Rozdział 22
Przez całą noc byłem niemiłosiernie budzony. Płacz Ariany nie dawał mi nawet na chwilę spokoju. Skutkowało to tym, że byłem strasznie niewyspany. W pewnym momencie już chciałem przenieść się do siebie, jednak być może moja obecność w pewien sposób pomagała ukoić jej nerwy.
Leżałem wgapiając się w sufit i rozmyślałem co mogło być powodem takich napadów u kobiety. Przecież było to oczywiste, że przyczynił się do tego ten idiota Mac, ale nie wiedzieć czemu szukałem dziury w całym i próbowałem dopatrzeć się nieistniejącego.
Moje filozofowanie dobiegło końca, gdy poczułem jak materac ugina się, pod wpływem zmiany pozycji Ariany. Budziła się. Obróciłem się w jej stronę, podbierając łokciem. Uważnie śledziłem wzrokiem każdy skrawek jej spokojnej twarzy. Miała pełne malinowe usta, mały nosek i delikatne rysy, które idealnie współgrały z jej urodą. Wyglądała tak niewinnie, kiedy spała. Nie szło oderwać od niej wzroku. Zauważyłem jeden nieokrzesany kosmyk włosów, który przykrył jej kawałek policzka. Przejechałem dłonią po jej miękkim policzku i założyłem włosy za ucho. Wtedy jej oczy się otworzyły, a wzrok spoczął na mnie. Obdarzyłem ją szczerym uśmiechem, nie mogąc oderwać się od jej tęczówek. Gdy odpowiedziała mi tym samym, znów poczułem jak w brzuchu unosi się miliony motylków. Jakby chciały wydostać się na powierzchnie i pokazać wszystko co kumuluję się w środku. Z każdym dniem pragnąłem tej kobiety coraz bardziej. Nie chodzi tu o pragnienie seksualne, a o bliskość. O bliskość, miłość i samą jej obecność.
- Jak się spało? - w końcu coś z siebie wydukałem.
- Dobrze... Miałam tylko zły sen.
- Płakałaś. Mogę się zapytać co dokładniej ci się śniło?
- Yhm - mruknęła twierdząco, po czym podniosła się do pozycji siedzącej. - Byłam na porodówce. Urodziłam piękną, malutką córeczkę. Ale wtedy zjawił się Mac. Wraz z jego nadejściem, wszystko od tak prysło - pstryknęła palcami, gestykulując. - Znowu wróciły tamte chwile, gdy mnie pierwszy raz uderzył aż po... Przepraszam nie chcę tego wspominać.
Westchnąłem próbując dobrać odpowiednie słowa. Dostrzegłem, że jej oczy się szklą, więc bez zastanowienia zamknąłem ją ścisłe w ramionach. Nie protestowała, wręcz przeciwnie. Wczepiła się dłońmi w moją koszulę od piżamy, kładąc głowę w zagłębienie mojej szyi.
- Myślę, że powinnaś udać się do psychologa - stwierdziłem po dłuższej ciszy.
- Boję się. Nie chcę się zwierzać obcym ludziom. Szczególnie, że jestem z takiego środowiska, że wystarczy trawić na nieodpowiednią osobę, a cały świat dowie się o moich problemach. Już widzę te nagłówki gazet "Ariana Grande chora psychicznie".
- Ale to są ludzie, którzy mają ci pomóc, nie zaszkodzić. Spójrz jaka jesteś roztrzęsiona. Tak dłużej być nie może.
- Ale co jeśli ci ludzie będą tylko czekać na nowinkę do prasy?
- Znam dobrych lekarzy. Obracam się w wśród nich od prawie dekady.
- No tak ty i te "leki" - powiedziała z pogardą w głosie.
- Nie obracaj kota ogonem. Moje lekarstwa to inna sprawa... - w odpowiedzi jedynie westchnęła. - Naprawdę nie masz się o co martwić... Umówmy się tak. Załatwię ci spotkanie z psychologiem, ale jeżeli coś ci się nie spodoba czy nie będzie pasować to po prostu mi to powiesz.
Szatynka delikatnie odsunęła się od mojego torsu. Podciągnęła kolana pod brodę, a następnie nakryła się skrawkiem kołdry.
- Doceniam to, że jesteś taki dobroduszny i pomocny, ale nie traktuj mnie jak niepełnosprawną. Umiem o siebie zadbać, nie jestem małym dzieckiem, by inni wszystko za mnie robili. Nie chcę być traktowana jak święta krowa, będąc tym samym balastem.
- Słuchaj. Po pierwsze nigdy nie byłaś i nie jesteś dla mnie balastem. Po drugie to jest mój wybór, nikt mnie do tego nie namówił. Troszczę się o ciebie, bo... Się przyjaźnimy. To jest normalne. Kocham pomagać innym ludziom bezinteresownie. Więc zgódź się na tą propozycję, bo i tak postawię na swoim - przybrałem jeszcze poważniejszego tonu.
- No dobrze, niech już będzie. Obiecaj mi tylko, że zadbasz o to, by nie dotarło to do mediów.
- Obiecuję - wyszczerzyłem się w jej stronę, znów zatapiając wzrok w jej ciemnym spojrzeniu.
Boże, co ta kobieta ze mną robi?
*****
Jak Michael powiedział, tak zrobił. Już dwa dni później miałam załatwione spotkanie z panią psycholog. Miało się ono odbyć o 11 w Neverlandzie, więc została mi do niego niecała godzina. Bardzo nie chciałam zostawać podczas wizyty tej kobiety sama (nie wliczając pracowników) w domu, więc poprosiłam Michaela, by zrobił sobie wolne od pracy. Udało mi się go namówić. Mike dopiero zaczynał pracę nad nowym albumem, dlatego mógł pozwolić sobie na takie przerwy od studia.
- Mike?! - zawołałam przyjaciela.
Nie musiałam długo czekać. Usłyszałam specyficzny stukot podłogę, który z każdą chwilą był coraz bliżej mnie.
- Hm?
- Jak mam się ubrać?
- Jak codzień. To tylko psycholog - posłał mi ten piękny, biało - śnieżny uśmiech.
- Na pewno? - spytałam lekko drżącym głosem.
Nie mam pojęcia skąd wzięło się u mnie to zdenerwowanie przed spotkaniem. Przecież miało mi pomóc, tak? Osobom z zewnątrz mogło się wydawać, że zachowuję się conajmniej dziwnie. Powoli było po mnie widać, że stres bierze tu górę.
- Hej, czego się boisz? - dobiegło do mnie delikatne, ale dźwięczne brzmienie.
- Nie mam pojęcia. Stresuję się lekko po prostu.
- Czym? Przecież mówiłem ci, że ona ma ci pomóc - zmarszczył brwi.
- Dobra mniejsza, zmieńmy temat. Nie chcę w kółko o tym gadać - rzuciłam lekko zirytowana.
Spojrzałam na moje odbicie w dużym lustrze, dobierając do siebie odpowiedni strój. Ku mojemu zdziwieniu Michael nie opuścił garderoby, a stał za moimi plecami i również zatapiał wzrok w szklanej powierzchni.
W pewnej chwili poczułam jak czyjeś ręce na moich dosyć widocznych biodrach. Momentalnie moje ciało przeszły przyjemne dreszcze. Przeniosłam zdziwiony wzrok na Mike'a. Ten nic nie mówiąc objął mnie od tyłu w talii, mocno przyciskając do klatki piersiowej. Poczułam jego chłodny oddech owiewający moją szyję. Nie wiedzieć czemu w ciągu sekundy moje policzki oblał rumieniec. A ciałem zawładnęło to charakterystyczne, doprowadzające do szału uczucie, które... Na pewno nie powinno zawitać w przyjaźni. Co prawda zdarzało się to wcześniej, jednak próbowałam to przeczekać. Teraz z dnia na dzień coraz bardziej potęguje je obecność Michaela.
- Jeżeli chcesz, mogę być tam z tobą - szepnął wprost do ucha, a moje serca przyspieszyło rytmu.
- Ni... Nie, Mike. Wolę być tam sama. Nie chcę byś kolejny raz słuchał moich żali. Chcę sama przez to przejść.
Już po piętnastu minutach dało się usłyszeć głośny dzwonek. Wydaję mi się, że Michael powiadomił tą kobietę z kim będzie miała do czynienia, bo gdy Mary otworzyła drzwi, pani psycholog nie dała u siebie wykryć chociażby jednego procenta zdziwienia czy zaskoczenia.
Brunet posłał mi szeroki, wspierający uśmiech i lekko pchnął w stronę gościa.
- Dzień dobry - uniosłam niepewnie kąciki ku górze.
- Witam - odpowiedziała i uścisnęła moją dłoń.
Pani Evans, bo tak się nazywała, była naprawdę wysoką, szczupłą brunetką. Wyglądała naprawdę młodo. Miała nienagannie ułożone włosy, sięgające mniej więcej do ramion, jasną karnację i jasne, niebieskie oczy, które kryły się pod szkłami okularów. Jej sylwetkę podkreślała granatowa, ołówkowa spódnica, która idealnie komponowała się z białą koszulą. Muszę przyznać, że była bardzo ładną kobietą.
Udałyśmy się do salonu. Zajęłyśmy miejsca naprzeciwko siebie, i gdy Mary przyniosła dwie filiżanki herbaty, przeszłyśmy do sedna sprawy.
- Więc od czego to się zaczęło?
- W sensie?
- Gorsze samopoczucie, napady paniki. Może przypomina sobie pani jakieś konkretne wydarzenie, które jest przyczyną - czyli Michael opowiedział jej o moich obawach. Niech go szlag.
Wtedy zdałam sobie sprawę, że będę musiała wyjawić wszystko o Mac'u, o dziecku i o... utracie ciąży. Od razu poczułam jakby ktoś zaciskał mi pętle wokół gardła. Jednak musiałam się przełamać. Cały czas powtarzałam sobie słowa Michaela, że to ma na celu mi pomóc.
W końcu przełamałam się i powiedziałam brunetce całą moją historię. Od początku do końca. Zaczynając od pierwszych problemów z Mac'iem aż do teraz. Pani Evans prezentowała duży profesjonalizm. Słuchała mnie uważnie, kiwając przy tym co jakiś czas głową. Przez praktycznie całą moją paplaninę zapisywała coś w notesie. Gdy skończyłam, kobieta przeniosła wzrok na mnie i delikatnie się uśmiechnęła.
- Myślę, że jest to depresja po poronieniu. To głównie się do tego przyczyniło. Były partner również odcisnął swoje piętno, jednak to utrata dziecka przede wszystkim zaważyła. Przepisałam leki, które musi pani brać dwa razy dziennie. Ewentualnie trzy w razie niepokoju. Postaramy się to wyleczyć farmakologicznie włącznie z psychoterapią. Następna wizyta powinna być za tydzień. Wtedy dojdziemy do wniosku, czy leki działają poprawnie.
- Wszystko?
- Na to wychodzi.
Odprowadziłam panią Evans do wyjścia, pożegnałyśmy się, a gdy drzwi się zamknęły się na stałe, ja odetchnęłam z ulgą.
- Było aż tak strasznie? - niczym anioł stróż, Mike zjawił się błyskawicznie.
- Nawet nie wiesz jak bardzo. Potworna grizzly chciała mnie pożreć - zażartowałam.
- A nie mówiłem?
- Nic takiego sobie nie przypominam - wytknęłam język w jego stronę.
W mgnieniu oka przerzucił mnie przez ramię, a po paru sekundach leżałam pod jego ciężarem na skórzanej kanapie w salonie. Przez cały czas próbowałam się szarpać, ale tak jak idzie się domyślić, niewiele to dało.
Jego palce powędrowały na moje żebra, zaczynajac mnie łaskotać. Wiłam się jak opętana, pod wpływem jego ruchów.
- Do... Dobra! Już! Miałeś rację! - wydusiłam przez śmiech.
- Masz ochotę dziś wieczorem na spacer po Neverlandzie? - spytał brunet, gdy doszliśmy do siebie.
- Z miłą chęcią.
*****
No hejka, w końcu powróciłam! Wiem wiem, znów po czasie, za co cholernie przepraszam😞❤️ Jeżeli tak będzie, chyba będę zmuszona zawiesić opo, jednak istnieje też możliwość, że rozdziału będą częściej😂
Mniejsza z tym. Rozdział kompletnie nie sprawdzany, więc przymknijcie uwagę na błędy😘
Co sądzicie o notce?
Czy Michael ma jakiś konkretny powód do spaceru, czy bezinteresownie?
Gwiazdki i komentarze motywują❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top