Rozdział 16

   W pewnej chwili świat zatrzymał mi się przed. Usłyszałam głośny dźwięk klaksonu, po czym moje oczy oślepiło jasne światło od lamp samochodu. Całe życie przeleciało mi przed oczami. Spodziewałam się najgorszego...

  Biegłem za kobietą ile sił w nogach, przedzierając się przez pijanych, zataczających się ludzi na parkiecie. Tamtego wieczoru nie mogłem jej zrozumieć. Mimo, że Ariana wypierała się zazdrości, to ja i tak wiedziałem swoje. Myślę, że gdyby rzeczywiście z łączyła nas tylko przyjaźń, nie byłoby takiej sytuacji, że muszę gonić ją po całym terenie posiadłości Madonny.
   W końcu udało mi się wybrnąć z morza chwiejącego się przez alkohol tłumu. Widząc, że drobna sylwetka zniknęła mi z oczu, dosyć mocno szarpnąłem klamkę od drzwi. Miałem pesymistyczne myśli. Moja słaba strona podświadomości dawała o sobie znać, dlatego w mojej głowie powstawały coraz gorsze scenariusze. Wybiegłem trzaskając drzwiami. Stanąłem na śródstopiu, wyciągając się w górę, by poprawić swój zasięg widoczności. Rozglądałem się na boki w poszukiwaniu mojej dziew... przyjaciółki.

Nie musiałem długo szukać. Już po chwili ukazała mi się owa kobieta. Westchnąłem z ulgą, widząc jak Ariana zwalnia kroku. Postanowiłem ją dogonić. Ruszyłem truchtem w jej stronę. Jednak odpoczynek dla moich nerwów nie trwał zbyt długo. Zobaczyłem jak Ariana nieuważnie wchodzi na drogę, po której wyjeżdżały pojazdy gości z parkingu. Mocne, jasne światło oświetliło jej sylwetkę. Poczułem jak uderza mnie fala gorąca. Kobieta nie była w stanie wykonać żadnego ruchu. Stała jak sparaliżowana. Bez zastanowienia wyrwałem do niej. Zacząłem krzyczeć bliżej nieokreślone mi słowa, chcąc ją ostrzec. Nie reagowała. Pociągnąłem ją mocno za rękę, przyciskając do swojego ciała. Poczułem wiatr opiewający moją twarz, przez rozpędzony samochód. Dzieliły ją sekundy od nieszczęśliwego wypadku. Szatynka nie była w stanie wykonać żadnego ruchu, ale wiedziałem, że była przerażona. Odprowadziłem morderczym wzrokiem pojazd, który nawet nie śmiał się zatrzymać.

- Idiota - wycedziłem do siebie przez zęby.

Przełknąłem nerwowo ślinę, wciąż nierównomiernie oddychając. Ostrożnie głaskałem ją po głowie, starając się ją uspokoić.

- Dzie... Dziękuję - wydukała.

Oderwałem się trochę od niej, by móc ujrzeć jej twarz. Mimo, że do wypadku, dzięki Boże nie doszło, chciałem upewnić się czy Arianie nic się nie stało. Ta jednak od razy wtuliła się w mój tors niczym w wielkiego, pluszowego misia. Zauważyłem, że cały czas stoimy na asfaltowym terenie, więc przejąłem alternatywę i postanowiłem zejść z drogi innym pojazdom, które wyjeżdżały z posiadłości.

- Chodź, usiądziemy - oznajmiłem.

Poprowadziłem nas pod jedno z dużych, rozłożystych drzew. Usiadłem na trawię, po czym oparłem się o gruby pień. Cały czas trzymałem kobietę w swoich rękach. Wyglądała jak mała, przestraszona dziewczynka w ramionach ojca.

Kiedy poczułem, że Ari się trochę uspokoiła, zacząłem rozmowę. Chciałem dowiedzieć się paru niezrozumiałych dla mnie faktów.

- Ari? - Cicho zapytałem.

- Tak? - skierowała wzrok na mnie.

- Czemu tak dziwnie zachowywałaś się jak... - zamyśliłem się. - Madonna mnie pocałowała?

Na moje słowa podniosła się z moich nóg i usiadła tuż koło mnie. Uciekła wzrokiem w odwrotną do mnie stronę. Westchnąłem.

- Odpowiesz? - upomniałem ją po chwili ciszy.

- Ja... Sama nie wiem dlaczego. To pewnie przez hormony - oznajmiła, jednak nie brzmiała przekonywująco.

- Na przyszłość powinnaś być bardziej uważna.

- Gdyby nie pewien facet z lokami na buzi, nie byłoby tej sytuacji - odburknęła.

  Otworzyłem usta by coś powiedzieć, ale po chwili zrezygnowałem. Spojrzałem na zegarek na moim nadgarstku. Było już naprawdę późno. Przez cały czas towarzyszyła nam trochę niezręczna cisza, którą dopełniały jedynie odgłosy świerszczy i tłumione krzyki gości. Zerknąłem okiem na kobietę. Wyglądała na zmęczoną. Z domu Madonny do Ariany jest sporo czasu, do mnie wręcz przeciwnie. Postanowiłem wysunąć propozycję.

- Może pojedziemy do mnie? - rzuciłem nagle, przerywając ciszę.

  Ta spojrzała na mnie z przerażeniem i zarówno zdziwieniem w oczach. Po chwili na jej twarzy pojawił się grymas, zaczęła się niepohamowanie śmiać. Wtedy dopiero zrozumiałem jak zabrzmiały moje słowa. Trąciłem ją lekko w bok, dołączając do niej reakcją.

- Przestań, nie o to mi chodziło - oznajmiłem, nadal chichocząc.

- Chcesz mnie zgwałcić? - zapytała żartobliwie.

- To też - mruknąłem pod nosem tak cicho, by słowa dotarły tylko do mnie.

- Co powiedziałeś?

- Nic, nic... A tak serio - dodałem pare sekund później. - Nie chciałabyś u mnie przenocować?

- Nie wydaję mi się by był to dobry pomysł...

- Znowu ten idiota...

- Mike, przestań. Jest jaki jest tego się nie zmieni.

- Ale przecież nie musisz z nim być. Po co się zmuszać?

- Nic nie rozumiesz.

- Rozumiem i to nawet za wiele - rzekłem lekko zirytowany. - To jak? Mój kierowca cały czas czeka na parkingu.

- Ale czy ja się zgodziłam? - ciągnęła dalej.

- Jest już późno, a zanim twój szofer będzie miną dwie godziny.

- Już nie przesadzaj.

- Bardziej się opłaca do mnie jechać... A jeżeli tak bardzo boisz się, że "Cię zgwałcę" - prychnęliśmy śmiechem. - To będziemy spali w oddzielnych sypialniach - szatynka westchnęła.

Starałem się być przekonywujący. Bardzo chciałem by Ariana spędziła ze mną trochę czasu. Brakowało mi kontaktu z jakąś bliską osobą. W tamtym czasie czułem się naprawdę samotny. Szczególnie po oskarżeniach. Niby bliscy byli ze mną, ale nie odczułem tego tak jak powinienem. Miałem ochroniarzy, gosposię, pracowników, ale nie mogłem się im zwierzyć. Nie chciałem wyżalać się praktycznie obcym mi ludziom. Dlatego potrzebowałem bliskiej mi osoby.

- No dobrze, niech ci będzie - spojrzała na mnie, a na jej twarzy zagościł uśmiech... Z resztą u mnie podobnie.

   Jadąc do mojego domu cały czas nasuwał nam się na język jakiś temat. Chociaż byliśmy zmęczeni, cały czas wymienialiśmy się poglądami niczym przekupki na targu.
   W końcu ujrzałem bramę Neverlandu. Przemierzaliśmy limuzyną nocną, oświetloną latarniami alejkę, prowadzącą do głównego budynku. Przez ciągłą rozmowę nasze zmęczenie poszło w zapomnienie.

   Gdy przekroczyliśmy próg domu, od razu uderzył mnie typowy dla Neverlandu zapach drewna. Już chciałem zaprowadzić Ariane na górę, gdy do moich uszu dobiegł głos Mary - mojej gosposi. Nie ukrywałem zdziwienia, powinna już dawno odpoczywać w łóżku, opatulona miękką kołdrą. Mary to kobieta w podeszłym już wieku. Swoje siwe, proste włosy najczęściej układa w wysoki kok. Ma lekko zadarty nosek, przez co może wydawać się nieco wredna, ale nic bardziej mylnego. Ma bardzo dobre serce. Zawsze gdy widzi mnie zgnębionego czy przybitego próbuje mi pomóc.

- Mary? Co ty tu robisz? - zapytałem zdziwiony.

- Wiesz, musiałam jeszcze pozamiatać drugą część domu.

- Mogłaś sobie dać spokój. Nic by się nie sta... - nie pozwoliła mi dokończyć, gdyż ujrzała małą osóbkę koło mnie.

- To ta ślicznotka, o której mi tak opowiadałeś? - na te słowa spaliłem buraka - Witaj kochana!

Mary podeszła do niej i zamknęła w ciepłym uścisku.
Ariana wydawała się lekko skrępowana zaistniałą sytuacją. Co prawda bywała w Neverlandzie, ale nie znała nikogo oprócz paru moich ochroniarzy i szofera - Bill'a. Zazwyczaj spacerowaliśmy podziwiając widoki, bawiliśmy się na kolejkach albo szliśmy do sali tanecznej ćwiczyć układy.

- Oh przepraszam, gdzie moje maniery. Mary, gosposia Michael'a - przedstawiła się siwowłosa.

- Niech pani się nie przejmuje, Ariana - odpowiedziała z wyrozumiałością w głosie i szczerym uśmiechem.

- Tylko nie pani, proszę. Mów mi Mary, po prostu.

- Dobrze Mary.

Nie chciałem być złośliwy, ale wolałem już się znaleźć na górze.

- Mary, jest już naprawdę późno, nie chcesz jechać do domu?

- Właśnie się zbieram. Już was nie zatrzymuję, lećcie na górę - uśmiechnęła się do mnie, poruszając charakterystycznie brwiami. Speszony i zawstydzony złapałem się za zatoki, po czym pokręciłem głową.

   Oboje pożegnaliśmy się z gosposią, po czym zaprowadziłem Ariane na piętro wyżej, by pokazać jej sypialnie, w której zagości na jedną dobę. Otworzyłem drzwi od pomieszczenia przeznaczonego dla gości, po czym wpuściłem ją do środka. Szatynka rozejrzała się dookoła, po czym wbiła swój wzrok w podłogę jakby zastanawiała się nad ważną rzeczą.

- Michael, przecież ja nie mam ciuchów.

- Oh, nie pomyślałem o tym...

Staliśmy patrząc się na siebie jak cielę w malowane wrota. Kompletnie wyleciało mi to z głowy. Z resztą wnioskuję, że mojej towarzyszce podobnie.

- Chodź - zaprowadziłem nas do mojej sypialni - Zaczekaj tutaj. Poszukam czegoś.

  Skierowałem się do mojej garderoby. Podeszłem bliżej moich ulubionych koszul, którym miałem na pęczki. Wyjąłem wieszak, na którym wisiała jedna z wielu takich samych, czerwona, flanelowa koszula. Pomyślałem, że idealnie nada się na koszulę nocną dla Ariany, biorąc pod uwagę jej wzrost i drobne ciało. Wziąłem w ręce ubranie i wróciłem z powrotem do szatynki.

- Z damskimi ciuchami będzie u mnie ciężko, bo nie mieszka tu żadna kobieta. Ale myślę, że w tym powinnaś się wyspać - powiedziałem, po czym wyjąłem zza pleców przyjemny w dotyku materiał.

- Będę czuć się zaszczycona śpiąc w koszuli samego króla - oboje parsknęliśmy śmiechem.

- W razie co, to możesz spać bez niej, w samej bieliźnie. Mnie to nie przeszkadza - rzuciłem pół żartem, pół serio.

   W mgnieniu oka wręcz wyrwała mi z dłoni koszulę.

- Dziękuję - puściła mi oczko, na co lekko się zarumieniłem.

- Łazienka jest na lewo w twojej sypialny, ręczniki powinny leżeć na szafce, rozgość się. Jakbyś chciała porozmawiać, czy spędzić jakoś czas - poruszyłem zabawnie brwiami na żarty. - To będę tu czekać.

   Odprowadziłem szatynkę wzrokiem, po czym spocząłem na miękkim, posłanym łóżku. Zacząłem nucić sobie pod nosem, co przyszło mi do głowy. Tworzyłem rytm pstrykając palcami. Szybko sięgnąłem po dyktafon, który zawsze miałem pod ręką,
na wypadek gdyby w mojej głowie zrodził się pomysł. Nagrałem się na urządzenie. Podniosłem się, by poszukać kawałka papieru i długopisu, które już po chwili znalazły się w moich dłoniach. Zacząłem odtwarzać swój nagrany głos i przelewać słowa na kartkę. W pewnej chwili usłyszałem odgłos otwierających się drzwi. Podniosłem wzrok w stronę wejścia. Ujrzałem dobrze znaną mi szatynkę, ale w zupełnie innym wydaniu niż wcześniej. Moja czerwona koszula ledwo przykrywała jej pośladki, przez co miałem doskonały widok na jej gładkie nogi. Zmierzyłem ją wzrokiem od dołu w górę. Zatrzymałem wzrok na trzech niedopiętych guzikach. Szeroko się wyszczerzyłem, zagrywając przy tym dolną wargę. Po chwili wróciłem do rzeczywistości. Momentalnie rzuciłem... Bo odłożeniem tego nazwać nie można, długopis, dyktafon i kartkę na szafkę koło łóżka. Nie umknęło to uwadze Ariany.

- Co tam masz?

- Nie... Nic. Nic ważnego.

- Pokaż - usiadła koło mnie i starała się dosięgnąć do szafki nocnej, ale uniemożliwiłem jej ruchy, trzymając ją w pasie. Po paru nieudanych próbach odpuściła.

- Jak skończę to dam ci zobaczyć - puściłem jej oczko.

- Mam nadzieję.

Zajęła miejsce koło mnie. Usiadła po turecku na przyjemniej w dotyku pościeli i wtopiła w nią wzrok.

- Nad czym tak myślisz? - zapytałem.

- Wiesz, przemyślałam sobie koje zachowanie u Madonny... Zachowałam się jak jakaś kretynka, przepraszam - wydusiła z żalem w głosie.

- Nic się nie stało. Już o tym zapomniałem. Tylko pamiętaj, nie pij alkoholu w ciąży.

- Ja wiem, że nie mogę. Po prostu byłam bardzo zła na ciebie.

Nie do końca rozumiałem za co ani dlaczego. Ale nie chciałem tego dalej ciągnąć i się zagłębiać.

- Rozumiem.

Spojrzałem przez materiał na jej brzuszek, który nie był widocznie zaokrąglony. Nie ukrywam, lekko mnie to zdziwiło. Zawsze myślałem, że już na początku ciąży brzuch jest widoczny.

- Który to tydzień? - przeniosłem wzrok na jej ciemne tęczówki.

- Czternasty - odparła bez zastanowienia. Położyła rękę na brzuszku, wpatrując się w niego. Zarówno jej jak i moje kąciki uniosły się w górę.

- Mogę dotknąć? - niepewnie zapytałem.

- Jasne - robiła wrażenie nieco zaskoczonej, z resztą nie dziwię jej się. Niewiele jest facetów, którzy chcą dotykać brzuchy ciążowe nie ich partnerek.

Oparła się o drewnianą część łóżka, umożliwiając mi dostęp do tej konkretnej części ciała. Nieśmiało podwinąłem czerwoną tkaninę. Położyłem swoją dłoń na jej rozgrzane ciało. Czułem jak pod wpływem mojego dotyku przeszedł ją dreszcz, ale nie zwróciłem na to większej uwagi. Zataczałem dłonią niewidzialne szlaczki po leciutko zaokrąglonym brzuszku.

- Małe jak na czternasty tydzień - wyszeptałem na tyle głośno, by kobieta mogła usłyszeć.

- Wszystko jest z nim w porządku. Najwyraźniej wymiary odziedziczył po mnie - zaśmialiśmy się.

Rozczulałem się nad tą częścią ciała. W pewnym momencie posmutniałem. Mój instynkt ojcowski dał o sobie znać.

- Tak bardzo chciałbym być ojcem...

Zapadła niezręczna cisza. Ani ona, ani ja nie wiedzieliśmy jak skomentować moje słowa.

- I na pewno zostaniesz - próbowała mnie pocieszyć.

- Marzenia... - wymruczałem pod nosem.

Zaprzestałem swoich czynności i usiadłem na skraju materaca. Głośno westchnąłem, wplątując palce w kręcone włosy.

- Nie chcę być niemiły, ale lepiej będzie dla mnie jak pójdziesz do siebie.

Kobieta nic nie odpowiedziała. Wstała i udała się do wyjścia. Chyba sama nie wiedziała co powinna zrobić w takiej sytuacji.

- Dobranoc, Mike - rzekła, po czym udała się do swojej sypialni.

Nie chciałem się dalej pogrążać. Dałem upust zbierających się we mnie emocji. Jednak nie chciałem się nad sobą użalać. Skierowałem się do łazienki by wziąć szybki prysznic. Nie miałem ochoty na długie, wypoczynkowe kąpiele. Jedyne o czym marzyłem to zasnąć. Wykonałem wieczorną rutynę, po czym nie myśląc za wiele, rzuciłem się na łoże i odpłynąłem do krainy snów.

***
Następnego dnia Ariany już nie było. Chciałem przeprosić ją za moje niestosowne zachowanie, ale już z samego rana wyjechała do swojego domu. Po przebudzeniu się, zauważyłem jedyny ślad, który po sobie zostawiła. Na środku łóżku w pokoju, w którym gościła. Leżała moja złożona koszula, na której leżała kartka z napisem: Nie chciałam cię budzić, jeszcze raz dziękuję za koszulę, buziaki.
Mimowolnie uśmiechnąłem się do siebie. Wziąłem w ręce ciuch, podstawiłem pod nos, po czym mocno się zaciągnąłem. Czułem jej zapach. Nie zapach jej perfum, a jej ciała. Przymknąłem oczy napawając się wonią koszuli.

*****

Weszłam do domu lekko przestraszona. Dopiero gdy jechałam do domu, zorientowałam się, że nie powiadomiłam o niczym Mac'a.

- Już jestem - krzyknęłam z lekką obawą w głosie.

- Gdzie ty kurwa byłaś? - usłyszałam zimny, pełny zazdrości głos za plecami. Odwróciłam się, by być przodem do właściciela głosu.

- Prze... Przepraszam. Zapomniałam zadzwonić. Zostałam u Madonny - skłamałam.

- Ani mi się kurwa waż kłamać. Ja to widzę. Gdzie byłaś?! - tym razem wykrzyczał. Zaczęło mnie już to irytować.

- Dobra już, tylko się nie drzyj... Zostałam u Michaela... Ale miałam osobny pokój, nawet ze sobą nie rozmawialiśmy - próbowałam załagodzić sytuację.

- Dziwka! - wykrzyczał mi prosto w twarz.

Sekundę później poczułam metaliczny smak krwi na wardze. Spoliczkował mnie. Nie mogłam być na to obojętna. Przez te pare tygodni nabrałam większej wiary w siebie. Zapewne jeszcze miesiąc wcześniej rozkleiłabym się i zaczęła przepraszać. Nie mogłam pozwolić na przemoc.
Wymierzyłam w niego dłonią. Po czym z całej siły uderzyłam otwartą dłonią w jego policzek, zostawiając zaczerwieniony ślad.

- Nigdy więcej nawet nie próbuj mnie uderzyć! - wysyczałam przez zęby.

Odwróciłam się na pięcie, po czym wyszłam z pomieszczenia, mocno trzaskając drzwiami.

*****

Heloł! Z góry chciałabym przeprosić za jakość. Miałam mega zajebisty pomysł na rozdział, ale od połowy zaczęłam się strasznie śpieszyć, więc wyszło średnio. Mogą też się pojawić błędy, za które również przepraszam😕
Piszcie swoje opinie na temat tego całego shitu, pozdrawiam❤️

Komentarze i gwiazdki motywują❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top