3. Flower

Po spotkaniu w domu Carla, następnego dnia rano, Sophie wróciła do swojego mieszkania. Nie zdziwiła jej cisza, która w nim panowała jak tylko weszła do środka, jednak przestępując próg mogła wyczuć ponurą atmosferę, spowijającą cztery zatęchłe ściany. Kobiety nie zaskoczyło również to, iż w środku panował istny bałagan i syf, który jak najszybciej posprzątała.

Mijały dni, tygodnie, a Nicolsson powoli przyzwyczaiła się do życia w niechlubnej samotności. Co prawda odwiedzała Carla oraz Markusa, ale mogła na własnej skórze wyczuć zawiedzenie Manfreda, choć twardo twierdził, iż pogodził się z ich rozstaniem. A co do androida - na pewno częściej rozmawiali i stali się sobie bliżsi, co nieznacznie zdziwiło blondynkę jak i samego humanoida.

Tego dnia, Sophie siedziała ponuro przy swoim białym biurku na komisariacie policji Detroit. Smętnie wiła palcami po śnieżnej klawiaturze komputera, nie odzywając się od samego przyjścia do Hanka, który usadowiony był na swoim miejscu, czyli na przeciw kobiety. Zdziwiło go to. Nicolsson zawsze kierowała w stronę mężczyzny kreatywne docinki na temat jego dzisiejszego wyglądu czy samopoczucia, wdawała się od czasu do czasu w miłe lecz krótkie pogawędki z Andersonem, zaś teraz siedziała jak posąg, wlepiając ślepia w monitor, nie odzywając się ani słowem.

- Problemy? - zagadnął porucznik, przerywając ciszę między nimi. Ta spojrzała na pomarszczoną twarz staruszka, ale nie powiedziała nic, puszczając mimo woli komentarz siwowłosego. Hank może miał swoje lata, jednak nie mógł nie zauważyć worów pod oczami Sophie oraz roztrzepanych włosów kobiety, które dziś stanowiły istny nieład, a ogółem zawsze schludnie ubrana i pomalowana policjantka, dziś perfidnie była w rozsypce. - Wyglądasz jak chodzące nieszczęście.

- To, że jestem reprezentantką płci pięknej, to nie znaczy, że zawsze mam wyglądać jak jakieś bóstwo. - powiedziała głosem wypranym z jakichkolwiek uczuć, wróciwszy wzrokiem w kolorowy ekran komputera. Nie próbowała nawiązać jakiegokolwiek dialogu z mężczyzną, bo i tak jej dzisiejsze samopoczucie sięgało totalnego dna, i wiedziała, że przekomarzanie się z porucznikiem nie wpłynie na jej humor zbyt dobrze. Była tego świadoma, ponieważ od samego rana wszystko wypadało z jej rąk, a w drodze na komisariat o mało nie zdarzyła się z innym samochodem. Choć prawdę mówiąc owe rzeczy nie zdarzały się tylko tego feralnego dnia, który na pewno zapisze się jako jeden z gorszych. Nieszczęśliwe wypadki zdarzały się już od jakiegoś czasu przez niemałe roztargnienie Sophie, której głowę zaprzątało głównie rozstanie z Leo. Nie mogła pozbyć się go z głowy - nieważne co robiła, by wyrzucić mężczyznę z czeluści jej umysłu, on stanowił część jej wspomnień, których teraz z chęcią by się pozbyła.

Wiedziała, że zrobiła dobrze zrywając z młodym Manfredem. Nareszcie nie musiała się zamartwiać czy wróci cało do domu, czy jest bezpieczny, jednak tak jak i w jej mieszkaniu, tak jak w jej sercu panowała dziwna pustka, wypełniająca ją od stóp do głów. Podarowała Leo swoje serce, a on bezkarnie się nim zabawił i po czasie jak śmieć wyrzucił, nie zważając na konsekwencje swoich samolubnych i dziecinnych poczynań. Wiedziała, iż owej pustki długo nikt ani nic nie zastąpi, przecież ten mężczyzna był chyba jedną z pierwszych prawdziwych miłości kobiety, która zaliczała się do tych tragicznych miłości, jednostronnych.

- Wyglądasz jakby ci ktoś zmarł. - zaśmiał się bezkarnie, patrząc wprost w błękitne oczy Sophie, które teraz zmęczone były pozbawione krzty wesołości. Ta tylko spojrzała na niego spod byka, znów się nie odzywając. - A może to Leo?

- Nie mówmy o nim. - odparła, siląc się na względny spokój. Anderson był typem człowieka, który zawsze docieka i dochodzi do celu po trupach, więc było jasne, iż nie odpuści. Jego natura nie pozwalała mu zostawić jakiejś nierozwiązanej sprawy.

- Tak, to zdecydowanie to. Powiedz mi, że z nim zerwałaś.

- Tak, zerwałam z nim. I co ci do tego, Anderson? - wycedziła przez żeby, zbierając w kupkę plik porozrzucanych papierów. Miała nadzieję, że nie wybuchnie, bo jeśli tak, to chyba rozniesie Hanka na miejscu. - Może zrobiłam dobrze, a może źle? Nic, co leży w twoim jebanym interesie. Więc lepiej bierz się za swoją robotę i nie zawracaj mi głowy.

Gwałtownie wstała od biurka, popatrzyła chwilę srogim wzrokiem na Hanka, po czym odeszła w stronę gabinetu Flower'a, czując na sobie wścibski wzrok porucznika, który dobrze wiedział, że Sophie coś gryzie.

Anderson znał Leo. Kilka razy miał przyjemność zaciągać go na komisariat, by wsadzić go do paki za jakieś małe występki związane z bójkami czy narkotykami. Oczywiście po czasie jego dziany ojciec wpłacał należną kałcję, a mężczyzna wychodził na wolność bez żadnych konsekwencji. Sophie czasami żaliła się mu ze swoich smutków i zmartwień, które przysparzał jej Leo, nie posiadała żadnej bliskiej koleżanki, a z siostrą nie miała kontaktu. Po wszystkich tych rozmowach mógł łatwo wywnioskować, że nie zasługuje on na taką dziewczynę, jaką była Nicolsson. Miała dobre, otwarte serce, pomagała bezinteresownie w potrzebie, a co najważniejsze, nie oceniała. To porucznik najbardziej cenił w Sophie, która jako jedna z niewielu podbiła jego zziębniętą duszę i rozjaśniała trochę szare dni.

Kobieta szła nerwowym krokiem w stronę przeszklonego biura kapitana Flower'a, czując w środku narastające zawiedzenie. Wszystko wysypywało się jej z rąk czego sama nienawidziła i unikała jak ognia. Uwielbiała mieć wszystko przygotowane, poukładane oraz w zasięgu wzroku, by trzymać nad tym kontrolę, jednak po rozstaniu z Leo nie miała na nic siły. Denerwowało ją to.

Zapukała delikatnie w szklane drzwi, powstrzymując gorzką minę, wpływającą na jej bladą twarz. Usłyszała ciche "wejść", po czym przeszła przez próg. Czarnoskóry mężczyzna siedział przy swoim biurku, wlepiając oczy w kolorowy monitor komputera. Śmiało podeszła do kapitana, kładąc gruby plik papierów na blat trochę za mocno. Huk przeszył pomieszczenie, a Flower podskoczył na swoim obrotowym krześle.

- Nicolsson. - warknął przez zaciśnięte zęby mężczyzna.

- Mam te papiery, o które prosiłeś. Kartoteka zabójstw z 2036 i akta Petera Joswella. Miałam problem ze znalezieniem w archiwum tych głupich papierów, cudem się do nich dokopałam. Mogą być tam małe błędy, ale nie są zbyt ważne. W każdym razie...

- Nicolsson...

- Tu masz jeszcze papiery Alice Prins, ofiary. Są tam jej zeznania, wiem, że sprawa się zakończyła, jednak warto je przejrzeć...

- Stop. - kapitan uniósł głos, a dziewczyna zamilkła. Flower wstał z siedzenia i pokazał Sophie krzesło, wyraźnie chcąc, by usiadła. Szybko zrozumiałą aluzje czarnoskórego, po czym potulnie jak baranek wykonała polecenie swojego szefa. - Rozmawiałem z Hankiem. Wiesz, że mam do niego wielki szacunek, pracuje tu dłużej niż ja. Ale nie w tym rzecz. - odparł, ponownie usadawiając się we własnym fotelu. - Powiedział mi coś bardzo ważnego.

- Hank ma coś ważnego do powiedzenia? A to nowość. - zaśmiała się sarkastycznie blondynka, zakładając nogę na nogę i krzyżując ręce.

- Przepracowujesz się. Wiem, że zostajesz po godzinach, ale co bardziej mnie dziwi, nie bierzesz za to żadnych pieniędzy.

- Robię to dla siebie, chcę wszystko skończyć na czas.

- Rozumiem. - skwitował mężczyzna. - Więc nie przeszkadzają ci nadgodziny, które robisz sobie sama?

- W żadnym razie. - odpowiedziała kobieta, a na twarzy kapitana pojawił się dziwny grymas. Opadł ciężko na krzesło, mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał. Sophie znała owy wyraz twarzy kapitana i nie, nie był to ten z lepszych, a wręcz przeciwnie, wiedziała, że wieści, które zaraz przekaże jej Flower, nie będą znakomite.

- Dobra, zrobimy tak. Nie będziesz spędzać nocy na komisariacie, bo jeśli się dowiem, to cię zawieszę...

- Co?! - warknęła oburzona blondynka, nachylając się w stronę biurka kapitana. - Nie masz prawa, powinieneś się cieszyć, że dobrze pracuje. To moje życie, nie możesz od tak mnie szantażować...

- Sophie! - czarnoskóry wstał gwałtownie z krzesła, opierając się o mebel. - To ja tu jestem kapitanem i jako kapitan daję ci rozkaz, który masz uszanować. Jesteś dobrą gliną, jedynym pierdolonym negocjatorem na tym zatęchłym komisariacie, szanuję cię tak jak Hanka. Ale tak jak teraz postępujesz, na kilku kawach i energetykach dziennie, zażynając się każdego dnia, powiedzmy sobie szczerze, długo nie pociągniesz, a ja nie chcę mieć cię na sumieniu. Rozumiesz?! I mówię ci to jako przyjaciel. Jeśli się nie opamiętasz, wiesz co cię czeka. Teraz wracaj do domu, daje ci resztę dnia wolnego na przemyślenie tego, jak postępujesz.

Sophie westchnęła ciężko, wstając z czarnego krzesła, kierując się w stronę szklanych drzwi. Była zdenerwowana - i to bardzo, wręcz wiedziała, że nic już nie wskóra swoją zbędną paplaniną. Czuła złość narastającą w jej wnętrzu, ale najspokojniej jak umiała, powstrzymując się od bezsensownych docinek, przestąpiła próg gabinetu Flower'a.

Skierowała się wprost do swojego biurka, w międzyczasie przeklinając kapitana w myślach. Kiedy dotarła w dane miejsce, Anderson siedział przy swoim miejscu pracy, tak jak go zostawiła, wypełniając zapewne jakieś akta. Nie odezwała się do niego ani słowem, nawet nie szczycąc mężczyzny spojrzeniem jej zimnych tęczówek.
Po kolei zaczęła zbierać swoje rzeczy porozrzucane na biurku, po czym wrzucała je do torebki stojącej na drewnianym blacie. Robiła to z wielką wściekłością i srogim wyrazem twarzy, co nie uszło uwadze Hanka, który tylko przyglądał się dziewczynie z zaciekawioną miną.

- Coś nie tak? - zapytał mężczyzna, uchylając wzrok znad białych kartek. Sophie nie odezwała się kolejny raz, nie miała zamiaru wdawać się z nim w jakikolwiek dialog. - Po twojej twarzy wnioskuje, że spotkanie z Flowerem nie przebiegło zgodnie z planem?

- To wszystko twoja jebana wina, Anderson. - warknęła wściekła w stronę porucznika, wiedząc, że już nie da rady powstrzymywać potoku słów, chcący wyrwać się z jej ust. - Jesteś pieprzonym konfidentem, wiedziałeś o tym? Miałeś z tego satysfakcję?

- Nie zrobiłem tego dla siebie, tylko dla ciebie, dzieciaku.

- Nie wtrącaj się w sprawy, które cię nie dotyczą, Hank. Uwierz mi, lepiej na tym wyjdziesz. - odparła, wziąwszy swoją torebkę, posyłając Andersonowi ostatnie, wrogie spojrzenie, po czym skierowała się w stronę wyjścia z komisariatu.

Złość Sophie powoli ustępowała lekkiemu zawiedzeniu, jednak na przekór wszystkiemu na drodze dziewczyny pojawił się nikt inny, jak Gavin Reed, który uśmiechnął się zalotnie w stronę blondynki, psując jej dzień jeszcze bardziej.

- Co tak szybko dziś wychodzisz, myszko? - zapytał, szczerząc się obrzydliwie. Ta jednak próbowała go zignorować, ale mężczyzna był zbyt uparty, by się poddać. - Sophie, słyszałem, że jesteś wreszcie wolna. Może wyskoczymy na jakąś kawę niedługo?

- Dobrze ci radzę Gavin, zostaw mnie w świętym spokoju, bo inaczej nie skończy się to dobrze.

- Niedostępna. Lubię takie. - zaśmiał się Reed, wywołując u dziewczyny odruch wymiotny.

- Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś totalnym dupkiem. - odparła, po czym jak najszybciej ruszyła w stronę wyjścia.

Ten dzień nie mógł być gorszy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top