Rozdział 23

   Od wizyty pani Evans nie mogłem usiedzieć w miejscu. Nie wiem skąd wzięło się u mnie to zdenerwowanie. Bardzo pragnąłem już wieczoru, gdyż miałem swój plan, który być może jest powodem mojej niecierpliwości.

Chodziłem po pokoju z jednego kąta w drugi, próbując się trochę uspokoić, poprzez przygryzanie dolnej wargi. Nawet nie zwróciłem uwagi, że całej sytuacji przygląda się Ariana. Siedziała rozłożona na kanapie, przeglądając jakiś kolorowy magazyn.

- A ty co tak chodzisz, jakby cię osa w dupę ugryzła - rzuciła żartobliwie w moją stronę.

- Em... Denerwuje się. - wyjąkałem.

- Czym? - zaśmiała się widząc jaką trudność sprawia mi splecenie zdania.

- No... Nową płytą - będę smażyć się w piekle za te kłamstwa.

Kobieta odłożyła gazetę na bok, po czym spojrzała na mnie podejrzliwie.

- Co ty kombinujesz, Michael? Przecież nawet jeszcze się za nią porządnie nie zabraliście.

- No wiem, ale... Wiesz tworzenie piosenek, nagrywanie. Obawiam się, że efekt nie będzie zadowalający.

- Wyluzuj, Mike. Przecież jeszcze się nie rozkręciliście. Na razie masz wolne, więc nie myśl o tym i korzystaj - w odpowiedzi skinąłem głową, ciesząc się w głębi ducha, że łyknęła haczyk.

Co prawda nie byłem w stu procentach pewien tego wieczoru, ale czułem w sercu, że to będzie ten moment. Nie chciałem, a może nie potrafiłem dłużej trzymać tego w sobie, ale nadal czekałem na odpowiedni moment.

Zerknąłem na czasopismo, które przed chwilą było świdrowane przez wzrok Ariany.

- Co czytałaś? - zapytałem, po czy wziąłem do rąk gazetę z... Willami i posiadłościami na sprzedaż?

Chyba nie umiałem ukryć reakcji i emocji, gdyż już po chwili wybudził mnie głos kobiety.

- Wiesz, Mike... Nie mogę całego życia spędzić na twojej głowie. Nie chcę przeszkadzać, więc rozglądam się za kupnem domu... - wytłumaczyła.

- Co? - zmarszczyłem brwi. - Posłuchaj. To ja zaproponowałem ci mieszkanie u mnie. Gdybym tego nie chciał, to nie zaczynałbym wtedy tematu. Od tamtego momentu to jest również twój dom i nawet nie myśl o przeprowadzce. Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że mam teraz kogoś z kim mogę porozmawiać... Jak mogłaś zauważyć - ściszyłem lekko głos. - Mieszkam tu właściwie sam. Często powtarzam, że jestem najsamotniejszą osobą na świecie... Ale to jest prawda - skwitowałem.

- Ale jak ty to sobie wyobrażasz? - ponowiła spokojnym tonem. - Mam spędzić tyle lat mieszkając u... Nawet nie partnera, a przyjaciela? Nie wydaje ci się to dziwne?

- Ani trochę. Dlaczego tak uważasz? Ile osób mieszka ze sobą, a nawet się nie znają. Przecież pieniądze są podzielone, więc w czym problem?

- W... W niczym. Po prostu myślałam, że... Że sprawiam same problemy. Wiesz, opiekujesz się mną jak małym dzieckiem. Mam wrażenie, że przez to zaniedbujesz inne, ważniejsze sprawy.

- Mylisz się. Pomaganie ludziom, w tym tobie, to część bycia mną - Michaelem Jacksonem. Jestem filantropem. Wspieram innych, nic nie dostając w zamian. I to mnie uszczęśliwia. Uszczęśliwia mnie to, że za pomocą jednego, małego gestu, mogę wywołać wdzięczny uśmiech na twarzach.

W końcu dała za wygraną. Szatynka westchnęła głęboko i wtuliła się w zagłębienie mojej szyi.

- Masz takie dobre serce... Aż za bardzo. Nie mam pojęcia jaką czelność mieli Chandlerowie, by oskarżyć cię o coś takiego. Zwykłe bestie i pijawki. - zacisnąłem usta w wąską kreskę i przymknąłem oczy, przypominając sobie tamten dzień.

- To już przeszłość. Nie rozmawiajmy o tym, proszę - uciąłem, chcąc uniknąć tematu.

- Wiem, przepraszam - spuściła wzrok ze skruchą wymalowaną na twarzy.

Nie za bardzo umiałem dobrać odpowiednie słowa, więc po prostu wybrałem najlepszą opcję i przemilczałem sytuację.
Nie chciałem wracać do tamtego czasu. Byłem wtedy bardzo zagubiony i samotny. Czułem się niczym małe dziecko, samo na środku oceanu. Przez to wpadłem w poważny nałóg. Jedynie leki, które stosowałem od wypadku na planie reklamy pepsi, mogły uśmierzyć mój ból. Byłem jak przyklejona guma do podeszwy, wyssany z życia i wszelkiej energii.
Z perspektywy czasu jestem wdzięczny i winny przysługi Liz Taylor. Pomimo, że terapia nie dała takich skutków jakie były przewidywane, to i tak moja przyjaciółka wyciągnęła mnie z głębokiego dołu bez wyjścia.

Pierwsze miejsce jakie nasunęło mi się na myśl o spacerze, był widok na Neverland niedaleko altanki, którą ostatni raz odwiedziliśmy dobre pare miesięcy temu.
Postanowiłem, że przyjemnie będzie napić się jakiegoś lekkiego trunku, do zachodu słońca. Chciałem jednak, by była to w pewnym sensie niespodzianka, więc nie zastanawiając się dłużej, chwyciłem za jedną z butelek czerwonego wina z mojego baru i włożyłem do wiklinowego koszyczka. Miałem nadzieję, że trafiłem w gusta Ari.

Wieczór nadciągał nieubłaganie. Gorące kalifornijskie powietrze, powoli zaczęło tracić na temperaturze. Lekko powiewający wiaterek opatulał liściaste, kołyszące się w rytm śpiewu ptaków, drzewa. Słońce coraz bardziej zbliżało się do łamanej linii gór, ale niebo dalej pozostawało bezchmurne. Możnaby rzec, że było idealnie.

- Gotowa? - podszedłem do sypialni Ari i lekko zapukałem w drzwi, pytając.

- Tak, już wychodzę! - odkrzyknęła.

Poprawiłem nieokrzesany kosmyk na twarzy, który cały czas mnie smyrał, po czym zwilżyłem i zagryzłem wargę, spuszczając wzrok.
W końcu mocne, drewniane drzwi się uchyliły, a w nich ukazała się rządana kobieta. Na jej widok szczęka automatycznie mi opadła. Jakby grawitacja ciągnęła ją w dół. Prześledziłem wzrokiem chyba każdy cal jej ciała. Nie umknęło to uwadzę Ariany, gdyż spaliła buraka i cicho zachichotała pod nosem. Wtedy się ocknąłem. Lekko speszony, przetarłem nerwowo kark.

- Em... Przepraszam - powiedziałem zawstydzony, półgłosem. - Po prostu... Pięknie wyglądasz.

- Nic się nie stało i dziękuję - uśmiechnęła się w moją stronę. - Idziemy?

- Jasne - odzwajemniłem gest.

Ari lekko onieśmieliła mnie swoją urodą i naturalnością. Miała na sobie lekką, przewiewną, białą z kwiatowymi akcentami sukienkę. Jej nadgarstek, co nie mogło uciec mojemu oku, zdobiła srebrna, łańcuszkowa bransoletka, która dodawała klasy całemu lookowi. Długie, ciemne blond włosy zostawiła rozpuszczone, przez co wraz z niewielką ilością makijażu tworzyły naturalny wygląd. Wolałem ją zdecydowanie w takim wydaniu. Była po prostu... idealna.

- A co tam masz? - spytała, gdy wyszliśmy na zewnątrz, wskazując na koszyczek, który niosłem.

- Musiałem coś wziąć byśmy nie umarli z pragnienia - puściłem jej oczko.

- Co ty znowu wymyśliłeś? - zmarszczyła zabawnie brwi.

- Oj zobaczysz. Bądź cierpliwa - wyszczerzyłem się i wróciłem do poprzedniej czynności.

- Tak właściwie to gdzie idziemy? - przerwała ciszę.

- Pamiętasz może tamto miejsce, gdzie poszliśmy, gdy pierwszy raz pokazałem ci Neverland?

- To gdzie prawie nakrył nas ochroniarz na pocałunku? Tak pamiętam - oboje zaśmialiśmy się na to wspomnienie.

- Myślałem, by znów to powtórzyć... W sensie wejść tam i podziwiać zachód słońca - wykręciłem się. - Później możemy pochodzić po Neverlandzie. Jeszcze dużo rzeczy cię ominęło, a koniecznie musisz zobaczyć tą posiadłość - zaczynałem się coraz bardziej ekscytować.

- Mike?

- Hmm?

- A przejedziemy się diabelskim młynem i zjemy watę cukrową? - podzielała moje zachowanie.

- Do tego jeszcze lody czekoladowe!

Wyglądaliśmy w tej chwili jak małe, szczęśliwe dzieci, będące w darmowym parku rozrywki. Właśnie to miałem na myśli, kiedy tworzyłem cały ten mój świat. Chciałem, by w każdym z nas obudziło się dziecko, które cały czas drzemie w naszych sercach.

- Berek! - zawołałem, klepiąc ją w ramię, po czym odłożyłem koszyk i zacząłem uciekać.

- Osz ty! - krzyknęła w moją stronę i tak jak myślałem, ruszyła w pogoń za mną.

Szło przewidzieć, że ta mała kobietka nie ma ze mną szans. Jest o wiele drobniejsza, słabsza i wolniejsza ode mnie, więc zabawa skończyła się po paru minutach.
Nieco zdyszany przystanąłem. Złapałem parę wdechów i wtedy usłyszałem coraz głośniejsze kroki, co równało się z tym, że Ariana jest już o krok ode mnie. Odwróciłem się w jej stronę i głupkowato wyszczerzyłem.

- Co tak suszysz zęby? Gdyby nie to, że mam sukienkę dogoniłabym się z przewagą - zażartowała.

- Jeżeli ci przeszkadza, możesz ją zdjąć - wystawiłem język w jej stronę.

- Chciałbyś. Wolę nie być powodem problemu... - zjechała wzrokiem niżej, na to konkretne miejsce. Cała moja pewność siebie niczym za pstryknięciem palców, nagle zniknęła. Z rumieńcami na policzkach wpiłem wzrok w swoje buty.

- Zawsze wiesz jak mnie zawstydzić - zaśmiałem się pod nosem.

- Oj przestań, tylko się droczę. Poza tym sam zacząłeś.

- Wiem - szepnąłem, po czym przeniosłem spojrzenie na jej ciemne tęczówki. Nastała dosyć niezręczna cisza, którą postanowiłem przerwać. - To jak, idziemy? - w odpowiedzi, kobieta przytaknęła.

Byliśmy już o krok od celu. Widok z każdym następnym metrem, był jeszcze piękniejszy. Od razu do mojej głowy wpełzły wspomnienia, przez które mimowolnie na mojej buzi pojawił się szeroki uśmiech. Przed oczami przemknęły mi nasze wspólne chwile. Począwszy od pierwszego spotkania na gali, poprzez jej odwiedziny w Neverlandzie, aż do tych smutnych wydarzeń z Mac'iem w roli głównej.

Gdy byliśmy na miejscu, rozłożyliśmy się na trawie. Cały czas byliśmy pogrążeni rozmową. Tematy same nasuwały się na język. Wspominaliśmy nasze momenty, spotkania, wyjazdy. Było naprawdę miło wrócić do tamtych chwil. Może to brzmieć jakbyśmy mieli już całe życie za nami, ale nie to mieliśmy na myśli.

Kiedy zachód słońca wystarczająco się zbliżał, sięgnąłem do koszyczka po dwa zapakowane wcześniej kieliszki i czerwone wino. Kiedy Ariana to zobaczyła, nie mogła powstrzymać się od charakterystycznego dogryzienia.

- Chcesz mnie upić?

- Żebyś wiedziała. A potem... - nie dokończyłem.

- Wiedziałam. Wy wszyscy jesteście jednakowi. Upić, a później wykorzystać.

- Czyli mam rozumieć, że się nie skusisz?

- Co to, to nie - na jej słowa automatycznie wybuchnęliśmy niepohamowanym śmiechem.

- Nie wiedziałem, że z ciebie taka alkoholiczka - mruknąłem, kiedy wypełniłem kieliszki alkoholem.

- Ja również nie sądziłam, że pijesz.

- Okazjonalnie - poprawiłem ją.

Zamoczyłem usta w cieczy, przybliżając się nieco do szatynki. Od pewnego momentu czułem i widziałem, że coś ją gryzie. Wolałem jednak nie być natrętny, więc siedziałem cicho.
Oboje zatopiliśmy wzrok w różowo-pomarańczowym słońcu, które z każdą sekundą, coraz bardziej znikało za rzeźbą gór.
Nie myśląc, ani nie analizując skutków, położyłem swoją rękę na jej dłoni, czując że atmosfera nabiera innego klimatu. Moje szczęście nie trwało jednak zbyt długo. Kobieta zmieszała się i jak poparzona wyrwała swoją dłoń spod mojej. Nie ukrywałem zdziwienia. Już sam nie wiedziałem co mam o tym myśleć. Dlaczego ona znów to robi? Dlaczego musi dawać złudne sygnały?
Westchnąłem z rezygnacją i wróciłem do poprzedniego miejsca.

- Przepraszam, Mike. Ja po prostu... Zresztą nie ważne, mniejsza - cały czas milczałem. - Jak idzie ci z tą dziewczyną?

- Co? O jaką dziewczynę ci chodzi?

- No mówiłeś, że masz jakąś kobietę... Z którą chciałbyś być.

- Ach o to ci chodzi - olśniło mnie. - Naprawdę o to pytasz?

- Mhm - potwierdziła.

- Naprawdę nic nie zauważyłaś?

- O co chodzi?

- Nie ma żadnej innej dziewczyny, kobiety, która mi się podoba - sprostowałem.

- Jak to? Czyli... Nikt ci się nie podoba?

- Ech... Źle mnie zrozumiałaś. - zacząłem się plątać. Wiedziałem, że to ten moment i nie chciałem nic zepsuć. - Kocham tą jedyną i... I jest bliżej niż ci się wydaje.

Bez zastanowienia, zmniejszyłem odległość między nami. Przejechałem opuszkami palców po jej zarumienionym policzku. Zwilżyłem lekko wysuszone usta językiem. Poczułem, jak od mojego dotyku, kobietę przechodzi dreszcz. Ten dobrze znany, przyjemny dreszcz. Cały czas utrzymywałem z nią kontakt wzrokowy, topiąc się w sarnich, ciemnych jak węgiel tęczówkach. Podniosłem jej podbródek, gdy widziałem, że uciekła ode mnie wzrokiem. Nachyliłem się, po czym szepnąłem jej wprost do ucha trzy wyjątkowe słowa:

- Kocham cię Ariano.

Po czym niepewnie musnąłem wargami jej ciepły, zaczerwieniony policzek, napawając się cudownym zapachem jej skóry. Odsunąłem się na niewielką odległość, niecierpliwie wyczekując reakcji. Kobieta cały czas błądziła wzrokiem po mojej osobie, jakby nadal nie dochodziły do niej moje słowa. Uchyliła pełne różane usta, by coś powiedzieć, jednak w ostatniej wycofała się. Nagle, niespodziewanie ujęła moją twarz, po czym namiętnie i czule wpiła się w moje usta. Poczułem jak w moim brzuchu unosi się stado motyli, a ciałem zawładnęła euforia. Nie przerywając pocałunku, poprawiłem jeden z opadających kosmyków na jej twarzy. Przymknęliśmy oczy i całkowicie oddaliśmy się sobie. Kobieta wplątała dłonie w moje włosy, co jakiś czas delikatnie za nie pociągając, co sprawiło, że jeszcze bardziej postradałem zmysły. Nasze języki walczyły o dominację, zatracając się w skomplikowanym tańcu. Gdy chwila uniesienia dobiegała końca, lekko przygryzłem jej wargę, powodując tym samym jej cichutki jęk. Nasze spojrzenia spotkały się na tej samej drodze. Aż wtedy szatynka wyszeptała:

- Kocham cię, Michael.

Posłałem jej najpiękniejszy uśmiech, jaki byłem w stanie zaoferować, po czym zamknąłem nas w ciasnym, miłosnym uścisku.

*****

Hej, hej! Nie chcę się za długo rozwodzić, więc z góry przepraszam za nieobecność i błędy, ale rozdział kompletnie niesprawdzony😐
No więc doczekaliście się! W końcu po 23 rozdziałach wyznali sobie uczucie😏 Co o tym myślicie? Piszcie koniecznie!

Gwiazdki i komentarze motywują❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top