najzwyczajniej w świecie martwiłam się o tego dupka.
Wstałam i sięgnęłam po Louis'owy telefon. Lepiej, żeby na razie nikt nie miał mojego prywatnego numeru. Spisałam numer Harry'ego z wizytówki i wystukałam wiadomość.
Ja: Jak on się czuję?
H.S.: Znów ma gorączkę.
Świetnie. Po prostu świetnie.
Ja: Dałeś mu lekarstwa?
H.S.: Tak, ale przed chwilą, więc musimy poczekać.
Ja: Informuj mnie na bieżąco.
H.S.: A co, martwisz się o niego? :D
Ja: Oby kiedyś ktoś zmazał ci ten uśmieszek. Oczywiście, że się martwię, idioto.
H.S.: Nadal będę utrzymywał, że pasujecie do siebie :P Dam znać jak coś się zmieni.
Ja: Dzięki.
Trochę spokojniejsza, że Lou ma opiekę na dzisiejszą noc wróciłam do łóżka. Mimo zmęczenia sen nie chciał nadejść.
W głowie próbowałam ułożyć plan organizacyjny opieki nad tym dupkiem. Nie mogłam pozwolić, by ci idioci, zwani jego przyjaciółmi zostawili go choć na chwilę samego.
W końcu sen wygrał...
Rano obudziła mnie mama. Jej uśmiech mówił, że z Lucy jest lepiej.
- Dzień dobry, córeczko.
- Cześć, mamuś. Co z Lu? - zapytałam zaspana.
- Nie martw się. Tata ma kilka dni wolnego, więc możesz wrócić do swoich zajęć. - uśmiechnęła się szeroko i pogłaskała po głowie.
- Super. - odwzajemniłam jej radość.
- No to teraz wstawaj i do szkoły. - wstała z łóżka i ruszyła do drzwi, w których przystanęła na chwilę - idziesz dziś do pracy? - zapytała.
- Tak. Najbliższe kilka dni czekają mnie całe nocki, więc mogę nie chodzić do szkoły? - z moich ust padło pytanie, choć wcale tego nie chciałam.
- Skoro masz wszytko zaliczone, a tylko literatura ci została, to nie widzę problemu.
- Dzięki mami, kocham cię.
- Ja ciebie też.
- Mamo...?
- Tak, skarbie?
- Może wyskoczymy któregoś popołudnia do kina? - mamie, aż oczy się zaświeciły.
- Z największą przyjemnością, Jenny.
- To jesteśmy umówione. - uśmiechnęłam się do niej i wstałam z łóżka.
Pierwsze co zrobiłam to zadzwoniłam do Roxy i wybłagałam, by wzięła moje zmiany w Velvet. Dziewczyna zgodziła się bez problemu mówiąc, że zrobi wszystko, by dopomóc miłości.
Potem poinformowałam Hector'a, że Roxy mnie zastąpi przez najbliższe trzy dni. Nie było problemu, ale za to powiedział, że biorę na siebie cały weekend. Zgodziłam się, choć wiedziałam, że będę musiała odpuścić sobie bal u rodziców Lou, zresztą nie było pewności, że on tam zawita.
Następnie poszłam do łazienki i wzięłam powolny prysznic. Nie musiałam się spieszyć, postanowiłam maksymalnie wykorzystać czas. Zrelaksowana wróciłam do swojego pokoju. Ubrałam dres i koszulkę, związałam włosy. Byłam głodna, zeszłam na dół, gdzie jeszcze nikogo nie było. Mama wyszła do pracy, a Lucy i ojciec zapewne spali.
Postanowiłam zrobić placki kukurydziane, jajka i smażoną szynkę. Włączyłam ekspres do kawy, a dla siostrzyczki przygotowałam kakao. Gdy śniadanie było gotowe, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawił się tata i Lu.
- Dzień dobry. - powiedziałam do nich, a mój ojciec zrobił zdziwioną minę.
- Dzień dobry. A ty w domu? - zapytał.
- Tak. I przygotowałam śniadanko. - uśmiechnęłam się do nich. Lucy już jadła. Była małym głodomorem i zastanawiałam się, gdzie ona to wszystko mieści.
- Jen, musimy porozmawiać. - no i świetnie, ciekawe co mi nowego powie.
- Słucham? - westchnęłam.
- Przepraszam. To przede wszystkim. - pomocy, bo moja szczęka właśnie walnęła o podłogę.
- Nie masz za co. - mruknęłam.
- Jest. Jesteś dobra, zawsze pomagasz, pracujesz na siebie, choć nie powinnaś.
- Tato, jest dobrze. - położyłam swoją dłoń na jego i lekko ścisnęłam.
- O tym właśnie mówię. Potrafisz we wszystkim dostrzec zalety. Kocham cię, a jeśli kiedykolwiek dałem ci odczuć, że jest inaczej, to naprawdę przepraszam.
- Ja też cię kocham. - wtuliłam się w niego jak kiedyś, gdy byłam małą dziewczynką.
Świat staje na głowie, a my nigdy nie potrafimy przewidzieć, co nas spotka. Musimy być gotowi na niespodzianki, bo one pojawiają się znienacka.
Po tak emocjonalnym śniadaniu wróciłam do pokoju i zasiadłam do nauki. Szło mi całkiem dobrze, kiedy zadzwonił telefon.
- Tak, Styles? - zapytałam widząc kto dzwoni.
- Hej. Udało ci się coś załatwić?
- Tak. Będę o piątej i mogę posiedzieć do rana.
- Z nieba nam spadałaś. - usłyszałam radosny głos Harry'ego i miałam ochotę przypieprzyć mu przez telefon.
- Taa... zobaczymy co z tego będzie.
To raczej z niebem nic wspólnego mieć nie będzie.
----------------------------------------------------------------
Jak zawsze dziękuję mojej kochanej @yasma1616 za poprawki moich błędów. Gdyby nie ona, tych rozdziałów nie dało by się czytać 😂
A wam moi drodzy miłego czytania 😙
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top