1. Postać Egzogenna ღ
(Tytuł wyjaśnię na końcu rozdziału, więc nie musicie googlować.)
Cóż przyjdzie człowiekowi z całego trudu, jaki zadaje sobie pod słońcem? (...)
Mówienie jest wysiłkiem: nie zdoła człowiek wyrazić [wszystkiego] słowami. Nie nasyci się oko patrzeniem ani ucho napełni słuchaniem. (...)
Nie ma pamięci o tych, co dawniej żyli, ani też o tych, co będą kiedyś żyli, nie będzie wspomnienia u tych, co będą potem. (...)
Więc za szczęśliwych uznałem umarłych, którzy dawno już zeszli, od żyjących, których życie jeszcze trwa.
Księga Koheleta
Uważała świat za szare miejsce. Promienie porannego słońca wpadały do jej pokoju przez szczeliny w wyhaftowanej firance, tworząc na ciemnym dywanie świetlisty obraz, ujawniając tym samym drobinki kurzu, unoszące się w powietrzu. Za oknem dało się słychać ciche śmiechy, a po korytarzu za drzwiami, co jakiś czas ktoś przechodził, pozwalając, aby jego kroki rozchodziły się echem. Kiedy postanowiła zacząć się rozbudzać, poczuła woń słodkich kwiatów z nutką chemikaliów, od której zawsze bolała ją głowa, ale nie mogła nic na nią poradzić. Zazwyczaj po przebudzeniu się, miała same pesymistyczne myśli. Dręczyły ją wspomnienia tego, co straciła, a przez skupianie się tylko na tym, odcięła sobie drogę na lepsze jutro. Nigdy nie udawała szczęśliwej. Nie zamierzała wysilać się na uśmiechy, dlatego te szczere z radości rzadko pojawiały się na jej wypukłych, ale małych ustach.
Nie miała smutnych oczu. Patrzyły na świat dość srogo, budząc respekt u osób, w które się wpatrywały. Grozy dodawał im podłużny, wąski kształt oraz tęczówki w kolorze jasnej zieleni, przypominającej owoce limonki. Wyglądała na kogoś niebezpiecznego, na kim nie można raczej polegać, co akurat nie było prawdą. Chociaż brunetka lubiła uciekać, kiedy czuła się źle, to od wstąpienia do oddziału, wiernie się w nim trzymała, awansując nawet na stopień wicekapitana, co zawdzięczała swojej cierpliwości. Pochodząc ze starego, królewskiego rodu, nie pozostawało jej wiele opcji. Praprababcia dziewczyny, związała się z zamożnym obcokrajowcem z neutralnego Królestwa Hearth. Od wielu lat rodzina księcia próbował ulepszyć swoją magię za pomocą nauki, co ostatecznie udało im się dopiero na obczyźnie w Clover. Jednak nie każdy kolejny potomek umiał sobie radzić z trucizną w organizmie. Nazwisko Dichlorobenzen wzięło się od silnego związku chemicznego, mogącego z łatwością wykończyć swojego właściciela, jeżeli nie wykaże odpowiedniej siły woli. Zielonooka bez żadnych wątpliwości obwiniła ten środek za szaleństwo swoich nieżyjących już rodziców. Od kiedy ich straciła, pozostała na łasce jednej z gałęzi rodu Kira i pomimo swojej obecnej dojrzałości, nie umiała zerwać z nimi przymierza, chociaż czuła do nich jedynie szczerą niechęć. Nie chodziło nawet o protekcjonalny sposób, w jaki ją traktowali. Oni po prostu nie byli ludźmi. Przypominali pasożyty, całymi dniami wydając pieniądze na beztroskie życie, nie zwracając uwagi na nic innego. Dlatego stamtąd wybyła.
Postanowiła wstąpić do Zakonu Magicznych Rycerzy, aby ochraniać swojego brata i całe królestwo. Wiedziała, że wstępując do oddziału przepełnionego szlachtą, nie uwolni się od przeszłości. Chciała również na przekór wybrać najgorszy z zaproponowanych oddziałów, wiedząc, jak zrobi im tym na złość. Rękę podnieśli kapitanowie Szkarłatnych Lwów, gdzie urzędowało dwóch z jej kuzynów, Purpurowe Pawie, do których przyjęto kilka osób przed nią Vermilliona, również należącego do rodziny Królewskiej i Zielonych Modliszek. Dichlorobenzen nie przepadała za robakami, lecz to wydało się dziewczynie najlepszym wyborem. Jak niby ktoś tak niepoczytalny jak Kuba Rozpruwacz, miałby namawiać swoją podopieczną do rzeczy wydających się ''racjonalnymi''. Widziała w nim przyszłego sojusznika w swoim młodzieńczym buncie, co okazało się całkiem trafne. Dzięki swojemu spokojowi oraz zaciętemu charakterowi odnalazła się wśród modliszek, a przez kolejne dwa lata życia nie mogła narzekać. Niestety przez pewne wydarzenie ta radość również wyblakła, robiąc się jedynie szarą codziennością, pozbawioną światła. Dla brunetki czas przestał płynąć. Pogodziła się z beznadzieją, zamykając się w klatce swojej bezradności względem losu. Ten los chciał wbrew jej wiedzy to zmienić, tylko jeszcze o tym nie wiedziała.
Tego dnia jak zawsze obmyła twarz w pozłacanej misce, stojącej na komodzie z zadumaną miną. Sama urządzała swój pokój, przez co nie przypominał już bagnistej jaskini. Gdy go dostała w wielu szczelinach wilgotnych, kamiennych cegieł kryły się zarodki grzybni, a ściany gdzieniegdzie pokrywał mech. Kuba chciał zobaczyć, czy wbrew swojej dumy przyjmie takie lokum, a ona zawiodła jego oczekiwania, robiąc to bez słowa. Kapitan często chciał uprzykrzać życie dziewczyny, co niezbyt mu to wychodziło. Z czasem dał sobie spokój, szukając innej ofiary. Teraz w pomieszczeniu panował półmrok, spowodowany ciężkimi, fioletowymi zasłonami. Na ścianach zawiesiła liczne zielone dywany ze złotymi zdobieniami, wraz z namalowanymi przez nią hobbistycznie obrazami. Większość z nich nie przypominała niczego szczególnego. Były to ciemne pejzaże miejsc, istniejących jedynie w głowie kobiety. Po wytarciu się ręcznikiem rozczesała swoje długie, czarne włosy, robiąc cienki warkocz z połowy po prawej stronie, którym owinęła dookoła kok powstały z resztki całości. Zawsze pozostawiała parę pasemek, opadających na obojczyki. Ubrała się w złoto-zieloną sukienkę z ramiączkami, zakładając pod spód zielone leginsy do ud i cienką bluzkę z długimi rękawami tego samego koloru. W trakcie walki często do chodziło do starć również fizycznych, dlatego w ten sposób ochraniała swoje ciało przed niechcianym obnażeniem. Na biodrach zapięła skórzany, fioletowy pas z szablą przy boku oraz magiczną księgą z tyłu. Ze znudzoną miną zawiązała pantofle, aby w końcu opuścić swój pokój.
Zazwyczaj z nikim się nie witała. Na wszystkie ''dzień dobry'' odpowiadała kiwnięciem głową, zupełnie ignorując wszystkie inne zaczepki. W stołówce siadała przy stole, mając wrażanie, że znajduje się w głuchej pustce, pełnej nic nieznaczącego szumu, który ją uspokajał. Większość widząc jej nastrój, odpuszczała sobie z wszelkimi pytaniami o dzień czy humor, dlatego nie mówili nic. Inaczej miało się to ze sprawami służbowymi. Dichlorobenzen zachowywała się, jakby tylko to ją obchodziło, a o niczym innym nie chciała słyszeć. Rzadko była z kimkolwiek blisko, chociaż nie lubiła swojej samotności. Kiedy wpadła w ten stan, po prostu nie potrafiła już z niego wyjść. Nałożyła sobie losowe jedzenie, nie zastawiając się nawet, co je. Myślami odpłynęła daleko poza ten budynek, świat oraz wszystko, co przyziemne.
- Dzień dobry, nie przeszkadzam? - Zwrócił się do niej chłopak z brązowymi, spiczastymi włosami i poddenerwowaną miną, siadając w pobliżu wyższej stopniem koleżanki. Po jego głosie rozpoznała, że prawdopodobnie jest po porannej rozmowie z Kubą, a żadna z nich nie należała jeszcze nigdy do przyjemnych.
- Nie, Nix. Coś się stało? - Spytała chłodno, nawet na niego nie patrząc, do czego te już przywykł i nie czuł się tym w żaden sposób urażony. Zastanawiało go tylko, skąd zna imiona wszystkich członków oddziału, skoro nawet o nie nie zapytała.
- Kapitan chce Panią widzieć. - Wypowiedział uprzejmie, na co pokiwała głową.
- Ma zły humor?
- Trudno powiedzieć, ale chyba bywało gorzej. - Zaśmiał się cicho, jakby bał się, że mężczyzna to usłyszy.
- Dzięki.
Wstała od stołu, kierując się od razu do 'sali tronowej' Rozpruwacza. Brunet lubił w niej przesiadywać, rozkazując oraz gnębiąc swoich podwładnych z krzesła, przypominającego siedzisko samego Króla. Wbrew pozorom jego ogromne ego potrafiło ją bawić, a jeszcze bardziej w głębi ducha miała ubaw z min ludzi, biorących groźby z ust złotookiego za całkowicie poważne. Chociaż czuła do mężczyzny należyty respekt, to nigdy nie była przestraszona słowami, jakie wypowiadał. Psychopata związany przez łańcuchy prawa to naprawdę groteskowa postać, którą po pewnym czasie da się polubić. Jednak nie każdego. Zielonooka rzadko darzyła kogoś szczerą nienawiścią, ale była jednak właśnie taka osoba, zasługująca na to miano. Chęć unicestwienia tego człowieka, nieraz nawiedzała głowę dziewczyny w środku nocy, spędzając sen z powiek. Wracając do tego myślami, zacisnęła mocno pięści, wchodząc do przestronnego pomieszczenia, utrzymanego w kolorach jak szata tego oddziału.
- Benzen, wytłumacz mi, skąd to lenistwo wśród pierwszorocznych? - Rozłożony w tronie Kapitan Zakonu Magicznych Rycerzy, zaczął swoją nawijkę, kiedy tylko zobaczył swoją prawą rękę w progu. Miał dziś jak zwykle chwiejny, za to groźny ton głosu, a w swoje wypowiedzi wplatał kpiący śmiech. - Po ostatniej misji mam ochotę pochlastać ich żywcem. - To ostatnie wypowiedział, nad wyraz poważnie, na co zielonooka jedynie westchnęła, stając przed nim ze znudzoną miną.
- Co zrobili?
- Dostali wpiernicz od jakiegoś przypadkowego kolesia w czarnych bandażach na mordzie. Dasz wiarę? - Wypowiedział z rozbawieniem, połączonym ze złością, na co brunetka wzruszyła ramionami. Nie lekceważyła swoich kolegów, lecz przez obserwacje znała możliwości, jakie mieli. A mieli je słabe, po prostu w większości posiadali w sobie coś z drania, co Kuba uznawał za podstawę do rekrutacji.
- Znając ich, to nawet bym się tego spodziewała. - Te spokojnie słowa niesamowicie go rozjuszyły, więc wstał na równe nogi, grożąc jej palcem.
- Mogłabyś przynajmniej udawać zaskoczoną! Jesteś dla nich zbyt miła, potrzebują silnej ręki! Musimy ich pozabijać albo pociąć żywcem! - Wykrzyczał jak szaleniec, wytwarzając na swoich ramionach ostrza, jakby faktycznie zaraz chciał pójść i to zrobić. Dichlorobenzen wzięła to za absurd, bo jak przychodziło co do czego, to zachowywała się wrednie względem podwładnych, nie zabijając nikogo.
- Na jedno wychodzi. Wtedy nie będzie miał Pan ludzi. - Uśmiechnęła się ponuro, krzyżując ręce na piersi, co ostudziło zapał bruneta. Prychnął pod nosem, wracając na swoje siedzisko.
- Ilość nie równa się jakość. A jak już o jakości mowa, to masz misję. Przez niedyspozycję Twojego kolegi Parkinsona wyruszysz na nią razem z ochotnikiem ze Szkarłatnych Lwów. - Wydał się dość znudzony załatwianiem spraw tego typu i sięgnął po list, leżący na oparciu, który po chwili rzucił, aby opadł na dywan pomiędzy nimi.
- Nie ma problemu. - Przytaknęła dziewczyna, zastanawiając się, czy wcześniej wspomniany kolega będący w tym samym wieku co ona również dostał lanie od nieznanego sprawcy. To dopiero uważała za wstyd.
- Cesarz Magii próbuje pogodzić nasze oddziały, dlatego będzie też para z Czarnych Byków. Uważam to za zły pomysł, dlatego możesz ich pozabijać. Szczegóły masz w tym liście. - Dodał obojętnie, ale dla zielonookiej te słowa miały szczególne znaczenie. Słysząc tę nazwę, poczuła, jak jej serce przyśpiesza.
- A z jakimi Czarnymi Bykami tak dokładnie się wybieram? - Wypowiedziała bardzo spokojnie, chociaż w środku targały nią naprawdę różne emocje, całkowicie ze sobą sprzeczne.
- Ty myślisz, że ja to przeczytałem? Mam to gdzieś. - Kuba popatrzył na podwładną ze znudzeniem, wyczuwając jednak dziwną zmianę w manie, jaka otaczała dziewczynę.
- No tak, dziękuję. - Przewróciła oczami, podnosząc kopertę z herbem Cesarza Magii. Próbowała zachowywać się jak zawsze, ruszając dość wolno w kierunku wyjścia, żeby pod żadnym pozorem Kapitan nie przypomniał sobie, dlaczego nie jest odpowiednią osobą do tej misji.
- Benzen. - Wypowiedział w ostatniej chwili, na co odwróciła się z dziwnym wyrazem twarzy, nie umiejąc pohamować już dłużej swoich emocji. Widząc to, złotooki głośno się zaśmiał, pochwalając w pewien sposób mordercze zamiary wicekapitan. - Pamiętaj, że jesteś za nich odpowiedzialna. - Wypowiedział z rozbawieniem, na co ona zareagowała tym samym.
- Oczywiście. - Przytaknęła mu sarkastycznie, wychodząc, aby nie tracić więcej czasu.
Kiedy tylko przeszła przez korytarz, udała się do pobliskiego bagnistego ogrodu, łapczywie otwierając kopertę po drodze.
Szanowna Panienko Dichlorobenzen,
Wierzę, że niechęć pomiędzy oddziałem Czarnych Byków oraz Zielonych Modliszek można załagodzić, dlatego postanowiłem przydzielić wam wspólną misję. Zwracam się do Ciebie z prośbą, abyś pokierowała tą misją ze względu na Twoje wysokie stanowisko. Masz okazję się sprawdzić. Przy niedawno przejętej przez Królestwo Diamond wiosce, zaczynają znikać nasi poddani. Nie mamy pewności, ale istnieją poszlaki, sugerujące sprawcę. Podejrzewamy, że wróg posiada w pobliskich lasach laboratorium, gdzie ludzie poddawani są eksperymentom. Musicie zachować czujność i przedrzeć się na ich terytorium w celu uwolnienia naszych, jak też zniszczenia ewentualnych budynków. Dołączyłem do listu mapę, gdzie zostały zaznaczone potencjalne miejsca, w których mogą znajdować się bazy wroga. Wraz z Tobą wyznaczam Szanownego Parkinsona, a z Czarnych Byków towarzyszyć będzie wam Magna Swing oraz Luck Voltia. To ciężkie zadanie, jednak dzięki współpracy jesteście w stanie je wypełnić. Kapitan Yami otrzymał podobny list, a miejsce waszego spotkania również znajdziesz na mapie. Zbierzcie się tam jeszcze dzisiaj o godzinie dwudziestej.
Z wyrazami szacunku,
Julius Novachrono.
,,Magna Swing i Luck Voltia''. Na tych słowach limonkowe tęczówki skupiły się w szczególności, a kąciki ust dziewczyny powędrowały wyżej, niż w ostatnim czasie miały zwyczaj. Czekała tak długo na podobną okazję, dlatego trochę nie dowierzała. Zasłoniła usta dłonią, czytając list jeszcze raz w obawie, że to tylko umysł płata jej figle. W końcu upewniła się w zupełności, nie zauważając nawet pojedynczych łez, które mimowolnie uroniła. Przechodzący członkowie oddziału widząc ją, wydali się zdziwienie, jak i poruszeni. Rzadko kto wiedział o niej cokolwiek, dlatego nigdy by nie zrozumieli.
- C-coś się stało? - Spytał niepewnie En, zmartwiony tym, co mogło się stać.
- Nie, wszystko przebiega idealnie. - Odpowiedziała radośnie bez chwili zastanowienia, co było nietypowe. Spojrzała na kolegę z zadowoleniem, próbując powstrzymać drżące usta, które same nie wiedziały, czy mają się uśmiechać, czy wydąć w geście rozpaczy. - Nie mogłoby być lepiej. - Zapewniła go lekkodusznie, klepiąc go po ramieniu, na co zareagował z jeszcze większym zdziwieniem. Kiedy dziewczyna odeszła, za plecami mężczyzny wyrósł duży muchomor z ludzką twarzą, na której widniał grymas złości.
- Mówiłem, że kiedyś zwariuje przez to zamykanie się w sobie! Wszyscy otwórzmy się na ludzi! - Krzyknął dość głośno, wywołując panikę u właściciela, bojącego się, że Dichlorobenzen to usłyszała.
Jednak ona nie chciała słyszeć już nic więcej. Od kilku lat żyła tylko i wyłącznie dla zemsty, czekając na dowolną możliwość, aby zabić tę jedną osobę. Dlatego właśnie była taka szczęśliwa.
...........
Witajcie!
Na polskim Wattpadzie jest mało książek z Black Clover, dlatego chciałam stworzyć coś z tego uniwersum. Wiem, że Magna to średnio lubiana postać, ale za to moja ulubiona, przez co właśnie wzięłam go na warsztat. Mam nadzieję, iż pomimo to parę osób polubi moją opowieść i bardzo dziękuję, jeżeli dotrwaliście do tego momentu!
Tytuł ma być nawiązaniem do stanu główne bohaterki jak i związku chemicznego, będący częścią jej zdolności:
Związek egzogenny – związek chemiczny, który nie może być syntetyzowany przez określony organizm, a bierze udział w procesach biochemicznych przebiegających w nim, jako substancja pobrana z otoczenia np. przez układ pokarmowy.
Depresja egzogenna - to postać zaburzeń depresyjnych, do której doprowadzają czynniki zewnętrzne. Takimi czynnikami mogą być rozmaite sytuacje wywołujące znaczny stres u pacjenta, takie jak śmierć bliskiej osoby.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top