rozdział 27

Jaka ja byłam głupia zostając z nim sam na sam. Wiedziałam dobrze, jak to się skończy, a i tak to zrobiłam. I jeszcze moje: 'w takim Lou mogłabym się zakochać'. Kurwa, co on sobie pomyśli...

Do końca dnia byłam roztrzęsiona. Tak bardzo chciałam się komuś wygadać, tak bardzo miałam ochotę wypłakać się na czyimś ramieniu, a musiałam wszystko przemilczeć. To mnie rozsadzało od środka, było nie do zniesienia. Czuję coś, że wraz z zakończeniem tego pieprzonego układu wyląduję w zakładzie psychiatrycznym.

Najgorsze w tym wszystkim było to, że tylko z Louis'em mogłam porozmawiać o tym co mnie gnębi.

Kiedy zajęcia się zakończyły, rozstałam się z przyjaciółmi, a do Aaron'a napisałam SMS-a, że źle się czuję i nie mogę się z nim spotkać.

Poszłam prosto do domu. Znów było tam pusto i głucho. Mama w pracy, a Lucy z ojcem gdzieś wybyli. Jak zawsze pozostawiona sama sobie. Do cholery, to że byłam prawie dorosła nie oznaczało, że nie potrzebuję bliskości.

Usiadłam przy stole i oparłam czoło o zimny blat. Łzy cisnęły się do oczu. Naprawdę miałam wszystkiego dość i jeszcze ten pieprzony Tomlinson. Dziś zrozumiałam, że to nie jest zwykłe zauroczenie, ja się w nim najzwyczajniej w świecie zakochałam. Zakochałam się w własnym nauczycielu, którego od samego początku nienawidziłam. Ale mówią, że od nienawiści do miłości jest maleńka granica.

Przywaliłam głową w stół, że aż mnie zabolało. Tak sobie go z głowy nie wybijesz, kretynko...

Poszłam na górę i zamknęłam się w swoim pokoju marząc tylko o tym, by w końcu nie myśleć o nim, a ewidentnie miałam z tym kłopot.

Zdążyłam wpełzać pod kołdrę, a dostałam wiadomość na Louis'owej komórce.

Lou: Mam nadzieję, że z tobą okej. Przepraszam za swoje zachowanie.

Ja: Za późno...

Lou: Od dziś masz spokój.

Ja: W sensie?

Lou: Jutro otrzymasz ode mnie wszystkie testy, łącznie z końcowym. Nie musisz przychodzić na przyjęcia. Jesteś wolna.

Ja: Upadłeś i uderzyłeś się w głowę?

Lou: Mówię poważnie.

Ja: Nie lubię dostawać nic za darmo. Wykonam zadanie do końca.

Lou: Nie musisz. Lepiej będzie, jeśli odpoczniemy od siebie.

Ta wiadomość rozstroiła mnie do końca. Ryczałam w poduszkę i miałam ochotę zniknąć. Kiedy to się tak pokomplikowało? W momencie kiedy zgodziłaś się na układ, idiotko...

Trzeba było zostać na ten drugi rok i mieć święty spokój. Jednak coś mnie do niego ciągnęło i teraz wiedziałam co. Miłość nie wybiera, nie zna wieku, ani przeciwności. Co ty pieprzysz Jennifer?

Jedno było wiadome, musiałam się od niego uwolnić, a sposób był oczywisty. Zaliczę literaturę sama, nie dam mu satysfakcji i nie przyjmę rozwiązanych testów. On nie chce mnie na przyjęciach... dobrze... wedle życzenia, palancie.

Od tego wszystkiego rozbolała mnie głowa. Musiałam zasnąć, bo ocknęłam się na dźwięk telefonu.

- Słucham? - powiedziałam zachrypniętym głosem, bo zaschło mi w gardle.

- Jen, przyjadę po ciebie jak zwykle. Bądź gotowa. - usłyszałam Roxy. No tak, zapomniałam że dziś pracuję.

- Dobrze. Będę czekała.

- Co jest? Stało się coś? - zaczęłam się śmiać jak chora psychicznie. Czy coś się stało? O tak, zakochałam się w swoim nauczycielu.

- Mam kilka kłopotów na głowie, ale jakoś się uporam. Do później. - odpowiedziałam.

- Pa, kochana.

Zwlekłam się z łóżka i usłyszałam na dole mamę i Lucy. Zbiegłam się przywitać, a mała na mój widok rzuciła mi się na szyję.

- Co tam, krasnalu? - zapytałam i mocno ją przytuliłam.

- Znów jest chora. - mama odpowiedziała zrezygnowana.

- Czyli mam z nią posiedzieć?

- A możesz?

- Mamo, szkołę mam zaliczoną. Została tylko literatura i tylko na te zajęcia muszę chodzić. Damy radę. - pocieszyłam ją.

- A praca? Wiem, że zbierasz na studia.

- Nie martw się. Pracuję wieczorami. Poukładam grafik.

- Co ja bym bez ciebie zrobiła? - mama przytuliła mnie, a ja poczułam się dobrze od bardzo dawna.

Posiedziałam jeszcze chwilę z dziewczynami, potem poszłam na górę szykować się do pracy. Miałam nadzieję, że będzie dziś mało ludzi, bo naprawdę nie miałam siły na użeranie się z klientami.

Ubrana i gotowa wyszłam przed dom. Gdy podjechała Roxy, wskoczyłam do samochodu.

- Cześć.

- Hej. Co jest?

- Roxy, a ty znowu swoje? - westchnęłam.

- Bo wyglądasz jak kupka nieszczęścia. To przez tego faceta z filmiku? - i co ja miałam jej odpowiedzieć?

- Taa...

- Gadaj kobieto, będzie ci lżej. - uśmiechnęła się zachęcająco.

- Po prostu spotkaliśmy się w złym miejscu, w złym czasie. Tyle.

Gdy dojechałyśmy na miejsce od razu udaliśmy się do szatni. Po pozostawieniu tam swoich rzeczy i włożeniu kart magnetycznych na szyi, wyszłyśmy za bar.

Jak zawsze sprawdziłam zawartość butelek, a Roxy swoje tace i mogłyśmy zacząć pracę. Było dość spokojnie, a VIP-strefa jak na razie świeciła pustkami.

Obsługiwałam właśnie jednego z moich najmilszych, stałych klientów, gdy Roxy podeszła za bar.

- Spójrz dyskretnie do góry na stolik po prawej. - szepnęła udając, że sięga słomki do drinków.

Uniosłam oczy ku górze i zobaczyłam czterech idiotów. Coś musiało ich bardzo rozbawić, bo śmiali się do siebie nawzajem nie zwracając na nic uwagi.

- Mam przesrane. - warknęłam, bo widziałam jak Hector idzie w moją stronę.

- Jen, dziś pracujesz na VIP-strefie. - powiedział i zniknął za drzwiami zaplecza. Do kurwy nędzy, dlaczego mnie to spotyka...

- Nie daj się wyprowadzić z równowagi, Jennifer. To ty masz górować. - Roxy, jak zawsze przyszła ze słowem wsparcia.

- Jak dziś go nie zabiję, to będzie sukces. - śmiechem zakamuflowałam strach.

Chwyciłam tacę i ruszyłam przed siebie. Po drodze spotkałam wielu klientów, którzy mnie lubili i zawsze miło się witali. Wchodząc po schodach na górę, serce podeszło mi do gardła.

- Witamy w Velvet Club, w czym mogę pomóc? - zapytałam zapominając o tym, że się znamy. W pracy byłam profesjonalistką.

- Cześć Jenny! Jaka miła niespodzianka! - Styles zaczął przekrzykiwać muzykę i zamknął mnie w szczelnym uścisku.

Nie podobało mi się to, bo w końcu byłam w pracy. Delikatnie, ale stanowczo wyswobodziłam się z jego ramion i przywitałam się z resztą chłopaków.

Tomlinson skinął mi tylko głową, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że mówił prawdę z daniem mi spokoju.

- Co mogę wam podać? - zapytałam, a oni się tylko szczerzyli.

- To co zwykle - powiedział Louis spoglądając w moje oczy - tylko ty to przygotuj, proszę.
On prosi? Nie wierzę... naprawdę upadł na głowę... patrzałam jeszcze chwilę na niego, za nim naprawdę dotarły do mnie jego słowa. Tak... on naprawdę prosił. Piekło chyba w tym momencie zamarzło, a diabeł znalazł się po dobrej stronie mocy.

Po dwóch godzinach, chłopcy byli już nieźle wstawieni. Louis praktycznie się do mnie nie odzywał, za to Harry nadrabiał za całą resztę. Znalazłam nawet chwilę, żeby zatańczyć z każdym z nich, niestety Lou mnie ponownie olał.

Było mi cholernie przykro z tego powodu, ale z drugiej strony nie tańczył z żadną inną lalką, co troszkę uspokajało.

Kiedy przyniosłam im kolejne drinki, Tomlinson wstał, by iść do toalety. Poprosił bym została z chłopakami. On sam dziwnie wyglądał i to na pewno nie był wynik alkoholu. Czoło świeciło mu się od potu, ciężko oddychał i miał przekrwione oczy, a skóra na twarzy była blada.

- Louis? - zawołałam, a nauczyciel odwrócił się w moją stronę z uśmiechem.

- Lubię jak do mnie mówisz po imieniu. - powiedział, a zaraz potem zachwiał się i przewrócił na podłogę.

Co jest do cholery??

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top