Friend
Sam ze znudzeniem przewijał artykuły znalezione w internecie. Szukał sprawy, którą on i Dean mogliby się zająć, bo od tygodni nic nie robili. Skoro świat przez chwilę nie był zagrożony mogliby odpocząć, ale Sam desperacko potrzebował sprawy. Nie, nie on, poprawka. Dean potrzebował sprawy, a przynajmniej tak sądził Sam. Starszy Winchester ostatnimi dniami był bardzo ponury, jakby zmęczony i zły. Dużo pił, mało jadł i spał, a przez większość czasu siedział na miejscu i patrzył się tępo przed siebie. Irytujący zwyczaj puszczania głośnej muzyki w samochodzie też jakby umarł, bo i na to Dean nie miał ochoty. Ostatnimi czasy więc, jeździli w ciszy, słuchając pracy silnika. Sam oczywiście wypytywał brata co się dzieje, ale odpowiadało mu tylko ciche burczenie.
Tak więc, młodszy Winchester pomyślał, że jakaś sprawa, nad którą Dean mógłby się skupić, odciągnęła by go od... od czegokolwiek, co działo się w jego głowie i co tak bardzo go męczyło. Jednak jak na złość, wszystkie potwory jakby wyparowały, pozostawiając starszego Winchestera z jego demonami.
Sam zdenerwowany trzasnął klapką laptopa i odsunął go od siebie. Skoro nie internet to spróbuje tradycyjnych sposobów. Sięgnął po gazetę, która leżała na stoliku. Otworzył ją i zaczął przeglądać artykuły.
Głęboki pomruk uświadomił mu, że Dean przyjechał. Sam wysłał go po zakupy, bo nie mógł już znieść depresyjnego nastroju, który łowca rozsiewał dookoła siebie. Liczył też, że Dean kupi sobie placek i humor mu się poprawi.
Dean wszedł do środka i niedbale rzucił torbę z zakupami na stół.
-Mam wszystko co chciałeś-powiedział, wyrzucając karteczkę z listą zakupów do kosza.
-Kupiłeś wszystko co było na liście?-zdziwił się.-I nic więcej?
-A co, miałem ci kupić tampony, ale wstydziłeś się poprosić?-zakpił.
Sam przewrócił oczami i spojrzał na brata. Dean ściągnął kurtkę i rzucił się ociężale na łóżko z butelką piwa. Otworzył ją, w międzyczasie włączając telewizor.
-Ugh-burknął, skacząc po kanałach.
-Szukałem nam sprawy-westchnął Sam, siadając na swoje poprzednie miejsce.
-I?
-Nic-westchnął, podparł głowę na dłoni i patrzył na Deana.-Może zadzwonimy do Casa? Może on coś dla nas ma-rzucił.
Dean drgnął i zakaszlał, kiedy zakrztusił się piwem. Burknął coś o tym, że Castiel ma własne sprawy i poszedł do łazienki. Sam nie zwrócił uwagi na to jak szybko Dean ewakuował się.
Nie wiedział, kiedy dokładnie uświadomił sobie, że z Deanem jest coś nie tak. Nie wiedział też od czego to się zaczęło. Pamiętał, że jakiś czas temu Dean zaczął wydawać mu się bardzo zmęczony. Ciężko wzdychał, kiedy myślał, że Sama nie ma w pobliżu. Jednak młodszy Winchester to zignorował. Ich praca była męcząca i nawet on czasami był zmęczony tym, co robili. Jednak powinien zacząć się martwić, kiedy Dean stracił apetyt. Sam tłumaczył to sobie zmęczeniem brata i potrzebą odpoczynku.
Dean zatrzasnął drzwi od łazienki i z ciężkim westchnięciem oparł się o nie. Spoglądał na swoje buty i nie myślał o niczym. Tępo się patrzył na swoje obuwie bez żadnej konkretnej myśli w głowie. W ciągu ostatnich dni myślał dużo za dużo. I, o zgrozo, wszystkie te myśli krążyły wokół jego pierzastego przyjaciela.
Otrząsnął się, kiedy w głowie zobaczył obraz mężczyzny. Zdenerwowany zaczął ściągać z siebie ubrania i wszedł pod prysznic, gdzie stanął w strumieniu zimnej wody. Stał tak, pozwalając żeby woda tak zimna, że aż bolała go skóra, spływała po nim, studząc złość narastającą w nim.
Cholery Anioł-burknął do siebie w myślach. Zbeształ się za ponowne myślenie o Casie.
Po kilku minutach wyszedł spod prysznica i otarł się ręcznikiem. Ubrał się powoli i przetarł głowę ręcznikiem, po czym trzasnął go na bok. Rozejrzał się w poszukiwaniu swojej koszuli, ale jak na złość nigdzie jej nie widział. Wzruszył ramionami i podciągnął rękawy swojej bluzki do łokci.
Stanął jak wryty, kiedy zauważył Castiela w ich pokoju. Mężczyźni słysząc zamykane drzwi odwrócili się do Deana.
Sam słysząc, że Dean postanowił wziąć prysznic stwierdził, że spróbuje wezwać dodatkowe posiłki. On sobie nie radził z łowcą i nie wiedział jak mu pomóc, ale był ktoś inny. Ktoś kto mógł podziałać na Deana jak lekarstwo. Zaczął mruczeć modlitwę. Zależało mu na szybkim zjawieniu się Anioła więc zaczął od słów:
-Castielu, Dean potrzebuje pomocy.
Nie musiał kontynuować, nie musiał dawać długiego monologu-Anioł zjawił się natychmiast.
-Co z Deanem?
Sam uśmiechnął się, widząc przyjaciela. Zdradził mu swoje ostatnie obserwacje, wierząc, że Casowi uda się pomóc Deanowi. Oh, jak się pomylił.
Swoją pomyłkę uświadomił sobie, widząc minę brata kiedy ten wszedł z łazienki. Zielone oczy wpatrywały się to w Sama, to w Casa.
-Ah, czyli Sam jednak cię ściągnął-powiedział. Nakazał sobie spokój.-Sammy potrzebuje roboty.
-To nie dlatego mnie wezwał, Dean-łowce przeszedł prąd wzdłuż kręgosłupa, słysząc niski, zachrypnięty głos Anioła. Przez myśl mu przemknęło, że od samego głosu Casa można... skarcił się, zanim zdążył dokończyć te nieprzyzwoitą myśl. TO JEST CAS!-powtórzył sobie w myślach.
-Dean, martwię się o ciebie-wyznał Sam, wstając ze swojego miejsca.
-O mnie?-zdziwił się, biorąc do ręki piwo, kolejne już tego dnia.-Nie wiem o czym mówisz.
-Dean!-fuknął.-Nie udawaj, że nie wiesz o co mi chodzi...-powiedział, jednak widząc szczere zaskoczenie na twarzy brata szybko umilkł.
-Na prawdę nie wiem o co chodzi-powiedział spokojnie Dean.
-Sam powiedział, że potrzebujesz pomocy-stwierdził Anioł, wpatrując się niebieskimi oczami w przyjaciela. Machnę Impale na taki kolor-pomyślał łowca i uśmiechnął się w myślach. Zaraz jednak ponownie się zbeształ.
-W czym?-prychnął, popijając piwo.-Myślałem, że Samowi chodzi o polowanie.
-To też-przyznał, kiwając głową.-Wezwałem Casa głownie dlatego, że się o ciebie martwię, Dean. Jesteś markotny, źle sypiasz, dużo pijesz...-zaczął wyliczać.-Co się dzieje?
-Sammy-wymusił na sobie lekki uśmiech.-Jestem markotny, bo jestem zmęczony, bo słabo sypiam. A pić, piłem i pić będę-wzruszył ramionami.-Wezwałeś Casa na fałszywy alarm-dodał.
-Nie wyglądasz dobrze, Dean-powiedział serafin, przekrzywiając głowę.
-Ty za to wyglądasz wspaniale, jak zawsze-rzucił pół żartem, pół serio. Chciał żeby ta rozmowa się już skończyła. Poczuł narastającą w piersi panikę i aż cicho prychnął, kiedy zrozumiał, że zaczyna mieć atak paniki. Chciał uciec z tego pokoju, uciec jak najdalej od tych niebieskich oczu, które czytały z niego jak z otwartej księgi. Zaczął kręcić butelką, jakby sprawdzał ile piwa w niej zostało, ale tak naprawdę chciał ukryć, że ręce mu się trzęsą.
-Dean-zaczął Castiel-jeśli coś się dzieje powinieneś nam powiedzieć żebyśmy mogli ci pomóc. Od tego są przyjaciele.
Przyjaciele.
Chciał zwymiotować, słysząc to słowo. Zrobiło mu się słabiej i teraz już był pewien-ma atak paniki jak nic. Odstawił butelkę i szybko wypadł z pokoju motelowego, rzucając przez ramię, że idzie się przejechać, bo obecni w pokoju mężczyźni mają paranoje.
Zatrzaskując za sobą drzwi pokoju poczuł jak zimo jest na dworze. Plus miał jeszcze mokrą głowę, co zdawało się potęgować uczucie zimna.
Wskoczył do Impali, przekręcił kluczyć w stacyjce i odjechał z piskiem opon. Ręce mocno zaciskał na kierownicy, knykcie mu zbielały, ale ręce już się nie trzęsły. Oddychał głęboko, usilnie starając się uspokoić.
-Ale ze mnie debil!-warknął, uderzając w kierownice, która zatrzeszczała.-Wybacz-mruknął do samochodu.
Przekraczając dozwoloną prędkość, opuścił miasto. Nie zajechał jednak zbyt daleko, bo kilometr po przekroczeniu granic miasta, zatrzymał samochód na poboczu. Nie mógł się skupić na drodze i wciąż jeszcze cały trząsł się. Nie chciał spowodować wypadku- raczej nie dbał o to, że mogłoby mu coś się stać, bardziej martwił go fakt, że Impala mogła by ucierpieć.
Na dworze było ciemno. Dean siedział w Impali oparty o fotel, słuchając ciszy. Patrzył się na podsufitkę, to za okno, to na wnętrze auta. Czuł potrzebę ruchu, więc wysiadł.
Było zimno, a on nie miał ze sobą żadnej kurtki. Zaciągnął rękawy koszulki najmocniej jak mógł i ruszył przed siebie. Światła auta oświetlały to, co było przed nim-czyli nic. Otaczał go równy teren, porośnięty trawą. Żachnął się, uświadomiwszy sobie, że nie ma gdzie iść. Wrócił więc i oparł się o maskę Chevroleta. Nad jego głową błyszczały gwiazdy i to na nich postanowił skupić swoją uwagę.
Co go tak męczyło, od tygodni? Co sprawiało, że zaczynał panikować, że zamknął się w sobie i pragnął uciec jak najdalej? Lepszym pytaniem było by: KTO? Kto od tygodni jest jedynym tematem rozmyślań Winchestera? Kto sprawia, że Dean panikuje i chce się ewakuować na inną planetę?
-Castiel-mruknął pod nosem.
Już dłużej nie mógł udawać, bo udawanie zaczęło być niewykonalne. Nie chciał mówić tego na głos, ha!, nawet nie mógł powiedzieć tego w myślach, ale czas najwyższy przyznać się sam, przed sobą-chyba coś czuł do swojego pierzastego KUMPLA. Ta myśl wydała mu się tak idiotyczna, że aż zaśmiał się krótko i niewesoło. Myśl idiotyczna czy nie, zdawała się być prawdziwa, bo jak inaczej wytłumaczyć to wszystko?
Nie akceptował tego. O, nie! Wypierał swoje uczucia, nie chciał ich ani tych głupich myśli, których nie kontrolował. Już nawet nie chodziło mu o to, że mężczyźni go nie kręcą i bla bla bla... Go kręci tylko Cas i to był jego największy problem. CASTIEL, Anioł Pana, żołnierz nieba... najlepszy przyjaciel, brat...
Zawarczał zły na siebie. Tak o to jego myśli wróciły na stary tor, wybrukowany imieniem Anioła.
-Przeziębisz się, Dean-jak rażony piorunem odskoczył od Impali, słysząc ten niski głos.
-Cas!
-Witaj, Dean-powiedział Anioł, ściskając w dłoniach kurtkę Winchestera. Bez słowa narzucił mu ją na ramiona.-Przeziębisz się-powtórzył.
-Jak mnie znalazłeś?-zapytał, ubierając kurtkę.
-Wypowiedziałeś moje imię-odparł i uśmiechnął się, jakby to było coś oczywistego. Dean lubił ten uśmiech.
-No tak-westchnął.
-Nie chciałeś rozmawiać przy Samie,-zaczął Anioł, poważniejąc,-ale mi możesz powiedzieć. Wiesz, że zawsze będę ci pomagał.
-Wiem, Cas-westchnął, z powrotem opierając się o maskę Chevroleta.-Po prostu... to bardziej skomplikowane.
-Czy mogę ci jakoś pomóc?
Czuj do mnie to, co ja do ciebie.
-Nie-odparł.
Cas spochmurniał jednak nic nie powiedział. Widział, że coś męczy łowce i pragnął mu pomóc, ale Dean nie chciał pomocy. Jak zawsze-pomyślał z goryczą. Anioł oparł się o maskę Impali obok Deana, który znowu spiął się, czując bliskość przyjaciela. Nie odsunął się jednak. Od ciała Castiela biło ciepło, którego Winchester teraz potrzebował w każdym tego słowa znaczeniu. Był zmęczony, cholernie zmęczony. Bolały go mięśnie, było mu zimno i jedyne o czym teraz marzył to położenie się w ciepłym łóżeczku obok... Westchnął.
-Jesteś zmęczony-stwierdził Anioł.
-Cholernie-przyznał i uśmiechnął się niewesoło. Tym razem, wyjątkowo, odczuwał zmęczenie fizyczne.
-Wracajmy do motelu-powiedział Anioł. Miał zamiar przetransportować tam Winchestera za pomocą swojej mocy, ale ten odsunął się zanim palce serafina dotknęły jego czoła.
-Nie zostawię dziecinki-burknął.-Odwieź mnie-rzucił, wsiadając do auta, na miejscu pasażera.
Castiel pokiwał głową i zasiadł za kierownicą. Dean odsunął się najdalej jak mógł od swojego kierowcy. Oparł czoło o zimną szybę i przymknął oczy. Był zmęczony.
Podkochiwanie się w najlepszym przyjacielu jest cholernie męczące-pomyślał zanim zasnął.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top