Rozdział 19

   Następnego dnia Ariana miała dostać wypis ze szpitala. Ja postanowiłem wrócić na noc do Neverlandu, by nie robić jeszcze większego zamętu niż do tej pory. Prasa nadal nie dowiedziała się o przyczynie pobytu Ari w szpitalu, ale to i lepiej. Ona musi dojść do siebie po tym wszystkim, naprawdę dużo przeżyła przez ostatnie pare miesięcy z tym durniem.
Chciałem jej dać lepszy dom i zadbać o nią i jej zdrowie, szczególnie w tym czasie. Podczas tych paru godzin spędzonych przy jej łóżku, poświęconych rozmowie, zrozumiałem jak bardzo jest słaba psychicznie. To był dla niej naprawdę ogromny cios.

Właśnie jechałem z szoferem do Ariany, by odebrać ją, tak jak się umówiliśmy. Zabrałem ze sobą parę ochroniarzy, gdyż potem musieliśmy zahaczyć o jej dom, a właściwie już dom Mac'a, aby spakować rzeczy. Zważając na zachowanie tego dupka, wolałem dla własnego bezpieczeństwa zabrać dwóch najbardziej zaufanych ochroniarzy.

   Wszedłem do sali, w której kobieta czekała na wypis ze szpitala. Siedziała na łóżku z podkulonymi kolanami. Wyglądała na bardzo przybitą. Patrzała w podłogę pustym wzrokiem. Poczułem ukłucie w sercu. To było naprawdę przykre widzieć taki widok.
   Podszedłem bliżej i objąłem ją ramieniem, próbując chociaż trochę pocieszyć.

- Czemu akurat mi musiało się to przydarzyć? - spytała. Nie płakała, była już zbyt tym zmęczona.

- Nie wiem Ari... Najwyraźniej tak musiało być. Coś się kończy, a coś zaczyna. Mac i wszystko co z nim związane to już przeszłość.

- Nie chodzi mi o Mac'a, a o dziecko...

  Nie miałem zielonego pojęcia co odpowiedzieć. Nigdy wcześniej nie znalazłem się w takiej sytuacji.

- Teraz jest w lepszym miejscu, tam na górze - wskazałem palcem na "niebo".

- Mam taką nadzieję... Zasługuje na to - jej kąciki uniosły się lekko ku górze.

- Oni już wiedzą? - zmieniłem temat.

- Kto?

- Paparazzi - odparłem.

- Narazie nie. Ale myślę, że nie potrwa to długo.

W odpowiedzi pokiwałem tylko głową.

- A rodzina?

- Frankie im chyba przekazał.

  Wziąłem oddech, by coś powiedzieć, ale przeszkodziła nam pielęgniarka. Widząc nas, szeroko się uśmiechnęła. Podreptała w naszą stronę i powiadomiła o wypisie. Podziękowaliśmy, zebraliśmy się i ruszyliśmy w stronę moich ochroniarzy i szofera.

Otworzyłem Arianie drzwi, by mogła wejść do limuzyny. Po chwili i ja poszedłem w jej kroki. Usadowiłem się naprzeciwko niej. Objęliśmy kurs jej starego już domu. Atmosfera cały czas była napięta. Po takich wydarzeniach, Ariana zachowywała się jakby była w żałobie. Wymienialiśmy się tylko spojrzeniami. Ani ja, ani ona nie pisnęliśmy żadnego słowa, dzięki czemu przez całą podróż doskwierała nam cisza. Wpatrywałem się na szybko mijający widok za oknem, przyćmiony dużymi kroplami wody na szybie. Zazwyczaj słoneczną Kalifornię, pokryła wielka, deszczowa ściana.

Mimo uprzykrzającej ciszy, droga minęła w miarę szybko. Moim oczom ukazała się dobrze znana, niezbyt duża w porównaniu do Neverlandu, posiadłość. Mijaliśmy grządki kolorowych kwiatów, które pod wpływem deszczu wydawały się szare i smutne. Zatrzymaliśmy się na kamiennym podjeździe. Wyszedłem pierwszy, a zaraz po mnie Ariana. Po chwili z samochodu wyłonili się również Spencer i Jack. Posłałem kobiecie pytające spojrzenie, na co tylko kiwnęła twierdząco głowa.

- Zostańcie tutaj, sami pójdziemy po walizki.

- Na pewno? A co jeśli coś wam się stanie? - pytał Jack.

- W razie co, będziemy was wołać. Poczekajcie tutaj.

- Ale to nasza praca, mamy dbać o twoje bezpieczeństwo, Michael - wtrącił się Spenc.

- Ale ja jestem waszym szefem, a teraz każę wam tu stać i czekać - powiedziałem stanowczo, chcąc urwać tą rozmowę.

- Dobrze, będziemy tutaj - podsumował Spencer.

Posłałem do szatynki ciepły, pełny pozytywnych emocji uśmiech. Szatynka chwyciła mnie pod ramię i ruszyliśmy w stronę budynku. Lekko przemoknięci weszliśmy do środka. Od razu moje nozdrza podrażnił zapach alkoholu. W całym domu powietrze było przesiąknięte wódką. Na nasze szczęście w moim polu widzenia nie dostrzegłem żadnej męskiej sylwetki. Wolałbym uniknąć konfrontacji z Mac'iem.

- Nie zwracaj uwagi na ten smród. Sama nie sądziłam, że aż tak zatopi smutki w alkoholu - oznajmiła, ze spuszczoną głową.

- Nie masz się czym przejmować. To nie twoja wina - odparłem.

Kobieta westchnęła w odpowiedzi. Przekroczyliśmy próg schodów, aby dostać się na piętro, na którym znajduje się garderoba Ariany. Weszliśmy do pokoju, po czym szatynka wyjęła dosyć sporą walizkę.

- Spakujmy najpotrzebniejsze rzeczy, po resztę wyślemy ludzi.

- Chyba to logiczne?

- No tak...

- No właśnie.

   Nie ukrywam, że trochę było mi głupio. Ni stąd ni zowąd stała się szorstka. Nie rozumiem kobiet. W jednej chwili są milutkie i do przytulania, a w następnej najchętniej zabiłyby cię żywcem.
Nie odezwałem się już więcej. Nie chciałem przypadkiem rozpętać jakiejś kłótni, gdyby jeszcze tego było mało. Zabrałem się za pomoc w pakowaniu.

- Przepraszam, to... To wszystko przez tą sytuację, wszystko mnie przytłacza - wyszeptała w moją stronę.

- Nie musisz przepraszać, rozumiem.

Zbliżyłem się do niej, po czym zamknąłem w ciepłym uścisku. Napawałem się wonią jej włosów, gładząc ją delikatnie dłonią po głowie. Zatracałem się w tym. Staliśmy wtuleni w siebie niczym dwie pandy przez pare, dobrych minut. Chciałem coraz więcej, ale nie mogłem sobie na to pozwolić. Jeszcze przyjdzie czas na czułości... Bynajmniej mam taką nadzieję.

Z transu wyrwało mnie charakterystyczne chrząknięcie Ari. Od razu wiedziałem co ma na myśli. Odsunąłem się na bezpieczną odległość i wróciłem do poprzedniej czynności. Zabrałem się za składanie spodni, co jakiś czas zerkając ukradkiem na kobietę.
   W pewnej chwili moją uwagę przykuły krwisto - czerwone, koronkowe stringi. Mimowolnie sięgnąłem po nie i zachichotałem.

- Wykorzystamy to kiedyś - rzuciłem w żartach.

- Co? O czym ty? - dopiero wtedy odwróciła się i ujrzała dolną część bielizny, która znajdowała się w mojej dłoni. - Chyba w snach. Oddaj to! Nie kazałam ci ruszać bielizny.

Na jej policzki wkradły się ogromne rumieńce. Widać było, że bardzo się speszyła. Rzuciła się w moją stronę, po czym jednym, szybkim ruchem wyrwała mi jedwabny materiał. Upchała go głęboko w walizkę, na co szeroko się uśmiechnąłem i przygryzłem wargę. Przez moją głowę przeleciały niezbyt czyste myśli, przez co również na mojej twarzy można było dostrzec wypieki. Spuściłem wzrok i powróciłem na ziemię. Ponownie zająłem się składaniem ciuchów.

*****

   Już chciałam zamykać walizkę, gdy za plecami Mike'a ujrzałam Mac'a. Nie był pijany ani naćpany. Przeleciał wzrokiem całe pomieszczenie. Ja klęczałam i gapiłam się w niego jak ciele w malowane wrota, zamiast ostrzec Michael'a, który nie był świadomy jego obecności.

- Co... Co wy kurwa robicie? - zadał pytanie, nadal nie wykonując żadnego ruchu.

  Michael odwrócił się w stronę dobiegającego głosu i  zobaczysz Mac'a. Szybko niczym piorun stanął na równe nogi.

- Nie powinno cię to interesować - mruknął Mike w jego stronę.

- To jest moja dziewczyna, a ty stąd spierdalaj.

  Atmosfera robiła się coraz bardziej napięta, mężczyźni wymieniali się zabójczyni spojrzeniami. Bałam się, że może do czegoś dojść, więc weszłam pomiędzy nich. Mocno odepchnęłam Mac'a.

- Co ty sobie myślisz?! Przez ciebie straciłam dziecko! Wyprowadzam się, a ty lepiej zniknij mi z oczu! - wycedziłam przez zęby, tykając w niego palcem.

- Nie możesz tak po prostu odejść! Jesteś moja! A nie tego chuja - wskazał na Michael'a. - Rozumiesz jesteś moja.

- Możesz sobie pomarzyć. Nie jestem twoją własnością!

- Przecież jesteśmy razem. Masz się mnie słuchać!

  Złapał mnie mocno za nadgarstek, który po chwili chciał mocno wykręcić, ale ktoś mu przerwał.

- Co ty robisz, człowieku?! Puść ją! - krzyknął Mike.

- Wypierdalaj od nas! Nie twój interes!

- Sam możesz wypierdalać!

  Byłam w lekkim szoku. Pierwszy raz widziałam jak Michael użył przekleństwa, do tego jeszcze krzycząc. Moje oczy zwróciły się ku niemu, uchyliłam usta zaskoczona. Nie trwało długo a moje zszokowanie wzrosło kilkukrotnie.

- Głuchy jesteś? Masz ją kurwa puścić!

- Nie będzie mi rozkazywał mi pedał, który kwiczy i łapie się za pizdę. Prawdziwy facet musi dbać o harmonię w domu.

   Wtedy coś jakby pękło w Michael'u. Mocno zacisnął pięść, a jego wyraz twarzy przybrał taką formę, jakiej nigdy  wcześniej u niego nie widziałam. Wzrok miał pełen nienawiści. Szybko znalazł się obok Mac'a. Chwycił go za kołnierz, tym samym uwalniając mój nadgarstek od ucisku. Bardzo mocno popchnął go na ścianę. Mac zareagował momentalnie. Rzucił się na Mike'a z pięściami. Zaczęłam krzyczeć. Póki co jedynym poszkodowanym był Mac. Dostawał cios po ciosie, ale nie dawał za wygraną. Próbowałam ich od siebie odciągnąć, ale na próżno. Bałam się o nich, a szczególnie o Michael'a. Obawiałam się, że Mac w szale może zrobić mu krzywdę.

- Zostaw go! - darłam się.

Powtarzałam to zdanie kilkukrotnie. Wtedy przypomniałam sobie o ochroniarzach czekających na dole. Ile miałam sił w nogach biegłam przez całe piętro, schody i korytarz. Z impetem otworzyłam ciężkie, drewniane drzwi.

- Jack, Spencer! Szybko, chodźcie. Mac się rzucił na Michael'a! - nie owijałam w bawełnę.

- Jak to rzucił? - Jack zmarszczył brwi.

- Chodźcie kurwa, bo się zabiją.

Jack i Spencer wymienili się ze sobą spojrzeniami, po czym z prędkością światła ruszyli do garderoby. Poszłam w ich ślady. Trzymając się z tylu, pognałam do pomieszczenia, w którym toczyła się bójka. Gdy dobiegłam do drzwi, Spenc już wyprowadzał poobijanego Mac'a. Krew sączyła mu się z dolnej wargi, a pod prawym okiem widniał spory, czerwony ślad. Wyglądał jak kryminalista, który akurat wyszedłeś sali rozpraw, by po chwili trafić do więzienia na lata. Gdy go mijałam, ten próbował wyrwać się w moją stronę, całe szczęście Spencer z całej siły trzymał go w swoich ramionach, więc nie miał prawa zrobić mi krzywdy.

Weszłam do pomieszczenia, w którym znajdował się mój przyjaciel. Zauważyłam go siedzącego przy ścianie, trzymającego pod nosem chusteczkę ubrudzoną krwią. Koło niego klęczał Jack, który szeptał mu coś na ucho. Widząc jego stan od razu znalazłam się blisko niego.

- Nic ci się nie stało?

- Nie, wszystko dobrze. Tylko trochę z nosa cieknie - posłał mi ten cudowny uśmiech.

- Tooo może ja was zostawię - już chciał iść do limuzyny.

- Poczekaj! Wziąłbyś tą walizkę?

Podeszłam do bagażu, po czym pociągnęłam za zamek. Jack podniósł walizkę i wraz z nią pomaszerował do pojazdu przed domem. Wróciłam do Michael'a. Usiadłam naprzeciwko niego i zagłębiałam się w sarnich tęczówkach.

- Mocno boli?

- Bywało gorzej - podniósł na mnie wzrok.

- Przepraszam za niego. Naprawdę nie spodziewałam się, że jest zdolny do czegoś takiego.

- Nie masz się czym przejmować. Wszystko dobrze, to nie twoja wina. Przynajmniej teraz jesteś wolna... W sensie wolna od niego - zaśmialiśmy się. To był mój pierwszy, szczery śmiech od dwóch dni. Mimo tamtych wydarzeń, naprawdę cieszyłam się, że nie mam do czynienia z tym człowiekiem.

- Nie wiedziałam, że używasz taki mocnych słów jak "wypierdalaj" - na te słowa spuścił speszony głowę.

- Człowiek w nerwach robi różne rzeczy, nawet wbrew swojej woli - wyjaśnił i ukazał mi rząd białych jak perły zębów. - Idziemy? - zaproponował i wyciągnął rękę w moją stronę.

- Jasne - przyjęłam jego gest i chwyciłam jego dłoń.

Podróż do posiadłości Mike'a minęła nieubłaganie szybko. Cały czas nasuwał się na język jakiś temat. Pozwoliło mi to choć na chwilę zapomnieć o utracie mojego maleństwa.
Moim oczą ukazała się wielka, złota brama z napisem "Neverland". Uświadomiłam sobie, że pewien, długi okres się skończył, a rozpoczął następny... Jak z epokami czy wiekami. Właśnie wtedy zaczęłam nowy rozdział w życiu.

*****
Hejo! Do dzisiejszego rozdziału mam średnie odczucia. Jak zwykle miałam pomysła, a wyszło jak zawsze. Przepraszam za wszelkie błędy i niedociągnięcia😕
Co myślicie o całym maczku sraczku? Ja mam go serdecznie dość i najchętniej bym go wyparowała, ale nie tak szybko😂
Cieszycie się, że Ari i Michael zamieszkają razem?😏
Jestem bardzo ciekawa waszych opinii❤️

Gwiazdki i komentarze motywują❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top