Rozdział 17
Odwróciłam się na pięcie, po czym wyszłam z pomieszczenia, mocno trzaskając drzwiami.
Skierowałam się w stronę toalety, by obmyć dolną wargę, z której sączyła się krew. Zatrzasnęłam się w pomieszczeniu, podeszłam do zlewu. Odkręciłam kurek, złożyłam ręce w koszyczek i obmyłam całą twarz zimną wodą, skupiając się na rozdartej skórze. Zakręciłam lecącą wodę, po czym spojrzałam na swoje odbicie w lustrze.
Jak on mógł tak zrobić?
Czy naprawdę to był powód do uderzenia mnie? Może to ja jestem wszystkiemu winna i na to zasłużyłam. - Te pytania nie opuszczały mojej głowy. Ostatecznie zostałam przy zdrowym umyśle. Nie mogłam sobie pozwolić na takie traktowanie. Musiałam dokonać pare ważnych zmian w życiu.
Wyszłam niczym burza z toalety, by równie szybko znaleźć się w garderobie. Przerzucałam rzeczy w poszukiwaniu walizki. Nie musiałam długo szukać, bo po chwili w moich rękach znalazła się ciemno - brązowa, mała walizka. Gwałtownie pociągnęłam za zamek. Zaczęłam niechlujnie wkładać pierwsze lepsze rzeczy, które wpadną mi w ręce. Gdy już chciałam zasuwać zamek, moim oczom ukazała się piękna biżuteria. Dostałam ją od Mac'a na jednej z pierwszych randek w Nowojorskim centrum. Momentalnie po moich policzkach zaczęły spływać słone łzy. Mimo wszystko co ten człowiek mi zrobił nadal go kochałam, było mi cholernie ciężko zabrać swoje rzeczy i po prostu wyjść, wyjechać, po tylu miesiącach mieszkania z nim. Nie mogłam dopuścić do siebie myśli, że to wszystko skończy się przez mój jeden krok. Ale wiedziałam, że nie mogę stać w miejscu przez resztę życia. Potrzebowałam zmian.
Wytarłam rękawem pojedyncze kropelki z twarzy, zamknęłam walizkę, po czym wstałam i spakowana w najpotrzebniejsze rzeczy, zaczęłam zmierzać ku wyjściu. Na tamten moment nie planowałam do jakiej osoby zawitam, czy w ogóle do kogoś zawitam. Chciałam po prostu ochłonąć i dokonać zmian.
Miałam ogromną nadzieję, że nie spotkam na drodze Mac'a. Niestety czar szybko prysł. Gdy tylko zeszłam z kamiennych, wypolerowanych schodów, ujrzałam postać owego mężczyzny. Siedział tyłem do mnie na skórzanym fotelu. O dziwo nie był zdenerwowany. Budził wrażenie przygnębionego i strapionego. Zrobiłam krok w przód, cały czas obserwując jego reakcję.
- Ariano, przepraszam - oznajmił z widoczną skruchą w głosie.
Zatrzymałam się i skrzyżowałam ręce na piersiach. Niezbyt wiedziałam co mam mu odpowiedzieć. Wbiłam wzrok w podłogę. Pomieszczenie ogarnęła błoga cisza, zakłócana jedynie przez tykot zegara. Po paru sekundach Mac wydobył z siebie głośne westchnienie, po czym... Szloch? Sama nie mogłam w to uwierzyć. Nie przypominam sobie bym kiedykolwiek widziała go płaczącego. Odwrócił się w moją stronę. Jego oczy były czerwone od płaczu. Nie widziałam czy umyślnie wywołał u mnie uczucie troski, czy te wszystkie emocje wywołały w nim taką reakcję. W każdym razie wykorzystał moją słabą stronę - wrażliwość.
Podszedł do mnie, po czym złapał chwycił moje dłonie i przeniósł wzrok na moje ciemne tęczówki. Przełknął ślinę, pociągnął nosem i zaczął swój monolog:
- Przepraszam cię, naprawdę żałuję tego co się stało. Wiem, zachowuję się jak kompletny chuj. Nigdy sobie tego nie wybaczę, że cię uderzyłem. Po prostu nie umiem trzymać nerwów na wodzy... Ale to wszystko z miłości do ciebie. Kochanie, nie odchodź ode mnie. Nie wiem jak będę żyć bez ciebie, proszę nie bądź taką egoistką. Pomyśl sobie co z naszym dzieckiem. Zostanie bez jednego z dwojga rodziców? Kocham cię nad życie i przysięgam, że nigdy więcej nie podniosę na ciebie ręki. Daj mi jeszcze jedną szansę, kurwa proszę... - wyszlochał.
Kompletnie zbił mnie z tropu. Z pewnej siebie, niezależnej kobiety sprzed chwili, stałam się znowu tą samą osobą co kilka miesięcy temu. Kochałam go... Ale powoli docierało do mnie, że cały ten związek ma toksyczne podłoże. Mimo to, przekonał mnie.
- Dobrze, Mac. Dam ci szansę. Ale to twoja ostatnia, nie zmarnuj jej.
- I to mi się podoba - wyszeptał uradowany.
Bez pytania wpił się w moje usta, co nie do końca było dla mnie komfortowe, zważywszy na jeszcze niecałkowicie skrzepniętą krew na dolnej wardze. Dla niego to jednak nie był problem, bo z każdą następną chwilą coraz bardziej pogłębiał pocałunek. Lekko odepchnęłam go, gdyż chciałam by się ode mnie odkleił.
- Dobra ja spadam, mam spotkanie.
- Z kim? Nie pomożesz mi z walizką? - spytałam z wyrzutami.
- Nie mam czasu... Poza tym ty się w nią spakowałaś nie ja - typowe.
- Ale...
- Śpieszę się, pa - przerwał mi.
Już miał wychodzić, ale gdy był jedną nogą za drzwiami, zatrzymał się. Zmarszczył brwi, po czym przygryzł wargę, zastanawiając się na czymś.
- Prawie bym zapomniał! - podszedł do szafki w przedsionku, po czym wyjął z niej kopertę - Coś do ciebie przyszło, nie otwierałem, bo nie miałem czasu.
- Dzie... Dzięki - zająkałam się. Domyślałam się co jest w środku, ale starałam się odganiać tę myśl.
Przejęłam od niego świstek, po czym pożegnałam się z chłopakiem i odprowadziłam go wzrokiem, dopóki nie zniknął za szybami samochodu.
Powoli otworzyłam kopertę, w której znajdowało się to, czego się obawiałam - list.
Hejka Kochaniutka!
Chyba dobrze wiesz kto pisze. Tak to ja, twoja psiapsi M.M.
Widzę, że nie posłuchałaś się mojej dobrej rady, a szkoda. Zobaczysz co teraz będzie się działo.
Ja na twoim miejscu bym się bała. Ostrzegę Cię jeszcze raz, odczep się od niego raz na zawsze, a zniknę z twojego życia. Zrozumiano? Idź do swojego Jacksona, ale od mojego misia się odczep suko, dobrze ci radzę. Mam nadzieję, że to zmieni twój widok na życie i wybierzesz dobrą decyzję.
Buziaczki Arianko!
M.M
Coraz bardziej zaczynało mnie to niepokoić. Miałam nadzieję, że to był jednorazowy wybryk. Najwyraźniej moje myślenie było zgubne. Uroniłam pare łez ze stresu i zdenerwowania. Wszystko się we mnie kumulowało. Zastanawiałam się dlaczego akurat w stanie błogosławieństwa muszą spadać na mnie, niczym grom z jasnego nieba te wszystkie kłopoty.
Moje rozmyślania przerwał dzwonek telefonu. List, który miałam w ręku, włożyłam do jednej z szuflad w salonie. Podreptałam ociężale do słuchawki, by po chwili usłyszeć ciepły, delikatny głos.
- Hej! Jak się spało? - od razu gdy go usłyszałam, rozpromieniałam.
- Witaj, Mike. Bardzo dobrze, masz naprawdę wygodne łóżka - zaśmiałam się. - Z czego są zrobione materace? Są takie miękkie. Czułam się jakbym leżała na chmurce.
- Em, daj mi się zastanowić... Gluty ufoludków, sierść wielkiej stopy, ślina tyranozaura i chyba martwy naskórek wróżek zębuszek - wybuchliśmy śmiechem. - A na poważnie to są to najzwyklejsze materace... No tyle, że wysokiej jakości. Może mój urok osobisty sprawił, że tak się czułaś.
- To na pewno, przez dwa pokoje czułam twój rozgrzany, nagi tors - powiedziałam zalotnie żartem.
- Zawstydzasz mnie - rzekł cicho, zakłopotany, z nutką chichotania w głosie - Wiesz akurat wracam z pewnego spotkania, będę przejeżdżać koło ciebie. Pomyślałem, że wpadnę. Co ty na to?
- Ja nie mam nic przeciwko, wręcz przeciwnie. Tylko w jakim interesie?
- To już nie mogę odwiedzić przyjaciółki? Stęskniłem się.
- Widzieliśmy się wczoraj - parsknęłam śmiechem.
- Nic na to nie poradzę. Dobra, to będę za piętnaście minut. Kocha... - chrząknął. - Kończę, pa - rozłączył się.
Odłożyłam słuchawkę na jej miejsce. Spojrzałam na walizkę. Bez zastanowienia ruszyłam biegiem do garderoby z bagażem pod pachą. Rozpakowanie się zajęło mi mniej niż pięć minut. Doprowadziłam się do porządku, wykonując lekki makijaż. Dopiero wtedy doszło do mnie, że Michael może zauważyć rozciętą wargę. Już zaczęłam wymyślać wymówki. Większość było nieprzemyślanych i praktycznie niewykonalnych, ale miałam nadzieję, że to co zaszło między mną a Mac'iem nie dojdzie do Mike'a.
Nie musiałam długo czekać, bo dokładnie piętnaście minut po naszej rozmowie usłyszałam dzwonek do drzwi. Zbiegłam na pierwsze piętro, po czym szeroko otworzyłam drzwi. Przywitaliśmy się uściskiem, po czym zaprosiłam go do środka. Michael zajął miejsce na dużej, czarnej kanapie.
- Napijesz się czegoś? Kawy? Herbaty?
- Jakbyś mogła, to herbaty.
- Jasne, tylko siedź tu grzecznie.
- Dobrze, mamo - prychnęliśmy śmiechem.
Obrałam kierunek kuchni. Wyjęłam niewielką filiżankę i zaparzyłam herbatę. Wzięłam naczynie i wróciłam do Michael'a. Jednak nie zastałam go w tym samym miejscu co wcześniej. Objechałam wzrokiem pokój. Brunet stał i myszkował po moich szufladach. A właściwie chyba skończył. Trzymał w ręce świstek, którego kompletnie zapomniałam schować czy wyrzucić.
Zakaszlałam charakterystycznie. Odłożyłam filiżankę na szklany stoliczek i zawiesiłam ręce na biodrach. Gdy Michael mnie zobaczył, odskoczył od mebla jak poparzony.
- Możesz mi wyjaśnić co ty robiłeś? - zapytałam podirytowana.
- Eee... Ja? Ja nic... Nic nie robiłem. To znaczy... Stałem sobie i znalazłem to - wskazał dobrze znane mi pismo.
- Nie rób ze mnie głupiej. Nie wiedziałam, że aż tak ciekawi cię zawartość moich mebli - na te słowa zawstydzony, spuścił wzrok. - Dobra, nieważne. Oddaj mi to.
- Kto to M.M?
- Nie powinno cię to obchodzić, oddaj.
Podeszłam do niego i próbowałam zdobyć list. Niestety nawet w szpilkach jestem zbyt niska. Mike wziął rękę do góry, odbierając mi możliwość zabrania mu mojej własności. Skakałam najwyżej jak mogłam, lecz na próżno. Nie było w tym najmniejszego sensu, więc po chwili zrezygnowałam.
- Oddam ci, jak mi powiesz kim jest M.M.
Już wiedziałam, że będę musiała opowiedzieć mu całą historię dotyczącą Melanie i listów. Było to dla mnie ciężkie, ale nie mogłam tego ukrywać w nieskończoność.
Wzięłam głęboki oddech, po czym wypuściłam go świstem przez usta.
- Chodź, usiądźmy - zajęliśmy miejsce na miękkiej sofie.
- Więc? - zaczął naciskać.
- Tylko się nie denerwuj.
- Obiecuję, nie będę.
Chwycił moją dłoń i zaczął kreślić na niej kciukiem niewidzialne ślady, by dodać mi otuchy.
- Pamiętasz jak na wyjeździe mówiłam ci o mojej byłej przyjaciółce? - spytałam, a ten kiwnął twierdząco głową.- M.M. To jej inicjały. Melanie Martinez. Domyślam się, że to ona pisze te listy. Kiedyś naprawdę się przyjaźniłyśmy. Właściwie to znałyśmy się od przedszkola. Ale jak już wiesz, wszystko popsuło się, kiedy zastałam ją i Mac'a pieprzących się na moim łóżku. Pamiętam jaka to była dla mnie trauma. Szczególnie, że Melanie jeszcze tak mnie wspierała w tym związku. Powtarzała, że chce być druhną na ślubie i matką chrzestną naszych dzieci. Kiedy Mac mnie zdradził, powiedziała mi prosto w twarz, że to wszystko było kłamstwem. Że od dawna ma romans z Mac'iem, a ja jestem im tylko zbędna. Natomiast Mac się tego wszystkiego wyparł, a ja mu uwierzyłam. Dowiedziałam się później, że u Melanie zdiagnozowano schizofrenię. Wiem, że poszła się leczyć do szpitala psychiatrycznego. I wszystko było okej, aż do pewnego momentu. Około dwóch tygodni temu przyszedł list z groźbą, że mam się rozstać z Mac'iem. Miał podobną formę do tego, co trzymasz. Zignorowałam go, niestety dzisiaj się to powtórzyło... Możesz mi już to oddać? - poprosiłam łamiącym się głosem.
Przez cały czas uważnie śledziłam reakcję Michael'a. Można było wyczytać w jego oczach współczucie. Jest naprawdę wrażliwy. Przez cały czas, gdy opowiadałam mu moją historię, starałam się być silna, ale i tak to nic nie dało. Na końcu rozryczałam się jak bóbr. Mike wspierał mnie, przytulając i kołysząc jak małego dziecko. Kiedy się uspokoiłam, rzucił swoją propozycję.
- Ja wiem, że to dla ciebie ciężkie, ale trzeba to zgłosić na policję.
- Nie, Mike. Ja nie chcę.
- Ale trzeba. Przecież to jest nękanie.
- Oni i tak nic nie zrobią.
Chyba nie mógł temu zaprzeczyć, bo odpowiedziała mi cisza.
- Zobaczymy, czy jeszcze przyjdą takie listy. Narazie to zignoruję - oznajmiłam.
Mike wytarł kciukiem pojedynczą łezkę z mojego policzka. Lekko unosząc przy tym kącik ust. Powoli przybliżył się do mnie. Ale kiedy przeniósł wzrok na moje usta, zmarszczył brwi. Przejechał delikatnie palcem po dolnej wardze. Moje obawy się sprawdziły, zauważył pamiątkę po Mac'u. Próbowałam się wyrwać, ale na marne.
- Kto ci to zrobił?! - rzucił pytanie, podniesionym głosem.
- To nie tak jak myślisz.
- Uderzył cię?! Gdzie on do cholery jest?! - zaczął łazić po całym domu, chcąc poszukać Mac'a.
- Nie ma go, wyszedł - wymruczałam cicho.
- Dałaś się mu uderzyć?
- On tego żałuje. Przysiągł mi, że nigdy więcej mnie nie uderzy.
- I ty mu wierzysz?
- On płakał.
- Dobry aktor. Nie, wiesz co, nie mogę w to uwierzyć, że jesteś tak naiwna. Dałaś się mu poniżyć. Pokazał ci kto tu rządzi. A ty się nawet nie postawiłaś? Dlaczego ty go nie zostawisz? Nie rozumiem cię.
- Ty nic nie rozumiesz. Postaw się z mojej sytuacji.
- Masz szczęście na wyciągnięcie ręki. Dlaczego z nim jesteś? Wystarczy jedna decyzja, a wszystko będzie lepsze.
- O czym ty mówisz?
- Nieważne. Przemyśl to, będę się zbierać. Cześć.
Nie zdążyłam mu nic odpowiedzieć. Wyszedł jak burza, trzaskając drzwiami. Co on miał na myśli mówiąc "Masz szczęście na wyciągnięcie ręki". Czy on coś sugeruje?
Jeszcze tego brakowało bym pokłóciła się z Michael'em. Już gorzej być nie może. Dlaczego wszystko musi się jebać?
*****
Hej, hej! Na wstępie chcę przeprosić za masło maślane, miało być tak zajebiście... A wyszło jak zwykle😂
Trochę smutawy ten rozdział... Kroplę goryczy przelała śmierć pewnego wokalisty... To wpłynęło trochę na nastrój notki. Ale to i tak jest cisza przed burzą😏
Przepraszam też za wszelkie błędy, mam wrażenie, że mam jaką chorobę... Przecinkouzależnienie😂😂
Chyba trochę za dużo stawiam przecinków. Jeżeli zauważycie jakiś błąd, to śmiało piszcie.
Polecam piosenkę w mediach do rozdziału😂👆
Piszcie co sądzicie o zachowaniu... Ich wszystkich❤️
Gwiazdki i komentarze motywują❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top