Rozdział 4
"Sztuką jest się pogodzić nawet po najokropniejszej kłótni. Choć wiesz, że to ty masz racje, ustępujesz drugiej osobie, bo ją kochasz i nie chcesz się z nią kłócić."
Siedziałam na kanapie, stukając paznokciami o jej nawierzchnie. Patrzałam niecierpliwie na nieustannie tykający zegar, co jakiś czas spoglądając w okno z nadzieją, że moje czekanie wreszcie dobiegnie końca.
Dręczyły mnie wyrzuty sumienia. Nie powinnam go zostawiać. Na pewno się martwił. Nie odzywaliśmy się do siebie od tamtej sytuacji, każda próba kontaktowania się zakończyła by się nieprzyjemną wymianą zdań. Mac wielokrotnie próbował mnie przeprosić, jednak na marne. Chwilami miałam ochotę to wszystko zakończyć. Czułam się osaczona, nie mogłam zachowywać się w jego towarzystwie normalnie. Musiałam zawsze uważać na słowa i gestu. To wykańcza od środka, wysysa całą radość z życia...zabija.
Gdy zauważyłam czarny, parkujący na moim podjeździe samochód, zerwałam się na równe nogi.
- Klucze...- Mruknęłam pod nosem, szperając nerwowo w każdej szafce.
Nagle usłyszałam charakterystyczny dźwięk dzwonka do drzwi. Szybko podreptałam, by przywitać znaną mi osobą. Przekręciłam zamek. Od razu rzuciła mi się w oczy, kręcona burza loków z pojedynczymi, samotnymi kosmykami, zasłaniającymi ciemne jak smoła oczy. Nie mogę zaprzeczyć, jego spojrzenie przyprawiało mnie o dreszcze. Wystarczyło jedno spojrzenie, aby dostrzec wszystkie uczucia, kryjące się pod szczerym uśmiechem.
- Hej - rzuciłam z bananem na buzi i nieśmiało go przytuliłam.
- Witaj - odwzajemnił gest, dociskając mnie lekko do swojego torsu. Dopiero po chwili zauważyłam, że ten kudłacz trzyma coś za plecami.
- Co tam masz? - zaśmiałam się, próbując zajrzeć co tam kryje.
- Aż taka ciekawska jesteś? - zapytał, ukazując szereg swoich białych perełek. - Do dla Ciebie - wyjął i wręczył mi pojedynczego kwiatka.
- Dziękuję - odpowiedziałam i w dałam mu całusa w polik. - Ale za tą róże to powinieneś po łbie dostać - posłał mi pytające spojrzenie. - Po pierwsze wydaje mi się, że Mac nie byłby zadowolony z takiego prezentu, po drugie i najważniejsze, róże są przereklamowane. Ale doceniam gest, miło mi - zaśmiałam się lekko. Dostrzegłam zdezorientowany wyraz twarzy Michaela.
- Czekaj... Mac? - No tak nigdy nie używałam przy nim tego imienia.
- Wejdź, porozmawiamy. Poza tym nie mogę znaleźć klucza. - Błądziłam wzrokiem po podłożu.
Nie musiałam się przejmować obecnością Maca. Nie wychodził od wczorajszego wieczoru z jednej z sypialni. Pewnie znowu się zaćpał i nie ma siły wstać z łóżka.
Streściłam Michaelowi ostatnie dni związane z Millerem. Jego reakcja? Nie wydaję mi się, aby palił do niego sympatią, z resztą vice versa. Ciągle powtarzał jedno pytanie: "dlaczego jeszcze z nim jesteś?" Czego ja się właściwie spodziewałam. Stary samotnik. Nie ma pojęcia o związkach. Lecz muszę przyznać, wyglądał niesamowicie seksownie, gdy się denerwował. Cóż może nie powinnam tak myśleć, ale co prawda to prawda. Nie ma sensu jej ukrywać.
Kiedy chcieliśmy już wychodzić, przypomniałam sobie o jednej niezbędnej rzeczy.
- Mike...klucze. Nie mam kluczy - zaczęłam lekko panikować. W odpowiedzi usłyszałam tylko śmiech - Co się tak chichrasz moonwalkujący skurczybyku? - spojrzałam na niego podejrzliwie. Na widok zwijającego się ze śmiechu Michaela, mimowolnie parsknęłam śmiechem.
- Za tobą... szafka - wydukał. Spojrzałam na miejsce, które wskazywał palcem. Nie dowierzałam, byłam pewna, że nie przegapiłabym powierzchni szafki. Palnęłam się w czoło.
- Chyba powinnam się udać do okulisty - rzuciłam pod nosem, cicho rechocząc.
Mój humor popsuł się wraz z widokiem Maca w oknie, gdy Michael otwierał mi drzwi od samochodu. Wiedziałam, że dzisiejszy dzień nie skończy się pomyślnie. Czułam jak przeszywa nas wzrokiem. Po chwili zniknął, oddalając się od okna. Nie myśląc dłużej wsiadłam do auta.
Po dłuższym czasie jazdy, zobaczyłam ową posiadłość. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to ogromna brama wjazdowa ze złotym napisem, która zrobiła na mnie duże wrażenie. Wszędzie można było dostrzec różne figurki, w oddali kolej i park rozrywki. Wszystko to łączył ogrom zieleni; rozłożyste drzewa, kwiaty, starannie przystrzyżony trawnik. Idealnie komponowały się z tym wysokie wzgórza, które swoją wysokością przyprawiały mnie o dreszcze.
Gdy znaleźliśmy się już w sali tanecznej, zaczęliśmy wymyślać układ.
Michael od razu zasypał mnie swoimi pomysłami, które średnio mi odpowiadały.
- Michael, ja rozumiem, że jesteś tancerzem, ale to nie znaczy, że wszyscy inni dookoła również. Nie umiem tego zatańczyć - tłumaczyłam mu zrezygnowana.
- Ale to jest proste zobacz! - spojrzał w lustro, powtarzając ruch, tym razem wolniej.
- Może uwzględnił byś też moje pomysły?
- Najpierw musisz się tego nauczyć
- Ehh no dobra - podszedł do mnie od tyłu, łapiąc w tali. Zjechał dłońmi na moje nogi, po czym ustawił ustawił moje kończyny, jak i resztę ciała do nienagannej pozycji.
- Teraz musisz opuścić rękę, kiedy wykonasz ruch nogą - zaczął tłumaczyć. Po paru chwilach zaczęło mi to wychodzić - Takie trudne?
- TAK - zaśmiałam się.
- Nie widać - wyszczerzył się.
Po pewnym czasie doszliśmy do porozumienia i opracowaliśmy układ na występ. Oczywiście nie obyło się bez głupich wygłupów. Przez dobre pół godziny turlaliśmy się po podłodze ze śmiechu, gdy zaczęliśmy siebie parodiować. Jak na szanownego Pana Jacksona przystało nie ominęły mnie "tortury". Podczas gdy dogryzaliśmy sobie nawzajem, ten podszedł do mnie i zaczął mnie łaskotać. Jestem bardzo na to wyczulona, więc starałam się wyrywać. Jednak wiadomo kto był silniejszy.
Do domu wróciłam wczesnym wieczorem, zważając na zmęczenie jak i chęć rozmowy z Mac'iem. Tak jak myślałam, siedział zamknięty w sypialni. Wzięłam szybki prysznic i udałam się w stronę pomieszczenia, w którym się znajdował. Nacisnęłam klamkę. Ujrzałam go bardzo strapionego. Siedział na krawędzi łóżka, wpatrując się pustym wzrokiem w podłogę. Gdy mnie zauważył od razu do mnie podszedł i złapał za nadgarstek.
- Ari?
- Chciałam porozmawiać - usiedliśmy na lekko przesiąkniętej zapachem alkoholu pościeli.
- Ari ja chciałem Cię bardzo przeprosić. Wiem, że jestem strasznym skurwysynem i jest od groma lepszych ode mnie, ale naprawdę zależy mi na Tobie. Kocham Cię.
- Ja również chciałam przeprosić, nie powinnam dawać Ci powodów do zazdrości. Nie chcę, aby moja znajomość z nim odbijała się na naszym związku. Zdecydowałam, że ograniczę kontakt z Jacksonem - na te słowa na jego twarzy pojawił się szczery, satysfakcjonujący uśmiech zadowolenia i szczęścia.
- Dobra dziewczynka. To mi się podoba - ujął nieco brutalnie moją twarz w dłonie i wpił się w moje usta. Pocałunki jakie składał mi na ustach stawały się coraz bardziej zachłanne. Zaczęłam oddawać każdy z nich z tą samą namiętnością. Gdy poczułam jak jego ręka zjeżdża na moje udo, a pożądanie w nim rośnie, postanowiłam to przerwać. Oddaliłam się i lekko go odepchnęłam.
- Mac nie dzisiaj, jestem zmęczona - nastała niezręczna cisza. Spojrzał na mnie spode łba.
- Zawsze jesteś kurwa zmęczona. Kiedy w końcu będziemy mogli się sobie oddać hmm? - gdy słowa dobiegły do moich uszu, już kierowałam się w stronę wyjścia. Nagle poczułam mocny uścisk na nadgarstku - Przepraszam, nie wiem co we mnie wstąpiło -ponownie złączył nasze wargi w tym razem krótkim pocałunku.
- Teraz idź się wykąp, bo śmierdzi od Ciebie jak od nałogowych ćpunów - zaśmiałam się i wepchnęłam go do łazienki.
Kiedy usłyszałam odkręcaną wodę, wybrałam numer Mike'a. Pomyliłam się co do niego. Mimo iż nie znam go wystarczająco długo, widzę jaki jest on naprawdę. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że te hieny niszczą prawdziwy wizerunek człowieka. Zrobili by wszystko dla pieniędzy. Gdyby ludzie widzieli jaki jest on naprawdę. Jednak od pewnego czasu zauważyłam, że nasza relacja szkodzi mojemu związkowi. Chociaż od dłuższego czasu nie układa nam się najlepiej, chcę uratować naszą znajomość. Mac miał rację. Z Jacksonem powinien nas łączyć tylko wspólny występ. Nic więcej. Żadna przyjaźń czy znajomość. Chciałam to przerwać. Po trzech sygnałach usłyszałam delikatny, ale dźwięczny głos.
- Halo?
- Hej Michael, tu Ariana.
- Cześć Ari, o co chodzi?
- Booo chciałabym przełożyć próbę - powiedziałam na jednym tchu. Jedyne co usłyszałam po drugiej stronie to ciszę.
- Nie wydaje Ci się, że powinniśmy dopracować pare szczegółów?
- Wiem Michael. Ale potrzebuje trochę czasu dla siebie.
- Chyba nie wiesz na co się pisałaś, zgadzając się na ten duet.
- Proszę zrozum, mam ciężko sytuację prywatnie. Moja mama jest w złym stanie - postanowiłam skłamać.
- Coś poważnego się stało? - od razu zmienił ton głosu.
- Ogólnie jest słaba. Potrzebuje mojej pomocy - dalej brnęłam w kłamstwo. Wiedziałam, że będę tego żałować.
- Mogę wysłać ludzi, aby się nią zajęli - Czułam współczucie w jego głosie.
- Nie, nie. Nie będę Ci zawracać głowy moimi problemami. Po prostu chcę przełożyć próbę. Mogę się stawić w studio za tydzień?
- Za tydzień?! Ehh. Już widzę minę Quincy'ego. Okej spróbuję coś zrobić - powiedział z pewnym żalem(?) w głosie. Tak to chyba dobre określenie.
- Dziękuję. Jesteś kochany! - byłam pewna, że się uśmiecha.
- Nie ma za co. Wyściskaj ją ode mnie.
- To do zobaczenia za tydzień. Papa.
- Paa, trzymaj się.
Odłożyłam słuchawkę. Opadłam zmęczona na łóżko. Wślizgnęłam się pod ciepłą pościel. Po chwili poczułam jak materac koło mnie ugniata się pod czyimś ciężarem. Momentalnie wtuliłam się w bok mojego chłopaka, jak w misia. W tym momencie dopadł mnie sen.
*****
Hej, hej! Niektóre osoby pytały mnie o plan książki😏Nie powiem nic😂Mogę napisać jedynie to, że wszystko mam już zaplanowane wraz z zakończeniem😏Rozdział średnio mi się podoba i przepraszam za wszystkie błędy, ale nie miałam czasu go przeczytać. Akcja niedługo się rozkręci😏 Przepraszam was za dwutygodniową nie obecność, ale miałam napad sprawdzianów. W święta wam to wynagrodzę💜😘
Gwiazdki i komy mega motywują😏❤️❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top