Rozdział 6

- Michael, ja przepraszam. Nie chciałam, aby to tak brzmiało.

- Nic się nie stało, widzimy się jutro w studio. Pa.

Czułem jak w oczach zbierają mi się gorzkie łzy. Nie chciałem tego pokazywać. Pożegnałem się z nią równie oschle jak mnie potraktowała. Nie zwracając uwagi na jej reakcje wsiadłem do samochodu.
Ignorowałem wszystkie przepisy. Najmniej mnie teraz obchodzą. Wszystko się we mnie dusiło. W końcu nie wytrzymałem i dałem upust emocjom. Moje policzki stawały się wilgotne od żalu. Może jestem zbyt wrażliwy, nic na to nie poradzę. Jestem wyczulony na gniew, kłótnie czy przemoc. Stronie od konfliktów, być może przez trudne dzieciństwo. Od małego wymagano ode mnie dojrzałości, ja nie mogłem nic zrobić. Teraz kiedy chcę odkupić sobie beztroskie dzieciństwo i być szczęśliwy, ludzie, a właściwie hieny podrzucają mi kłody pod nogi. Nie liczyłem nawet na głębszą relację. Chciałem tylko zabić to cholerne uczucie samotności, które prześladowało mnie odkąd wkroczyłem w świat pełnoletności, problemów i zmartwień.

*następny dzień*

Jechałem lekko odurzony na próbę. Nie mogłem znieść tego wszystkiego. Za każdym razem karciłem się w myślach, ale to jest silniejsze ode mnie. Modliłem się tylko, aby nikt tego nie zauważył. W szczególności Quincy i Ariana. Wpatrywałem się pustym wzrokiem w przemijający krajobraz miejskiej dżungli, nawet nie zauważając dobrze znanego mi miejsca.

- Panie Jackson... jesteśmy na miejscu - powiadomił mnie mój szofer, tym samym wyrywając mnie z transu.

- Dziękuję Bill - posłałem mu lekko wymuszony uśmiech.

Wyszedłem z limuzyny i pokonałem drogę dzielącą mnie od budynku. Otworzyłem drzwi od pokoju nagraniowego. Tak jak się domyślałem ujrzałem Quincy'ego i Ariane. Poczułem się lekko niezręcznie, bo nie wiedziałem jak się zachowywać.

- W końcu jaśnie pan się zjawił - rzucił w moją stronę - ile można czekać na ciebie Mike?

- Cześć, przepraszam, ale zaspałem - lekko speszony przetarłem kark.

- Dobra Dobra. Bierz ten królewski zadek. Musimy nagrać demo.

Westchnąłem i ospale udałem się w stronę pomieszczenia dźwiękoszczelnego. Mój wzrok spoczął na towarzyszce, która nawet nie raczyła się przywitać. Co jak co, ale kulturę powinien mieć każdy człowiek.

Przez większość czasu było okej. Jednak w pewnej chwili zrobiło mi się słabo. Poczułem jak uginają mi się nogi. Podtrzymałem się lekko ściany. Momentalnie poczułem się lepiej. Kiedy otworzyłem oczy i doszedłem do siebie, zauważyłem, że wzrok wszystkich jest skierowany w moją stronę.

- Michael? Wszystko okej? - zapytała się z zaniepokojeniem lekko zdezorientowana Ari. Podobało mi się to, wyglądała tak niewinnie i słodko... Co ja bredzę?!

- Tak, nie przejmuj się mną. Wracajmy do pracy - odpowiedziałem i dałem znak Quincy'emu, że wszystko w jak najlepszym porządku.

*godzinę później*

Już chciałem zbierać się do Neverland, ale poczułem lekko uścisk czyjejś dłoni na moim nadgarstku. Odwróciłem się i spostrzegłem znaną mi szatynkę.

- Czego chcesz? - zapytałem się z nutką szorstkości w głosie.

- Chcę pogadać - przewierciła mnie wzorkiem.

- Ale ja nie chcę - wymruczałem pod nosem. Już miałem zamiar nacisnąć klamkę od drzwi.

- Michael! Przestań się tak zachowywać, chcę wyjaśnić pare ważnych spraw odnośnie koncertu - i tym mnie przekonała.

- Dobrze, o co w takim razie chodzi? - rozsiedliśmy się na skórzanej kanapie.

- Przepraszam za wczoraj. Nie powinnam tak wybuchnąć - pogłaskała kciukiem moją dłoń, na co lekko drgnąłem - Mam nadzieję, że mnie rozumiesz. Wolałabym nie niszczyć naszego związku relacją z tobą Mike.

- Mhmm. Nie chcę być wścibski, ale Ari, czy ty nie widzisz tego, że ten związek jest toksyczny? - spuściła wzrok.

- Michael zrozum to ja go kocham i nic tego nie zmieni - zacisnąłem szczękę, aby nie odpowiedzieć za dużo.

- Jak uważasz... - rzuciłem cicho - A odnośnie koncertu, coś nie tak?

- Emm to znaczy... Zauważyłam, że jesteś ostatnio jakiś nieobecny. Ciągle rozproszony i to co się stało dzisiaj...

- To nic takiego - przerwałem jej - Mam lekkie problemy zdrowotne. Lekarz powiedział, że to normalne, może zdarzyć mi się zasłabnąć - skłamałem.

- Coś mi się wierzyć nie chce. Może nie znam cię dobrze, ale oglądam od czasu do czasu telewizję i słyszałam o tych twoich prochach.

- Leków w to nie mieszaj. To nie ma nic wspólnego. Byłem na terapii, która mi pomogła. Rozdział zamknięty, koniec kropka - nie chciałem dalej drążyć tematu.

- Chciałam tylko powiedzieć, że jeśli nie masz się komu wygadać to mogę się przydać. Ale najlepiej gdzieś gdzie Mac nie będzie miał możliwości "przyłapania nas" - uśmiechnęła się pociesznie.

- Dzięki, ale nie będzie takiej potrzeby - w tym momencie spojrzałem na kalendarz wiszący koło drzwi - Szlag... - poczułem na sobie pytające spojrzenie.

- Został miesiąc, a tak naprawdę nie mamy nic zrobionego. Nie zdążymy. Tancerze nie znają układów. Mamy problem - zacząłem lekko histeryzować.

- Pomyślałam o tym wcześniej, dlatego pogadałam z Quincy'm. Postara się to przełożyć. Mamy dodatkowy miesiąc, więc spokojnie - rzuciła, lekko rozbawiona moich zachowaniem. Odetchnąłem z ulgą.

- Ale to i tak nic nie zmienia. Musimy dopracować układ, później pokazać wszystko tancerzom - przetarłem dłońmi twarz - Masz jutro czas? Przyjechałbym po ciebie.

- Hmm, w sumie to się znajdzie. Dobra niech tak będzie. Ale tym razem z szoferem, nie chcę zginąć z twojej winy. Nie wiem u kogo zdałeś prawko - wybuchliśmy śmiechem.

- Sugerujesz, że nie umiem prowadzić - przybliżyłem się do niej na niebezpieczną odległość.

- Nie, ja stwierdziłam fakty - wyszczerzyła się zadziornie.

- Tak uważasz? - ciągnąłem dalej. Wykorzystałem to, że stała pod ścianą. Ułożyłem ręce po obydwu stronach na wysokości jej głowy, zagradzając jej tym samym ucieczkę.

- Tak, tak uważam - czułem, że bicie jej serca przyspiesza. Spojrzałem głęboko w jej ciemno - brązowe oczy i przejechałem językiem po wardze, po czym lekko ją przygryzłem. W tym momencie poczułem jak odpycha mnie jedną ręką i wymyka się z mojej "pułapki".

- Lubisz się droczyć. Muszę już jechać. Pa - nawet nie zauważyłem kiedy wyszła.

Zapewne wyparłaby się tego co teraz o niej myśle, ale widziałem zakłopotanie w jej wzroku. Wiedziałem, że posuwam się za daleko, ale ciężko było mi się powstrzymać. Nie umiem odpowiedzieć czemu, ale w pewnym sensie czułem się szczęśliwy.
Po dłuższej chwili ocknąłem się. Wezwałem szofera i udałem się prosto do posiadłości. Przez resztę dnia moje myśli krążyły wokół powstałej sytuacji.

*****
Heloł. Ajm bek. Wiem, że rozdział jest średni i krótki, ale strasznie się męczyłam pisząc go😂 Przepraszam za wszystkie błędy, ale jako tako go nie czytałam😂
Co sądzicie o zachowaniu Michaela i Ari? Pisać w kom😏😏
Dodam jeszcze, że w przyszłym rozdziale będzie się działo (pozdrawiam osoby, które już poznały moje poje*ane pomysły)
Reakcje motywują❤️❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top