Rozdział 20

Przez ostatnie dni wszystko powoli zaczęło stawać się normalnością. Z początku zauważyłem, że Arianie trudno było przyzwyczaić się do nowego otoczenia. Wydawało mi się, że przez tego palanta Mac'a nieco podupadła na psychice. Miewała dziwne, niewyjaśnione reakcje. Zaczynała płakać bez wyraźnego powodu. Namawiałem ją na wizytę u psychologa, ale zawsze odpowiadała mi, że nie ma takiej potrzeby. Nie chciałem być nachalny, by przypadkiem nie doprowadzić do niechcianej kłótni, więc póki co starałem się obserwować jej zachowanie.

   Właśnie wjeżdżałem na teren mojej posiadłości. Było późne popołudnie, a ja naprawdę padałem ze zmęczenia. Sesje zdjęciowe są bardziej wykańczające od całego dnia w studio, jestem na to żywym dowodem.
   Pociągnąłem za klamkę, po czym wyszedłem z czarnego, błyszczącego w świetle samochodu. Poprawiłem nieokrzesany kosmyk włosów i założyłem moją ukochaną fedorę. Rozejrzałem się dookoła, by po chwili ujrzeć drobną, niewielką istotkę. Stała tyłem do mnie, blisko sporego basenu. Jej długie, lśniące, rozpuszczone włosy delikatnie poddawały się ciepłemu wietrzykowi. Zdjęła z siebie fioletowy szlafrok. Wtopiłem wzrok w jej zgrabne ciało, odziane w pastelowe bikini. Jej skóra mieniła się w świetle słońca. Mimowolnie zwilżyłem wargi, po czym przygryzłem jedną z nich. Kobieta założyła na nos okulary i zajęła miejsce na jednym z leżaków. Nie wiem ile czasu wpatrywałem się jak sroka w gnat, ale nie uszło to uwadze Jackowi. Za swoimi plecami usłyszałem ciche, charakterystyczne gwizdanie. Odwróciłem się w stronę dobiegającego dźwięku.

- Widzę, że szefowi się podoba - wypalił Jack.

- Przestań. To tylko przyjaźń.

- Widać, że szefa ciągnie do niej. Czy aby na pewno tylko przyjaźń?

- Tak... Jeszcze - na te słowa parsknęliśmy śmiechem.

- To startuj do niej póki możesz. Wiek robi swoje... Sprzęt już nie ten sam.

Ochroniarz poklepał mnie komicznie po plecach, robiąc sobie ze mnie żarty.

- Jeżeli chcesz dostać premię, to lepiej skończ w tej chwili.

- A odnośnie premii... Chciałbym ci coś powiedzieć, Michael - uśmiechnął się pod nosem.

- O co chodzi? - zmarszczyłem z zaciekawienia brwi.

- Pamiętasz kiedy mówiłem ci o studiach na Harvadzie?

- No tak. A o co chodzi? - zmrużyłem lekko oczy.

- Dostałem się na uczelnie i chciałem powiedzieć, że nie będę mógł tutaj pracować.

- Jestem z ciebie dumny, Jack. Bardzo dobrze, że rozwijasz się w swoim wymarzonym kierunku - oznajmiłem o szczerze się uśmiechnąłem. - Od kiedy rzucasz pracę?

- Gdzieś za 3 miesiące muszę wyjechać z Kalifornii.

- Szkoda, że nie będziesz już plątać się po Neverlandzie. Będzie mi ciebie brakować, ale jestem szczęśliwy, że sięgasz po marzenia. Nie zmarnuj szansy.

Poklepałem go przyjacielsku po ramieniu. Mimo młodego wieku, Jack naprawdę dobrze spisywał się w roli ochroniarza. Zawsze wykonywał swoje obowiązki z największą precyzją. Nigdy nie dopuścił do sytuacji, w której byłbym zagrożony. Nie mogę powiedzieć o nim złego słowa. Przyzwyczaiłem się do jego obecności na ranchu.
Odprowadziłem ochroniarza wzrokiem i ruszyłem w stronę Ariany
siedzącej na jednym z leżaków. Stawiałem krok po kroku, chcąc być jak najciszej, by nie zepsuć mojego zacnego planu. Uważnie obserwowałem każdy ruch szatynki, która właśnie schylała się po krem do opalania.

- Bu! - krzyknąłem, gdy byłem już wystarczająco blisko.

Tak jak mogłem się spodziewać, Ari wystrzeliła jak z procy. Podskoczyła i z ręką na sercu, jakby miała zawał, odwróciła się w moją stronę. Posłała mi mordercze spojrzenie, ale po chwili oboje wybuchliśmy śmiechem.

- Mike idioto! Chcesz abym zeszła na zawał? - wydusiła z siebie. - Pożałujesz tego! - po tych słowach wstała z miejsca i zaczęła mnie gonić.

- Nie wierz nawet w to, że mnie dogonisz! - zacząłem uciekać wokół basenu.

- A założymy się? - stała przy swoim.

Niestety Ariana miała rację. W pewnej chwili odwróciłem się w jej stronę, by zobaczyć jak długi odcinek nas dzieli. To był błąd. Gdyby ktoś zastanawiał się, jak to jest się potknąć o własne nogi, niech spojrzy na mnie. Nim się obejrzałem, leżałem brzuchem na kamiennej posadzce blisko basenu. Do moich uszu dobiegło coraz głośniejsze tupotanie bosych stóp. Przewróciłem się na plecy. Chciałem się podnieść, niestety ten ruch uniemożliwiła mi Ariana. Szybko usiadła na moich biodrach, mając nogi po obu stronach ciała, a swoje dłonie ułożyła na moich nadgarstkach, ściśle przytwierdzając do podłoża. Gdyby nie ta sytuacja, nigdy nie pomyślałbym, że w tak drobnej kobiecie może drzemać taka siła.

- I co panie Jackson? Nadal taki mądry?

- Tak - wytknąłem jej język w żartach.

Momentalnie jej ręce powędrowały w stronę moich żeber, po czym zaczęła dwoje "tortury". Jestem bardzo wrażliwy na łaskotki, więc wiłem się jak oszalały. Z boku musiało to wyglądać przekomicznie, ale naprawdę nie mogłem się wyrwać tej kobiecie.

- Przeproś!

Nie chciałem dać jej za wygraną, ale jedna rzecz strasznie nie dawała mi spokoju. Przez cały ten czas drażniła się z moją męskością. Przygryzłem wargę, by choć przez chwilę o tym nie myśleć.

- Dobra wystarczy! Przepraszam! - krzyknąłem chcąc uniknąć erekcji i bardzo krępującej dla mnie sytuacji.

- Na pewno? - ciągnęłam dalej.

- Tak! Przestań proszę! Wynagrodzę ci to!

Całe szczęście poczułem jak ciężar powoli znika. Odetchnąłem z ulgą. Podniosłem się z ziemi i spojrzałem szatynce głęboko w oczy.

- Jak mi to wynagrodzisz? - posłała pytające spojrzenie, a ja odpłynąłem myślami, szukając odpowiedzi.

- Mogę cię posmarować - wyszczerzyłem się głupio. To było pierwsze co przyszło mi na myśl.

- Stoi - odparła.

   Wmasowywałem krem w każdy, nawet najmniejszy skrawek jej ciała. Zastanawiałem się co jest między nami. Obawiałem się, że tamte pocałunki były puste, bez uczuć. Może to była tylko chwila uniesienia.
   Gdy skończyłem, wtarłem resztki kremu w dłonie i zająłem miejsce na leżaku koło niej.

- Dziękuję - odezwała się, po czym zbliżyła się i z zawahaniem cmoknęła mnie w policzek. Poczułem jak stado motyli unosi się w moim brzuchu. Już widziałem, że od mojej strony to coś więcej niż przyjaźń...

- Nie ma za co - rzuciłem w odpowiedzi z wlepionym uśmieszkiem na twarzy.

- Ty nie chcesz? - dodała po chwili.

- Ja... Ja nie mogę. Właściwie to nawet nie powinienem być na słońcu - spuściłem głowę.

- Dlaczego? Chodzi o bielactwo?

- Tak. Mam bardzo wrażliwą skórę na słońce. Dlatego chodzę zawsze w koszulach, nawet w najcieplejsze dni, a czasem jestem zmuszony chować się pod parasolem - wbiłem wzrok w swoje dłonie.

- Przepraszam... Myślałam, że to ogranicza się tylko do plam na ciele.

- Te ohydne plamy to jedno, z vitiligo wiążą się też inne sprawy.

- Przestań, to tylko przebarwienia. Nie są ohydne - podniosła się z miejsca i usiadła koło mnie.

- Nawet ich nie widziałaś. Wyglądam jak krowa, brzydzę się sobą. Jak patrze w lustro i widzę te uporczywe, obrzydliwe plamy to... - westchnąłem, gdyż poczułem jakby pętla zaciskała się wokół mojej szyi, a do oczu napływają łzy.

- Hej! Na pewno nie jest tak źle jak mówisz.

- Jest, i to nawet jeszcze gorzej. Wyobraź sobie białe plamy bez pigmentu na ciemnej skórze. Wyglądam jak potwór. Czemu to musiało spotkać akurat mnie? - w końcu zebrałem się na odwagę i spojrzałem jej głęboko w oczy. Po moim policzku spłynęła pojedyncza, słona łza.

- Nie płacz - wyszeptała i wytarła małą, ściekającą kropelkę. - Michael, posłuchaj. Jesteś pięknym, przystojnym mężczyzną, nieważne czy z jakimiś plamkami czy bez. Z resztą założę się, że nawet dodają ci uroku - ukazała mi pociesznie rząd bialutkich zębów.

- Dziękuję ci.

- Za co?

- Za to, że jesteś.

- Cieszę się, że cię poznałam, Mike - oznajmiła półgłosem, po czym wtuliła się we mnie jak w pluszowego misia.

W następnych godzinach oddałem się tańcu. Padałem ze zmęczenia, ale chciałem przeprowadzić jeszcze jedną, ważną rozmowę z Arianą. Byłem ciekaw czy zdecyduje się dać możliwość sprawiedliwości, by ta wzięła górę i oskarżyć Mac'a, czy znowu wszystko przemilczmy. Jednak najpierw musiałem zaspokoić pragnienie.
   Udałem się do kuchni, by napić się trochę wody. Gdy przekroczyłem próg pokoju, moim oczą ukazała się kobieta, która nie daje odsapnąć moim myślom. Siedziała na blacie kuchennym ze wzrokiem wbitym w widok za oknem. Definitywnie zawzięcie o czymś myślała. Postanowiłem, że wykorzystam sytuację i teraz przeprowadzę TĘ rozmowę.

- O czym myślisz? - chyba ponownie ją przestraszyłem, bo wyleciała w powietrze jak rakieta. - Aż taki straszny jestem? - zachichotałem.

- Bardzo, nawet nic nie mów. Prawie jak Freddy Krueger.

- Skąd wiesz, że nim nie jestem?

- Bo jesteś Piotrusiem Panem, cwaniaku - wytknęła mi język.

- Krowa ma dłuższy i się nie chwa...

- Ale ja mam ładniejszy - przerwała mi. Oboje wybuchliśmy śmiechem.

- Dobra do rzeczy... Chciałbym się ciebie o coś zapytać - zacząłem.

- Tak?

- Nie chcę się wtrącać, bo to jest sprawa między tobą a Mac'iem, ale czy nie uważasz, że powinnaś go posłać do sądu?

- Nie wiem, Mikey. A co jeśli Melanie znowu wróci?

- To też ją poślesz. Nie możesz sobie pozwolić na coś takiego.

- Tak wiesz co, wszystkich pośle. Super pomysł - klasnęła w dłonie.

- Czyli temu... Człowiekowi ujdzie wszystko na sucho, tak? Mnie to naprawdę dziwi. Tyle ile złego on ci wyczynił. Nękał cię, bił, nawet przez niego straciłaś dziecko. A ty co?! - mój ton głosu był podniesiony. - Nic z tym nie zrobisz? Zastanów się lepiej jeszcze raz.

- Narazie nie jestem na to gotowa psychicznie...

- To kiedy będziesz gotowa?! Za pięć lat?! Gdy wszyscy już o tym zapomną?! To trzeba załatwić szybko.

- Daj mi czas! Nie wiesz co czuję, nie jesteś na moim miejscu! Ja go bardzo kochałam i ciężko jest mi pomyśleć, że to wszystko to już przeszłość. Jestem ciekawa jak ty byś się zachował w mojej sytuacji. Pewnie zamknął byś się w kiblu i zażył te piguły.

Musiałem się trochę uspokoić, a przy okazji wziąć łyka zimnej cieczy na moje suche gardło. Zbliżyłem się do Ariany, aby sięgnąć do półki ze szklankami, która znajdowała się na jej głową. Gdy podniosłem rękę, zauważyłem, że szatynka zlękła się, jakbym chciał ją uderzyć.

- Czy ty... Przecież nigdy bym cię nie uderzył. Nie bój się mnie.

- Ja wcale... - wydukała, ale nie dałem jej dokończyć.

- Widziałem, że się przestraszyłaś. Nie kłam.

- Przepraszam. Myślałam, że... Właściwie to nie myślałam. To był odruch.

Wziąłem nosem głęboki oddech, który chwilę później wypuściłem ustami.

- Nigdy więcej się mnie nie bój. Byłbym chyba ostatnią osobą, która może zrobić ci krzywdę.

- Dobrze, przepr...

- Ci... Już tyle nie przepraszaj. Chodź się przytulić - moje kąciki uniosły się ku górze.

Już po chwili była w moich silnych ramionach. Bezpieczna, niczym w pisklę w gnieździe. Delikatnie głaskałem jej włosy, napawając się wonią jej perfum. Po raz kolejny poczułem to dziwne uczucie w brzuchu. Dla mnie ten moment mógłby trwać wiecznie. Sam jej dotyk przyprawiał mnie o ukojenie i wyciszenie. Nigdy w życiu nie przeżyłem czegoś takiego z jakąkolwiek kobietą.

*****

Wróciłam! Przepraszam za moją długą nieobecność, ale kompletnie nie miałam weny do pisania, a pisanie tej notki było dla mnie udręką 😐 Rozdział mimo, że nie sprawdzony, to o dziwo przypadł mi do gustu😏
Piszcie swoje opinie na temat zachowań Michaela i Ari😏
Jeszcze raz przepraszam, ale tym razem za błędy, które mogły się pojawić i długość rozdziału😘

Komentarze i gwiazdki motywują❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top