Rozdział 11
Dotarło do mnie jasne, poranne światło. Lekko uchyliłam jedną powiekę. Kiedy zobaczyłam w jakiej pozycji leżę, mimowolnie się zaśmiałam. Kompletnie zapomniałam o wczorajszej nocy. Nie spodziewałam się Michaela koło mnie. Moja noga była przełożona przez jego biodro na drugą stronę, powodując to, że praktycznie całym ciałem wylegiwałam się na moim przyjacielu. W pewnym momencie poczułam się dosyć niezręcznie, gdy ręka Michaela wylądowała na moim pośladku. Nie pozostałam mu dłużna i szybkim, ale spokojnym ruchem podciągnęłam mu koszulę w górę. Jeździłam paznokciami po jego podbrzuszu, czekając aż w końcu się wybudzi. Nie zauważyłam efektów, więc zdecydowałam się posunąć nieco dalej. Zeszłam w dół, przejeżdżając przez materiał ręką po jego męskości, na co lekko drgnął. To dopiero dało skutki. W przeciągu kilku sekund zaczął uchylać oczy, po czym zorientował się jak drażnię się z jego przyjacielem. Spojrzał na mnie z przerażeniem.
- Co... Co ty...
- Widzisz jak to jest? - przerwałam mu - To teraz zabieraj tę łapę z mojej dupy - zabrałam rękę z jego krocza i wskazałam palcem jego dłoń.
- Przepraszam... - powiedział zawstydzony i w mgnieniu oka owa dłoń już przecierała kark speszonego.
- Nic się nie stało, po prostu na następny raz opanuj kudłate myśli - zaśmiałam się, po chwili Michael poszedł w moje kroki.
- Ciężko będzie, jeżeli zamierzasz paradować w samej koszuli nocnej, która sięga ci do połowy tyłka.
- To samo mogę powiedzieć o tobie, kiedy występujesz w tych złotych gaciach.
- Nie przesadzaj! Przynajmniej nie mam dziury na środku jak Prince.
- Hmm ciekawie by to na tobie wyglądało.
- Może sobie taki kostium załatwię co? Tyle, że na codzień - zachichotał.
- Z chęcią popatrzę - wybuchnęliśmy śmiechem - Dobrze panie Ręka na dupie, zamów coś na śniadanie - klepnęłam go w udo tak, że pozostał po mnie ślad.
- Ała! - syknął - Jeszcze chcesz, abym się kontuzji przed występem nabawił? - zaczął rozcierać obolałe miejsce - Pożałujesz tego - rozpoczął swoje tortury.
Zwinnym ruchem usiadł na mnie okrakiem i zaczął mnie łaskotać. Wbijał palce w moje żebra. Z każdym następnym ruchem wiłam się coraz bardziej.
- Michael! Prze... Przestań!
- Dopiero jak przeprosisz - kontynuował.
- Prze... Przepra... Przepraszam! - wydukałam. Wkrótce poczułam ulgę.
- Mike?
- Hmm?
- To zamówisz coś? Bo głodna się robię.
- Właśnie miałem to w planach - puścił mi oczko.
Udałam się do toalety, by wykonać poranną rutynę. Od pewnego czasu Mike zachowywał się dziwnie. Wydawało mi się, że to wszystko posuwa się za daleko, ale o dziwo podobało mi się to. Jeszcze tamten wczorajszy sen... Mam bynajmniej taką nadzieję, że śniłam. Mimo, że bardzo polubiłam Michaela, nie chciałam wchodzić z nim w głębszą relację. Zdawało mi się, że on nie dorósł jeszcze do związków. Cały ranek chodziło mi to po głowie. Otworzyłam drzwi i wyszłam z łazienki. Od razu do moich nozdrzy wpadła woń naleśników. Wtedy coś we mnie wstąpiło. Sama nie potrafię tego określić.
- Zamówiłeś naleśniki? - zapytałam z zawiedzeniem w głosie, po czym podeszłam do stołu, na którym leżały dwa talerze z daniem.
- Tak, nie chciałaś?
- Jak mogłeś zamówić naleśniki?! Ja chcę jajecznicę. Nie zjem tego - gadałam jak rozwydrzona księżniczka. Michael wpatrywał się we mnie z wybałuszonymi na wierzch oczami i lekko zmarszczonymi brwiami - Co się tak na mnie patrzysz? Mówiłam ci przecież, że mam ochotę na jajecznicę.
- Musiałem nie usłyszeć...
- Zajebiście... To na co teraz czekasz? Zamawiasz?!
- A może sama byś sobie zamówiła, co? - rzucił lekko podirytowany i zdezorientowany moim zachowaniem.
- Żartujesz? Ty wziąłeś naleśniki to teraz to odkręć - westchnął.
- O co ci dzisiaj chodzi?
- O gówno! Po prostu chcę jajecznicę.
Widać było, że chciał uniknąć konfliktu, dlatego bez zbędnego gadania podszedł do telefonu, po czym podniósł słuchawkę.
- Michael, nie dzwoń - odezwałam się łagodniejszym tonem. Brunet spojrzał na mnie z zapytaniem, wymalowanym na twarzy - Przepraszam.
- Czyli jednak zjesz?
- Tak, przepraszam cię, nie wiem co we mnie wstąpiło.
- Nic się nie stało - burknął pod nosem.
Zaczęliśmy zajadać się naleśnikami. Po moim wybryku zapadła niezręczna cisza. Było mi głupio za siebie. Sama nie wiedziałam co się przed chwilą wydarzyło. Grzebałam widelcem w talerzu.
- Co ci się śniło? - postanowiłam zacząć od nowa rozmowę.
- Właściwie co nic a tobie? - od razu rozpromieniał. Zaśmiałam się pod nosem na wspomnienie wczorajszej nocy.
- Miałam sen, że śpiewałeś mi coś do ucha, wyznałeś miłość, a na koniec pocałowałeś - wybuchłam śmiechem - Wyobrażasz sobie? My razem?! - wiłam się po krześle. Michael jednak wyraźnie posmutniał i wbił wzrok w swój talerz - Coś się stało? - zapytałam przejęta, gdy zauważyłam jego minę. Chwyciłam go za rękę by dodać mu otuchy.
- Nie, wszystko okej - posłał mi wymuszony uśmiech, ale smutku w oczach nie dało się ukryć.
- Nie wyglądasz... Możesz mi powiedzieć, wiesz o tym.
- Na prawdę wszystko dobrze, po prostu trochę przejmuję się występem. Boję się, że wyjdzie z tego jedna, wielka klapa, a ja stanę się bankrutem.
- Nawet tak nie mów. Sam widziałeś jak wszystkie bilety sprzedały się w ciągu kilku godzin.
- To nic nie oznacza.
- Uwierz mi, oznacza.
- Mam bynajmniej taką nadzieję.
W pewnej chwili nasze spojrzenia się spotkały. Wpatrywaliśmy się w siebie z dobre kilkanaście sekund. Nagle usłyszałam sygnał telefonu. Wstałam od stołu i podeszłam do dzwoniącego pudła. Podniosłam słuchawkę, a rozbrzmiał w niej dobrze mi znany głos.
- Dlaczego ty kurwa nie dzwoniłaś? Martwiłem się - odezwał się Mac.
- Przepraszam cię, zapomniałam. Byłam zajęta.
- Czym byłaś zajęta?! Gałę temu pedałowi robiłaś?
- Brałeś coś znowu, że tak się zachowujesz? Gadaliśmy o tym.
- Ale miałaś dzwonić. Po prostu się o ciebie martwię.
- Nic mi tu nie grozi, nie masz powodów do zmartwień - kątem oka obserwowałam Michaela, który przyglądał się całej rozmowie z uwagą.
- No ja nie wiem. Nie znam tego pedała...
- On tym bardziej mi nic nie zrobi. Nie bądź taki zazdrosny. Nic nas nie łączy i nigdy będzie - chyba...
- I prawidłowo. Jesteś moja pamiętaj.
- Wiem, wiem.
- Dobra to ja spadam do... do studia - domyślałam się, że kłamie, ale nie chciałam się kłócić.
- Dobra kocham cię, pa.
- Ja ciebie też, narazie - rozłączył się.
Odłożyłam słuchawkę na swoje miejsce, po czym odwróciłam się w stronę Michaela. Całą rozmowę wpatrywał się we mnie jak w obrazem, przetwarzając każde wypowiedziane przeze mnie słowo. Od razu, gdy zorientował się, że go obserwuję, odwrócił głowę i wbił wzrok w widok za oknem.
- Myślisz, że nie było tego widać?
- Czego? - udawał, że nic nie wie. Spojrzałam na niego z politowaniem - No dobra, ciekaw byłem z kim rozmawiałaś.
- Mhm. I co w związku z tym?
- Nic - wiedziałam do czego zmierza - Nie wiem jak możesz z nim być - rzucił po chwili.
- Znowu zaczynasz? - przewróciłam oczami.
- Po prostu ci się dziwie.
- Mike, nie chcę się kłócić o takie pierdoły. Mówiłam ci już wiele razy że...
- Tak wiem, ty go kochasz - zaczął mnie przedrzeźniać.
- A żebyś wiedział i raczej to się nie zmieni - na te słowa zacisnął szczękę. Uchylił usta, by coś oznajmić, ale po chwili się wycofał.
W pewnym momencie poczułam jak kręci mi się w głowie, a z nozdrzy wypływa wolno ciurkiem jakaś substancja. Dotknęłam delikatnie palcami skórę pod nosem. Gdy odstawiłam dłoń, w ciągu sekundy rzuciła mi się w oczy ciemno - czerwona ciecz. Brunet zauważywszy mój stan, od razu podbiegł, by mi pomóc. Złapał mnie za przedramię, abym się nie osunęła.
- Co się stało? Wszystko dobrze? Dobrze się czujesz? Słabo ci? Może wezwać lekarza? - spanikowany zasypywał mnie pytaniami.
- Wszystko dobrze. Po prostu słabo mi się zrobiło. Podałbyś mi chusteczkę?
- Ale to nie jest normalne. Może jednak wezwę kogoś?
- Michael, uspokój się. To tylko krew. Podasz mi te chusteczki? - wysłuchał moje prośby i sięgnął po jedną z paczek, leżącej w kuchni - Dzięki.
- Chodź usiądziemy - zaprowadził mnie na kanapę - Zdarzało ci się to już wcześniej?
- Co prawda nie, ale to nic takiego - odparłam, cały czas przykładając kawałek papieru do twarzy.
*****
Po paru godzinach próby wróciliśmy do hotelu. Oboje byliśmy wykończeni, ale to nie przeszkadzało mi w powracaniu myślami do poranka. Zabolało mnie to, jak wypowiedziała swoją opinie na temat naszej relacji. W głębi serca miałem nadzieję, że zostawi tego idiotę i w końcu będę miał ją przy sobie. Chciałem się nią opiekować, dbać, aby miała jak najlepiej. Aby mogła na dobre zapomnieć o tym kretynie. Aby mogła mi dać gromadkę szczęśliwych, biegających po Neverlandzie dzieci. Jednak myliłem się. Ona mnie nie kocha... Nikt mnie nie kocha. Od parunastu lat czułem się niekochany. Takiego uczucia nie życzyłbym nikomu, nawet wrogowi. W tamtym czasie doskwierała mi wewnętrzna pustka, którą Ariana jeszcze bardziej spotęgowała swoją poranną wypowiedzią. Uświadomiła mnie, że nie mam na co liczyć. Tylko czemu w takim razie ona mi to robi? Czemu daje mi sprzeczne sygnały i nadzieję? To boli.
- Michael? Słyszysz mnie? - wyrwała mnie z rozmyśleń.
- Yy no tak...
- To co powiedziałam?
- Yy... Dobra, przepraszam. Nie słuchałem.
- To może wyjaśnisz mi do cholery co to ma znaczyć? - wyłoniła zza pleców jedno z moich opakowań od leków - Znalazłam to w toalecie. Michael miałeś tego świństwa nie brać! Nie rozumiesz?! Jesteś aż tak głupi, że nie potrafisz zrozumieć jak bardzo ci to szkodzi?! - podreptała w moją stronę z ogromną złością w oczach.
- Nie krzycz na mnie... - powiedziałem cicho.
Nigdy nie lubiłem konfliktów. Starałem się ich unikać niż rozwiązywać. Nienawidzę, kiedy ludzie na mnie krzyczą. Przypomina mi to dzieciństwo... Mnie, moich braci w małych pokoju w Gary i ojca z pasem w ręku, którego używał jako metody wychowawczej. Do dziś pamiętam płacz i wrzaski, które były wręcz codziennością w moim rodzinnym domu.
- Będę krzyczeć! Nawet nie wiesz jak mnie wkurzyłeś - spuściłem głowę niczym pies.
- Masz przestać brać te piguły! One cię wyniszczają!
- One mi pomagają - odparłem.
- Pomagają?! Na co?! Na ból dupy?!
- Nie rozumiesz mnie.
- To może łaskawie mi wyjaśnisz po co to bierzesz?! Jesteś ćpunem, wiesz! - wściekła, wymachiwała przede mną rękami - Miałam cię za dobrego przyjaciela. Myślałam, że możemy sobie ufać. A ty mnie w taki sposób okłamałeś. Obiecałeś, że nie będziesz brać tych dragów!
- To nie są narkotyki. To mi pomaga. Mam to przepisane przez lekarzy.
- No nie wiem czy powinno mieć takie działanie na ciebie. Wyglądasz i zachowujesz się po tym jak ćpun! Możesz mi to w końcu kurwa wyjaśnić, bo ja nie mam zamiaru występować z ćpunem! - mówiła przez łzy.
- Ty nie wiesz jak to jest, kiedy zaufani ludzie cię wydymają. Nie wiesz jak to jest jaki nazywają cię szaleńcem, pedofilem, a nawet cię nie znają. Nie wiesz jak to jest, kiedy męczysz się po nocach, bo nie możesz spać. Nie znasz mnie. To mi pomaga - oznajmiłem podniesionym głosem.
- Ale nie rozumiesz, że to ci szkodzi?!
- To mi pomaga. Po lekach mogę o wszystkim zapomnieć. O wszystkich problemach, które mnie dotykają - po tych słowach głośno westchnęła.
Po moim argumentowaniu szatynka trochę się uspokoiła. Nie miałem jej tego za złe. Byłem świadomy, że nie wie o problemach, które mi doskwierają. Prawdą jest, że jestem małomówny. Wolę dusić w sobie wszystko. Nie lubię pokazywać słabości. Zamiast się zwierzyć zaufanej osobie, ja uciekam w świat leków. Taki już po prostu jestem.
- Spróbuj się postawić na moim miejscu. Nie chcę występować z tobą jak będziesz w takim stanie, w jakim widziałam ciebie na próbie. Powiem ci jedno. Jeżeli nie przestaniesz brać tych leków, dragów czy co to tam jest, nie wystąpię z tobą! Zastanów się jeszcze raz co wybierasz. Albo to - pokazała na opakowanie - Albo odwołuję koncert.
I wyszła. Nawet nie zdążyłem nic odpowiedzieć. W pierwszej chwili chciałem za nią pobiec, ale co bym jej powiedział? Nie chciałem jej okłamywać. Nie rzuciłbym tego z dnia na dzień. Przez cały czas zastanawiałem się dokąd poszła. Mimo, że byłem zdenerwowany, to bardzo się o nią martwiłem. Miałem przynajmniej nadzieję, że jest z ochroniarzami. Wolałem nawet nie myśleć co by się z nią stało, gdyby wyszła sama na miasto.
Byłem na siebie wściekły. Dlaczego muszę zawsze wszystko psuć? Gdyby nie ja i moje uzależnienie ona żyłaby spokojnie z chłopakiem...
Musiałem odreagować. Nie licząc ile pigułek jest na mojej dłoni, wziąłem łyk wody i za jednym zamachem pochłonąłem je wszystkie. Wykonałem wieczorną rutynę i nie pogrążając się jeszcze bardziej, poszedłem spać.
*****
Włóczyłam się bez większego sensu po terenie hotelu. Mimo wszystko nie chciałam narażać ani siebie, ani swojego zdrowia. Dręczyły mnie wyrzuty sumienia. Nie powinnam tak postąpić. Wiedziałam jaki jest wrażliwy i jak bardzo bierze do siebie słowa i opinię innych ludzi. Ale wtedy, gdy zobaczyłam trzy opakowania mocnych leków przeciwbólowych, w czym jedno w połowie puste coś we mnie pękło. Miałam ochotę rozszarpać go na strzępy, tym bardziej, że złamał naszą obietnicę. Kiedy przetworzyłam sobie w głowie całe zdarzenie, doszłam do wniosku, że wypadałoby przeprosić za mój nagły wybuch. Od paru dni miewałam wahania nastroju, jednak nie przykładałam zbytnio do tego uwagi.
Pospiesznie skierowałam się do apartamentu. Weszłam i z impetem zawołałam:
- Michael?!
Odpowiedziała mi cisza. Wtedy zorientowałam się, że drzwi od jego sypialni są zamknięte. Delikatnie w nie zapukałam, myśląc, że mój towarzysz po prostu mnie nie usłyszał. Nie odpowiadał. Zaczęłam się lekko denerwować. Bałam się, że mógł nieświadomie zrobić sobie krzywdę. Zdecydowałam, że uchylę drzwi. To, co zobaczyłam sprawiło, że moje serce zaczęło się rozpływać. Michael słodko śpiący, z lekko otwartymi ustami, przytulający się do poduszki. Mimowolnie na mojej twarzy zagościł uśmiech. Podjęłam decyzję, że nie będę przerywać takiego widoku i go nie obudzę. Porozmawiam z nim kiedy indziej.
Dzień koncertu zbliżał się wielkimi krokami. Z każdą kolejną godziną dopadał mnie większy stres. Nie chodziło o sam występ, bo nie raz grałam na żywo. Stresowałam się obecnością Michaela. Mimo, że byliśmy przyjaciółmi, fakt, że jest jedną z najpopularniejszych gwiazd wszech czasów wprawiało mnie w podziw. Bałam się, że zrobię jakąś wpadkę. Zafałszuję albo przewrócę się na szpilkach i zepsuję wszystko. Leżałam tak od ponad godziny, rozmyślając i wgapiając się w spieszących się do pracy ludzi, za oknem. Zapewne trwało by to dłużej, ale w pewnym momencie poczułam jak wszystko podchodzi mi do góry, a w buzi czuję ten charakterystyczny, okropny smak. W prędkości światła zerwałam się z łóżka i popędziłam do łazienki, przy czym prawdopodobnie obudziłam Mike'a. Zawisłam nad toaletą, po czym zwróciłam wszystko co było we mnie. Nim się obejrzałam Michael już przy mnie był i z zaniepokojeniem podtrzymywał mi włosy. Już wcześniej miewałam nudności, ale nie przykuło to zbytnio mojej uwagi.
- Wyjdź, proszę... - wymruczałam - nie chcę, abyś oglądał mnie w takim stanie.
- Nawet nie żartuj - nie odsunął się nawet na centymetr.
Kiedy było już po wszystkim, zerwałam się z podłogi i jak najszybciej przepłukałam usta wodą.
- Może coś zjadłaś? - spytał.
- Gdyby była to wina żarcia, też byś teraz klęczał.
- Może jednak wezwę lekarza. Martwię się.
- Nie wzywaj. Nie tak szybko.
Spojrzałam w lustro, zastanawiając się nad przyczyną. Skakałam wzrokiem po płaszczyźnie. Wtedy mnie olśniło.
- Okres mi się spóźnia.
- Je... Jesteś pewna? - spojrzał na mnie, po czym głośno przełknął ślinę.
- Nie... Nie wiem. Tak. Chyba tak. Chociaż... Nie wiem - złapałam się za głowę i wypuściłam powietrze.
- Kiedy ostatnio miałaś ten... miesiączkę - można było dostrzec u niego lekkie skrępowanie.
- Kiedy byłam u ciebie, tuż po wyjeździe Franka. Dwa miesiące temu... Ale nie, to niemożliwe.
- Pojadę po testy. Poczekasz tutaj?
- Tak - odpowiedziałam nadal będąc w szoku.
Brunet cmoknął mnie w czoło, następnie w mgnieniu oka opuścił lokal. Byłam tym wszystkim zdruzgotana. Nie mogłam być w ciąży. Nie teraz. Nie z nim. Kochałam Mac'a, ale nie wyobrażam sobie go w roli ojca. Poczułam jak gorzkie łzy spływają po moich rozgrzanych policzkach. To mnie przerażało. Koniec kariery, pieluchy, nocne wstawanie. Wszystko zwaliłoby się na mnie. Poza tym Mac nie byłby zadowolony. Wydawało mi się, że to za wcześnie. Nie byłam wtedy gotowa na dziecko. Po niecałej pół godzinie usłyszałam dźwięk otwierających się drzwi. Miałam to w nosie. Szlochałam w rękaw, siedząc na zimnych kafelkach.
- Hej, dlaczego płaczesz? - uklęknął przy mnie.
- Nie wiem. Boję się Michael. Boję się zrobić ten test. Nie chcę znać wyniku.
- Spokojnie. Przecież nic nie jest jeszcze pewne - próbował mnie pocieszyć - A nawet jeżeli byłabyś w ciąży to jest to dobra nowina.
- Dla ciebie byłaby dobra. Nie wiesz jaki jest ból przy porodzie, dziecko to obowiązek. A ja zostanę z tym sama.... Bo wątpię, aby Mac był chętny do pomocy.
- Jeżeli nie będzie chciał swojego dziecka, to nie zasługuje na ciebie, a tym bardziej na dziecko - przejechał kciukiem po moim policzku, wycierając łzy - Nie płacz, a się przekonaj. Może to wcale nie ciąża. Może po prostu jesteś osłabiona.
- Albo chora...
Wyjęłam z reklamówki dwa testy ciążowe. Michael stał i przyglądał mi się z uwagą.
- Wyjdziesz? Chcę zrobić test. No chyba, że wolisz się gapić na mnie jak sikam.
- Przepraszam. Zamyśliłem się - uśmiechnął się lekko, po czym opuścił pomieszczenie.
Wykonałam test. Po chwili zastanowienia spojrzałam na wynik...
*****
Elo!😂 Już widzę jak mnie zjadacie za polsata, ale nie mogłam się powstrzymać.
Co myślicie o relacjach Ariany i Michaela?😏
Myślicie, że Ari jest w ciąży? A może to jakaś choroba? Lub po prostu osłabienie i stres?
Osobiście muszę przyznać, że ta pizda (Czyt Ariana) tak mi w tej notce działała na nerwy, że myślałam, że ją uśmiercę😂
Ale taki miał być plan😏
Rozdział był trochę dłuższy (2800 słów) ale postaram się, aby taka długość była na porządku dziennym.
Od razu mówię, że przepraszam, jeżeli nie odpowiem na czyiś komentarz. Jestem w Alpach, na zadupi bez neta, a wifi to gówno nad gównami XD
Jeżeli zauważycie jakieś błędy to śmiało piszcie.
Ciekawi mnie wasza opinia na temat rozdziału😏
Komentarz i gwiazdka motywują❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top