rozdział 8
Wczorajszy cały dzień spędziłem w łóżku. Po poniedziałkowej rozmowie ze Smith znów zachlałem. Tym razem jednak sprowadziłem sobie dwie cudowne blondynki do towarzystwa. Musiałem jakoś odreagować i spuścić ciśnienie, bo inaczej by mnie rozsadziło od środka. Dla bezpieczeństwa mojego i Jennifer Smith lepiej było, bym się wypompował przed powrotem do pracy.
Dzisiaj od samego rana miałem pełne ręce roboty. Nieubłaganie zbliżał się koniec roku szkolnego i wystawianie ocen.
Niestety musiałem zaprosić po raz kolejny matkę małej Smith, by poinformować, że jej ukochana córeczka będzie prawdopodobnie powtarzała rok.
O dziwo nie czułem się z tym dobrze. Z tego co wiedziałem ta kobieta i tak miała wystarczająco na głowie, ale nie miałem innego wyjścia. Jeśli dziś czegoś nie ustalimy, nie będzie już żadnych szans dla tej małej jędzy.
Wcale nie chciałem wystawiać jej negatywnej oceny, ale przy tej ilości jedynek nie było dla niej innej opcji. Danie jej promocji przy tym stanie rzeczy byłoby nieodpowiednie. Od kiedy przejmujesz się takimi rzeczami, Tomlinson...
Siedziałem w sali i czekałem na moją uczennicę i jej matkę, kiedy rozbrzęczał się mój telefon. Zobaczyłem kto dzwoni i miałem ochotę rozjebać telefon o ścianę.
- Tak mamo? - powiedziałem i modliłem się, by nie zaczęła znów swojej popieprzonej gadki.
- Louis, dzwonię bo do dziś nie poinformowałeś czy na najbliższe bankiety charytatywne przyjdziesz sam czy z osobą towarzyszącą? - wyrzuciła matka na jednym wydechu, a ja miałem ochotę powiesić się na tym wkurwiającym krawacie zawiązanym na mojej szyi.
Prawda była taka, że całkiem zapomniałem o firmowym maratonie charytatywnym ojca. Kurwa.
- Zaznacz, że będę z osobą towarzyszącą. - uśmiechnąłem się na wspomnienie zeszłorocznych przyjęć.
Moje panienki nie były w guście Rebeci Tomlinson, a w tym roku nie miało być inaczej. Już ja o to zadbam.
- Synu nie życzę sobie byś przychodził z tymi paniami lekkich obyczajów. Jeśli masz ochotę przyjść z kimś, to śmiało można poprosić Daniell. - o nie, po moim trupie.
- Nie mamo. To ja wybieram z kim spędzam noce, a teraz przepraszam, ale mam spotkanie służbowe.
- Dobrze. Przemyśl jednak moją propozycję.
- Tak mamo. Kocham Cię.
- Ja Ciebie też.
Wiedziałem, że ta kobieta wpadnie na jakiś dziwny pomysł. Swoją drogą do tej pory nie rozumiałem, po jaką cholerę próbuje mnie swatać z tymi wszystkimi sztywniaczkami. One są takie jakieś... niewyrobione...
Moje rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Wstałem szybko i zanim ktoś je otworzył zrobiłam to ja.
- Witam Pani Smith.
- Dzień dobry.
- Proszę sobie usiąść. Jennifer zajmij miejsce koło mamy.
- Panie Tomlinson ja naprawdę nie mam pojęcia co się dzieje z moją córką. - powiedziała zmartwiona kobieta.
Spojrzałem na dziewczynę i to nie było kurwa mądre. Siedziała na krześle naprzeciw mnie i oblizywała swoje usta. Przysiągłbym kurwa, że wie co robi, bo patrzyła mi prosto w oczy, a potem kąciki jej ust drgnęły. A ja pieprzony ruchacz Tomlinson widziałem ją klęczącą przede mną i liżącą coś innego. Co ta dziewucha ze mną robiła? Zachowywałem się jakbym był w gimnazjum...
Rozluźniłem trochę krawat pod szyją. Wstałem i ściągnąłem marynarkę, aby choć na chwilę oderwać myśli od tego małego wrzodu na dupie.
- Spokojnie pani Smith. Jesteśmy tu, żeby jakoś temu wszystkiemu zaradzić. - powiedziałem z powrotem siadając na krześle.
- Ale jak? - kobieta była naprawdę załamana. Widać, że zależało jej na dziecku i jej wykształceniu.
- Coś wymyślimy, jednak Jennifer musi wykazać jakiejkolwiek chęci poprawy. - spojrzałem na młodszą Smith i widziałem jak marszczy czoło myśląc co mam na myśli. O tak maleńka... myśl... o tym jak rozkładasz te zgrabne nogi przede mną... Tomlinson zejdź kurwa na ziemię!
- Oczywiście, ona zrobi wszystko by poprawić oceny. - powiedziała kobieta, a jej córka spojrzała na nią jak na wariatkę.
- Możemy ustalić, że damy jej tydzień na przygotowanie, a potem dwa razy w tygodniu będziemy poprawiać testy, które Jenny oblała. Takim systemem zaliczy wszystko do końca roku i nie będzie kłopotu. Co ty na to panno Smith?
- A mam wybór? I żeby było jasne, robię to dla mamy. - warknęła.
- Oczywiście. W takim razie jesteśmy umówieni.
- Dziękuję panie Tomlinson.
- Nie ma za co. Jestem tu, żeby pomóc. - kobieta wstała, a ja uścisnąłem jej dłoń.
- Do widzenia Pani.
- Do widzenia.
Gdy matka dziewczyny wyszła ta wstała z krzesła i stanęła przed biurkiem. Była wściekła.
- Słuchaj no imbecylu, czy ty jesteś głuchy czy głupi? - naskoczyła na mnie, a ja domyślałem się, że chodzi o pracę.
- Ani jedno, ani drugie. - uśmiechnąłem się.
- To czego kurwa nie rozumiesz, jak się mówi, że się nie chce pomocy?
- Jestem twoim nauczycielem. Muszę ci pomóc zaliczyć rok.
- Nie o tym mówię, Tomlinson! Po jaki chuj wpieprzasz się w moje życie? - była tak zła i tak seksowna, że najchętniej wziąłbym ją na tym biurku. O czym ty kurwa myślisz Tomlinson?! Ogarnij się!
- Moją winą było, że straciłaś pracę, więc moim obowiązkiem było ci pomóc do niej wrócić. To nic takiego.
- Jesteś palantem!
- Nie pierwsza mi to mówisz, ale z twoich ust brzmi to jak komplement.
- Nienawidzę cię! - w tym momencie nie wytrzymałem i doskoczyłem do niej w dwóch krokach.
Przejechałem delikatnie nosem po jej policzku wdychając jej zapach. Był świeży i słodki, delikatny i zmysłowy, po prostu idealny.
- Nie bądź niegrzeczna. Ciesz się z tego co masz i z tego co możesz jeszcze mieć. - szepnąłem muskając wargami jej ucho - przyjmij to co ci daje, mała jędzo.
Odsunąłem się lekko od niej patrząc jak jej usta zaciskają się w cieką linię. Podobało mi się to. Ta dziewczyna samym ruchem warg podjudzała mojego przyjaciela w spodniach. Dziewczyna uniosła rękę i zamachnęła się. Zdążyłem złapać ją za nadgarstek za nim jej dłoń nie wylądowała na mojej twarzy. Dziecinka lubiła na ostro...
- Dotknij mnie kurwa jeszcze raz.... - warknęła i próbowała wyswobodzić swoją rękę z mojego żelaznego uścisku.
Nie pozwoliłem jej na to. Przysunąłem się do niej. Nasze nosy praktycznie się stykały. Jej dłoń umieściłem na mojej klatce piersiowej. Przyjemne dreszcze przeszły po moim ciele. Jen też to nie obeszło. Zaczęła dość szybko i płytko oddychać.
- Pamiętaj, maleńka... że to ja tu rozdaję karty. Jesteś teraz na mojej łasce - przerwałem i musnąłem jej nos swoim - pamiętaj, cukiereczku, że to ode mnie zależy, czy zdasz czy nie - odsunąłem się od niej gwałtownie.
Dziewczyna zachwiała się lekko, ale się tym nie interesowałem.
- A teraz bądź tak miła i zobacz, czy nie ma cię czasem za drzwiami.
Z uśmiechem patrzałem jak lekko zachwianym krokiem idzie ku wyjściu z sali. Mogłem teraz przez chwilę obejrzeć jej zgrabny tyłeczek. Kiedy była przy drzwiach odwróciła się w moją stronę.
- Do zobaczenia na lekcji panie Dupku.
Stałem tam, w myślach karząc ją na tysiąc różnych sposobów...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top