rozdział 14
Ja: Będę po ciebie o 7:00pm.
Wysłałem jej SMS i nawet nie myśląc odłożyłem telefon na komodę. Poczłapałem do kuchni i wziąłem do rąk burgera. Musiałem zjeść coś normalnego przed tym całym balem, bo tam znów podadzą jakieś francuskie gówno, którego nazwy nawet nie będę mógł zapamiętać a przy okazji w smaku będzie przypominało jakieś wnętrzności.
Kiedy byłem już w salonie telefon oznajmił, że przyszła wiadomość. Księżniczka odpisała...
Rozsiadłem się na kanapie i spojrzałem na ekran.
Złośnica: Nie możesz! Myśl! Nikt nie może nas zobaczyć!
Kurwa, dlaczego ona myśli tak trzeźwo...
Ja: Przepraszam, ale myśl o tobie w tej sukience odbiera rozum.
Złośnica: Niech twój rozum wróci na swoje miejsce. Przyjadę taksówką.
Odpisała prawie natychmiast, a mnie zaczęło zastanawiać, co może teraz robić? Niech cię to nie interesuje, Tomlinson...
Ja: Ok Złośnico. Będę czekał koło Velvet.
Złośnica: Do zobaczenia, Louis.
Odłożyłem telefon na stolik do kawy i wgryzłem się w swój ulubiony fast-food. Był pyszny i niezdrowy. Matka dostałaby szału.
Swoją drogą i tak ją rozdrażnię przychodząc z taką kobietą jak Jennifer Smith. Co z tego, że będzie ubrana i może nawet zachowa się z klasą, skoro całe jej ramię było pokryte tatuażem. Rebeca Tomlinson nie tolerowała tej sztuki i chyba dlatego moje ciało było nimi pokryte w takiej ilości. Odkąd pamiętam robiłem jej na złość. Matulu... Skazałeś właśnie tą biedną dziewczynę na piekło...
Po posiłku poszedłem się wykąpać. Zacząłem od golenia. Gdy nie miałem zarostu wyglądałem na młodszego, a nie powiem słowa tej małej jędzy trochę mnie zabolały... Bo jesteś dla niej za stary, idioto...
Woda jak zawsze rozluźniła moje mięśnie i pozwoliła mi się uspokoić, bo nerwy trochę mnie nosiły. Pierwszy raz byłem poddenerwowany spotkaniem z Jen i bałem się swojej reakcji na jej ciało, bliskość i każdy jej ruch. Boże, ja postradałem rozum...
Odświeżony stanąłem przed lustrem i byłem zadowolony. Ułożyłem włosy w lekkim nieładzie i poszedłem do garderoby. Wybrałem odpowiedni garnitur i krawat, a potem wciągnąłem na dupę bokserki.
Gdy zadzwonił mój telefon zastanawiałem się kogo znowu niesie...
- Słucham?
- Stary z kim idziesz na bal do rodziców? - usłyszałem Styles'a i miałem ochotę bo zastrzelić.
- Moja matka kazała ci zdobyć informacje? To ma pecha. Zobaczy na miejscu. - warknąłem. Zawsze to samo. Czy oni się naprawdę muszą wtrącać?
- Lou, nie wkurzaj się. Po prostu się martwi, że znów odstawisz szopkę.
- A o mnie się nie martwi? Dobrze wiesz, że ten potwór zwany moją matką powinien dostać większą nauczkę!
- Dobra. Wyluzuj. Spotkamy się na miejscu.
- Narazie.
Ja pierdolę! Jak oni wszyscy znoszą tą czarownicę? Tak się nie da żyć! Mój ojciec musiał być głuchy i ślepy jak się z nią żenił.
Było za kwadrans siódma, gdy poprawiałem ostatnią sznurówkę przy bucie. Gotowy wyszedłem z mieszkania i ruszyłem do samochodu. Miałem jakieś dziwne przeczucia, a skóra na karku niemiłosiernie mrowiła. Poluzowałem krawat, ale to nic nie dało. Kurwa, przecież to niemożliwe, żebym czuł się jak przed pierwszą randką...
Dojechałem pod Velvet Club i wysiadłem z auta. Zapaliłem papierosa i oparty o samochód czekałem na moją partnerkę... obawiałem się, że moja matka pożre ją przy pierwszej lepszej okazji...
Kiedy gasiłem butem niedopałek, podjechała taksówka, a kierowca o dziwo wysiadł i otworzył drzwi by pasażer, mógł wysiąść. Przecież takich rzeczy się nie dzieją w realnym życiu...
Gdy zobaczyłem kto wysiadł z taksówki... nie dziwiłem się już facetowi. Zaschło mi w ustach, a w spodniach nie zostało wiele miejsca i jedyne o czym myślałem to jej czerwone usta wokół mojego... Tomlinson, ogarnij się dupku!
Była ubrana w zupełnie inną sukienkę niż ta, którą kupiliśmy. Kiedy to do mnie dotarło, nie byłem już pod takim wrażeniem. Musiała to zauważyć, bo zrobiła krok do tyłu.
W kilku krokach dotarłem do niej i chwyciłem za nadgarstek.
- Co to do kurwy ma być? - wskazałem na jej strój.
- Sukienka. - odpowiedziała, a ja myślałem, że ją uduszę.
- Ale nie ta, którą kupiliśmy.
- Mówiłam, że nie mogę w niej iść. - szepnęła, a w jej oczach pojawiły się łzy. - Louis, to boli..
Dopiero to mnie otrzeźwiło i zdałem sobie sprawę, że zbyt mocno ścisnąłem jej rękę. Kurwa!
- Przepraszam Jenny. Ja... To...
- Nie tłumacz się. Jedźmy już. - czułem się jak debil. Dałem się ponieść za to, że ubrała coś innego.
O dziwo nie było to złe. Ta sukienka, którą miała na sobie była pełna klasy i elegancji. Mocno przylegała do jej ciała, a długi rozporek na udzie dodawał pazura. I mimo, że miała długie rękawy wyglądała fenomenalnie. Dlaczego jej nie zaufałem, że potrafi sama się ubrać? Dlaczego jestem takim kretynem? Sam sobie odpowiedz...
Droga minęła w ciszy, a raczej to ja mówiłem, a ona słuchała. Wymyśliłem wersję dla rodziców na poczekaniu, bo całkiem wyleciało mi to z głowy. Miałem nadzieję, że uwierzą... chciałem żeby wierzyli... chciałem, bo to była ona...
Kiedy pojechaliśmy pod rezydencję Jen zrobiła się blada jak ściana.
- Co jest? - zapytałem trochę przejęty jej stanem.
- Nie wiem czy chcę tam iść...
- Maleńka, nie masz się czego bać. Będę cały czas przy tobie.
- Lepiej, żeby tak było, Tomlinson... Zacznijmy już to przedstawienie. - powiedziała a ja się zaśmiałem. Szła do paszczy lwa...
Kiedy wchodziliśmy po schodach już widziałem moją matkę. Mierzyła nas srogim wzrokiem i o ile mnie sobie odpuściła, to z Jenny nie spuściła z oczu. Wiedziałem, że w głowie sobie odhacza wszystkie punkty z listy.
- Jak dobrze cię widzieć synu. - matka ucałowała mnie w policzek, a ja odwzajemniłem gest. Była za miła, a to oznaczało kłopoty dla Jen.
- Witaj mamo. Przedstawiam ci pannę Jennifer Smith, która będzie mi towarzyszyć. - kobieta zmierzyła ją ponownie od stóp do głów.
- Witam Panią. Bardzo dziękuję za zaproszenie. - dziewczyna zaskoczyła mnie tonem wypowiedzi i tym w jaki sposób wyciągnęła dłoń w stronę Rebeci Tomlinson.
- Dobry wieczór. Miło mi cię poznać Jennifer. Czy to Gucci? - matka wskazała na sukienkę, a ja czułem jak czerwienieję. Wiedziałem kurwa, że moja pieprzona matka coś zauważy i na wstępie będzie próbowała upokorzyć dziewczynę.
- Tak. Zgadza się proszę Pani. Ma Pani świetne oko. - no ja też miałem wielkie oczy usłyszawszy jej słowa. Gucci? Naprawdę? Ja naprawdę jej nie doceniałem...
- A ty świetny gust młoda damo. Jestem pod wrażeniem. - Rebeca uśmiechnęła się do Smith, a ja o mało nie padłem na zawał.
Moja matka szczerze się uśmiechnęła... uwaga! Nadchodzi pierdolony koniec świata...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top