Rozdział 3
Obudziłem się lekko obolały. Przeciągnąłem się ospale, ziewając. Lenistwo brało nade mną górę. Motywując się myślami o reszcie dnia, postanowiłem zwlec się z legowiska. Zrzuciłem z siebie aksamitny materiał pościeli, ostatni raz napawając się jego przyjemną wonią. Powolnie podniosłem się do pozycji siedzącej. Kiedy postawiłem pierwszy krok, poczułem przeszywający ból w krzyżu. Mimowolnie na mojej twarzy pojawił się grymas. Rozmasowując obolałe miejsce, lekko kulawym krokiem udałem się do łazienki. Wykonawszy poranną rutynę, otworzyłem szafkę z moimi rozwiązaniami na problemy. Nie myśląc nad moimi czynami, chwyciłem jedno z opakowań leków. Zawahałem się przez chwile. Terapia, która przerwała moją trasę, nie dała zaskakujących efektów. Czułem się jak świr, zamknięty w psychiatryku. Nie sądzę, abym był uzależniony. Panuje nad tym...chyba. Nie rozmyślając już dłużej, połknąłem dwie tabletki. Skarciłem się w myślach. Szybko odłożyłem środek leczniczy z powrotem na jego miejsce. Wyszedłem z toalety, udając się w stronę kuchni. Zjadłszy posiłek, poszedłem zadzwonić do Ariany. Nie zwróciłem nawet uwagi na godzinę. Wybrałem numer, po czym wcisnąłem zieloną słuchawkę.
- Halo?! - odezwała się po piątym sygnale, zaspanym jednak z nutką złości głosem.
- Witaj, śpisz? - odpowiedziałem wesoło.
- Tak Jackson wiesz, lunatykuję... - rzuciła sarkazmem, na co zachichotałem.
- To raczej nie dobrze jeżeli miewasz takie problemy jak... - droczyłem się z nią.
- Dobra Panie Michaelu ma Pan jakąś sprawę? Bo jak nie to nie widzę sensu ciągnięcia tej rozmowy - rzuciła beznamiętnie z naciskiem na drugie słowo, po czym ciężko westchnęła.
W tle usłyszałem męski głos, domyślając się do kogo należy, postanowiłem nie owijać w bawełnę i przejść do sedna sprawy.
- Myślę, że powinnismy popracować nad paroma rzeczami odnośnie występu.
- Yhym. Czyli w skrócie mam się pojawić w studio?
- Można tak to ująć.
- Okej, znajdę czas. Będę po południu.
- Papa kotek - posłałem jej umyślnie całusa przez słuchawkę.
- Hamuj Jackson. - rzuciła ozięble, po czym rozłączyła się, wywołując u mnie tym samym cichy śmiech.
*****
Odłożyłam poddenerwowana słuchawkę. Egoista... Tak ciężko jest podnieść wzrok by spostrzec na zegarze, że normalni ludzie o tej godzinie śpią? Przynajmniej w studio zachowuje profesjonalizm.
Czułam przenikliwy wzrok Maca, którego najprawdopodobniej również obudziła święta krowa.
- Z kim rozmawiałaś? - zapytał z wyraźną zaborczością.
- Michael Jackson dzwonił to odebrałam. - rzuciłam się na miękki materac łóżka, wzdychając.
- Znowu on? Czego chciał? - momentalnie się rozbudził.
- Muszę jechać do studia.
- Yhym, może jeszcze mi powiesz, że byłaś z nim wczoraj - odpowiedziałam mu ciszą. - Świetnie, ciekawe co tam robicie - podniósł lekko głos.
- Mac...
- No co Mac? Nie wiem co tam robicie. Może duet to tylko wymówka, a w rzeczywistości cię pyka - na ostatnie słowa zerwałam się z łóżka, a w moich oczach pojawiły się łzy.
- Jak możesz tak mówić? - podeszłam wściekła do niego. - Zapomniałeś już co zrobiłeś? - wybuchłam płaczem, przypominając sobie niemile wspomnienia.
- Ari ja...przepra... - Nie dając mu dokończyć wyszłam z pokoju trzaskając drzwiami.
Wyczułam spływające po policzkach gorzkie łzy, szybkim krokiem udałam się do jednej z łazienek. Przekręciłam zamek, odcinając tym samym Macowi dostęp do mnie. Oparłam się o ścianę. Poczułam jak moje nogi się uginają, zjechałam na podłogę, czując zimno kafelków na mojej skórze. Schowałam swoją twarz w dłoniach, bijąc się ze swoimi myślami. Jak on mógł tak powiedzieć, zapominając o tym co zrobił. Do dziś pamiętam ten widok i raczej pozostanie w mojej głowie już na zawsze. Nie zniżyłabym się do takiego czynu. Nagle poczułam jak ktoś próbuje się do mnie dobić.
- Zostaw mnie idioto! - krzyknęłam łamiącym się głosem.
- Otwórz, proszę - powiedział, szarpiąc za klamkę.
- Nie chcę ciebie już dzisiaj widzieć.
Nie rozumiesz? Nie wyjdę jak mnie nie zostawisz w spokoju.
- Ariano, przepraszam. Jeżeli nie chcesz mnie widzieć, rozumiem. Ale wiedz, że Cię kocham - poczułam jak odchodzi z rezygnacją.
Otarłam mokre policzki. Po kilku minutach, kiedy doprowadziłam się do nienagannego stanu, powoli otworzyłam drzwi. Nie zwracając uwagi na nic, udałam się w stronę garderoby.
Rozmyślając o sytuacji z początku dnia, zmierzałam w znanym mi już kierunku. Zapukałam do drzwi od studio, jednak odpowiedziała mi cisza. Po chwili postanowiłam wejść. Rozejrzałam się dookoła. Pomieszczenie było puste. Usiadłam na skórzany fotel, czekając na mojego towarzysza. Mijały sekundy, minuty. Aż po niecałej godzinie usłyszałam charakterystyczny dźwięk otwieranych drzwi. Ujrzałam czarne jak węgiel, kręcone włosy, po czym całą sylwetkę właściciela czupryny. Kiedy podniósł wzrok, zaskoczony moją obecnością, lekko odskoczył.
- Hej, przepraszam, że tak późno, ale wyskoczyło mi jedno spotkanie - przywitał się i zaczął tłumaczyć swoje opóźnienie.
- Nic się nie stało, możemy już zaczynać? - wstałam z wygodnego miejsca.
- Jeżeli jesteś gotowa, to jasne.
*****
Od razu jak wszedłem do studia, zauważyłem, że była dzisiaj nieobecna, smutna. Sprawiała wrażenie nieskupionej i przygnębionej. W pewnej chwili chciałem się zapytać o jej samopoczucie, ale bałem się, że jeszcze bardziej zamknie się przede mną. Jednak kiedy, za którymś razem na wersie "I can't live my life without you" jej głos się załamał, nie mogłem być obojętny. Przestałem śpiewać i kazałem wyłączyć muzykę ludziom z ekipy. Podszedłem do niej. Kiedy otworzyłem usta, aby się jej zapytać o co chodzi, ta wtuliła się we mnie jak w wielkiego misia. Poczułem jak moja koszula, którą mocno ściska małymi piąstkami, staje się mokra. Czule przycisnąłem ją mocniej do siebie, gładząc ręką jej włosy. Uspakajałem ją głosem, lekko się kołysząc. Dałem znać zaniepokojonemu Quincy i DiLeo, że wszystko jest w porządku. Usadziłem ją na kanapie. Kiedy poczułem, że się uspokoiła wprowadziłem pytanie w rzeczywistość.
- Co się stało?
- Nic poważnego tak właściwie - odpowiedziała, pociągając nosem. Zauważywszy to, wstałem i podałem jej paczkę chusteczek. - Dziękuję.
- Nie ma za co. Teraz mów o co chodzi.
- Nie chce się tym z tobą dzielić...w skrócie pokłóciłam się z chłopakiem. Taka odpowiedź musi Ci wystarczyć.
- Rozumiem. Nie chcę Cię do niczego zmuszać, wiedz tylko, że jeżeli coś się stanie, możesz na mnie liczyć - odrzekłem z uśmiechem, wycierając kciukiem jej ostatnią, pojedynczą łzę z policzka.
- Masz ochotę na kawę? - przerwałem nieco niezręczną ciszę.
- Z chęcią - uśmiechnęła się nieśmiało.
Wstałem chcąc ją objąć, ta jednak wymsknęła się spode mojego ramienia, dając mi znak, że wchodzę na niestabilny grunt. Weszliśmy do małej kafejki, znajdującej się w budynku. Kiedy złożyliśmy swoje zamówienia, zajęliśmy wolne miejsce przy małym lecz idealnie wpasowanym w klimat pomieszczenia stoliczku. Wykorzystując każdą chwilę, wtapiałem wzrok w jej czekoladowe, zmęczone płaczem oczy. Miały w sobie magię, cała była magią. Mogłem słuchać jej głosu godzinami, jednak widok jej ciała uzupełniał pewien brakujący element, to tworzyło całość, która wzbudzała wewnątrz niesamowite uczucia. Gdy dostaliśmy upragnione zamówienia, zatopiliśmy wargi w gorzko - słodkiej cieczy.
- Wracając do występu. Myślę, że dobrze byłoby poćwiczyć układy taneczne.
- Trzeba by było.
- Jeżeli chcesz mogę jutro podjechać po Ciebie. W Neverlandzie mam salę taneczną.
- Nie chcę sprawiać problemu - spuściła wzrok.
- Hej, proponuję Ci to. Nawet nie myśl, że jesteś problemem.
- W takim razie możemy tak zrobić.
- O której Ci pasuje?
- Możesz przyjechać z rana, nie mam zamiaru patrzeć na tego idiotę - ostatnie słowa wypowiedziała tak, jakby chciała, aby nikt poza nią ich nie usłyszał. Wzięła karteczkę, na której umieściła swój adres.
- Będę o 10. Tylko szpilek nie ubieraj - zachichotałem.
- Co to, to nie. Nie chciałabym Ci sięgać do...- nie dokończyła.
- Do? - zrobiłem dwuznaczny uśmiech.
- Piersi zboczeńcu. Nie wyobrażaj sobie za dużo - nieudolnie próbowała udawać poważną.
- Cóż...taka natura faceta. - oboje wybuchnęliśmy niekontrolowanym śmiechem.
Resztę próby odwołaliśmy. Nie chciałem jej zmuszać do pracy, wiedziałem, że na siłę nie wyjdzie nic dobrego. Może wydawać się to nieco wścibskie, ale zastanawia mnie co się wydarzyło, że wzbudziło w niej to taką reakcję. Zjadłszy kolację, poszedłem do toalety wykonać wieczorną rutynę. Wyszedłem przebrany w piżamę, wycierając ręcznikiem mokre, pachnące olejkiem włosy. Usłyszałem sygnał telefonu. Podniosłem słuchawkę.
- No w końcu. Już myślałem, że nie odbierzesz Applehead - usłyszałem dobrze znany mi głos przyjaciela.
- Cześć Frank - wyszczerzyłem się do słuchawki - Co tam słychać?
- A dobrze. Michael... bo jest sprawa.
- Jaka?
- Ważna. Bo tata chce zabrać mamę i nas do Paryża.
- To świetnie!
- No właśnie nie. Ja nie chcę tam jechać. Miasto zakochanych...blee.
- Yhym. Dobrze, dobrze. Przyjedź już do tego Neverlandu. Powiedz mi tylko kiedy jest wyjazd, to szofera wyślę po Ciebie.
- Za dwa tygodnie.
- A Eddie?
- On chce jechać.
- Dobrze, porozmawiam więc na dniach z Twoimi rodzicami.
- Kocham Cię Applehead - wykrzyknął do telefonu. Usłyszałem charakterystyczny krzyk, należący do jego rodzicielki. - Michael, muszę już iść spać. Dobranoc.
- Dobranoc, kolorowych snów. - powiedziałem czule, po czym odłożyłem słuchawkę na miejsce.
Nie myśląc już o niczym, położyłem się na łóżku. Przewracając się z boku na bok, nie mogąc znaleźć wygodnego miejsca, po dłuższym czasie udało mi się zasnąć.
*****
Witam! Nie jestem dość zadowolona z rozdziału i zdaję sobie sprawę, że wyszedł zapychacz. Jednak, gdy akcja się rozkręci, będę mogła się rozpisać😂trochę to skomplikuję😏
Przepraszam za długość rozdziału, jak i wszystkie błędy, które wykryliście😂Skutki pisania na ostatnią chwilę...😂
Komentarze motywują💗💗
Pozdrawiam💕😘😘
PS krytyka mile widziana😂😂
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top