Dziesięć dni do walentynek

Harry biegł przez zatłoczone ulice Londynu. Co chwilę wpadał na jakichś przechodniów, za co przepraszał. Niektórzy z nich klęli na niego, ale on puszczał to mimo uszu. Miał gorsze zmartwienia na głowie od niezadowolonych mieszkańców stolicy, którzy pomimo tego, że sami prawie codziennie się gdzieś spieszyli, zachowując podobnie do mężczyzny, nie mogli zrozumieć, że innym też mogło zależeć na czasie. Był już mocno spóźniony do pracy, a na to niekoniecznie mógł sobie pozwolić, ale tamtego dnia nie miał innego wyjścia.

Styles wpadł cały spocony na zaplecze kawiarni. Przydługie ciemne włosy przykleiły mu się do twarzy, co go bardzo denerwowało. Skulił się, układając dłonie na kolanach. Próbował złapać oddech. Nie należało to jednak do najprostszych czynności w tamtej chwili. Czuł się, jakby serce miało mu zaraz wyskoczyć z piersi. Kiedy udało mu się ochłonąć poszedł do szatni dla pracowników, aby przebrać się w uniform z logo lokalu. Był on obowiązkowy dla każdego pracownika. Nieważne, czy pracował na kasie, czy na kuchni ledwo widoczny dla klientów.

– Spóźniłeś się dwadzieścia minut, Styles. Dobrze wiesz, że nie toleruję takich rzeczy. Zostaniesz za to po pracy i pomożesz Zoe sprzątnąć cały lokal. – Mężczyzna, niższy od Harry'ego o głowę, wszedł do pomieszczenia.

– Zwykle zaczynam pracę pół godziny przed moją zmianą. Musiałem dzisiaj zostać chwilę dłużej na uczelni i spóźniłem się na autobus. Sam, błagam cię, zlituj się nade mną. Mam jeszcze jeden wykład dzisiaj wieczorem. Profesor wkurzy się, jak się na nim nie pojawię. – Brunet spojrzał na kierownika zdesperowanym wzrokiem.

Wiedział, że wystarczyłaby jeszcze jedna nieobecność na zajęciach u profesora Morgensterna, żeby przelać czarę goryczy. Był pewien tego, iż wykładowca zrobiłby wszystko, aby w trybie natychmiastowym zakończył studia. Mężczyzna był jednym z najbardziej wpływowych osób na uczelni, więc nie musiałby się też specjalnie wysilać, aby tego dokonać. Wystarczyło jedno kiwnięcie palcem, a kariera Harry'ego na wydziale prawa mogła się zakończyć szybciej niż się zaczęła. Ledwo udało mu się na nią dostać, a nie wyobrażał sobie studiowania w innym miejscu.

– To już nie jest mój problem, Styles. – Clarkson wyszedł z pomieszczenia, a na jego twarzy malował się uśmiech.

– Dupek – powiedział to na tyle głośno, aby tamten mógł go usłyszeć.

Przypiął plakietkę ze swoim imieniem do kieszonki brązowej bluzki polo. Poprawił jeszcze niesforne loki, spinając je zębami do włosów, po czym udał się na kuchnię.

Harry od ponad czterech miesięcy zajmował się przygotowywaniem kanapek oraz sałatek. Był on jedyną odpowiedzialną osobą za to na popołudniowej zmianie, ponieważ, jak stwierdziła jego szefowa, nikt poza nim nie potrafił tego aż tak dobrze zrobić. Dla niego nie robiło to jednak większej różnicy, kto przyrządził dany posiłek i tak zawsze smakował tak samo. Miał ręce pełne roboty, a nie raz był wykończony, ale nigdy na to nie narzekał. Przynajmniej mógł czymś zająć myśli. To było dla niego najważniejsze.

Styles zaczął wykonywać czekające już na niego zamówienia, gdy przy jego boku nagle pojawił się Jack. Mężczyzna był starszy od niego o pięć lat. Przyleciał zaledwie pół roku wcześniej ze Stanów, nie posiadając żadnego wykształcenia wyższego czy też planów na najbliższą przyszłość. Chciał po prostu zacząć życie od nowa, a do tego od zawsze zachwycały go architektoniczne zabytki Londynu. Kiedy poznali się z brunetem od razu znaleźli wspólny język i się zaprzyjaźnili. Bardzo to go ucieszyło, ponieważ od przyjazdu na studia nie miał przy sobie prawie nikogo.

– Udało ci się nieźle zdenerwować Sama tą krótką wymianą zdań. Możesz mi powiedzieć, co ty takiego robisz, że masz na niego taki wpływ? – Harry spojrzał na przyjaciela swoimi zielonymi oczami, unosząc jedną brew.

– Żartujesz sobie ze mnie? Jeśli ktoś tu kogoś zdenerwował, a właściwie wkurzył, to on mnie swoją niewdzięcznością. Zaczynam zawsze wcześniej zmianę, a w co drugi weekend jestem tutaj od otwarcia do zamknięcia, a on mi za jedno spóźnienie każe zostać po godzinach i pomóc sprzątnąć lokal. – Mężczyzna walnął pięścią w blat, nie będąc w stanie zapanować nad nerwami. – Jeśli zostanę, nie będę mógł pójść na wieczorne zajęcia, które opuszczałem ostatnio zbyt często, a może to poskutkować nawet wydalaniem z uczelni. Kurde, na pewno to się tak skończy.

– Będę z tobą teraz w pełni szczery, ponieważ jesteś moim przyjacielem. Sprawa nie wygląda może za ciekawie, ale nie zmienia to faktu, że to trochę twoja wina, mój drogi. Kto ci bronił na nie chodzić, gdy miałeś taką okazję? Pomyśl sobie, co wtedy robiłeś, zanim dalej będziesz się denerwował na tę niesprawiedliwość. Jeśli chcesz, możemy jakoś dogadać się z Samem i może pozwoli mi ciebie zastąpić. – To był cały Jack. Zawsze mówił prawdę oraz był skory do pomocy drugiej osobie. Mimo że nie znali się długo Harry wiedział, że mógłna niego liczyć. Jednak w tej sytuacji nie mógł skorzystać z jego oferty.

– Oboje zdajemy sobie z sprawę z tego, że Sam to nie Chris i u niego coś takiego nie przejdzie. Swoją drogą to tęsknie za tym gościem. Praca z nim to była czysta przyjemność. Szefowa jeszcze nie wróciła, prawda? – Stanford pomachał jedynie głową. – No cóż... W takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak zmierzyć się z konsekwencjami swoich wyborów. Może da mi to jakąś nauczkę na przyszłość. – Brunet westchnął, przecierając twarz dłońmi. Jack poklepał go po ramieniu, próbując tym dodać mu trochę otuchy, po czym wrócił do swoich obowiązków, zanim ktoś zorientowałby się, że nie było go na stanowisku.

Harry został sam na kilka kolejnych godzin. Sam ze swoimi myślami, które krążyły jedynie wokół uczelni oraz następnego weekendu. Jeśli zostanie skreślony z listy studentów, jak będzie w stanie ukryć ten fakt przed swoją matką? Zresztą taka sytuacja nie powinna nawet mieć miejsca. Wiedział jednak, że gdy powie to Anne będzie musiał wytłumaczyć się z tych nieobecności, tego co wtedy robił. Powiedzieć rodzicielce o tym, jak naprawdę się czuł, co nie było wcale taką prostą rzeczą. Poza tym kobieta miała już dość problemów na głowie, nie chciał dokładać jej jeszcze własnych. Za bardzo ją kochał, aby doprowadzić do takiej sytuacji, ale czy miał jakieś inne wyjście?

Tamtego dnia czas spędzony w pracy zamiast być wybawieniem, był udręką, która nie miała końca. Godziny dłużyły mu się, a do głowy napływało coraz to więcej myśli. Nie były one jednak pozytywne, tak jakby tego chciał.

***

– Sałatka z kurczakiem gotowa! – Krzyknął, gdy skończył ostatnie zamówienie.

Harry oparł się rękoma o blat, znajdujący się za nim. Zamknął oczy i wziął kilka głębokich wdechów. Był spokojny, ale pomagało mu to zapanować nad myślami, których przez ostatnie pięć godzin nazbierało się zbyt wiele. Powtarzał sobie ciągle, że da radę uporać się z konsekwencjami, które go czekały. Był mądrym dorosłym mężczyzną, więc wierzył w to, iż udałoby mu się znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji.

– Bierz się za ścierę, Styles! – Do jego uszu dotarł zachrypnięty głos Zoe. Kobieta miała niewiele ponad trzydzieści lat i na pewno zbyt wiele wypalonych papierosów. – Trzeba wytrzeć wszystkie stoliki, a potem weźmiesz do ręki mop i wymyjesz wszelkie podłogi znajdujące się w tym pomieszczeniu. Tylko pośpiesz się, bo nie zamierzam przez ciebie siedzieć dłużej niż zwykle.

Mężczyzna odburknął jedynie coś niezrozumiałego dla kobiety, po czym chwycił za zwilżoną ścierkę. Udał się na główną salę. Zwykle było w niej tłoczno, a wszystkie stoliki były zajęte. Przez to Styles czuł się nieswojo w wielkim, opustoszałym pomieszczeniu. Zaczął powoli wykonywać powierzone mu zadania. Nie ociągał się specjalnie. Nie miał żadnych powodów, aby zdenerwować Zoe, ale także żadnych chęci oraz sił na bardziej żywiołową pracę.

Harry zaczął podśpiewywać pod nosem piosenkę Queen, nie zdając sobie sprawy z tego, że tak naprawdę nie znajdował się sam w pomieszczeniu. Dźwięk jego głosu przykuł uwagę kobiety siedzącej przy barze. Para brązowych oczu zwróciła się w jego stronę. Na twarzy obserwatorki pojawił się lekki uśmiech na melodię piosenki swojego ulubionego zespołu.

Powoli lustrowała sylwetkę mężczyzny, któremu po raz pierwszy mogła się przyjrzeć z bliska. Zwykle migał jej jedynie na kuchni, co bardzo ją smuciło z pewnych względów. Od kiedy tylko zaczął pracę w kawiarni, zaintrygował ją. Miał w sobie coś, co przyciągało uwagę nieznajomej. Był dobrze zbudowany, ale dzięki przylegającej do ciała czarnej koszulce mogła zauważyć, że „miał parę kilogramów za dużo". Na odsłoniętym ramieniu dojrzała kilkanaście tatuaży. Zaczęła przenosić odruchowo ich wzory na kartki zeszytu, leżącego przed nią. Kilka niesfornych loków opadło mu na oczy. Co chwila zakładał je za uszy, dzięki czemu mogła dojrzeć coś, co od razu przykuło jej uwagę. Nie były to sygnety, które co prawda wyglądały dość interesująco, ale nie na tyle, aby być godnymi uwagi szatynki. Rzeczą, która się wyróżniała były niedbale pomalowane na różne kolory paznokcie. Spotykała się już z czymś takim, ale w jego przypadku nie wyglądało to na celowe działanie, nie można było jednak wykluczyć takiej opcji. Podświadomie czuła jednak, że miał w tym udział ktoś jeszcze. Szatynka słynęła wśród bliskich ze swoich przeczuć, które zwykle się sprawdzały, więc czemu tym razem miałaby się mylić?

Kobieta pomachała parę razy głową, próbując się otrząsnąć. Zbyt długo przypatrywała się mężczyźnie, a nie chciała, aby ten to zauważył. Zamknęła szkicownik, po czym schowała go do torebki razem z przyborami do rysowania. Po raz ostatni zatopiła się na chwilę w dźwięku głosu bruneta. Śpiewał wtedy Love of my Life, czyli zdecydowanie ulubioną piosenkę kobiety z repertuaru Queen. Zamknęła oczy na krótką chwilę, wsłuchując się w słowa, które płynęły z ust mężczyzny:

Love of my life, you've hurt me. You've broken my heart and now you leave me. Love of my life, can't you see? Bring it back, bring it back. Don't take it away from me because you don't know what it means to me. – Nie była w stanie dostrzec żadnego fałszu. Co prawda nie była profesjonalistką, ale jej rodzicielka była nauczycielką śpiewu. Zdążyła przekazać szatynce parę kluczowych informacji oraz wiedzy.

Kobieta po cichu zeszła z krzesła. Podeszła do drzwi. Otworzyła je i już miała wyjść, ale w ostatniej chwili się zatrzymała. Spojrzała po raz ostatni na bruneta. Wzięła głęboki oddech, szukając w sobie chociaż odrobiny odwagi. Gdy się odezwała jej głos był cichy, ale miała nadzieję, że mimo to mężczyzna ją usłyszy:

– Masz naprawdę piękny głos, który się marnuje. – Jak tylko te słowa opuściły jej usta, szybko wyszła z lokalu, aby nie zdążył na nią spojrzeć. Wolała by nie wiedział, kim była.

Harry podniósł głowę, gdy tylko dotarł do niego dźwięk obcego głosu, którego lekko się przestraszył. Był w stanie już jednak zobaczyć jedynie sięgające ramion włosy, które zlewały się z otoczeniem oraz kurtkę z jasnego jeansu. Stał przez chwilę lekko oszołomiony, po czym wrócił do pracy.

Do końca dnia jednak to krótkie zdanie dźwięczało mu w głowie, ponieważ nikt jeszcze nie pochwalił tego, jak śpiewał. Zawsze wmawiano mu, że nie posiadał talentu i mimo chęci nigdy niczego by nie osiągnął w tej dziedzinie, więc mimo że nie należał do takich osób, w końcu się poddał. Słowa kobiety zasiały w nim nadzieję, która znikła jednak po pewnym czasie, ponieważ doszedł do wniosku, że nieznajoma się po prostu na tym nie znała. W końcu każdy mógł powiedzieć coś takiego. Próbował o tym zapomnieć, ale nie należało to wcale do rzeczy prostych. Było tak prawdopodobnie dlatego, że Styles po raz pierwszy poczuł się doceniony. Nikt prócz jego mamy nigdy wcześniej go za nic nie chwalił. Zawsze słyszał jedynie o rzeczach, który robił źle, nawet w chwilach, gdy coś mu wychodziło znajdowała się osoba, która podcinała mu skrzydła. Szatynka nie zdawała sobie nawet sprawy, jak bardzo tymi słowami podbudowała jego pewność siebie oraz że to właśnie przez nie z trudem zasnął tamtej nocy.

***

Pauline weszła do domu, zamykając za sobą drzwi na klucz. Wyjęła słuchawki z uszu, które miała przez całą drogę. Cały czas myślała o tym, co powiedziała nieznajomemu brunetowi. Jej słowa były w pełni szczere, ale czuła, że zaczyna ich trochę żałować. Zwróciła na siebie jego uwagę. Jakiś cichy głos podpowiadał, aby to zrobiła, więc nie powinna mieć przez to do siebie pretensji. Problem tkwił w tym, że przyzwyczaiła się do życia w cieniu innych, do bycia cichą oraz posłuszną kobietą, która nie miała prawa się odzywać. To był pierwszy od wielu lat raz, gdy pozwoliła sobie na powiedzenie tego, co chciała. Może właśnie dlatego czuła pewnego rodzaju panikę. Bała się, że za te słowa może ponieść jakąś karę. Chociaż nie, chodziło o coś innego. W momencie, gdy wypowiedziała te słowa, przypomniała sobie o głosie, który posiadała, o tym jak przyjemnie mówiło się to, co chciało. Bała się właśnie tego uczucia, że mogła mówić głośno to, co myślała. Nie było w tym nic dziwnego, skoro parę lat wcześniej pokazano jej, iż powinna milczeć oraz godzić się na to, co zaplanował ojciec, ponieważ to jemu wszystko zawdzięczała.

– Witam, panienko Davies. Wydaje mi się, czy dzisiaj wróciłaś później niż zwykle? – Do uszu Pauline dotarł głos Dolores.

– Nie wydaje ci się. Od kiedy Annabeth stała się oficjalnie moją macochą mogę siedzieć w kawiarni do chwili aż Zoe, która tam sprząta, skończy pracę, więc staram się z tego korzystać. – Posłałam gosposi niewielki uśmiech, wchodząc do kuchni, która była połączona z salonem. – Jest coś dobrego do jedzenia?

– Przynajmniej taki może mieć, pani, kontakt z ludźmi. Zawsze się dziwiłam, że tak rzadko się pani z kimś spotykasz. – Davies wciągnęła dyskretnie powietrze, próbując zapanować nad emocjami. – Nie wiem, czy pani ojciec pochwaliłby jedzenie o tej porze. Kolacja maksymalnie do dziewiętnastej, a potem jedynie woda.

Cały Henry Davies i jego obsesja na punkcie zdrowego trybu życia oraz profilaktycznego badania się. Chociaż właściwie to nie, ich rodzina robiła to znacznie częściej, niż zalecano w medycznych magazynach, których w domu znajdowała się minimum setka, a także reklamach. Oni komplet wyników badań mieli w dłoni przynajmniej raz na dwa miesiące. Do tego nie było mowy o niezdrowym jedzeniu oraz uprawianiu sportu mniej niż przez pół godziny dziennie. Nie denerwowałoby to może Pauline aż tak, gdyby nie fakt, że zmienił się tak dla swojej nowej partnerki życiowej. Sprawa miałaby się zupełnie inaczej, gdyby chodziło o śmierć matki kobiety. W końcu tamto nie było wystarczającym pretekstem, aby zmienić swój tryb życia, nawet w małym stopniu. Szatynka wiedziała jednak, że fakt, iż jej rodzicielka odeszła, znaczył coś jedynie dla niej. Reszta zachowywała się tak, jakby nic się nie stało, jakby kogoś takiego jak Margaret Hudson – Davies nigdy nie było. Nawet Dolores po pewnym czasie przestała o niej mówić. Pauline słyszała cokolwiek o matce jedynie od przypadkowych osób, które spotkała na cmentarzu. Uczniowie Margaret wciąż odwiedzali jej grób, ale czuła, że i oni z czasem zapomną.

– Mój ojciec prawdopodobnie dyma teraz swoją nową żonę w jednym z tych tonących w złocie hoteli w Dubaju, w których koszt za noc przekracza kwotę tysiąca funtów. Aż chciałabym zobaczyć rachunek za ten dwutygodniowy wyjazd. Fakty są takie, że mój ojciec znajduje się w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, a nie w Wielkiej Brytanii, więc nie może mnie w tej chwili zobaczyć. Chociaż myślę, że nawet jeśliby mógł jest zbyt zajęty pieprzeniem swojej nowej żony, aby to dostrzec. – Pauline wiedziała, że nie postępuje odpowiednio, zachowując się w ten sposób, ale nie zamierzała ugryźć się w język. Dusiła myśli w sobie przez zdecydowanie zbyt długi czas. One w końcu musiały paść, ponieważ czuła, jak powoli zaczynają ją dusić. – Ten zasrany egoista nawet nie odezwał się do mnie od tygodnia, czyli od dnia, w którym wyruszył się w swoją podróż poślubną. Niby tak się o mnie martwi, a ma mnie głęboko w dupie, ponieważ najwidoczniej są ważniejsze rzeczy do zrobienia. – Ostatnie zdanie niemal wykrzyczała, nie będąc w stanie zapanować już nad tonem swojego głosu. Najważniejsze jednak było, że w końcu poczuła ulgę, zrzuciła z serca ciężar, który tak utrudniał jej życie.

Poszła szybko na górę, kompletnie ignorując to, co mówiła do niej Dolores. Nie zamierzała jej słuchać, zwłaszcza że wiedziała, iż ta będzie trzymać stronę Henry'ego. W końcu to on zawsze był najważniejszy. Nikt inny, tylko pan Davies, głowa rodziny i jeden z najlepszych prawników w Londynie, jeśli nie całej Anglii.

Weszła do swojego pokoju. Był on idealnie wysprzątany, co mogła zauważyć dzięki światłu księżyca, które wdzierało się przez trzy wielkie okna, Zastępowały ściany przy łóżku. W przypływie emocji zrzuciła podręczniki potrzebne na studia leżące na biurku. Nie przejmowała się tym, że mogły się zniszczyć. W końcu i tak nigdy nie będzie miała okazji z nich skorzystać. Spadły one z niemałym hukiem. Pauline usiadła na brzegu łóżka, a po jej bladych policzkach zaczęły spływać łzy. Płakała z bezsilności. Miała już dość tego idealnego życia, a przynajmniej tak twierdził jej ojciec, ponieważ dla szatynki ostatnie lata były prawdziwym piekłem, z którym ona nie mogła nic zrobić. Nie miała takiego prawa. Powinna się cieszyć z tego, że mogła wieść aż tak komfortowe życie i nie martwić się o to, co będzie kolejnego dnia. Mogła w końcu trafić znacznie gorzej. Tylko jak mogła czerpać z tego szczęście, skoro w tym wszystkim brakowało miłości, jakiekolwiek czułości ze strony drugiego człowieka, a to właśnie tego potrzebowała najbardziej?

– Pauline? – Do jej uszu dotarł cichy męski głos oraz skrzyp drzwi. – Słyszałem kawałek tego, co powiedziałaś Dolores, a potem huk, więc stwierdziłam, że sprawdzę, czy wszystko w porządku, ale...

– A czy kiedykolwiek coś było dobrze? Ludzie pewnie powiedzieliby, że oczywiście, ale... – zatrzymała się na chwilę, aby zebrać się w sobie. – Oboje dobrze wiemy, że to jedynie pięknie odgrywany teatrzyk. No może z wyjątkiem twojej matki, a ojciec... Sama nie wiem. On jest zbyt skomplikowaną osobą i tylko jednego byłam pewna przez całe swoje życie. Zawsze liczył się jedynie on oraz jego praca. Mam czasem takie wrażenie, że nawet ja byłam przypadkiem. Nie chodzi mi o to, iż moi rodzice wpadli, a po prostu... – Westchnęła. – O to, że spłodził mnie jedynie po to, aby zaspokoić potrzeby mojej mamy, aby ta miała się czym zająć, miała takie poczucie szczęścia, spełnienia. Chciałabym powiedzieć, że to jej śmierć go zmieniła, ale on był taki zawsze, od kiedy tylko sięgam pamięcią.

– Nie przesadzasz przypadkiem troszeczkę? Wiem, że zawsze biorę twoją stronę... Słuchaj, twój ojciec nie jest wcale taki zły. Może nie znam go długo, ale myślę, że tyle wystarczy. Poza tym moja matka nie wyszłaby za niego, gdyby nie miała pewności, że jest dobrym człowiekiem. Ty za to powinnaś trochę ochłonąć, ponieważ wydaje mi się, że lekko przejęły nad tobą kontrolę. – Asher usiadł obok kobiety. Próbował ją objąć, ale ta niemal od razu go odepchnęła.

– Nie dotykaj mnie. Zwłaszcza, gdy stoisz po przeciwnej stronie. Nie powinieneś się wypowiedzieć na jakiś temat, gdy nie masz o nim pojęcia. Ciebie nikt nie kontroluje, możesz robić, co ci się podoba oraz z kim podoba, a ja... Mnie trzyma się pod kloszem. Z dala od wszystkich. Mam dwadzieścia trzy lata i wciąż czuję się, jakbym była małym dzieckiem, ponieważ nic mi nie wolno.

– To jest jeden z tych najgorszych okresów w roku, nie mylę się? – Spojrzał na szatynkę, która wpatrywała się w jakiś punkt przed sobą.

– Tak, ale problem tkwi w tym, że tym razem jest znacznie ciężej. Jakby coś się zmieniło. Ja powoli zaczynam mieć tego wszystkiego dość. Duszę się, ale wiem, że nie mogę nic zrobić, ponieważ to on tu rządzi. – Pauline oparła głowę na ramieniu mężczyzny. – Gdy idę z kawiarni na stację metra zawsze mijam taki sklep z bielizną. Nie żaden markowy, czy też jakiś lepszy, taki po prostu normalny. Wiesz, co mam na myśli?

– Wydaje mi się, że tam. Nawet chyba wiem, o którym mówisz. Nie rozumiem jednak, do czego zmierzasz.

– W sumie to do niczego konkretnego. Po prostu przechodziłam sobie dzisiaj koło niego rano i spojrzałam na walentynkową wystawę. Był tam taki piękny komplet koronkowej bielizny, niewyzywający, a taki stonowany. Sama nie wiem jak to opisać. – Było coś w głosie kobiety, czego Asher nie był w stanie nazwać, ale sprawiało, że cała rozmowa stawała się znacznie trudniejsza.

– Pewnie jak zwykle go kupiłaś, prawda? – Zaśmiał się, próbując rozładować napiętą atmosferę.

– Nie, nie tym razem, ponieważ zrozumiałam, że nie ma sensu kupować kolejnego kompletu bielizny tylko dla siebie samej, jeśli na półkach masz już przynajmniej dwadzieścia innych. Lubię siebie rozpieszczać, ale w końcu przychodzi taka chwila, gdy uświadamiam sobie, że to po prostu nie ma sensu. Chciałabym mieć osobę, której mogłabym się w tym pokazać, a w jej oczach zapaliły się takie małe iskierki. Po prostu kogoś, dla kogo znaczyłabym coś więcej. Wiem, że mam ciebie, ale sądzę, że wiesz, o co mi chodzi i nie masz mi za złe tych słów. Mam wrażenie, iż ojciec sam wybierze mi, z kim mam spędzić życie. Kolejnego mężczyznę, który powie mi, co mam robić.

– Ta... – Pauline spojrzała na niego, ponieważ było coś w tonie jego głosu, co jej się nie spodobało. – Nie patrz tak na mnie. Jest w porządku. Myślę, że taka osoba znajduje się bliżej niż może ci się wydawać, skarbie. Niedługo ją znajdziesz zobaczysz. – Asher ucałował ją w skroń. – Chcesz, abym został z tobą na noc?

– Dobrze wiesz, że od śmierci matki nie pozwalam nikomu ze sobą spać. Nie wiem, czy kiedyś pozwolę na to swojemu mężowi. To trochę zbyt osobiste.

– Wiem, ale zawsze warto spróbować. Może akurat zmieniłaś zdanie. – Podniósł się z łóżka szatynki i ruszył w stronę drzwi. – Dobranoc.

– Dobranoc – mruknęła w odpowiedzi, układając się w łóżku.

Nie zamierzała przebierać się w piżamę. Nie miała na to sił, ale nie widziała też w tym sensu. Od śmierci matki rzadko kiedy Pauline udawało się zasnąć, zwłaszcza w tych trudnych okresach w roku, gdy brakowało kobiecie tej drugiej osoby. Spojrzała na zdjęcie rodzicielki, które stało na szafce nocnej, prosząc w duszy o jakiś cud, o to, aby Margaret postawiła na jej drodze anioła.

Tamtej nocy jednak zasnęła bez problemu. Jednak zamiast śnić o swoim dawnym szczęśliwym życiu, do którego tak ciała wrócić, miała przed oczami obraz niedbale pomalowanych tęczowych paznokci, ramienia pokrytego czarnym tuszem, a gdzieś pośród tego dźwięczała melodia ukochanej piosenki kobiety. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top