Filigia

Po tym jak rycerze znaleźli mnie w lesie, a później opatrzyli i nakarmili, razem z Aaronem i Tanu udaliśmy się w góry. Do mojej rodziny. Droga na miejsce zajęła nam ponad dwa tygodnie. Dzięki moim wyczulonym zmysłom i znajomości terenu z łatwością unikaliśmy niebezpieczeństw, a w szczególności innych smoków. Raz podróżowaliśmy w towarzystwie małego stada perytronów, które świetnie wyczuwały wszelkie zagrożenia. Razem z nimi przebyliśmy odcinek od lasu do gór, który ciągnął się pagórkowatymi równinami przez kilkadziesiąt kilometrów.

Niestety gdy dotarliśmy na miejsce i wspięliśmy się do jaskini, w której mieszkałam razem z rodziną, zastaliśmy tylko pustkę. Nie było śladu po smokach, czy ludziach. Żadnych ciał, śladu użycia smoczej broni. Kompletna pustka. Nie znalazłam też żadnej wiadomości. Gdy Trask zasugerował, że przenieśli się w bezpieczne miejsce miał nadzieję, że chociaż poinformują mnie gdzie się udali. Zostawią jakąś wskazówkę. Ślad. Cokolwiek. Niestety nie miałam żadnej poszlaki, nie podejrzewałam też gdzie mogli się udać. Nie chciałam dopuścić do sobie najgorszej myśli. Musieli żyć.

W drodze powrotnej spotkaliśmy się z Marą i Traskiem. Ten drugi zaproponował mi pójście z nimi i dołączenie do Rycerzy Świtu. Nie chcieli zostawić mnie samej w tym smoczym azylu. Ja też nie chciałam zostawać tu sama. Byłam stworzeniem stadnym, lubiącym obecność innych członków rodziny. Obdarzyłam też zaufaniem tę dziwną czwórkę ludzi, którzy zaprzestali wykonywać swoją misję, by mi pomóc. Polubiłam ich.

Dlatego też zgodziłam się wyjechać z nimi z Jaszczurzego Raju.

Dokładnie pierwszego czerwca po raz pierwszy oddaliłam się od domu dalej niż kiedykolwiek. Przeszłam przez mur okalający rezerwat, a następnie wsiadłam do małej, metalowej skrzyni, która uniosła nas w powietrze zupełnie jak smocze skrzydła.

Gdy wylądowaliśmy razem z Marą udałam się do "centrum handlowego". Pierwszy raz widziałam tak duże zbiorowisko ludzi. Rozmawiali o rzeczach, których nie znałam nawet nazwy. I każdy miał malutką i cienką metalową skrzyneczkę, w którą patrzył i coś pokazywał. Młodzi ludzie - nastolatkowie, jak wytłumaczyła mi Mara - ciągle dyskutowali o jakimś internecie i różnych rzeczach, które tam widzieli.

Nie miałam czasu bardziej wsłuchiwać się w ich rozmowy, które wydawały mi się całkiem ciekawe, ponieważ Mara zaciągnęła mnie do jednego ze sklepów i kazała wybrać wszystko to, co mi się podoba. Czułam się strasznie niekomfortowo wybierając wszystkie te bluzki i spodnie. Miałam wrażenie, że każdy na mnie patrzy i ocenia. Jeszcze gorzej było gdy moja towarzyszka pokazała mi butik z bielizną. Wiedziałam już co to jest i do czego służy. Dlatego byłam cała czerwona, gdy Mara co chwila przykładała mi do ciała różne komplety i oceniała je.

Z ulgą opuściłam więc centrum handlowe.

Naszym następnym przystankiem było lotnisko, z którego kolejną latającą machiną udaliśmy się do innego rezerwatu. Jak wytłumaczył mi Aaron miało się tam odbyć zebranie wszystkich rycerzy. Wtedy też miałam oficjalnie dołączyć do bractwa.

Żywy Miraż kompletnie różnił się od mojego domu. Było tam strasznie ciepło i wszędzie leżał piasek. Tylko przy rzece i innych zbiornikach wodnych widać było pojedyncze drzewa i inną roślinność kszaczastą. Zamiast w górach i jaskiniach, czy wielkich skalnych klockach ludzie mieszkali tam w piaskowych, trójkątnych piramidach - zigguratach.

Podobało mi się. Lubiłam ciepło i wszyscy dbali o to, bym się nie nudziła. Tanu pokazywał mi swoje eliksiry. Tłumaczył pochodzenie składników oraz skład receptur. Nauczył mnie kilku piktogramów, które były powszechnie używane w alchemii. Pozwolił także stworzyć własny eliksir. Z Traskiem natomiast przemierzałam rezerwat. Odwiedziliśmy krasnale, a także zbliżyliśmy się do gniazda ruka. Był to wielki ptak, który swoją wielkością spokojnie mógł konkurować ze smokiem. Na szczęście nie zwrócił na nas uwagi, ponieważ nie wyobrażałam sobie walki z tym monstrum. Byliśmy przy nim jak mrówki przy słoniu.

Z Marą natomiast ćwiczyłam. Kobieta codziennie biegała, a także trenowała na małej salce w Wielkim Zigguracie. Z początku ćwiczenia wydawały mi się skomplikowane i dziwne. Wolałam biegać niż gimnastykować się na macie. Szybko jednak zrozumiałam, że to nie jest tylko durne unoszenie nóg, czy brzucha. Zaledwie po tygodniu czułam, że moja kondycja zdecydowanie się poprawiła. Byłam w stanie pokonywać większe odległości gdy biegłam i nie dostawać przy tym zadyszki.

Najbardziej jednak podobała mi się muzyka, którą ten świat był wypełniony. Dźwięk gitary, perkusji, basu i wokalu dobrego zespołu sprawiał, że miałam ochotę siedzieć i tylko słuchać. Zasypywała Aarona toną pytań i prosiłam o pokejne płyty. Szybko załapałam jak włączać wieże i całymi dniami w piramidzie słychać było rocka lub pop, które czasem przecinał metal czy klasyka.

A to nie było wszystko co mógł mi zaoferować ten niesamowity świat, w którym się znalazłam. Przede mną było jeszcze mnóstwo nieodkrytych dziwactw. Przykładem były małe, metalowe skrzynki nastolatków, latające i jeżdżące machiny, internet oraz fast foody.

No i strasznie stresowałam się walnym zebraniem. Mieli się na nim pojawić wszyscy Rycerze Świtu. Oznaczało to, że w jednym miejscu zbierze się wielu niezwykłych i wpływowych ludzi.

Już od kilku dni trwały przygotowania. Sprowadzano różne potrawy, szykowano wielką salę, rozkładana była scena, kilka osób pracowało nad oświetleniem i nagłośnieniem. Cokolwiek to miało znaczyć. Trask miał pełne ręce roboty. Przez cały dzień ktoś, coś od niego chciał, miał jakąś ważną sprawę lub musiał się pilnie z nim skontaktować, przez co praktycznie w ogóle się nie widywaliśmy. Tanu i Mara też pomagali. Ich wiedza była imponująca. Potrafili wypowiedzieć się na każdy temat. Nie zdziwiło mnie więc gdy pewnego dnia, gdy do zigguratu przybył Agad - czarodziej, który uchodził za jednego z najważniejszych członków zakonu, ta dwójka została wezwana na specjalną naradę.

Zaraz po niej dobry humor w Żywym Mirażu trochę się popsuł. Każdy wyczuwał, że dzieje się coś złego, nie ma powodów do szczęścia. Jakby w powietrzu wisiała zapowiedź czegoś złego. Fatum. Nawet muzyka nie działa na nikogo. Łatwo było się domyślić, że wieści przyniesione przez Agada - czegokolwiek by nie dotyczyły - nie są dobre, a czekający nas wiec jednak nie odbędzie się w miłej atmosferze.

***

W pokoju, w którym się znajdowałam panował przyjemny przeciąg. Dzisiejszego dnia słońce zdecydowanie przesadziło, więc każdy cień, czy choćby najlżejszy ruch powietrza był na miarę złota. W tym momencie bardzo nie zazdrościłam pracownikom rezerwatu, którzy musieli w taką pogodę opuszczać chłodne komnaty.

Czekałam na Traska i Agada, którzy chcieli ze mną porozmawiać. Ten drugi - który wręcz onieśmielał mnie swoją postawą, wymową i mądrością - chciał poznać moją historię. W końcu nie codziennie spotyka się człowieka wychowywanego przez smoki. Zdarza się to tak rzadko, ponieważ zazwyczaj smoki z zasady nienawidzą ludzi i wszystkiego co z nimi związane. Mają nas za stworzenia niższego rzędu. Gorszy gatunek niewarty uwagi, ewentualnie zaliczający się do przekąsek.

Przynajmniej według słów większości poznanych przeze mnie osób.

- Wybacz, że musiałaś czekać - powiedział Trask, wchodząc i rzucając się na jedną z poduszek - Pozwolisz, że poleże.

Czarnoskóry mężczyzna oparł się wygodnie i zamknął oczy. Wyglądał jakby zaraz miał usnąć, ale zdawałam sobie sprawę, że prawdopodobnie w tej chwili jego mózg pracował na najwyższych obrotach. Trask rejestrował wszystko co działo się wokół niego, a następnie potrafił bardzo trafnie ocenić i podjąć decyzję.

- Miło mi cię w końcu poznać Filigio - odezwał się Agada, zajmując jedną z poduszek, swoją laskę ułożył wzdłuż kolan i oparł na niej ręce - Trask opowiedział mi trochę o tobie. Muszę przyznać, że twój przypadek jest co najmniej niespotykany.

- Nawet nie wie pan ile razy to słyszałam odkąd dołączyłam do rycerzy.

- Och nie zwracaj się do mnie per pan. Mów mi po imieniu. Jestem bardzo ciekawy twojej przeszłości. Zechciałabyś powiedzieć coś o swojej rodzinie?

Spełniłam życzenie Agada i streściłam mu historie mojego życia. Zaczęłam od najwcześniejszych wspomnień, a następnie opowiedziałam o rodzinie, o Kaliope, oraz o rodzeństwie. Starałam się jak najbarwniej opisać dzieciństwo, nie pomijając nawet wyglądu mojego posłania, czy ulubionego miejsca w jaskini. Skończyłam natomiast opisując atak, nie wspomniałam jednak o łzach w oczach Kaliope. Wydawało mi się to zbyt intymne.

Gdy moja opowieść dobiegła końca Agad milczał dość długo. Trask w ogóle się nie poruszał, co pozwoliło mi myśleć, że dowódca postanowił uciąć sobie drzemkę. Ja natomiast skupiłam się na jednej z zasłon, która lekko poruszała się na wietrze. Była fioletowa, a brzegi obszyte były złotymi wzorkami, kojarzącymi mi się z pustynią.

- Nie znam smoczycy o imieniu Kaliope - przemówił w końcu czarodziej - Szczerze to pierwszy raz słyszę to imię, a szczyce się tym, że w swoim czasie znane mi były wszystkie smoki. To jednak nic nie znaczy. Czasy się zmieniły, świat się zmienił. Stare smoki odeszły, a w ich miejsce przybyły nowe. Niemniej Kaliope musiała władać potężną magią.

- To znaczy? Co masz na myśli Agadzie?

- Translokacja... Znam tylko jeden przedmiot, który byłby w stanie przenieść cię w bezpieczne miejsce.

Na te słowa Trask podniósł się do pionu, a jego okulary przeciwsłoneczne zjechały mu z nosa.

- Czy to możliwe żeby translokator...

- Nie - szybko przerwał mu starzec, wstał on ze swojego miejsca i stanął w jednym z okien, a jego broda zaczęła się lekko poruszać - Kaliope nie mogłaby w jego posiadaniu. Jestem tego pewien. Nie mam pojęcia w jaki sposób ochroniła Filigie. Trzeba pamiętać, że nasza młoda towarzyszka zemdlała i nie pamięta dokładnie co się stało. Możliwe, że smoczyca rozgromiła atakujących, a następnie przeniosła ją w bezpieczne miejsce. A potem mogła wrócić, by bronić stada, ale coś poszło nie tak...

- Nie! - wstałam i wściekłym wzrokiem zmierzyłam Agada - Moje stado nie zostało zamordowane. Nie waż się tak sugerować!

- Spokojnie Filigio - Trask zarzucił mi ręce na ramiona - Nikt tego nie sugeruje. Jak Agad wspomniał nie wiemy co się stało, a mogło się stać bardzo wiele. Jedynym faktem jest, że twoje stado zniknęło.

Wzięłam kilka wdechów i spowrotem opadłam na poduszkę. Przy okazji poprawiłam kitkę, która przy każdej możliwej okazji postanowiła spadać mi z głowy.

- Trask nie ma racji. Zniknięcie twojej rodziny nie jest jedynym faktem.

- W takim razie co jeszcze nim jest? - mruknęłam mając już dość tej rozmowy.

- Zostałaś obdarzona Smoczą Wolą, moja droga.

Ton głosu Agada i zdziwienie na twarzy czarnoskórego kazało mi sądzić, że to coś ważnego i niesamowitego. Niestety ta nazwa nic mi nie mówiła.

- Przepraszam, ale co to jest Smocza Wola?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top