Czerwony Kapturek
Był sobie kiedyś niezwykle urodziwy młodzieniec. Jego jasne włosy lśniły jak złoto i okalały delikatną twarzyczkę niczym łagodne fale. Choć był już dorosłym mężczyzną, jego rysy nie stały się z wiekiem wyraźnie ostrzejsze. Lekko zadarty nos, pełne usta, delikatna linia szczęki, drobny podbródek, twarz w kształcie serca, drobny pieprzyk tuż pod lewym okiem i duże zielone oczy, okolone długimi, jasnymi rzęsami. Wszystko to odziedziczył po swojej matce. Tylko to, niewielką zrujnowaną chatkę i długi czerwony płaszcz. Niczego innego nie miała. Zostało po niej tylko tyle. Młodzieniec ukończył dwadzieścia wiosen i też nie miał nic. Tylko przeciekający dach nad głową, czerwony płaszcz, piękną twarz i delikatne, słabe jak na mężczyznę ciało. Matkę bowiem stracił, będąc jeszcze dzieckiem. Nie tęsknił jednak za nią od dawna. Choć niektóre związane z nią wspomnienia były radosne, darzył ją skomplikowanymi uczuciami. Nienawidził bowiem wszystkiego, co po sobie zostawiła. Nie potrafił jednak nienawidzić jej.
Młodzieniec spojrzał na wiszący na szafie, czerwony płaszcz. Kolor nieco już przyblakł. Nadal jednak przykuwał wzrok. Powinien. Taka była jego funkcja. Jednoznaczny i łatwy do zauważenia. Wulgarny i obcesowy. Sięgający niemal kostek, z dużym kapturem i szarą wstążką, którą można było zawiązać go tuż pod szyją. Nie był zbyt ciepły, a materiał nie należał do przyjemnych w dotyku. Nie był też jednak szorstki. Gdy był małym chłopcem, myślał, że płaszcz jest piękny. Jego matka zakładała go zawsze, gdy wychodziła wieczorami z domu. Wyglądała w nim pięknie. Była jednak tak urodziwa, że nawet w prostej, brudnej i zniszczonej sukni przyciągała spojrzenia. Gdy zostawiała płaszcz w domu, jej synek czasem potajemnie go przymierzał. Drobne ciało niemal całkowicie w nim niknęło. Chłopiec jednak uważał, że wygląda w nim równie zachwycająco, jak matka. Ponadto materiał zawsze pachniał jak ona. Teraz młodzieniec nienawidził czerwonego płaszcza. Nosił go jednak często i z wysoko uniesioną głową. Nie zamierzał bowiem uginać się pod ciężarem materiału. Tak jak wcześniej jego matka.
Rozległo się pukanie. Przerwało błogą ciszę i wytrąciło blondwłosego z zamyślenia. Był co prawda przygotowany na gościa, ale liczył, że jeszcze przynajmniej przez godzinę będzie mógł nacieszyć się samotnością. Nie miał wątpliwości, że dziś w nocy ktoś go odwiedzi. Nie wiedział tylko kto i kiedy konkretnie. To zawsze była niewiadoma, choć niekiedy miał pewne podejrzenia. Czasem nie przychodził nikt. To miało swoje wady i zalety.
Ostatni raz zaciągnął się dymem z drewnianej fajki i odłożył ją na niewielki stolik. Wypuścił dym i przeczesał dłonią jasne, blond fale sięgające mu podbródka. Zerknął na siebie w lustrze. Uznał, że wygląda przyzwoicie. Nie zamierzał zbytnio się wysilać. Miał na sobie sięgającą za kolano, białą koszulę nocną z długimi rękawami i raczej głębokim dekoltem. Była wykonana z dość przyjemnego w dotyku materiału. Dlatego lubił ją nosić. Miał też pewność, że jego niezapowiedzianemu gościowi nie będzie przeszkadzał tak niewizytowy ubiór.
Pukanie rozległo się ponownie. Tym razem było głośniejsze. Gość najprawdopodobniej zaczął się niecierpliwić. Młodzieniec wyszedł więc z sypialni, przeszedł przez główną izbę, podszedł do drzwi wejściowych i otworzył je bez krzty wahania. Nie zdarzyło się jeszcze, by kogoś nie wpuścił. Wiedział, że nie mógł sobie pozwolić na wybieranie i wybrzydzanie. Charakteryzował się bowiem silną wolą przetrwania. Silniejszą niż jego matki. A by przeżyć, potrzebował przede wszystkim pieniędzy. To od małych, metalowych krążków zależało czy następnego dnia będzie miał pełny żołądek. Czy przeżyje chorobę. Czy będzie miał siłę, by zarobić kolejne monety. Dlatego uśmiechnął się do gościa delikatnie i zapraszająco.
- Rouge no w końcu mi otworzyłeś. Już myślałem, że obejdę się dziś smakiem.
Mężczyzna, który stanął w jego drzwiach, był częstym gościem. Ponadto raczej miło widzianym. W porównaniu do innych odwiedzających jego dom nie sprawiał niemal żadnych problemów. Na imię miał Basile. Był dwa razy starszy, nieco zaniedbany i żonaty. Mógłby być jego ojcem. Młodzieniec zdawał sobie sprawę z tego, że to wręcz prawdopodobne i to stwierdzenie można by potraktować dosłownie. Nie znał bowiem swojego ojca. Mógł być to któryś z tutejszych mężczyzn równie dobrze, jak jakiś przejezdny. Był niemal kopią swojej matki, nie mógł więc sugerować się odziedziczonymi po ojcu cechami wyglądu. Mężczyzna, który go odwiedził, nie wyglądał jak ktoś, kto byłby z nim spokrewniony. Ciemnowłosy, ciemnooki, o dużym, krzywym nosie i wydatnej, porośniętej przyciętą na krótko brodą szczęce. Był mężczyzną średniego wzrostu, dość dobrze zbudowanym. Od młodości pracował fizycznie, co było po nim widać. Opalona, ogorzała skóra, dłonie pokryte bliznami i zgrubieniami. Całkowite przeciwieństwo delikatnego filigranowego młodzieńca.
- Byłem lekko zajęty.
- Niby czym? - Blondwłosy zignorował kpinę w głosie gościa.
- Przygotowaniami.
Mężczyzna uśmiechnął się. Nie serdecznie czy radośnie a lubieżnie. Młodzieniec nie odwzajemnił gestu, ale wpuścił przybyłego do środka. Zamknął drzwi, a dodatkowo zablokował je łańcuchem i przekręcił klucz w zamku. Jego gość tymczasem przeszedł przez niewielką główną izbę, która pełniła funkcję kuchni i jadalni, po czym wszedł od razu do jeszcze mniejszej sypialni. Młodzieniec ruszył za nim. W pomieszczeniu było dość ciemno i ciasno. Oświetlało je tylko kilka niewielkich świec. Tyle jednak wystarczyło, by wszystko było dobrze widoczne. A nie było tego wiele. Niewielki stolik, szafa, łóżko i pojedyncza półka. Wszystko stare i zniszczone, ale jeszcze spełniało swoją funkcję. W zamkniętej przestrzeni młodzieniec wyczuł delikatną woń alkoholu, której źródłem był nowoprzybyły. Nie przejął się tym zbytnio. Pomyślał, że może to wręcz zadziałać na jego korzyść. O ile właściwie wszystko rozegra.
- Czyżbyś dziś coś świętował Basile?
- Nic ci nie umknie czyż nie?
Miał racje. Młodzieniec był bystry i spostrzegawczy. To była jego główna broń i siła. To właśnie to utrzymało go przy życiu. Dzięki temu przetrwał tak długo. Wiedział jednak, że nie jest to coś, czym powinien się chwalić. Wróg nie powinien znać jego mocnych stron.
- Jebie od ciebie gorzałą na milę. Nie wiem, jak miałoby mi to umknąć.
- Uroczy jak zawsze.
- Więc? Była jakaś okazja?
- A była.
- Nie pochwalisz się?
Mężczyzna usiadł na łóżku, które zaskrzypiało pod jego ciężarem. Zdjął buty i odrzucił je pod szafę, na której wisiał czerwony płaszcz. Czuł się w tym miejscu swobodniej, niż gospodarz by sobie tego życzył. Młodzieniec nie mógł jednak stawiać granic. Gość był bowiem najważniejszy.
- Od przyszłego miesiąca mnie tu nie będzie. Przenoszę się. Do miasta.
Blondyn zaczął analizować, to co usłyszał i zastanowił się co zrobić, by jak najwięcej zyskać na tej sytuacji. Miała ona swoje plusy i minusy. A młodzieniec był oportunistą. To także pozwoliło mu przeżyć tak długo. Zbliżył się do swojego gościa i przysiadł na jego kolanach.
- A więc ci się powodzi. Dobrze to słyszeć. Chociaż przyznam, że jeśli wyjedziesz, będzie mi brakować twoich wizyt.
- Kłamiesz. - W głosie starszego wybrzmiało rozbawienie.
- Ja? Skąd taka myśl?
- Bo jesteś małą, kłamliwą dziwką Rouge.
Mężczyzna złapał go za podbródek i spojrzał prosto w zielone oczy. Nie zobaczył nic. Choć usta, ciało, drobne gesty i mimika ukazywały różne emocje, oczy młodzieńca pozostawały puste jak u lalki. Było tak niemal zawsze. Większość emocji Rouge udawał. A te szczere i prawdziwe skrywał i robił wszystko, by ich nie ukazać.
- Nie przeszkadza ci to.
- Masz rację. Nie przeszkadza.
Mężczyzna o imieniu Basile wsunął dłoń pod białą, nocną koszulę i dotknął nagiego uda młodzieńca. Sunął swoimi szorstkimi, brudnymi palcami po delikatnej skórze. Blondyn wyczuwał zniecierpliwienie mężczyzny. Uznał, że to dobrze, iż zawczasu się przygotował. Miał bowiem pewność, że wizyta nie będzie wcale aż tak przyjemna. Jednak nigdy takie nie były. Przyzwyczaił się do tego, choć zdecydowanie wolał gości o łagodniejszym temperamencie.
- To twoja ostatnia wizyta?
- Prawdopodobnie. Dlatego szybko dziś nie wyjdę. Chcę skorzystać ten ostatni raz. Mam nadzieję, że nikt nam nie przeszkodzi.
- Cóż Basile, nie zamierzam cię wypraszać... Jeśli cię na to stać.
- O to się nie martw.
Mężczyzna chwycił za złote loki i przyciągnął młodzieńca do siebie. Wpił się w jego pełne, miękki i zaróżowione usta. Brutalnie i bez krzty delikatności. Ten jednak już dawno do tego przywykł tak jak do zapachu alkoholu, bólu i poczucia upokorzenia. Odwzajemnił pocałunek, choć raczej oszczędnie i bez zaangażowania. Był to gest czysto mechaniczny, który w swoim życiu powtarzał setki o ile nie tysiące razy. Basile nie był nigdy zbyt delikatny, jednak alkohol sprawił, że stał się jeszcze bardziej grubiański niż zwykle. Jego dłonie wędrowały po drobnym ciele bez wyczucia, niekiedy wręcz sprawiając ból, gdy co jakiś czas chwycił za drobne ciało zbyt mocno. Do tego młodzieniec także jednak przywykł.
Mężczyzna w końcu stracił cierpliwość. Złapał filigranowego Rouge'a w biodrach i rzucił go na łóżko bez wahania i bez krzty delikatności. Nie zważał bowiem na jego wygodę, uczucia czy samopoczucie. Młodzieniec wyglądał jak śliczna laleczka i w głównej mierze tym właśnie był. Zabawką. Jednak nie w rękach dzieci a dorosłych mężczyzn. Był przedmiotem, który miał dać im uciechę. Nie był też na tyle cenny i nie do zastąpienia by ktokolwiek martwił się, że go zepsuje.
Nie inaczej było tym razem. Mężczyzna rozpiął i zsunął spodnie, uwalniając nabrzmiałą męskość. Złapał za materiał białej, nocnej koszuli i zadarł ją do góry, odsłaniając najintymniejsze miejsca Rouge'a. Młodzieniec nie odczuwał wstydu. Już od dawna go nie odczuwał. Przywykł do nagości. Własnej i innych. Poza tym jego ciało było tylko narzędziem. Nie miało znaczenia, kto je widzi, lub kto je dotyka. Basile robił to już wielokrotnie, a po nim i przed nim było wielu innych. Rouge wiedział też, że powtórzy się to jeszcze wielokrotnie z wieloma innymi.
Młodzieniec w pełni oddał swoje ciało temu mężczyźnie. Tak jak robił to przez kilka ostatnich lat z wieloma innymi. Rozluźnił się i czekał na kolejny ruch mężczyzny. Nie trwało to długo. Basile złapał blondyna za nogi, rozłożył je, po czym brutalnie naparł na niego i wszedł w niego jednym silnym ruchem. Młodszy nie wydał z siebie żadnego dźwięku, choć odczuł ból mimo wcześniejszych przygotowań. Starszy natomiast jęknął z rozkoszy, po czym bez wahania zaczął poruszać biodrami w sposób gwałtowny i wręcz zwierzęcy. Pomieszczenie zaczęło wypełniać wiele dźwięków. Skrzypienie łóżka, westchnięcia i jęki mężczyzny, oraz obsceniczne odgłosy wydawane przez dwa ciała złączone w wulgarnym akcie. Młodzieniec nauczył się ignorować dyskomfort, ból i obrzydzenie, a nawet potrafił czerpać z tego jakąś przyjemność. Przez większość czasu jednak udawał. Nauczył się udawać doskonale. Każdy ruch jego ciała, każdy odgłos, wszystko było zaplanowane. Mężczyźni bowiem lubili, gdy udawał. Lubili żyć w ułudzie na temat swojej sprawności w tych dziedzinach.
Gdy mężczyzna doszedł i wyjął swoją męskość z jego ciała, przez krótki moment młodzieniec poczuł się brudny. Odepchnął jednak te emocje. Czyniły go słabym. A ciało był przecież tylko narzędziem.
- Chyba będę za tobą tęsknić Rouge. Choć w mieście będzie pewnie na pęczki dziwek. Choć nie wiem, czy tak ładniutkich.
- W takim razie mam nadzieję, że pozostawisz mi po sobie dobre wspomnienia.
- Liczysz na moje pieniądze. - Basile nie był aż takim głupcem. Rouge wiedział jednak, że nie był też zbyt bystry.
- Na pewno miło będę cię wspominał, jeśli naszej ostatniej nocy pokażesz, jak hojnym potrafisz być człowiekiem.
- Jeśli sprawisz, że zapamiętam tę noc, to może i każę się hojny.
- W takim razie muszę się postarać.
Przez ostatnie lata nauczył się wiele. Wiedział jak sprawiać mężczyznom rozkosz. Jak namieszać im w głowie. Wiedział, co lubią. A tych, którzy odwiedzali go często, znał wręcz na wylot. Wiedział, czy wolą jak udaje, czy wręcz przeciwnie, wolą widzieć jego ból i gniew. Wiedział, czy lubią mieć pełną kontrolę, czy wolą by on ich obsłużył. Wiedział, czy lubią, jak robi to ustami, czy może preferują jeszcze inne usługi. Postanowił, że tym razem wyjątkowo się postara i wykorzysta wszystko, czego dowiedział się o tym mężczyźnie przez ostatnie kilka lat, przez które ten odwiedzał go co najmniej raz w miesiącu. W końcu potrzebował pieniędzy. Pragnął ich. Pieniądze dają szczęście. Dają wolność. Dają władzę.
***
W niewielkiej wiosce na skraju lasu żył sobie pewien niezwykle urodziwy młodzieniec. Na imię mu było Rouge. Choć jego uroda przywodziła na myśl niewinność i delikatność nie z tym kojarzył się mieszkańcom wioski. Uważano go za istotę brudną i niegodziwą. Był ponoć z natury obłudny, chciwy i rozwiązły. Płynęło to w jego krwi. Jego matka była bowiem nierządnicą. Gdy żyła przemierzała wioskę w czerwonym płaszczu, charakteryzującym jej profesję. Uwodziła mężczyzn i ściągała ich do swojego domu, by oddawać się im za pieniądze. Aż pewnego dnia, z którymś spłodziła bękarta. A ten okazał się dokładnym odbiciem matki. Niektórzy uważali, iż był gorszy. Piękniejszy i jeszcze bardziej nikczemny. Czy jednak naprawdę taki był?
Rouge przemierzał wioskę z wysoko uniesioną głową. Nie czuł wstydu. Nie zamierzał okazywać skruchy czy poniżenia. Mimo że wszyscy właśnie tego od niego oczekiwali. Także uwodził mężczyzn. Też sprowadzał ich do swojego domu. Jednym różnił się od matki. Ona pogodziła się ze swoim losem. Zmarła jako nikt. Pusta lalka, która przez lata żyła tylko po to, by dawać spełnienie mężczyznom. Rouge zachował w sobie resztki dumy. I pielęgnował w sobie nienawiść. Nienawidził ich wszystkich. Gardzili nim ale to oni sprawili, że był tym, kim był. To oni gardzili nim od chwili, gdy przyszedł na świat. To oni pluli na niego, rzucali w niego kamieniami, wyklinali go i to oni lub ich bliscy odwiedzali go w jego domu i plugawili jego ciało. Młodzieniec gardził nimi wszystkimi, nawet bardziej niż oni gardzili nim. Jednak ukrywał to głęboko. Był bowiem zbyt słaby, by coś zdziałać. Oczywiście nie każdego darzył równie negatywnymi uczuciami. Niektórych po prostu nie lubił. Innych nienawidził. Niektórym codziennie życzył najgorszego możliwego losu.
Dzisiejszego poranka opuścił swoją niewielką, starą chatę, by uzupełnić zapasy. Od dawna nie było go na targu, nie miał bowiem pieniędzy. Wczorajszej nocy zarobił jednak niezwykle dużo. A i nie miał już co włożyć do garnka. Potrzebował też kilku materiałów niezbędnych mu do pracy. Mieszkańcy wioski nie chcieli z nim handlować. Dlatego mógł liczyć tylko na obcych, którzy raz w miesiącu odwiedzali niewielką osadę, by sprzedać zazwyczaj marne resztki, które nie sprzedały się w miastach. To musiało mu jednak wystarczyć. Nie znali go. A nawet jeśli o nim słyszeli, nie interesowało ich nic poza jego pieniędzmi. Dlatego tylko u nich mógł kupić to, czego potrzebował, a czego nie mógł zdobyć w inny sposób.
Za każdym razem, gdy opuszczał dom, spotykał się z wrogością. Był kimś niegodziwym i brudnym. Gdy ich mijał, rzucali mu nienawistne spojrzenia, szeptali między sobą, ale i głośno mówili co o nim myślą. Czasem oblewano go wodą, ale i gorszymi płynami. Rzucano w niego zgniłym jedzeniem, ziemią, kamieniami i wszystkim, co wpadło w rękę. Większość mieszkańców wioski jednak po prostu go unikała. Ignorowali go. Udawali, że nie istnieje, mimo iż trudno było oderwać od niego wzrok. Choć był nierządny, obdarzony został twarzą piękną i łagodną. Byli jednak tacy, którzy okazywali mu wrogość otwarcie i agresywnie. Byli tacy, którzy chcieli się go pozbyć. Był cierniem w ich oku. Nie mogli znieść jego obecności. Jego istnienie uprzykrzało im życie. I nie powstrzymywali się. Działali. Nie udało się im jednak złamać jego ducha. Tu był teraz jego dom. Nie na zawsze. Obecnie miał jednak tylko to. Zbierał pieniądze, by uciec z tego miejsca. Chciał jednak zacząć na nowo. Potrzebował więc większej sumy. W nowym miejscu nie zamierzał bowiem parać się tą samą profesją. Jednak niektórzy mieszkańcy nagminnie uprzykrzali mu życie i utrudniali przetrwanie a więc i odejście.
Czasem problemy sprawiały mu żony jego klientów. Winiły go za wybory i czyny ich mężów. Choć przecież nie zaciągał ich mężczyzn siłą i do niczego ich nie zmuszał. Nie wyciągał też pieniędzy z ich kieszeni. Sami do niego przychodzili, korzystali z jego usług i płacili mu za nie z własnej woli. A później zazwyczaj do niego wracali. Również z własnej woli. To jednak Rouge był tym, który ponoć sprowadzał ich na złą drogę i kusił swoimi wdziękami. Byli również mężczyźni, którzy gardzili takimi jak on. Zwłaszcza, że robił coś, co według nich było dla mężczyzny największym możliwym upokorzeniem. Uważali go za kogoś gorszego. Nie zasługującego na szacunek. Oni bywali agresywni. Przez nich nie raz młodzieniec musiał powstrzymać się od pracy, by wyleczyć stłuczenia a niekiedy nawet złamania. Było jednak niewielu takich, którzy sprawiali mu poważne problemy i posunęliby się do czegoś niewybaczalnego. Takich było tylko kilkoro. To ich młodzieniec uważał za wrogów i to ich darzył niewyobrażalną wręcz nienawiścią. To im życzył losu gorszego niż śmierć. Była ich siódemka i każde z nich skrzywdziło go w sposób, którego nie mógł wybaczyć. Wiedział, że kiedyś się im odpłaci. To także musiał zrobić przed odejściem. Nie mógł bowiem zacząć od nowa, wiedząc, że ci żyją bez zmartwień.
Pierwszego z owej siódemki spotkał w drodze na targ. Zobaczył go w oddali rozmawiającego z kupcami. Dobrze zbudowanego mężczyznę w średnim wieku, o imieniu Jules. W jego ciemnych włosach pojawiły się już nitki siwizny. Był tutejszym myśliwym. Podobnie jak jego dwaj najbliżsi przyjaciele. Oni byli drugim i trzecim, ale nie było ich z Jules'em. Mężczyzna wydawał się zdrowy i zadowolony. Choć nie był już najmłodszy. Tak samo pozostała dwójka. Dziesięć lat temu, gdy on i jego towarzysze odwiedził jego matkę i nieusatysfakcjonowani jej pracą pochwycili złotowłosego chłopca, byli jeszcze w kwiecie wieku. Mieli koło trzydziestu wiosen. Jeden z nich miał już wówczas żonę i dziecko. Pod wpływem alkoholu i prowokowani przez siebie nawzajem skrzywdzili wówczas jeszcze niewinne dziecko. Nigdy nie wykazali skruchy. Korzystali nawet z jego usług, gdy zmuszony przez głód przejął płaszcz matki. Gdy zmarła nie miał nic. Jedzenie szybko się skończyło. Nie miał nic cennego, co mógłby sprzedać. A nikt nie wyciągnął do trzynastoletniego chłopca ręki. Nie zaoferowali mu nawet resztek ze swoich stołów. Woleli oddać je zwierzętom. A chłopiec i tak czuł się już wykorzystany. W końcu trzy lata wcześniej trójka mężczyzn rzuciła mu kilka monet po tym, jak wzięli go siłą.
Matka nigdy z własnej woli nie oddała synka, którego kochała i który był jedynym dobrem w jej życiu. Tamtego dnia mogła jednak tylko błagać i płakać, ale nie mogła sama powstrzymać rosłego mężczyzny a tym bardziej trzech. Młodzieniec pamiętał tę noc bardzo dokładnie. To wspomnienie wyryło się w jego pamięci. W tym dniu odebrano mu niewinność. Skradziono ją siłą. Była to pierwsza rana, którą mu zadano i która nigdy się nie zagoiła. Nie była też ostatnia. Za każdą Rouge planował się kiedyś odwdzięczyć.
***
Żył kiedyś mały chłopiec, który patrzył na swoją matkę z podziwem i miłością. Była dobra i łagodna. Miała piękny, melodyjny głos. Opiekowała się nim i często powtarzała, że go kocha. Uważał ją za najwspanialszą osobę na świecie. Gdy kończyła czesać swoje długie, złote loki sadzała go na kolanach i rozczesywała jego, identyczne, ale dużo krótsze. Gdy jedli wspólnie posiłki nakładała mu więcej, mimo że był dużo mniejszy. Gdy miał urodziny, przynosiła mu coś słodkiego, mimo że zawsze powtarzała, że nie mają pieniędzy. Gdy nie przyjmowała gości, pozwalała mu zasnąć w swoich objęciach i opowiadała mu ciekawe historie, by śniły mu się wspaniałe rzeczy. Gdy się skaleczył, całowała zranione miejsce i delikatnie opatrywała, śpiewając przy tym wesołe piosenki.
Chłopiec kochał matkę i z wiekiem niewiele się zmieniało, mimo że rozumiał coraz więcej. Słyszał, co mówią ludzie. Ponadto kobieta przyjmowała klientów w domu, nie zważając na obecność dziecka. A chłopiec był bystry i domyślny. Wiedział, co robi jego matka. Gdy przyjmowała gości, siedział w głównej izbie i bawił się zabawkami, nie zważając na hałasy. W końcu te wszystkie odgłosy słyszał od najmłodszych lat. Czasem zasypiał przy piecu, a gdy był starszy, wychodził na spacer. Była to jego codzienność. Rzeczywistość, w której żył i do której przywykł.
Nie uważał matki za złą osobę, choć tak o niej mówili. Dla niego była dobra. Troszczyła się o niego, mimo iż nie mógł dać jej nic w zamian. Musiała go karmić. Ubierać. Gdy był chory, kupowała dla niego leki. A jednak kochała go i bez wahania stawiała jego dobro nad własne.
Gdy miał dziesięć lat ludzie, których sprowadziła do domu, skrzywdzili go w sposób, który go zmienił. Płakała i przepraszała go. Widziała, że nie jest już tym samym, małym chłopcem. Przez pierwsze dwa tygodnie nie odezwał się ani słowem. Nie płakał. Milczał. Odciął się od świata. Całymi dniami bawił się zabawkami jednak bez odrobiny emocji. Wykonywał tylko zapamiętane mechaniczne gesty. Próbował wyprzeć wspomnienia tamtej nocy. Okazało się to niemożliwe. Jednak nie winił za to matki. Matka go kochała. Próbowała go obronić, ale nie mogła. I też bardzo cierpiała. Rozumiał to mimo tak młodego wieku. Rozumiał, że matka go kocha i nie chciała, by mu się to przydarzyło. Wiedział, że się za to obwiniała. Do samego końca.
Gdy miał trzynaście lat, zrobiła coś, za co pierwszy raz w życiu poczuł do niej nienawiść. Nigdy wcześniej nie pomyślał o swojej matce źle. Nigdy nie czuł przez nią smutku czy złości. Tym razem jednak zraniła go. Zraniła go do głębi. Umarła i zostawiła go zupełnie samego. Choć z czasem pogodził się z jej śmiercią i zrozumiał, iż nie może obwiniać matki za słabość jej ciała, nadal czuł gniew na myśl o tym, jak odeszła. W końcu nie musiało tak być. Na pewno można było temu zaradzić. Gdyby tylko ktoś spróbował jej pomóc.
Pewnego dnia chłopiec obudził się w ramionach swej ukochanej matki. Często budził się obok niej. Czuł jednak, że tym razem jest inaczej. Zaniepokoił się, nim jeszcze zrozumiał, co się dzieje. Dotknął twarzy kobiety i poczuł nienaturalne ciepło. Jego ukochana matka miała gorączkę. Próbował ją obudzić. Potrząsał nią, mówił do niej i prosił, by się do niego odezwała. Ta jednak nie otwierała oczu. Oddychała ciężko, a jej sen wydawał się niespokojny. Chłopiec długo płakał i próbował jakoś pomóc matce. Był dzieckiem, które nie wiedziało co robić. Owładniętym strachem i zagubionym. Matka była wszystkim, co miał. Nienawidzono go tak jak ją. Była więc całym jego światem.
W końcu panika nieco osłabła i zaczął myśleć, choć odrobinę trzeźwo. Zrozumiał, że jego kochaną matką zawładnęła jakaś niemoc i choroba. Chłopiec wybiegł więc z domu szukać pomocy. Boso w chłód nocy, nie zważając na nic. Pobiegł do domu, w którym mieszkała stara, mądra kobieta. Wszyscy w wiosce wiedzieli, że staruszka ma wiedzę o chorobach i o tym, jak je zażegnać. Wszyscy ja szanowali, każdy bowiem choć raz skorzystał z jej pomocy lub znał kogoś, komu uratowała życie. Pomagała każdemu. Chłopiec niejednokrotnie widział, jak rozdawała dzieciom słodkości. Nazywali ją babcią. Uśmiechała się do nich. A także do każdej mijającej ją osoby. Chłopiec bał się jednak do niej podejść. Teraz nie miał wyboru. Musiał poprosić ją o pomoc.
Gdy staruszka otworzyła drzwi, zaczął więc błagać o pomoc. Płakał i z trudem tłumaczył, jak cierpi jego droga matka. Bał się o nią. A staruszka była jego ostatnią nadzieją. Tylko ona mogła mu pomóc. Mówiono, że jest w stanie wyleczyć niemal każdą chorobę. Więc powiedział jej wszystko i z szacunkiem prosił, by uratowała jego kochaną matkę. Starucha patrzyła na niego tylko i zaciskała usta w wąską linię, aż nagle bez uprzedzenia zamknęła drzwi. Nie rozumiał, dlaczego to zrobiła. Przecież nie prosił o nic, co różniłoby się od próśb pozostałych. Nie obraził jej. Zrobiłby wszystko by się jej odpłacić. Ta jednak zatrzasnęła przed nim drzwi. Nie mógł się jednak poddać. Życie jego matki leżało na szali.
Chłopiec krzyczał i wołał, prosił, by powiedziała mu tylko, co ma zrobić, by pomóc matce. Nie odpuszczał, bo była jego jedyną rodziną i jedyną bliską mu osobą. Był tylko zrozpaczonym dzieckiem szukającym ratunku.
W końcu drzwi znów się otworzyły, ale zamiast otrzymać pomoc, na chłopca wylano wiadro pomyj. Staruszka zagroziła mu. Zagroziła, że go zbije. Że zawoła kogoś, kto go stąd pogoni. A jego kochającą matkę nazwała słowami tak obelżywymi, że znaczenie części z nich chłopiec poznał dopiero lata później. Wszystkie te określenia zapamiętał. Każde z nich. Zapamiętał, jak starucha nazwała jego kochaną matkę, która była w stanie zrobić dla niego wszystko.
Chłopiec wrócił do matki. Nie wiedział co robić, był jednak pewien, że nie powinien jej opuszczać. Nie chciał tego robić. Był przy niej bez przerwy przez trzy dni. Przez ten czas obudziła się kilkakrotnie, jednak głównie majaczała i płakała. Jej zdrowie się nie poprawiało. Wydawało się pogarszać. Przez trzy dni opiekował się nią. Nie miała jednak siły, by jeść, a i wody piła niezwykle mało. Gdy przychodził do niej jakiś gość, chłopiec prosił go o pomoc. Ci jednak natychmiast odchodzili. Nawet gdy płakał. Gdy błagał na kolanach. Gdy obiecywał, że się im odda, jeśli tylko pomogą jego dobrej matce.
Co noc kładł się obok niej i prosił, by wyzdrowiała. Aż pewnego ranka, gdy się zbudził, nie czuł już gorąca jej ciała. Było zimne i zupełnie nieruchome. Na początku chłopiec się ucieszył. Myślał, że jego kochana matka nie cierpiała już z powodu gorączki. Nie budziła się jednak. Chłopiec nie chciał dopuścić do siebie prawdy. Udało mu się na krótką chwilę wmówić sobie, że nie był to jeszcze koniec. Że jego matka wciąż była przy nim. W końcu go kochała i nigdy by go nie opuściła. Nieraz mu to mówiła. Obiecywała, że zawsze będzie przy nim.
Nie mógł jednak zbyt długo wypierać rzeczywistości. Następnego dnia zrozumiał, że jego matka naprawdę nie żyje. Jednak kolejne dwa spędził z nią, licząc, że się myli i kobieta jeszcze wyzdrowieje. Tak jednak nie było. Odeszła. Nikt jej nie pomógł, więc nie przetrwała choroby.
W końcu ktoś przyszedł i zabrał jej zwłoki. Nie dlatego, że było to słuszne. Nie chciano, by choroba rozprzestrzeniła się po wiosce. Chłopiec nie wiedział, co z nimi zrobiono. Nikt mu tego nie powiedział. A sam nigdy nie zapytał. Bał się tego, co może usłyszeć. Skoro bowiem nie szanowali jej za życia, na pewno nie szanowali jej też po śmierci.
Został sam. W starym, pustym domu. Przez pierwsze tygodnie spał wtulony w czerwony płaszcz matki, który wciąż pachniał jak ona. Jednak z każdym dniem zapach słabł, aż w końcu znikł. Nie płakał. Miał wrażenie, że wylał już wszystkie łzy. Miał ich dość. Smutek zamienił na inne emocje. Mniej bolesne, lecz bardziej destrukcyjne.
Chłopiec przez kolejne lata walczył o przetrwanie. Robił wszystko by przeżyć kolejny dzień, tydzień, miesiąc i rok. Zmienił się. Matka by go nie poznała. Zapewne rozpaczałaby nad tym, kim się stał. Pielęgnował bowiem w sobie wszystkie rany i rozdrapywał je na nowo. Nie chciał zapomnieć. Chciał pamiętać wszystko, co mu zrobiono. Nienawiść dawała mu siłę, by przetrwać.
***
Rouge lubił chodzić do lasu. Nie miał już matki, a dom był smutnym, przygnębiającym i pustym miejscem. Przebywanie w nim było bolesne. Szczęśliwe wspomnienia mieszały się z tymi bolesnymi. W tym miejscu zmarła jego kochana matka. Dręczyły go koszmary, a rzeczywistość była niewiele lepsza. W wiosce nie był mile widziany. Traktowano go tak jak niegdyś jego matkę. I choć zaczynał się do tego przyzwyczajać, wciąż nie był w stanie ignorować obraźliwych zaczepek oraz wzgardliwych spojrzeń i szeptów. Nie chciano go tam. Z lasu nikt go jednak nie przepędzał. Spędzał więc w nim całe dnie. Szukał jagód i grzybów. Spacerował. Zbierał kwiaty, które choć trochę rozweselały wnętrze jego domu. Kąpał się w rzece. Wchodził na drzewa i ganiał za małymi zwierzątkami. Dawało mu to nieco radości, która była mu niezwykle potrzebna. Zwłaszcza że przed zmrokiem wracał do domu, a po zachodzie słońca przyjmował klientów. Tak zaczęła wyglądać jego nowa codzienność. Rok po śmierci matki coś się w końcu zmieniło.
To był dar od losu, którego się nie spodziewał. Spędzał dzień tak jak zawsze. Samotnie błąkając się po lesie. Aż usłyszał piskliwy dźwięk i zaciekawiony odszukał jego źródło. W zaroślach znalazł szczenię. Jeszcze ślepe, ale głośno wołające o pomoc. Było inne. Tak jak on. Samotne. Tak jak on. Potrzebowało opieki. Tak jak on. Gdy na nie patrzył, widział kogoś takiego jak on. Zwierzę był jednak słabsze od niego. Bardziej bezbronne. Wiedział, że nie poradzi sobie samo. Nie miało przecież nikogo.
Zabrał je więc ze sobą pod osłoną nocy. Nie mógł pozwolić, by ktoś je zauważył. Nie był to bowiem pies. Chłopiec nie miał wątpliwości, że było to wilcze szczenię. Znalazł je przecież w lesie. Nie wiedział, co stało się z jego matką. Czuł jednak, że nie była taka jak jego matka. Wilczyca porzuciła swoje młode. Prawdopodobnie dlatego, że było inne. Miało sierść białą jak śnieg i oczy czerwone jak krew.
Chłopiec przez pierwsze dni podkradał mleko i sam karmił wilka za pomocą nasączonej nim ściereczki. Nie wiedział, czy to mu pomoże i czy zdoła go uratować. Zamierzał jednak spróbować. Spędził godziny na powolnym sączeniu mleka do jego malutkiego pyszczka.
Szczenię było słabe i wychudzone, ale przeżyło. A gdy zaczęło przyjmować inne pokarmy, nabrało znacznie na wadze i zaczęło wyglądać zdrowiej. Było żwawe, ale i coraz głośniejsze. Chłopiec wiedział, że nie może już trzymać go w domu. Wyniósł je więc do lasu. Znalazł tam odpowiednie miejsce na jego nowy dom. Dużą norę we wzgórzu. Miał pewność, że nie napada do niej deszcz, który mógłby utopić szczenię. Było w niej bezpieczne. Wyłożył jej wnętrze kocem i każdego dnia przychodził do swojego przyjaciela z czymś do jedzenia. Wydawał na wilka więcej pieniędzy niż na siebie. Był to jednak jego jedyny przyjaciel, który dawał mu wiele szczęścia. Pokochał go. A wilk odwzajemnił jego uczucie. Przywiązał się do chłopca i zawsze witał go radośnie. Nie nadał mu imienia, bał się bowiem, że go straci. Czuł, że gdy nada mu imię, nie będzie już odwrotu. Tracił wszystko, co kochał. Swojego wilczego towarzysza nie zamierzał stracić. Zamierzał go chronić.
Codziennie bawili się ze sobą. Wilk wyczuwał, gdy jego ludzki przyjaciel się zbliżał i czekał na niego przed norą, podekscytowany i szczęśliwy. Tylko ich dwójka. Byli przyjaciółmi już dwa miesiące, gdy do życia chłopca zawitał ktoś nowy. Ponownie był to dar od losu, którego chłopiec się nie spodziewał.
W wiosce nikt się do niego nie odzywał. Chyba że czegoś chciał. Lub zamierzał go obrazić. Aż pewnego dnia, gdy wracał do domu z zebranymi kwiatami w ręku, usłyszał dziewczęcy głos. „Gdzie zebrałeś takie piękne kwiaty" zapytała. Chłopiec nie odpowiedział. Nie wiedział bowiem, co powinien zrobić. W końcu nikt się do niego nie zwracał, a przynajmniej nie tak serdecznym tonem. Dziewczyna zachichotała i ponownie się odezwała. „Mowę ci odjęło? A może to sekret?". Nie miał wątpliwości, że mówi do niego. Nie rozumiał jednak, dlaczego do niego mówi. Odpowiedział. „Zerwałem je w lesie". Bo była to prawda, a nie wiedział, co innego miałby powiedzieć. Dziewczyna uśmiechnęła się i zaszczebiotała radośnie. „A więc mówisz. To wspaniale. Chcę wiedzieć więcej o tych pięknych kwiatach". Od tego się zaczęło.
Miała na imię Emma. Była niezwykle wesoła i wygadana. Miała kręcone rude włosy i setkę piegów na twarzy. Oczy miała ciemnobrązowe. Była rok starsza od Rouge i znacznie odważniejsza. Przez kolejne dni często do niego zagadywała. Aż w końcu ich krótkie pogadanki zmieniły się w długie rozmowy. Emma opowiadała mu o sobie. O tym, co lubi i czego nie lubi. Mówiła non stop. Uwielbiała to, a Rouge lubił słuchać. W końcu sam nie miał o sobie zbyt wiele do powiedzenia. Bo co miał jej powiedzieć? Nie miał rodziny. Nie miał przyjaciół. Całymi dniami chodził po lesie, rozmawiał z Emmą lub sprzedawał się temu, kto po to przyszedł.
Dni zmieniły się w tygodnie, a tygodnie w miesiąc. Chłopiec przestał odczuwać samotność. Miał już bowiem dwóch przyjaciół. Szczenię, które w końcu zdecydował się nazwać, a wybrał dla niego imię Blanche. Miał także wesołą i rozgadaną Emmę. Nie był już sam. Znów zaczął się śmiać. Powoli zapominał też o nienawiści. Po co bowiem złościć się i tkwić w goryczy, gdy możesz czerpać nieco radości z każdego dnia.
Emma często wypytywała Rouge, co robi całymi dniami w lesie. Zbywał ją lub udzielał wymijających odpowiedzi. W końcu Blanche był jego sekretnym przyjacielem. Nie chciał, by ktoś o nim wiedział, bo mogłoby mu to zagrozić. Emma była jednak jego przyjaciółką. Okazała mu wiele dobroci i życzliwości. A przyjaciele dzielą się sekretami. Poradził jej więc, by zabrała z domu kawałek mięsa przeznaczony dla zwierząt i zaprowadził ją do lasu. Zapewnił ją, że nie ma powodów do obaw. Ta z początku była niepewna. Była jednak odważną dziewczyną, ciekawską i zdeterminowaną.
Gdy zobaczyła wilka, wydawała się zachwycona. Była podekscytowana i zadawała wiele pytań. Blanche z początku niepewny szybko jej zaufał. W końcu przyprowadził ją jego ludzki przyjaciel, a temu ufał w pełni. Oboje bawili się z szczenięciem przez wiele godzin. Rouge był szczęśliwy, że dwójka jego przyjaciół się polubiła. A gdy wrócił do domu, czuł się lekko, jakby zrzucił z barków jakiś ciężar. Jego życie było trudne, ale w końcu miał coś, co go uszczęśliwiało.
Następnego dnia obudził się niezwykle wesoły. Mimo iż zaledwie kilka godzin wcześniej zmuszał się do czegoś, czego nienawidził. Potrzebował jednak pieniędzy. Robił to wszystko dla kogoś, kto był mu bliski. Ta myśl bardzo mu pomagała. Zamierzał kupić Blanche duży kawałek mięsa, ponieważ wilczek zaczął chudnąć. Rósł bardzo szybko, ale wciąż był mały i w pełni zależny od swojego ludzkiego przyjaciela. Rouge miał nadzieję, że wkrótce Blanche sam zacznie zdobywać jedzenie. Był w końcu wilkiem. Wciąż jednak tylko szczenięciem. Mimo że rósł niezwykle szybko. Na razie więc Rouge musiał mu pomagać. Nie przeszkadzało mu to a wręcz przeciwnie, sprawiało mu ogromną przyjemność i wiele radości. Opiekował się swoim przyjacielem, tak jak kiedyś jego kochana matka opiekowała się nim.
Z samego rana zabrał to, co odłożył dla małego wilczka i ruszył do lasu. Było jeszcze dość wcześnie jak na leśne wędrówki. Zazwyczaj wyruszał później, bliżej południa. Chciał już jednak zobaczyć przyjaciela i spędzić z nim więcej czasu. Czuł bowiem, że ostatnimi czasy nieco go zaniedbał na rzecz Emmy. Dlatego nie zamierzał zwlekać. Nie mógł już się doczekać, aż wtuli się w puszystą, białą sierść.
Gdy zbliżył się do lasu, zauważył, że ktoś z niego wychodził. Skrył się prędko za drzewami. Nie chciał bowiem zwracać na siebie uwagi. Wolał przemykać obok ludzi niepostrzeżenie. W ten sposób unikał nieprzyjemności. Tym razem zawahał się i zastanowił czy nie wyjść z ukrycia. Dostrzegł bowiem znajome rude włosy. Nadal jednak się ukrywał. Uznał, że tak będzie bezpieczniej. Jego przyjaciółka nie była bowiem sama.
Towarzyszyło jej dwóch chłopców. Rouge wiedział kim są, choć nigdy z nimi nie rozmawiał. Widział ich jednak kilkakrotnie, a więc ich rozpoznał. Byli to bracia Emmy, o których nieco mu mówiła, ale zapewniała Rouge, że ten nie chce ich poznać. Twierdziła, że sama nie lubi swych braci z wielu powodów. Obaj byli w zbliżonym do niej wieku. Jeden był rok starszy a drugi dwa lata młodszy. Śmiali się i rozmawiali głośno. Nie wyglądali, jakby się nie lubili. Chłopiec nie usłyszał, co mówili, ale z jakiegoś powodu poczuł niepokój.
Resztę drogi pokonał biegiem. Chciał zobaczyć swojego przyjaciela i upewnić się, że jest bezpieczny. Przedzierał się przez leśne chaszcze i zbaczał ze ścieżek byle by tylko prędzej dotrzeć do przyjaciela. Niepokój bowiem w nim rósł. Myślał o Emmie i o tym, dlaczego mogła skłamać na temat łączących ją z braćmi relacji. Chciał wierzyć, że był to tylko przypadek. Że trafił na chwilę, gdy byli wobec siebie wyjątkowo mili. Czuł jednak, że sam próbuje się okłamać. Czuł, że popełnił błąd.
Blanche nie żył. Leżał przed swoją norą, cały pokryty krwią. Ktoś rozbił jego głowę kamieniem. Ów kamień leżał obok, także cały pokryty krwią. Była wszędzie. Nie tylko głowa zwierzęcia została zraniona. Całe jego ciało było połamane i okaleczone. Krew była świeża, a ciało wilka nie zdążył jeszcze nawet ostygnąć. Chłopiec wykopał dół. Nie miał narzędzi. Zrobił to więc rękoma. Pogrzebał w nim przyjaciela. Uzbierał nieco kamieni i ułożył z nich niewielki kopiec. Nie wiedział, co więcej mógłby zrobić. Jego przyjaciel odszedł tak jak jego matka. Nie zapłakał jednak. Nie czuł smutku. Czuł zupełnie inne emocje.
Po powrocie do domu wyjął z szafy czerwony płaszcz i zasnął, wtulając się w niego, tak jak robił to kiedyś. A następnego dnia zaczął nową rutynę. Nie miał już po co chodzić do lasu. Stracił swojego przyjaciela. Przez cały ten czas miał tylko jednego. Młody wilczek był jedynym, kto naprawdę darzył go sympatią. Rouge rozumiał, co zaszło. Wszystko nabrało dla niego sensu. Rozumiał już, że był naiwny i stał się ofiarą. Emma nie była jego przyjaciółką. Emma nim gardziła. Emma go wykorzystała. Urządziła sobie rozrywkę z jego cierpienia. Ona i jej dwóch braci. Chłopiec to zapamiętał. I obiecał sobie, że kiedyś się im odpłaci. Nie zamierzał się jednak spieszyć. Wiedział, że przyjdzie odpowiedni moment.
***
Pewnego dnia większa grupa podróżnych pojawiła się w wiosce. Nie byli to goście zapowiedziani, ale ich przybycie bardzo uradowało osadników niewielkiej wioski. Przynieśli bowiem wieści z innych okolic i urozmaicili nudne i monotonne życie tutejszych. Owa grupa przemierzała kraj, szukając odpowiedniego miejsca na nową osadę. Ponad dwa tuziny ludzi postanowiło zatrzymać się na noc u gościnnych mieszkańców niewielkiej wioski. Zostali przywitani z otwartymi ramionami, odpowiednio ugoszczeni, a nawet nakarmieni. Tego dnia w wiosce było niezwykle głośno i wesoło.
Rouge nie zamierzał dawać schronienia podróżnym, jednak zdecydowanie był chętny, by ich nieco ugościć. Wyczuł, iż to dobra okazja na większy zarobek. Włożył czerwony płaszcz i upewnił się, by choć kilkakrotnie znaleźć się w zasięgu wzroku nowoprzybyłych. Spoglądał na nich swoimi pięknymi, zielonymi oczami, rzucał przelotne uśmiechy i przyciągał ich spojrzenia, wzbudzając zainteresowanie. Nie musiał ich nagabywać. Wiedział, że jeśli będą zainteresowani, sami do niego przyjdą.
Wśród tutejszych siał tym zgorszenie. Mieszkańcy wioski jasno dowali mu do zrozumienia, jak bardzo nie podoba się im jego obecność, zwłaszcza gdy ci przyjmowali przejezdnych. Wiedzieli, że młodzieniec poluje na podróżnych, próbuje ich uwieść i nakłonić do złego. Nie mogli jednak wiele zrobić oprócz przekazywania okropnych plotek, ale i faktów na jego temat. Ich słowa niewiele jednak zdziałały. Mężczyźni byli zmęczeni podróżą, zestresowani oraz od dawna nie mieli możliwości nacieszyć się bliskością pięknego ciała, a więc chętnie skorzystali z danej im możliwości. Jeszcze nim zaszło słońce, jeden z nich podszedł do niego, a po godzinie opuszczał jego chatę zadowolony i z lżejszą sakiewką. Wieczorem przyszedł jeszcze jeden a nocą dwóch.
Rouge przeliczył to, co zarobił i położył się spać wyjątkowo z siebie zadowolony. Ostatnimi czasy pieniądze do niego lgnęły. Od dawna nie powodziło mu się tak dobrze. Wiedział, że postępował nieco ryzykownie i był wyjątkowo niedyskretny. Świadomie podejmował ryzyko. Wzburzył mieszkańców swoim dość obcesowym zachowaniem. Było to dla niego oczywiste. Słyszał ich słowa i widział ich reakcje. Wiedział, co o nim sądzą. Ich opinia nie miała jednak dla niego znaczenia, widział bowiem, że nie mogą myśleć o nim gorzej niż już myślą. Liczyło się dla niego tylko to, ile pieniędzy może zarobić, a to iż przy okazji zdenerwuje kogoś pruderyjnego, nie miało żadnego znaczenia. Rouge myślał tylko o sobie. Musiał. Poza tym nie miał kim się przejmować. Nie miał tu nikogo. Miał tylko siebie i tylko o swoim dobru myślał. Mieszkańcom wioski nie był nic winien. Nie dali mu nic, ale odebrali wszystko.
Młodzieniec nie zdawał sobie jednak sprawy, że jego obecność w wiosce stawała się coraz poważniejszym problemem dla większej grupy mieszkańców. Wzgarda zmieniła się z czasem w głęboką pogardę. Zaczęto nawet obwiniać go za to, na co nie miał wpływu. Nie mówiono mu tego wprost, jednak między sobą mieszkańcy rozpowiadali najróżniejsze kłamstwa. Zrzucano na niego wszystkie winy, jakoby przynosił nieszczęście. A gdy bez krzty wstydu paradował w wulgarnie czerwonym płaszczu po wiosce, podczas gdy porządni mieszkańcy przyjmowali podróżnych, sprawił, że wielu postanowiło posunąć się w końcu do ostateczności.
Rouge nie zdawał sobie sprawy z tego, że coś się zmieniło. Że mieszkańcy w końcu postanowili dać się ponieść nienawiści. Poszedł spać, a rankiem obudził się, umył, zjadł i wyruszył do lasu, by nieco uzupełnić swoje zapasy. Zrobił to, co robił niemal zawsze. W końcu dla niego był to zwykły dzień. Niczym nieróżniący się od poprzednich. Nie zdawał sobie sprawy z tego, iż jego sąsiedzi mieli już dość jego obecności. I że podjęli drastyczne kroki.
Młodzieniec wrócił z lasu po kilku godzinach. Nie znalazł zbyt wiele. Nie wprawiło go to jednak w gorszy nastrój. Zamierzał nacieszyć się nieco chwilą spokoju i słodkim smakiem jagód, które uzbierał. Chciał położyć się w swoim starym, zniszczonym i niewygodnym łóżku i porozmyślać o przyszłości, która miała być lepsza. Nie potrzebował wiele. Choć w głębi serca pragnął czegoś więcej, chwilowo potrafił cieszyć się małymi rzeczami. Takimi jak powrót do domu po długim i męczącym spacerze. Nie miał już jednak domu.
Z niewielkiej chatki zostały marne szczątki. Młodzieniec nie spodziewał się, że posuną się do czegoś takiego. W końcu było to nieco ryzykowne. Mogli zaprószyć ogień. Chata stała jednak nieco na uboczu, zaryzykowali więc i spalili ją doszczętnie. A także wszystko, co znajdowało się w środku. Nie zabrali nawet tego, co można by jeszcze jakoś wykorzystać. Zapewne dlatego, że wszystko, co należało do młodzieńca w czerwonym płaszczu, uważali za zbrukane. Nie chcieli dotykać niczego, co do niego należało.
Młodzieniec przez chwilę przyglądał się zwęglonym resztkom, z których wciąż unosiły się resztki dymu. Nie zaskoczyło go to, co zobaczył. W pewnym sensie spodziewał się, że coś takiego może się kiedyś wydarzyć. Liczył jednak, że spędzi w starej chacie jeszcze jedną lub dwie wiosny. W końcu aż tak się nie wychylał. Próbował tylko przeżyć, a nie dano mu innej szansy na zarobek. Jego pierwszy klient przyszedł do niego sam, nim jeszcze chłopiec zaczął nosić czerwony płaszcz. Nalegał, by mu się sprzedał. A chłopiec to zrobił, bo był głodny. Sami chcieli, by zastąpił matkę. Mężczyźni sami go nagabywali. A gdy zaczął ustalać konkretne ceny, zasady i nie krył się z tym, że zaczął się sprzedawać, nagle budził zgorszenie. On, a nie mężczyźni, którzy wykorzystali jego desperację. Nie mężczyźni, którzy wykorzystywali dziecko. Zaakceptował swój los. Chciał opuścić to miejsce, gdy tylko uzbiera wystarczająco środków. Nie dano mu jednak takiej możliwości.
Wszedł do tego, co zostało z jego chaty i odnalazł miejsce, gdzie pod podłogą trzymał zaoszczędzone pieniądze. Nic tam nie znalazł i miał pewność, że pieniędzy nie odzyska. Mieszkańcy na pewno rozdali je już między sobą lub zatrzymał je ten, który je znalazł. Nie przeszkadzało im, że to pieniądze z nierządu. To także nie zaskoczyło młodzieńca. Wiedział, że wszyscy są hipokrytami. Nienawidzili go, bo kimś pragnęli gardzić. Pragnęli kogoś, kto sprawi, że będą patrzeć w lustro i myśleć, że są lepsi. Młodzieniec zastanawiał się, co zrobią żony tych brutalnych i obleśnych mężczyzn, gdy jego nie będzie i same będą musiały zaspokoić ich potrzeby. Nie było mu ich szkoda. Liczył, że los im odpłaci.
Młodzieniec rozmyślał nad tym, co powinien teraz uczynić. Musiał nagle zmienić swoje plany. W końcu wszystko przepadło. Nie miał nic poza tym, co właśnie nosił na sobie. Zniszczone, skórzane buty, skarpety, bielizna, spodnie, pas, koszula i czerwony płaszcz. To niewiele. Zwłaszcza że zaczynała się jesień, a wszystkie jego ciepłe ubrania spłonęły. Miał jeszcze niewielki nożyk i koszyk, tylko to zabrał ze sobą do lasu. Wpatrywał się w resztki jego dobytku i nie czuł zbyt wiele. Dominowała irytacja. Był zmęczony. Chciał tylko położyć się w łóżku i zjeść trochę jagód.
W końcu odetchnął ciężko i wyszedł z pogorzeliska. Niewiele mógł zrobić, ale coś musiał. Wiedział, że jeśli nie odejdzie stanie się coś gorszego. Nie mieli już czego mu odebrać poza życiem. A i do tego byli zdolni. Rouge nie uważał się za moralnie lepszego. Uważał się za człowieka raczej niegodziwego. Też był zdolny do wszystkiego. Jednak względem tych, którzy sobie w jego mniemaniu zasłużyli.
Ruszył przez wioskę z wysoko uniesioną głową. Jakby nic się nie stało. Jakby to, co mu zrobili, nie miało większego znaczenia. A jego sąsiedzi pluli na ziemię, gdy ich mijał. Wykrzykiwali groźby. Mówili mu, że ma odejść i straszyli tym, co mu zrobią, jeśli wróci. Ktoś rzucił kamieniem. Nie skrzywił się, nawet gdy ten uderzył go w ramię. Młodzieniec dalej szedł dumnie i nie zamierzał uginać się pod ich spojrzeniami i słowami czy nawet ciosami. Nadal zamierzał jakoś odpłacić się za wyrządzone mu krzywdy. Nie wiedział jeszcze, jak to zrobi. Musiał bowiem zmienić swoje plany.
Ruszył w stronę lasu. Dla kogoś takiego jak on trakt był bardziej niebezpieczny niż dzicz. Z wielu powodów. Musiałby zapewne oddać się każdemu mężczyźnie, którego by mijał. Bez zapłaty. Jego czerwony płaszcz zwracałby uwagę i od razu zdradzałby jego profesję. A wolał mieć go na ramionach, dawał bowiem choć odrobinę ciepła. Wiedział, że wielu skorzystałoby z okazji. Ponadto podróżowanie samemu zawsze było niebezpieczne. Zwłaszcza dla kogoś słabego i o niezwykłej urodzie. Nie przejmował się potencjalnym gwałtem, lecz wizja śmierci lub niewoli nieco go niepokoiła. Nie miał też pieniędzy, by zatrzymać się w gospodzie czy kupić strawę. Przy trakcie nie miał co liczyć na znalezienie owoców, orzechów czy grzybów. A w lesie nie było ludzi, było jednak pod dostatkiem jedzenia, o ile potrafiło się go szukać. Nie bał się dzikich zwierząt, które mógłby napotkać. Wiedział, że rozsądniej jest bać się ludzi. Dzicz także go nie przerażała. Przez wiele lat żył sam. Widział więc jak przetrwać. Znał się też na kierunkach i na tym, jak je rozpoznawać. Droga przez las wydawała się więc oczywistym wyborem. Wiedział, w którą stronę iść. Gdy wyjdzie z lasu, w końcu dotrze do jakiejś drogi. Wtedy pomyśli co zrobić dalej.
***
Piękny i delikatny, przypominający porcelanową laleczkę młodzieniec wyglądał nie na miejscu pośród drzew, mchu, błota i dziewiczej przyrody. Wydawał się na to zbyt delikatny. Były to jednak tylko pozory. Młodzieniec miał bowiem ogromną wolę przetrwania, był pomysłowy i nie bał się pobrudzić sobie rąk. Owszem jego ciało było dość słabe, jednak nie ograniczało go tak bardzo, jak większość by się spodziewała. Jego ciało przeszło wiele. Nosiło wiele ran i choć nie zostały po nich blizny, to pamiętało ból, sińce, złamania i ogromny wysiłek.
Filigranowy młodzieniec przemierzał las przez cztery dni. Szło mu to dość sprawnie. Zbierał po drodze wszystko, co było jadalne, by mieć prowiant na później. Najciężej było z wodą. Nie miał bukłaka, do którego mogły zebrać większą ilość. Tak więc nie mógł zaspokoić pragnienia, wtedy kiedy tego potrzebował. Musiał więc liczyć na to, że znajdzie jakieś źródła a te nie były zbyt częste. Jego sytuacja nie była jednak beznadziejna. Zbierał dużo leśnych owoców, które były soczyste i jako tako łagodziły pragnienie. Nocami rozpalał niewielkie ognisko, by nieco się rozgrzać i odpocząć. Budował bardzo prowizoryczny szałas, by ochronić się przed wiatrem i nieco ukryć. I tak dzień w dzień. Był zmęczony, obolały, brudny i znudzony. Brakowało mu też dotychczasowej determinacji. Nie czuł się jednak źle.
Był po prostu znużony i lekko podirytowany. Musiał zaczynać od nowa, ale nie tak jak planował. Musiał zrezygnować też ze swoich postanowień. Miał odpłacić się mieszkańcom wioski, tymczasem na razie z niej uciekał z podkulonym ogonem i bez grosza przy duszy. Dni spędzone w lesie były ciężkie, ale nie cięższe niż te spędzone w wiosce. Przynajmniej przy obecnej pogodzie. Deszcze a tym bardziej śnieg mogłyby znacząco obrzydzić mu pobyt w sercu puszczy.
Rouge był pewien, że kieruje się w dobrą stronę. Musiał tylko iść dalej by trafić do drogi a później do jakiegoś miasteczka. Z wioski mogliby go wygnać. Jednak w mieście czy nawet miasteczku powinien znaleźć jakiś kąt. Oczywiście oznaczałoby to powrót do sprzedawania swojego ciała. Ponadto w większych miastach nie było to takie łatwe. Tam musiałby płacić za możliwość handlu własnym ciałem. Było to dla młodzieńca irracjonalnie i nie zamierzał się na coś takiego godzić. Nikt nie będzie wzbogacał się na jego upokorzeniu. Przez tyle lat nauczył się czerpać ze swojej pracy satysfakcje. Myśl, że mężczyźni oddawali mu czasem pieniądze, których nie powinni mu oddawać, była na swój sposób przyjemna. Byli w jego oczach dość żałośni. Bogacił się na ich słabościach. Tymczasem gdyby zaczął sprzedawać swoje ciało w mieście, to ktoś trzeci bogaciłby się kosztem jego i kupujących go mężczyzn, a Rouge dostałby z tego jakieś ochłapy. Nie wiedział więc, co powinien począć. Dużo nad tym rozmyślał, jednak do tej pory nie wpadł na właściwe rozwiązanie. Miał jeszcze co prawda czas. Według swoich szacunków pokonał dopiero nieco ponad jedną trzecią puszczy.
Podróż mijała spokojnie do dnia czwartego. Wtedy coś się zmieniło. Młodzieniec miał wrażenie, że nie jest już sam. Dyskretnie rozglądał się po okolicy, ale nie dostrzegł niczego ani nikogo. Brał pod uwagę, iż może jakiś tutejszy drapieżnik próbuje zbadać sytuacje i ocenia, kim jest ten dziwny intruz, chodzący na dwóch nogach. Dziwne uczucie w końcu minęło, więc na powrót poczuł się spokojniej. Aż do momentu, gdy dostrzegł coś między drzewami. Znajdowało się to na zachód, a on zmierzał na północ, zdecydował się jednak nadłożyć drogi.
Im bliżej był, tym lepiej dostrzegał szczegóły. Był to budynek. Drewniana chata. Niewielka i stara. Rouge w pewnym momencie się zatrzymał. Musiał przemyśleć co dalej zrobić. W końcu nie wiedział, co może go czekać, jeśli jeszcze bardziej się zbliży. Ostatecznie doszedł do wniosku, że ma niewiele do stracenia, a kto wie, może na tym zyska. Rozglądał się wokół, ale nie dostrzegł żywej duszy. Poczuł się więc pewniej. Gdy dotarł do budynku, próbował zajrzeć przez okno, ale to miało zamknięte od wewnątrz okiennice. Niepewnie zapukał w drewniane drzwi, nikt mu jednak nie odpowiedział.
- Jest tu ktoś?!
Nikt nie odpowiedział. Młodzieniec rozejrzał się jeszcze raz, ale nikogo nie dostrzegł. Ostrożnie chwycił klamkę i spróbował otworzyć drzwi i ku jego zdumieniu nie stanowiło to żadnego problemu. Jego ruchy były powolne i uważne, nic się jednak nie wydarzyło. Wszedł więc do środka. Wewnątrz panował bałagan, dlatego początkowo młodzieniec myślał, że miejsce to jest opuszczone. Szybko jednak dojrzał wyraźne i jednoznaczne oznaki, że ktoś tu jednak mieszka. Główna izba była średniej wielkości. Przy palenisku leżały sztaby drewna, gotowe by je wykorzystać. W części kuchennej znajdowało się świeże jedzenie. Owszem było tu brudno, jednak kurz nie uzbierał się na powierzchniach takich jak szafki kuchenne czy stół, które najwyraźniej były często używane.
Rouge ostrożnie przeszedł przez izbę i zajrzał do kolejnej, której nie oddzielały drzwi. Okazała się sypialnią. Znajdowało się w niej łóżko, szafa i kufer. Trzecia izba oddzielona drzwiami okazała się czymś w rodzaju małego składziku. Młodzieniec wahał się przez krótką chwilę, po czym podjął decyzję.
Zaczął przeszukiwać pokoje w poszukiwaniu czegoś przydatnego. Zaczął od sypialni. W szafie znalazł kamizelkę z futra. Była o wiele za duża, ale nie zamierzał wybrzydzać. Zabrał też jedną cieplejszą koszulę oraz znalezione w kufrze rękawice. Znalazł w nim też kilka innych ciekawych rzeczy. Najbardziej zainteresował go nóż myśliwski z pochwą, którą łatwo można było przyczepić do paska. Tak też zrobił. Poza tym wypatrzył kilka monet, które może i wiele warte nie były, ale lepsze to niż nic. Zabrał też krzemień i piersiówkę. Nie był to bukłak, ale także nie narzekał. W składziku nie znalazł nic ciekawego. Za to w głównej izbie znalazł dużo suszonych owoców i suszonego mięsa. Spakował do kosza połowę. Uznał, że tyle wystarczy mu na kilka dni, nawet jeśli nie będzie zbierał nic na bieżąco. Jeszcze ostatni raz rozejrzał się po chacie, po czym prędko z niej wyszedł i ruszył w dalszą drogę.
Zdecydowanie mieszkał w niej mężczyzna. A sugerując się rozmiarem ubrań, można było wywnioskować, iż mowa o dobrze zbudowanym mężczyźnie. Dlatego Rouge narzucił sobie bardzo szybkie tempo. Chciał jak najbardziej oddalić się od dziwnej chaty pośrodku lasu. Odpuścił sobie przerwy i próbował pokonać swoje ograniczenia. W pewnym sensie mu się to udało. Szedł, mimo że słaniał się na nogach.
W końcu zdecydował, że to koniec na dziś. Słońce zaczynało zachodzić. Nie rozpalał ogniska. To zdradziłoby jego położenie, a nie wiedział, czy mężczyzna, którego dom obrabował, właśnie go nie szuka. Dlatego po prostu założył ukradziony kubrak, co pozwoliło mu się nieco ogrzać. Zjadł trochę jagód i korzonków oraz dwa plastry suszonego mięsa, po czym udał się na spoczynek. Tym razem odpuścił szukania gałęzi na do budowy schronienia i położył się całkowicie odkryty. Nie wynikało to z lenistwa. Wiedział, że to nieroztropne jednak nie było już na to czasu. Słońce zaszło, a po ciemku mógł gdzieś zabłądzić. Szałas z gałęzi i tak przed niczym by go nie ochronił, co najwyżej mógł ukryć go do pewnego stopnia. Musiał jednak z tego zrezygnować
W lesie panowała wyjątkowa cisza. Księżyc był w nowiu, a więc mrok był gęsty. Czas mijał, a młodzieniec spał spokojnym snem. Był niezwykle zmęczony, więc sen przyszedł szybko i bez większych problemów. Młodzieniec go potrzebował. W końcu następne dni nie miały być łatwiejsze. W tej chwili mógłby spać nawet na gwoździach, aby tylko mógł porządnie odpocząć.
Drapieżnik uznał to za właściwy moment. Od pewnego czasu obserwował młodzieńca, ale nie zamierzał się zbytnio zbliżać. Nie chciał, by ten go zauważył. Teraz jednak mógł zacząć działać. Wyszedł z ukrycia i zbliżył się do bezbronnego, śpiącego chłopaka. Poruszał się ostrożnie i bezszelestnie. Każdy krok był przemyślany. Miał w tym doświadczenie. Był doskonałym łowcą. Zatrzymał się przy śpiącym młodzieńcu i przyjrzał mu się dokładniej. Dla drapieżnika blondyn był jak bezbronna sarenka nieświadoma zagrożenia. Nadal jednak wykazywał się pewną dozą ostrożności. W końcu chłopak mógł w każdej chwili się obudzić.
Przykucnął przy śpiącym, by lepiej przyjrzeć się jego twarzy. Delikatnie odsunął zasłaniające ją włosy. Nie tego się spodziewał. Twarz, którą zobaczył, była bardzo młoda, delikatna, a nawet nieco chłopięca. To nieco go zdezorientowało. Przez to zbyt późno zorientował się, że coś jest nie tak. Nie zdążył jednak zareagować na nowe odkrycie, gdyż ta bezbronna sarenka wykonała pierwszy ruch. Blondyn poderwał się błyskawicznie, złapał drapieżnika za włosy i przyłożył krótki nożyk do jego gardła, lekko nacinając skórę.
- Podaj mi jeden powód, bym nie poderżnął ci gardła i nie zrabował twojego truchła? No dalej. To musi być kurewsko dobry powód.
W ciemnościach młodzieniec niewiele widział. Działał głównie instynktownie. Nie miał pojęcia, jaka jest sytuacja. Czy napastnik jest sam. Czy ma jakąś broń. Jakie są jego cechy fizycznie. Czy jest znacznie silniejszy. Domyślił się, że może to być zdenerwowany, okradziony gospodarz domku, do którego się kilka godzin wcześniej wprosił. Zastanawiał się, czy może sobie pozwolić na ryzyko. Wszystko przemawiało za tym, by po prostu spełnił groźbę. Jedyne co go powstrzymywało to myśl, że z mężczyzną był ktoś jeszcze, kto mógłby nie mieć dla niego litości, gdyby zamordował jego towarzysza. Był pewien, że w chacie, na którą się natknął, mieszkała jedna osoba, ale nie znaczyło to, że w pobliżu nie było kolejnej.
- No gadaj! Jeśli myślisz, że tego nie zro...
Nie zdążył dokończyć. Gdy element zaskoczenia zniknął, napastnik okazał się znacznie szybszy i silniejszy. Młodzieniec przeliczył swoje możliwości. Nie miał bowiem szans z takim przeciwnikiem. Mężczyzna był wysoki i wyraźnie dobrze zbudowany. Ciemności nie pozwoliły mu dostrzec praktycznie nic więcej. Nieznajomy złapał Rouge za rękę i bez problemu odsunął nóż od swojej szyi, po czym przycisnął młodzieńca do ziemi, blokując jego ruchy. W jednej chwili sytuacja na powrót przybrała dla Rouge bardzo nieprzyjemny obrót. Był unieruchomiony, nie wiedział, co się dzieje i znalazł się na łasce nieznajomego. Nie dał się ogarnąć panice, ale nie był w stanie odwrócić tej sytuacji na swoją korzyść, co napawało go frustracją i gniewem.
- Puszczaj mnie!
- To ty okradłeś mój dom.
Nie było to pytanie a stwierdzenie faktu. Głos mężczyzny był niski i lekko warkliwy. Młodzieniec zaczął czuć strach, ale jego duma była od niego silniejsza. Wiedział, że popełnił błąd. Nie udało mu się. Decyzje, które podjął, obróciły się przeciw niemu i już nic nie mógł na to poradzić. Nadeszły konsekwencje złych wyborów. Tak działał świat. Dlatego postanowił, że jeśli ma zginąć, to przynajmniej nie będzie przed tym żałosny a wręcz przeciwnie, kontrowersyjny aż do ostatniego oddechu.
- Nie mam ci nic do powiedzenia. Możesz już mnie wypatroszyć. Chuj ci w dupę.
- ... Wulgarny.
- Och przepraszam, czyżby cię to mierziło? No cóż, kurewsko mi z tego powodu przykro.
- Ciekawe. Okradłeś mnie. Obrażasz mnie. Szalony? Głupi? Dziwne. Może oba? Co ty tu robisz szalony chłopczyku?
- Chyba ci się coś pomyliło. Mam dwadzieścia lat kutasiarzu. Rozczarowałem cię? Lubisz małych chłopców?
Zapanowała krótka cisza. Rouge nie wiedział, skąd wynika. Tymczasem napastnik był po prostu zdezorientowany.
- Chcesz śmierci?
- A ty chcesz w pysk?
- Mówisz, jakbyś chciał. Ale nie wydajesz się chcieć.
- Puść mnie, to się przekonasz.
- Co robisz w lesie?
- Zwiedzam. Nie widać?
- ... Dziwny. Dziwny człowiek.
Rouge był zirytowany. Strach mieszał się z chęcią działania. Nienawidził być bezsilnym. Nienawidził tego jak niczego innego. Tak samo było dziesięć lat temu. Gdy przyciskali go do łóżka, a on krzyczał, płakał i próbował się im wyrwać, ale nie mógł nic zrobić. Później było tak samo. W głębi serca wiedział, że każdy mężczyzna, z którym był mógł zrobić z nim, co zechciał.
- Zejdź ze mnie bydlaku. Albo mnie wykończ. Śmierdzisz. Nie chcę cię na sobie.
- Mogę cię zabić. Nie powinieneś prosić, bym tego nie robił?
- Wisi mi, co ze mną zrobisz.
- Ty... Co robisz w lesie?
- Próbuję z niego wyjść.
- ... Podróżujesz przez las?
- Tak.
- Dlaczego?
- Bo mam kurwa taki kaprys.
- Las jest niebezpieczny.
- Wiem. Jakaś łajza może cię śledzić i zakradać się do ciebie we śnie.
- Okradłeś mój dom.
- Nie był podpisany. A nawet jeśli był, to nie potrafię czytać więc chuj ci w dupę.
- Ciągle wulgarny. Dlaczego mnie okradłeś?
- Ponieważ jesteś debilem, który nie zamyka drzwi.
- ... Dziwne stworzenie. Dziwne...
Ton głosu mężczyzny lekko się zmienił. Nie umknęło to uwadze Rouge. Poczuł też, że chwyt mężczyzny lekko się rozluźnił. Młodzieniec zebrał w sobie resztki sił i wyszarpnął rękę, w której trzymał nożyk. Zamachnął się nim na ślepo. Nie wiedział, czy trafił, ale udało mu się osiągnąć choć jedno. Nieznajomy go puścił. Młodzieniec zerwał się z miejsca i chciał biec ile sił w nogach. Nie zdążył zrobić nawet kroku. Mężczyzna złapał go za kostkę. Rouge krzyknął zaskoczony i przewrócił się. Nie miał szczęścia. Ten dzień był pełen niepowodzeń. Młodzieniec uderzył głową o coś twardego i tak skończyła się jego walka.
***
Gdy Rouge zaczynał odzyskiwać przytomność, pierwsze co odczuł to silny ból głowy. Dzięki temu jednak nieco szybciej się rozbudził. Otworzył oczy, choć nie było to łatwe, gdyż powieki miał niezwykle ciężkie. Był nieco zdezorientowany, ale rozumiał, w jakiej jest sytuacji. Pamiętał wszystko, co się, działo nim pochłonęła go czerń, dlatego widok drewnianego sufitu był dla niego zaskoczeniem. Podobnie miękkość pod jego ciałem i przyjemne ciepło panujące w pomieszczeniu. Młodzieniec próbował dyskretnie się rozejrzeć, a gdy uznał, że w pokoju nikogo nie ma, rozejrzał się już dokładniej. Było ciemno, więc niewiele widział. Przez szparę w okiennicach wpadało nieco światła, co wskazywało na to, że słońce już wzeszło. Był więc nieprzytomny przez kilka godzin. W dodatku przeniesiono go tutaj.
Znał to pomieszczenie. Była to sypialnia w chacie, którą obrabował. Nie był pewien, co tu robi, jednak wiele mógł wywnioskować. Napastnik go nie zabił, tylko przyniósł tutaj. Powodów mogło być kilka i żaden się młodzieńcowi nie podobał. Ostrożnie i najciszej jak potrafił, wyszedł z łóżka. Nie miał na sobie butów, ale wszystko oprócz nich, skradzionej kamizelki i płaszcza pozostało na swoim miejscu. Nie dostrzegł zabranych części garderoby w sypialni, a nie mógł sobie teraz pozwolić na jej przeszukiwanie. Powoli zbliżył się do wyjścia z pomieszczenia i wyjrzał do głównej izby.
Gdy drewniana podłoga zaskrzypiała pod jego ciężarem, wstrzymał oddech, a jego serce biło tak mocno, że miał wrażenie, że wyrwie mu się z piersi. Nic się jednak nie stało. Tym razem miał szczęście. Nikogo poza nim nie było w chacie. Mimo to dalej poruszał się bardzo ostrożnie.
Zatrzymał się na chwilę i oparł o niewielki stół. Głowa zaczęła boleć go jeszcze mocniej. Dotknął czoła i ku swojemu zaskoczeniu poczuł materiał. Do tej pory nie zwrócił na to uwagi. Jego myśli były bowiem niezwykle splątane. Czuł, że ma coś na głowie, jednak kompletnie zignorował tę informację, w tej chwili była bowiem nieistotna. Musiał jakoś stąd uciec, a materiał owinięty wokół głowy, był jego najmniejszym zmartwieniem. Teraz jednak miał chwilę, by się nad tym zastanowić. Niewiele widział podczas szarpaniny. Niektóre wspomnienia były wręcz mało realne. Pamiętał jednak, że się przewrócił, a później na chwilę poczuł ból. Wiedział, że musiał uderzyć się w głowę i stracić przytomność. Wszystko wskazywało na to, że ktoś opatrzył ranę, a przynajmniej próbował jakoś zakryć ranę. Młodzieniec nie miał pojęcia co robić. Nie wiedział, kiedy gospodarz wróci do domu, musiał więc jak najszybciej się z niego wydostać. Uznał, że nie może marnować czasu na szukanie swoich rzeczy. Taka okazja może się nie powtórzyć.
Dlatego zacisnął zęby, zignorował ból i szybkim krokiem ruszył w stronę drzwi. Otworzył je gwałtownie i natychmiast cofnął się trzy kroki, gdyż szczęście go opuściło i pan domu właśnie wrócił. Stał pod światło, Rouge nie mógł więc dokładnie się mu przyjrzeć, ale widział jego sylwetkę. Mężczyzna był wysoki i dobrze zbudowany. Przewyższał drobnego Rouge o głowę lub nawet o półtora. Miał szerokie barki i był wyraźnie muskularny. Już samo to było powodem, by znaleźć się jak najdalej od nieznajomego. Trzymana przez niego siekiera była kolejną zachętą.
Młodzieniec stanął za stołem, choć mebel nie wyglądał na taki, który mógłby powstrzymać mężczyznę. Nie zamierzał dać się zabić, ale nie miał pomysłu, jak miałby walczyć z takim gigantem. Mężczyzna musiał schylić się nieco, by zmieścić się w drzwiach, a gdy wszedł do środka, prawie dotykał sufitu. Chata była co prawda niewielka, ale mężczyzna na pewno miał co najmniej metr dziewięćdziesiąt wzrostu.
- Wstałeś? Twoja głowa będzie krwawić. Powinieneś leżeć.
To był zdecydowanie ten sam głos, który Rouge słyszał nocą. Miał do czynienia z tą samą osobą. Zakładał więc, że mężczyzna był tu sam, co dawało młodzieńcowi większe szanse na ucieczkę. Gdy nieznajomy zrobił krok w jego stronę, chciał spróbować jakoś go wyminąć, ale nie drgnął nawet o centymetr, nieznajomy bowiem w końcu znalazł się w świetle i po raz pierwszy miał szansę zobaczyć z kim ma do czynienia. A to, co zobaczył, zszokowało go tak, że przez chwilę przestał myśleć rozsądnie. Okazało się, że przebłyski wspomnień z nocy nie były fałszywe. Naprawdę widział biel i czerwień.
Mężczyzna oprócz potężnej sylwetki wyróżniał się czymś jeszcze. Jego skóra był dziwnie blada, włosy tak jasne, że niemal białe, a ślepia miał czerwone. Młodzieniec widział kiedyś coś podobnego. Wiedział, że w przyrodzie zdarzają się takie jednostki, był jednak pewien, że tylko wśród zwierząt. W końcu natknął się na to tylko raz w życiu. Widział wilka o białej sierści i czerwonych oczach. Tylko dlatego nie przeraził się na ten widok. Był zaskoczony. Nie był tym przestraszony. Owszem bał się. Jednak gniewu tego potężnego mężczyzny, a nie wyjątkowego wyglądu. Chwilowo nieznajomy nie wydawał się jednak zezłoszczony. Wyraz jego twarzy był dość neutralny a ton bardziej zaskoczony niż gniewny. Rouge był jednak czujny jak nigdy. W tym mężczyźnie było bowiem coś dziwnego. W sposobie, w jaki na niego patrzył. Nie chodziło o czerwień jego oczu a o coś zupełnie innego. Wzbudzał w młodzieńcu niepokój, ale w sposób, którego ten nie potrafił jednoznacznie określić.
- Nie powinieneś wstawać.
- Czego ode mnie chcesz? Odzyskałeś swoje rzeczy. Nic więcej nie mam.
- Jesteś ranny.
- Przez ciebie. Daj mi odejść w spokoju. Chcę tylko wyjść z tego cholernego lasu.
Mężczyzna wydawał się nad czymś myśleć. Wpatrywał się w Rouge w sposób, który sprawiał, że ten czuł się nieco nieswojo. Nieznajomy po chwili odłożył siekierę przy drzwiach. Wyglądało na to, że nie zamierzał jej używać. Jego ruchy były dość powolne. Jakby ociężałe. Młodzieniec jednak nie zamierzał dać się im zwieść. Wiedział, jak szybki potrafi być nieznajomy.
- Powinieneś zostać. Aż rana się zagoi.
Młodzieniec nie rozumiał. Okradł tego mężczyznę. Przyłożył mu nóż do szyi. Groził, że go zabije. A ten nie wydawał się mieć złych zamiarów. A przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Nie wyczuwał od nieznajomego gniewu czy złych intencji. Musiał mieć jakieś ukryte motywy. Chwilowo jednak Rouge nie mógł wpaść na to, jakie one są.
- Kim jesteś? Czego ode mnie chcesz?
- Mieszkam tu. A ty jesteś ranny. Powinieneś zostać.
- Okradłem cię. Nie jestem głupi. Co chcesz mi zrobić?
- Nic nie chcę. Nie interesuje mnie, że coś zabrałeś. Choć nie podobało mi się, że wszedłeś do mojego domu. Teraz już mi to obojętne.
- Po co mnie tu przyniosłeś?
- Jesteś przeze mnie ranny. Pomogłem.
- Pomogłeś?
- Tak. Próbowałem opatrzyć ranę.
- Ty... jesteś tu sam?
- Tak.
- Od dawna?
- ... Tak.
- Rozumiem... Nie zamierzasz mnie skrzywdzić?
- Nie.
- Mimo że wtargnąłem do twojego domu? Groziłem ci? Zraniłem cię w szyję? Mogłem cię zabić. Ale nic mi nie zrobisz?
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo...
Mężczyzna zawahał się. Rouge obserwował go i dokładnie przyglądał się każdej zmianie na jego twarzy. Nieznajomy wydawał się lekko zdezorientowany. Jakby sam nie potrafił określić, dlaczego zamierza postąpić tak, a nie inaczej. Myślał nad odpowiedzią, ale sprawiała mu trudność. Młodzieniec tymczasem zaczynał łączyć kropki i wydawało mu się, że odnalazł odpowiedź na swoje wątpliwości. Mężczyzna był dziwny. Niepokojący. Był w jakiś sposób inny, ale nie chodziło tylko o jego nietypowy wygląd. Nie wiedział, co dokładnie siedzi w głowie nieznajomego, ale był pewien, że ten nie jest w pełni zdrowy na umyśle. To właśnie niepokoiło młodzieńca przez cały ten czas. Mężczyzna zachowywał się nietypowo. Jego sposób myślenia ewidentnie różnił się od sposobu myślenia przeciętnego człowieka. Nieznajomy wydawał się nieprzewidywalny i zapewne taki właśnie był. Jednak jednocześnie Rouge miał wrażenie, że to irracjonalne postępowanie tajemniczego mężczyzny, może zadziałać na jego korzyść. Przez lata nauczył się odczytywać ludzi. Znał się na nich. Potrafił nimi manipulować. Zastanawiał się, czy w przypadku kogoś tak nietypowego będzie to trudniejsze, czy wręcz przeciwnie.
- Nie chowasz do mnie urazy. To bardzo szlachetne. Postanowiłeś mi pomóc mimo tego, co ci uczyniłem. Musisz być dobrym człowiekiem.
Młodzieniec całkowicie zmienił ton oraz mowę ciała. Jego głos złagodniał. A ciało ustawił w bardziej swobodnej i otwartej pozycji, wskazującej na to, że nie czuje strachu przed nieznajomym. Nawet wyraz jego twarzy złagodniał. Mężczyzna zwrócił na to uwagę. Przyglądał się blondynowi w sposób bardzo niedyskretny. To było kolejną oznaką tego, że nie zachowuje się w typowy sposób. Ludzie zazwyczaj starają się nie obserwować i nie analizować innych osób w sposób tak oczywisty i bezceremonialny. Tymczasem nieznajomy wpatrywał się w młodzieńca bezwstydnie i widać było, że myśli nad tym, co mogą oznaczać dawane przez niego sygnały. Ponownie wydawał się nieco zagubiony. Rouge natomiast zaczął czuć się jeszcze pewniej niż dotychczas.
- Dziękuję. Jestem wdzięczny. I wstyd mi, że postąpiłem tak... samolubnie. Jednak człowiek w akcie desperacji robi różne rzeczy, których żałuje.
- Ja... Nie chciałem skrzywdzić...
- Oczywiście! To był wypadek.
Rouge miał wątpliwości co do tego, czy nieznajomy na pewno nie zamierzał go skrzywdzić. Nieistotne były jednak jego pierwotne intencje. Obecnie wydawał się dziwnie zafascynowany młodzieńcem i raczej niegroźny.
- A więc żyjesz tu zupełnie sam?
- Tak.
- Rozumiem... Chcesz, bym został na chwilę? Aż moja rana się zaleczy?
- Tak. Las jest niebezpieczny. Zwłaszcza dla rannego.
- Nie chcę stanowić problemu. Zwłaszcza że już wystarczająco nabroiłem.
- Nie. Zostań.
Tym razem w tonie mężczyzny zabrzmiała pewna natarczywość. Zależało mu na tym, by młodzieniec tu został. A Rouge nie miał nic do stracenia. Był brudny, zmęczony, obolały i głodny. Wizja zatrzymania się na chwilę w suchym, ciepłym miejscu, gdzie większość jego potrzeb zostanie spełniona, była bardzo kusząca.
- Jeśli mogę, to będę wdzięczny za możliwość zatrzymania się tu na... może kilka dni.
- Tak... Tak. Kilka dni.
Rouge zastanawiał się, co takiego sprawiało, że mężczyzna dalej wpatrywał się w niego jak w coś niezwykłego. Zaczął mieć pewne podejrzenia. W końcu nieznajomy żył tu zupełnie sam. Przez jak twierdzi długi czas. Rouge mógł być pierwszym człowiekiem, którego ten widział od dawna. Być może to, że był dość urodziwy, dodatkowo fascynowało nieznajomego. Który to sam nie należał do osób szpetnych. Rouge z zaskoczeniem stwierdził, iż mężczyzna był raczej przystojny. Nie był stary. Być może dobiegał trzydziestu wiosen, lecz raczej nie więcej. Miał wyrazistą szczękę i kości policzkowe. Duży, ale prosty nos. Nie był wyjątkowo przystojny jednak zdecydowanie ponadprzeciętny. A nietypowe barwy dodawały mu uroku.
- Nazywam się Rouge. A ty?
- Canis.
- ... Ciekawe imię. Więc... Jestem twoim gościem?
- Tak. Możesz tu zostać. I nie musisz się bać.
- Oczywiście, że nie muszę. W takim razie... Mogę wiedzieć, gdzie są moje rzeczy? Na części mi zależy.
***
Rouge nie spodziewał się, że próby zrozumienia jego nowego znajomego będą tak fascynujące i że tak bardzo się w to zaangażuje. A jednak już od trzech dni i czerpał z nowych odkryć wiele satysfakcji. Zwłaszcza że owe trzy dni okazały się niezwykle przyjemne. Mężczyzna był raczej cichy. Mówił niewiele i nie próbował zbyt często nawiązać ze swoim gościem kontaktu. Za to zapewniał mu wszystko, czego potrzebował.
Rouge spał w sypialni. Sam. Miał całe łóżko dla siebie, a gospodarz spał na podłodze w głównej izbie. Sam tak zarządził, a Rouge się z nim nie sprzeczał. Mężczyzna przynosił mu też posiłki. Z czasem Rouge zaczął sam je przyrządzać, gdyż nie do końca odpowiadało mu to, co przynosił mu Canis. Gdy jednak chociażby wspomniał, że jest spragniony, ten przynosił mu wodę. Często pytał, czy jest coś, co chciałby zjeść, a gdy młodzieniec podawał możliwą do spełnienia zachciankę, mężczyzna ją spełniał. Zachowanie to było dla blondyna niezwykle dziwne, ale i fascynujące. Było mu ciepło, miał pełen żołądek, większe wygodny niż w swojej starej i ciasnej chacie, a i mężczyzna był przyjemny dla oka i darzył go szacunkiem, jakiego młodzieniec nigdy od nikogo nie doświadczył.
Podobało mu się to wszystko bardziej, niż powinno. Nadal nie wiedział jednak dlaczego mężczyzna tak się zachowuje. Nie wierzył, by chodziło tylko o to, że jest pierwszym od dawna człowiekiem, z którym ten miał kontakt. Odpowiedź spadła na niego nagle i nie mógł sobie darować, iż nie wpadł na to od razu. Było to bowiem dość oczywiste. Domyślił się jednak dopiero owego trzeciego dnia. Do tej pory przegapiał wszelkie znaki, gdyż zachowanie mężczyzny było po prostu nietypowe. Dlatego zignorował pewne gesty, na które normalnie zwróciłby uwagę. Zachowania jego gospodarza były jednak dość dziwne i nie pokrywały się z tymi charakterystycznymi dla zwykłego człowieka. W końcu jednak to dostrzegł. W sposobie, w jaki mężczyzna na niego patrzył, było coś znajomego, lecz zniekształconego przez jego indywidualność. Młodzieniec jednak ostatecznie rozpoznał kryjące się w tym spojrzeniu emocje. Jednak dopiero gdy doprowadził do swego rodzaju zbliżenia. Nie zrobił tego naumyślnie, choć był do tego zdolny. Tym razem było to jednak działanie przypadku.
Tak jak poprosił, otrzymał od mężczyzny skrawki materiału i miseczkę z wodą. Chciał oczyścić ranę, a właściwie jej okolice z resztek krwi. Bez lustra było to jednak zadanie niezwykle frustrujące. Więc gdy w zasięgu jego wzroku pojawił się Canis, postanowił go wykorzystać.
- Możesz mi pomóc?
- Słucham?
- Potrzebuję pomocy. Czyżbyś był zajęty?
- Nie... Jak mam pomóc?
- Chcę tylko byś zmył krew z mojego czoła.
Ku zaskoczeniu młodzieńca mężczyzna się wahał. Do tej pory wykonywał każdą prośbę Rouge'a bez zastanowienia, więc ten stał się bardziej uważny, widząc nietypowe zachowanie. Mężczyzna jednak ostatecznie podszedł do siedzącego przy stole młodzieńca i wziął od niego kawałek mokrego materiału. Rouge obserwował go uważnie i zaobserwował kilka rzeczy. Gdy mężczyzna oczyszczał okolice drobnej rany z lewej strony czoła blondyna, był bardzo ostrożny, ale trzęsły mu się ręce. Do tej pory młodzieniec nie zauważył, by Canis miał tego typu problemy. Poza tym wzrok mężczyzny nie był skupiony w jednym miejscu. Co chwilę spoglądał w inny punkt. Po raz pierwszy ten potężny i zazwyczaj niewzruszony mężczyzna wydawał się nerwowy.
- Skończyłem.
Canis chciał zabrać rękę i się odsunąć. Rouge jednak musiał się upewnić. Złapał mężczyznę za nadgarstek i spojrzał mu w oczy. Nie odezwał się od razu. Specjalnie przez trzy sekundy w ciszy wpatrywał się w czerwone oczy okolone niezwykle jasnymi rzęsami.
- Dziękuję za pomoc.
Puścił jego dłoń, a mężczyzna natychmiast się odsunął. Młodzieniec był rozczarowany swoim brakiem domyślności. Zachowanie mężczyzny było jednak nietypowe. Dlatego wykluczył tę możliwość na samym początku. Teraz jednak okazało się, że najprostsza odpowiedź okazała się tą właściwą. Ten dziwny mężczyzna czuł coś do drobnego blondyna. Rouge nie wiedział jeszcze, czy było to czyste pożądanie, czy może coś więcej. Postanowił się tego dowiedzieć. Dostrzegł bowiem nowe możliwości.
***
Rouge czuł się pewnie, używając swojego ciała. Już, gdy był dzieckiem, odkrył mnóstwo sposobów na to, jak je wykorzystać. Zwłaszcza gdy miał pewność, że ktoś ma do niego słabość. Dlatego czuł się zaskakująco dobrze z tym, co próbował zrobić. W końcu była to wręcz jego specjalność. Kobiety z wioski mówiły, że rzuca zaklęcia na mężczyzn. Dlatego ci tracili przez niego rozum i zdradzali żony oraz oddawali mu pieniądze. Tymczasem Rouge był po prostu pewien swojej atrakcyjności i nie miał w sobie za krzty skromności. Znał też swoje mocne i słabe strony. To wszystko sprawiało, że jak nikt inny potrafił wykorzystywać słabości mężczyzn, którzy z jakichś powodów świadomie nie próbowali nawet kontrolować swojej chuci. W ich mniemaniu było to niemożliwe. Rouge jednak sam był mężczyzną i wiedział, iż to nic trudnego i wystarczyło nie wmawiać sobie, że jest inaczej. Jednak niechęć mężczyzn do kontrolowania się często działała na jego korzyść, nie był więc tym zjawiskiem specjalnie przejęty. Ponownie zamierzał wykorzystać swoje wdzięki i czyjeś słabości. Nie miał więc w swoim mniemaniu prawa, by wytykać niemoralność innym. A przynajmniej nie w tej chwili.
Poprosił o dwa wiadra wody. Dostał je i to dość prędko. Niedaleko bowiem znajdowało się źródło. Ponadto Canis stawiał jego życzenia na pierwszym miejscu i gdy młodzieniec czegoś chciał, mężczyzna przerywał dotychczasowe zajęcie, by spełnić prośbę blondyna. Rouge uważał to za dziwne, jednak był dla niego wygodne. Canis wrócił do pracy na zewnątrz, a Rouge zajął się sobą. Zagrzał tę wodę i połowę przelał do misy. Znalazł kawałek czystego materiału, a potem usiadł wygodnie przy stole. Właściciela chaty nie było, jednak młodzieniec przewidywał, że niedługo wróci. Dzień powoli się kończył. Zabrał się więc do pracy.
Na początku umył twarz. Później umył włosy. Wytarł je i pozostawił, by wyschły. Wylał brudną wodę i napełnił misę tą z drugiego wiadra. Zdjął koszulę, ale w palenisku od dawna płonął ogień, było więc przyjemnie ciepło a on nie odczuł zimna. Nie mógł liczyć na kąpiel, ale radził sobie w gorszych warunkach. Drugiego dnia pobytu w chacie Canis pokazał mu strumień. Młodzieniec umył się wówczas w zimnej wodzie, zmywając z siebie brud ostatnich dni spędzonych w podróży. Teraz jednak zamierzał skorzystać z tych przyjemniejszych warunków i się zbytnio nie spieszył.
Namoczył materiał, wycisnął go z nadmiaru wody i zaczął powoli i metodycznie wycierać swoje ciało. Co chwila ponownie zamaczał materiał i tak przez dłuższą chwilę. Nie przerwał, gdy drzwi się otworzyły, a gospodarz wszedł do środka. Kontynuował. Dopiero po chwili podniósł wzrok i napotkał spojrzenie mężczyzny. Canis wyglądał na poruszonego. Jego reakcja zdecydowanie nie była obojętna, ale trudno było rozpoznać jakie emocje właśnie czuł. Nawet Rouge miał z tym trudności.
- Canis wróciłeś. Cieszę się.
- Co robisz?
- Próbuję zmyć z siebie większość brudu.
- ... Rozumiem.
- Przeszkadzam?
- Nie.
- To dobrze. Obaj jesteśmy mężczyznami, więc moje ciało nie powinno cię gorszyć. Jeśli jednak tak jest, wyniosę się na zewnątrz.
- Nie... Nie trzeba.
- To dobrze. Tam jest chłodno.
Młodzieniec kontynuował. A mężczyzna przyglądał mu się bez odrobiny zażenowania. Rouge przywykł już do tego, iż jego towarzysz nie wydaje się rozumieć, kiedy powinien odczuwać skrępowanie. Jednak działało to na jego korzyść. Pokazał mężczyźnie całego siebie. Upewnił się też w przekonaniu, iż ten go pragnie. Dostrzegł to w tym, jak na niego patrzył.
Był nieco zaskoczony tym, że mężczyzna nie wykonał żadnego ruchu. W końcu prowokował go wręcz bezczelnie. Stanął przed nim nagi. Ten jednak tylko podziwiał jego ciało. Mimo że nic go nie powstrzymywało. Byli sami. Miał przewagę siły. Mógł zrobić, co tylko by zechciał i nikt by go nie powstrzymał. Nie miał powodu, by powstrzymywać swoje żądze, a jednak to robił. Rouge był jeszcze bardziej zafascynowany tym dziwnym człowiekiem. Gdy skończył, założył czystą koszulę. Nic więcej. A Canis dalej spoglądał na niego z zainteresowaniem.
- Pójdę już spać.
- Dobrze.
- Chodź ze mną.
- Słucham?
Mężczyzna przekrzywił lekko głowę. Rouge uznał to za ciekawą reakcję. Nie myślał chyba o tym, o czym młodzieniec chciał, by myślał. Był zwyczajnie zdezorientowany.
- Masz duże łóżko. Zmieścimy się.
- ... Razem?
- Tak. No chodź. Chyba że nie chcesz.
- Ja... Na pewno?
- Tak. Przecież nic mi nie zrobisz.
- Nie zrobię.
- Więc chodź.
Słońce już zachodziło. Mijał kolejny dzień. Ten był nieco ciekawszy niż pozostałe. Rouge zapalił świecę i postawił ją na kufrze. Dość dobrze oświetlała małe pomieszczenie. Zwłaszcza gdy oczy przyzwyczaiły się do półmroku.
- Rozbierz się.
Mężczyzna zawahał się, ale w końcu zdjął futrzaną kamizelkę, koszulę i buty. Nie zdjął spodni, ale Rouge to nie przeszkadzało. Zwłaszcza że się tego spodziewał. Nie sądził, by mężczyzna całkowicie się przed nim odsłonił jak on przed chwilą przed nim. Młodzieniec i tak mógł jednak zobaczyć sporo ciała mężczyzny. Widok ten był zaskakująco przyjemny, co było miłą odmianą. Młodzieniec rzadko uważał mężczyzn za atrakcyjnych. Nie miało to nic wspólnego z jego upodobaniami. Kobiety w ogóle go nie interesowały. Podobali mu się mężczyźni. Coś się jednak w tej kwestii zmieniło po kilku latach spędzonych na dogadzaniu im i spełnianiu ich seksualnych fantazji. Klienci obrzydzili mu wiele rzeczy. W tym częściowo męskie ciało. A jednak Canis był wyjątkowo miłym widokiem dla jego oczu.
Rouge położył się na łóżku i zapraszająco pogładził miejsce obok siebie. Mimo że był z wieloma mężczyznami, z żadnym nigdy nie dzielił łóżka. Robili swoje, płacili i wychodzili. Uznał to za dość zabawne, że to będzie pierwszy raz, gdy jakiś mężczyzna położy się obok niego z myślą o spoczynku.
Jego nowy towarzysz po chwili w końcu położył się obok. Dla niego to także było nowe. Dało się to wyczuć w sztywności jego ruchów i wyrazie zagubienia na twarzy. Młodzieniec jednak nie czekał. Wtulił się w silne ramię mężczyzny, a Canis na chwilę się spiął, jakby jego ciało nie wiedziało jak się zachować. Jakby bliskość blondyna go niepokoiła. Szybko jednak na powrót się rozluźnił.
- Canis niezwykle mało o tobie wiem. A jestem tu od czterech dni. Powiedz mi coś o sobie.
- O mnie?
- Tak. Chcę wiedzieć o tobie więcej.
- Dlaczego?
- Ponieważ okazałeś się bardzo miłym mężczyzną i bardzo mi pomogłeś.
- Nie jestem miły.
- Ależ dla mnie jesteś. Więc... mogę cię o coś zapytać?
- ... Możesz.
Rouge nie miał mężczyzny za głupca. Głupiec nie przeżyłby sam w takim miejscu. Ten człowiek był silny i na swój sposób inteligentny. Myślał po prostu nieco inaczej. I młodzieniec chciał nieco lepiej zrozumieć, jak wygląda ten sposób myślenia. Canis zaczął go fascynować. Choć owszem Rouge wyczuł w nim także łatwą ofiarę.
- Dlaczego tu jesteś?
- Bo nie chcieli mnie nigdzie.
- Naprawdę? To tak jak mnie.
- Ty... nie chcieli cię?
- Nie. Dlatego znalazłem się tutaj. Dlatego musiałem przejść przez las i natrafiłem na ciebie. Przegonili mnie z mojego domu. To był okrutne. Rzucali we mnie kamieniami.
- ... We mnie też.
- W ciebie też? Dlaczego?
- Byłem... zły.
- Och... ale przecież jesteś taki dobry.
- Nie... nie jestem dobry. A ty? Dlaczego zrobili to tobie?
- Cóż... ponieważ... byłem zły. Zaskakująco dużo nas łączy.
- Co zrobiłeś?
- Ja? Niewiele. Nie lubili mnie. Nigdy mnie nie lubili. Już, gdy byłem mały. Bardzo mnie krzywdzili. Wiesz? A ja nie zrobiłem nic złego. Dopiero później zacząłem. Ale tak naprawdę nikogo nie krzywdziłem. To dalej oni mnie krzywdzili. Ale całą winą obarczyli mnie. Naprawdę nie zrobiłem nic złego. Wierzysz mi? Wierzysz mi prawda?
- Tak.
- Jako jedyny mi wierzysz. I to na słowo. Mówiłem, że jesteś dobry? Powtórzę to. Jesteś dla mnie taki dobry. A co ty zrobiłeś Canis?
- Zabiłem kogoś.
Rouge zawahał się, ale nie dlatego że ta informacja go zszokowała czy przeraziła. Miał pewność, że jest w pełni bezpieczny przy tym człowieku. Bezpieczniejszy niż kiedykolwiek. Nie zaskoczyło go też to, że mężczyzna okazał się mordercą. Wyczuł w nim coś niepokojącego. Gdyby nie to, że udało mu się owinąć go sobie wokół palca i to beż żadnych starań, to zapewne byłby przy nim bardzo ostrożny. Młodzieniec był zaciekawiony. To właśnie czuł. Chciał wiedzieć więcej.
- Zabiłeś kogoś... Kogo?
- Dwóch mężczyzn.
- Dwóch. Dlaczego?
- Zabili mojego psa.
Sposób, w jaki mężczyzna o tym mówił, także zaintrygował młodzieńca. Canis wydawał się bowiem zupełnie obojętny. Jakby mówił o przebiegu swojego dnia. O czymś nieistotnym i nieco nudnym. Nie było po nim widać gniewu, smutku, poczucia winy czy nawet dumy. Równie dobrze mógłby opowiadać o tym, ile drzewa dziś narąbał. Nic istotnego. Nic poruszającego.
- Cóż... Nie zrobiłeś niczego złego. Zasłużyli. Kiedyś ktoś zrobił mi to samo. Zabili mojego małego przyjaciela. Musiałem go zakopać. Nazywał się Blanche. Bardzo go kochałem. Wyglądał jak ty.
- Jak ja?
- Tak. Miał białą sierść i czerwone ślepia. Zatłukli go kamieniem. Był bardzo wesoły i... bardzo, bardzo wierny. Myślę, że to najbardziej w nim kochałem. Że był wierny, posłuszny i kochał mnie bardzo mocno. Chciałbym ich zabić, ale nie miałem jak. Ty pomściłeś swojego przyjaciela. To dobrze.
- Musiałem uciec.
- Ale czy to źle? Jest ci tutaj źle?
- Nie. Jest dobrze. A teraz...
- Co teraz? Teraz jest gorzej? Czy... przeze mnie?
- Nie. Nie. Teraz jest... lepiej. Jest dobrze.
- Cieszę się, że ci nie przeszkadzam. Mnie też jest tu dobrze. Bardzo się cieszę, że mogę tu być.
- Możesz, ile chcesz.
- Kiedy to było? Kiedy opuściłeś swój dom?
- Nie wiem.
- Ile miałeś wtedy lat?
- Czternaście. Lub piętnaście.
- ... Zabiłeś dwóch mężczyzn w tak młodym wieku?
- Tak. Nie boisz się?
- Czego? Przecież mnie nie zabijesz. Prawda?
- Nie. Nigdy.
- Wiem. Jesteś dla mnie dobry.
- Nie chciałem cię skrzywdzić. Wtedy też nie chciałem. Widziałem cię. Jak zbliżasz się do mojego domu. Chciałem z tobą porozmawiać. Ale się bałem.
- Czego? Przecież nie gryzę.
- Nie chciałem cię przestraszyć. Ludzie się mnie boją.
- Ja się nie boję. Wyglądasz jak Blanche. Jak mój ukochany przyjaciel. Jak miałbym się ciebie bać?
- Jak... przyjaciel?
- Tak. Jak mój mały Blanche. Ale jesteś inny. Duży i silny. I nie jesteś wilkiem. Choć... Przypominasz wilka. Jesteś jednak mężczyzną. Zwróciłeś na mnie uwagę tylko dlatego, że zbliżyłem się do twojego domu?
- Nie. Jesteś... Nie mogę przestać na ciebie patrzeć.
- Jesteś taki miły. Jesteś dla mnie taki dobry. Cieszę się, że za mną poszedłeś.
- Naprawdę?
- Tak.
Młodzieniec uniósł się lekko, opierając na ręce i spojrzał mężczyźnie w oczy. Dowiedział się wielu zaskakujących rzeczy. Nie było to jednak dla niego zbyt szokujące. Czuł, że ten mężczyzna nie bez powodu żyje w lesie. Jego sposób myślenia jest zbyt nieszablonowy, by mógł żyć wśród ludzi. Nie rozumie tylu rzeczy. Jest ślepy na prawdziwe intencje swojego gościa. Rouge uznał to wszystko za wielką zaletę. Nie tylko dlatego, że dzięki temu mógł osiągnąć swój cel. Lubił tego mężczyznę. Lubił jego dziwny umysł. Był trochę jak on. Jednak umysł Rouge, był po prostu skrzywiony. Myślał w pełni zdrowo. Po prostu był okrutnym człowiekiem. Polubił jednak tego mężczyznę. Miał wrażenie, że do siebie pasowali. Wydawało mu się, że Canis może być tym, który da mu wszystko, czego pragnie. A i on był gotowy dać mu w podzięce bardzo dużo.
- Canis... miałeś kiedyś kobietę?
- Słucham?
Coś mówiło Rouge, że mężczyzna nie miał doświadczenia w tej dziedzinie. Konsternacja na twarzy mężczyzny utwierdziła go w tym przekonaniu. Uznał, że to nawet lepiej. Czerwone oczy już i tak były w niego wpatrzone z czymś w rodzaju uwielbienia. Mógł jeszcze wzmocnić to uczucie.
- Chcę ci się odwdzięczyć. Za to, że byłeś dla mnie dobry. Mogę?
- Tak. Ale... Jak?
- Po prostu leż. Choć jeśli masz ochotę, możesz zrobić, co chcesz. Nie musisz się powstrzymywać.
Zbliżył się i złączył ich usta. Canis zamarł w bezruchu. Gest ten był dla niego zupełnie obcy, jednak od razu rozpoznał w nim coś dobrego. Usta młodzieńca były miękkie i ciepłe. To nie było jednak wszystko. Rouge nie zamierzał poprzestać na pocałunku. Wolną ręką zawędrował w dół do spodni mężczyzny. Rozpiął guzik i wsunął swoją drobniutką, ale wprawną dłoń pod materiał bielizny. Tak jak się spodziewał, mężczyzna wciąż był nieco podniecony po przedstawieniu, jakie mu niedawno dał. Widział wówczas w jego oczach, że czuje coś lubieżnego. Nic innego prócz spojrzenia go nie zdradziło.
- Co robisz?
- Ciiii... Chcę sprawić ci przyjemność. Pozwól mi.
Pogłębił pocałunek. Ciało mężczyzny na początku spięte z czasem się rozluźniło. Zaczął cicho wdychać i pojękiwać, gdy dogadzano mu dłonią. Młodzieniec nie spieszył się, ale też nie przeciągał tego zbytnio. Gdy wyczuł, że nadszedł właściwy moment, wsunął język w usta mężczyzny, przylgnął do niego całym ciałem i doprowadził go do szczytu rozkoszy. Był wyjątkowo usatysfakcjonowany tym, do jakiego stanu doprowadził mężczyznę. Zazwyczaj klienci wydawali mu się dość żałośni, gdy jęczeli, wzdychali i tracili oddech. Tym razem było inaczej.
- Czy ci się podobało?
- Tak... Tak.
- Cieszę się. Dobrze się spisałeś. Ale to jeszcze nie koniec.
Rouge wyciągnął dłoń spod bielizny mężczyzny i podniósł się na klęczki. Następnie wciąż wilgotnymi palcami sięgnął do tyłu i zaczął przygotowywać się do czegoś więcej. Nie robił tego od ponad tygodnia. To była wyjątkowo długa przerwa. W wiosce czasem z powodu choroby lub braku klientów nie miał nikogo przez trzy może cztery dni. Nie chciał więc ryzykować. Nie wiedział, jak Canis zareaguje, jeśli Roge zacznie krwawić lub nie powstrzyma oznak bólu. Na razie wydawał się lubić to, co widzi. Mężczyzna obserwował go zaintrygowany. Nie przeszkadzał mu. Czekał w ciszy. Młodzieniec rozciągnął się nieco, nie mógł jednak zrobić nic więcej, był też przyzwyczajony do bólu, uznał więc, że tyle wystarczy.
Zsunął spodnie i bieliznę mężczyzny, odsłaniając jego męskość. Wyczuł, że jest duży jednak i tak był nieco zaskoczony. Nie był pewien czy kiedykolwiek miał większego mężczyznę. Nie musiał zbyt wiele robić. Canis podniecił się, patrząc jak Rouge, używa swoich palców. Młodzieniec zdjął więc koszulę, odsłaniając całe swoje ciało, po czym usiadł na mężczyźnie okrakiem, uniósł biodra, chwycił jego męskość i powoli wsunął go w siebie do samego końca. Zignorował ból, co nie było trudne, gdyż wyjątkowo mieszał się z przyjemnością. Młodzieniec uznał, iż seks jest znacznie przyjemniejszy i bardziej podniecający, gdy go chcesz.
Odczekał chwilę, aż jego ciało przyzwyczai się do rozmiaru mężczyzny, po czym zaczął poruszać biodrami. Na początku powoli. Obserwował reakcje mężczyzny i ku własnemu zaskoczeniu podobało mu się to, co widział. Każda oznaka odczuwanej rozkoszy sprawiała, że sam czuł się wspaniale. Chciał, by Canis jęczał z przyjemności, którą mu daje. Nie dlatego że będzie coś z tego miał. Po prostu chciał, by ten konkretny mężczyzna wielbił jego ciało. By uzależnił się od niego. By pragnął go każdego dnia i każdej nocy.
Czerwone oczy nagle skupiły się na nim. Na jego twarzy. I zobaczył w nich to, czego pragnął. Mężczyzna patrzył na niego, jakby był jego bóstwem. To spojrzenie sprawiło, że młodzieniec zadrżał z rozkoszy. Zaczął poruszać biodrami szybciej i mocniej. Już nie tylko po to, by sprawić mężczyźnie przyjemność. Sam ją czuł. Większą niż kiedykolwiek. Chciał osiągnąć jej szczyt. Nie musiał udawać. Głos sam wyrwał mu się z piersi. Nie powstrzymywał go.
Doszedł z głośnym krzykiem i łzami w oczach. A jego partner skończył w nim w tym samym czasie. Rouge opadł na nagą pierś mężczyzny, drżący i nieco zagubiony. Oddychał ciężko. A jego myśli po raz pierwszy od dawna nie miały w sobie odrobiny logiki. Mężczyzna objął go niepewnie. Jakby nie wiedział, czy jest to mile widziane. Rouge nie miał jednak nic przeciwko. Nie, gdy on to robił. Wciąż czuł go w sobie. I nie chciał, by to uczucie zniknęło. Chciał zrobić to jeszcze raz. Wiele razy. Poderwał się i wziął twarz mężczyzny w swoje dłonie. Nachylił się nad nim i spojrzał mu prosto w oczy.
- Ty... Jesteś mój. Słyszysz? Należysz DO MNIE.
Mężczyzna spoglądał w duże zielone oczy młodzieńca. I choć rzeczywiście nie rozumiał wielu rzeczy, dostrzegł w nich błysk czegoś, co normalnego człowieka powinno zaniepokoić. Jego nie niepokoiło.
- Twój. Jestem twój.
***
W niewielkiej chatce w środku starego i wielkiego lasu żył samotnie pewien mężczyzna. Był inny i z powodu tej inności musiał żyć z dala od wszystkich. Dlatego zamieszkał w tak odludnym miejscu. Jego inność nie ujawniała się tylko w nietypowym wyglądzie. Już gdy był dzieckiem, nie potrafił zrozumieć innych. Nie rozumiał ich dziwnych zasad. Nie rozumiał ich zachowań, które często nie miały dla niego żadnego sensu. Nie rozumiał ich moralności. I nie rozumiał ich uczuć. Żył w swoim własnym świecie i nie robił nic, by ingerować w życia innych. Nie czuł potrzeby, by mieć z nimi jakieś relacje. Chciał być sam i chciał tylko spokoju. Ludzie jednak sami do niego lgnęli i szukali z nim zwady. A on bronił się, gdyż nie widział w tym nic złego. Nie rozumiał, dlaczego miałby im na coś pozwalać. Gdy go krzywdzili, on krzywdził ich. Jednak gdy on kogoś krzywdził, pozostali uznawali to za coś znacznie gorszego, niż to gdy ktoś krzywdził jego. Nie rozumiał dlaczego tak jest, jednak uznał, że nie może być inaczej. Nazywali go potworem. A nie uważał się za potwora. Te wyzwiska i tak nie miały dla niego znaczenia.
Nadszedł taki dzień, gdy kogoś zabił. Nie zrobił tego dla rozrywki, tak jak wielu myślało. Było to dla niego raczej kłopotliwe i wolał tego nie robić. Posunęli się jednak za daleko i nie widział innego wyjścia. Ci, których zabił, zranili go i rozzłościli. Uważał, że na to zasłużyli. Nie byli też jedyni. Zabił kilka osób. Dwóch mężczyzn, którzy popchnęli go do tego, zabijając zwierzę, którym się zajmował. A także mężczyznę, który próbował zaatakować go, gdy przemierzał kraj w poszukiwaniu domu. Nie rozumiał, dlaczego tak go traktowano, ale nie przejmował się tym zbytnio.
Nie lubił ludzi. Wolał ich unikać. Najlepiej czuł się sam. Lubił za to zwierzęta. Te jednak także nie chciały mieć z nim wiele wspólnego. Tak więc ludzie niewiele dla niego znaczyli. Wolał, gdy ich nie było. Aż pewnego dnia po raz pierwszy natrafił na kogoś, od kogo z jakiegoś powodu nie mógł oderwać wzroku. Na kogoś od kogo nie chciał odejść a wręcz przeciwnie, chciał się do niego zbliżyć.
Był piękny. Mężczyzna rzadko uważał coś za piękne. Zwłaszcza ludzi. Tym razem jednak nie miał wątpliwości, że ta osoba była wyjątkowa. Piękny to pierwsze słowo, które nasunęło mu się na myśl. Po prostu pojawiło się w jego głowie, gdy tylko go dostrzegł. Miał wrażenie, że od blondwłosego młodzieńca przemierzającego las bije jakaś siła. Nie chodziło tylko o zewnętrzne piękno. Choć na pozór obcy wydawał się delikatny jak kwiat, mężczyzna wyczuwał w nim coś niebezpiecznego, ale intrygującego. Dlatego ruszył za nim. Przyglądał się mu. Obserwował. Aż w końcu odważył się podejść bliżej.
Przeraził się, gdy piękny młodzieniec upadł na ziemię i przestał się ruszać. Po raz pierwszy przestraszył się tego, co zrobił. Poczuł strach. Strach, że to koniec. Że się nie obudzi. Na szczęście chłopak żył. To przyniosło mu wielką ulgę. Zabrał go więc do domu. Zajął się raną na jego czole. Zapewnił mu ciepło i wygodę. Godzinami wpatrywał się w jego twarz. Chciał jej dotknąć, ale czuł, że nie powinien. Nie robił więc tego. Chciał tylko, by ten człowiek czuł się dobrze.
A teraz ten piękny młodzieniec leżał obok niego, a on mógł do dotknąć. W każdej chwili. To właśnie zrobił. Nie mógł się powstrzymać, gdy miał taką możliwość. Delikatnie dotknął jego policzka. Jego skóra była miękka, gładka i przyjemna w dotyku. Taka inna. Blondyn spojrzał na niego, po czym uśmiechnął się delikatnie. Nie wzdrygał się pod jego dotykiem. Nie krzywił się. Pozwalał mu dotykać każdej części swojego pięknego ciała. Mężczyzna go za to uwielbiał. Chciał sprawić by Rouge, bo tak nazywał się młodzieniec, uśmiechał się i był szczęśliwy. Mężczyzna czuł, że zrobiłby dla niego wszystko. Chciał dać mu wszystko, czego ten zapragnie. Chciał, by z nim został. Obiecał sobie, że nigdy nie skrzywdzi tej osoby. Że będzie go chronił. Że będzie go uszczęśliwiał.
Rouge wtulił się w niego. Przylgnął swoim nagim ciałem do jego. Jeszcze chwilę wcześniej młodzieniec pokazał mu, jak jeszcze mogą sprawiać sobie przyjemność. Canis to polubił. Nie tylko ze względu na to, jak się czuł, ale przede wszystkim ze względu na niego. Ze względu na swojego partnera. Widział, że ten też czuje się dobrze. Wyraz twarzy blondyna, gdy odczuwał przyjemność, był czymś, czego Canis najbardziej pragnął. Ten widok go uszczęśliwiał. Tak samo, jak uśmiech Rouge'a. Uwielbiał go całego. Nawet ten błysk okrucieństwa, którego był w pełni świadom. Podczas pierwszego spotkania młodzieniec zachowywał się względem niego zupełnie inaczej. Mężczyzna zdawał sobie sprawę z tego, że jego zachowanie zmieniło się z jakiegoś powodu. Nie miało to jednak dla niego znaczenia. Najważniejsze było, że Rouge był zadowolony.
- Chcesz jeszcze?
- Słucham?
- Masz ochotę to powtórzyć? To jakiś sygnał?
- Nie. Chciałem tylko cię dotknąć.
- Hmm... Jesteś ciekawym okazem. Trzeba ci to przyznać.
- Rouge?
- Tak?
- Dlaczego to robisz?
- Co takiego?
- Dlaczego tu zostałeś. A teraz robisz ze mną coś takiego.
- Ponieważ jesteś dla mnie dobry.
- A tak naprawdę?
- ... To prawda. Bo jesteś dla mnie dobry. Lubię sposób, w jaki na mnie patrzysz. Lubię to, jak mnie traktujesz. Uważam, że na to zasługuję. Jeśli mnie pragniesz, to jestem w stanie zaoferować siebie w zamian za takie traktowanie.
- Mówisz, jakbyś był rzeczą.
- Wszyscy jesteśmy rzeczą w oczach innych.
- A ja? Jestem dla ciebie rzeczą.
- Ty... Ty jesteś wiernym psem. Mylę się?
- Chyba nie. Ale ty nie jesteś dla mnie rzeczą. Ani psem.
- Doprawdy? Więc kim?
- ... Nie wiem. Kimś ważnym.
- Mogę być twoim panem. A ty moim wiernym pieskiem.
- Czy jeśli tak będzie... Nie zostawisz mnie?
- Nie mógłbym. Mam słabość do takich smutnych znajd.
- ... W takim razie jesteś moim panem.
- Nie mogłem chyba wpaść na większego dziwaka niż ty. Ale wyjątkowo mi z tym dobrze.
- Jeśli jest coś, co mogę dla ciebie zrobić, to zrobię to.
- To urocze z twojej strony. Myślę, że będę nagradzał takie zachowania. I myślę, że jakoś cię wykorzystam.
Canis wiedział, że jest wykorzystywany. Czuł ciasno oplatającą go sieć. Ten młody mężczyzna, którego pierwszy raz zobaczył zaledwie tydzień temu miał go w garści. Jednak nie czuł się z tym źle. Uświadomił sobie, że po raz pierwszy w życiu czuje, że ma jakiś cel. Musi go chronić i uszczęśliwiać. Po to żyje. Rouge powiedział „Jesteś mój". Gdy usłyszał te słowa, jego serce zabiło mocniej niż kiedykolwiek. Chciał, by tak pozostało. Chciał do niego należeć.
***
Rouge obudził się w środku nocy. Usiadł a ramie, które do tej pory go obejmowało, zsunęło się z niego. Nie był pewien, dlaczego się obudził. Było to dość nietypowe. Ostatnie dni były spokojne i w końcu miał okazje się wyspać. Był najedzony i zadowolony. Czuł się w pełni bezpiecznie. Nie musiał obawiać się, że ktoś zakradnie się do niego podczas snu. Był tu ktoś kto go chronił. Nie czuł się tak pewnie nawet w swoim domu. Nie musiał też wstawać wcześnie. Spał ile chciał. Canis zapewniał mu żywność. Polował. Miał też swoje niewielkie uprawy. Hodował warzywa. Rouge nie musiał się o nic martwić. A jednak obudził się w podłym humorze. Czuł się dziwnie spięty. Coś spędziło mu sen z powiek. Nie był pewien co.
- Rouge? Coś się stało?
Canis także usiadł. Zbudził się w chwili, gdy jego towarzysz się poruszył. Obserwował go jednak chwilę, nim zdecydował się wykonać ruch. Rouge był bowiem personą niezwykle specyficzną i niezależną.
- Nie... Nic się nie stało. Zupełnie nic się nie stało.
Zrozumiał. Zrozumiał skąd to poczucie irytacji. Nic się nie działo. Upokorzono go. Zniszczono mu życie. Wycierpiał tyle złego i obiecał sobie, że za wszystko odpłaci z nawiązką. Tymczasem od ponad tygodnia siedział w miejscu. Nie zrobił nic. Gdy opuszczał wioskę, czuł gniew. Czuł chęć zemsty. Czuł w sobie ogień. To w nim przygasło. Zbyt spodobało mu się bycie traktowanym jak bóstwo. Tymczasem ludzie, którzy go skrzywdzili, nadal mieli się dobrze. Jak miał zacząć od nowa, gdy nie odciął się w pełni od przeszłości. Nie potrafił odpuścić. Nie pragnął niczego poza zemstą. A nie miał jak jej dokonać.
- Nie możesz spać?
- Nie mogę.
- Coś ci przeszkadza? Czegoś ci potrzeba? Powiedz tylko.
- Czy... Czy czegoś potrzebuję?
Rouge spojrzał na mężczyznę. Polubił jego ostre rysy twarzy. Jego czerwone oczy. I to jak go traktuje. To było wręcz uzależniające. Jednak bardziej pragnął czegoś innego. I zastanawiał się, czy ten mężczyzna naprawdę jest w stanie dać mu wszystko, czego pragnie. Zamierzał to sprawdzić. Miał dać mu wszystko. Niech więc to zrobi.
- Miałem zły sen.
- Zły sen?
- Tak. Bardzo... nieprzyjemny.
- Mogę coś zrobić?
- Nie. Nic nie da się zrobić z tymi snami. Będą mnie już zawsze nawiedzać.
- To... Te same sny.
- Tak. O przeszłości. Widzisz... Pozostawiłem wiele niedokończonych spraw.
- Tam skąd cię przegnali?
- Tak. Śnią mi się rzeczy, które mi zrobili.
- Zabili twojego przyjaciela.
- To nie tylko to. Zrobili wiele rzeczy.
- Zrobili ci krzywdę?
- Tak.
- Co ci zrobili?
Rouge zauważył błysk w oczach mężczyzny. Błysk gniewu. Podobało mu się to. Wydawał się jeszcze atrakcyjniejszy, gdy miał w sobie coś z drapieżnika.
- A czy... Mogę ci to powiedzieć? Na pewno chcesz wiedzieć? Czy jeśli ci powiem... nie pomyślisz o mnie źle?
- Nie.
- Po prostu nie? Jesteś tego pewien?
- Powiedz, kto cię skrzywdził.
- Ale... Po co? Co to zmieni?
- Ja... Zrobię wszystko. Jeśli coś nie pozwala ci spać, jakoś się tym zajmę.
- Jesteś dobrym towarzyszem czyż nie? W takim razie... Od czego zacząć?
Młodzieniec przysunął się do swojego kompana i oparł głowę o jego ramię. Dłoń położył na jego dłoni. Zgrywanie ofiary dawało mu nieco satysfakcji. Był silną osobą. Musiał być. Jednak bycie słabym stanowiło miłą odmianę. Było nieco ekscytujące. Miał wrażenie, że mężczyzna wie, iż to tylko fasada. Był pewien, że jego kłamstwa zostały przejrzane. Jednak chyba obaj akceptowali i na swój sposób lubili tę grę pozorów.
- Kto cię skrzywdził?
- Wielu ludzi. Nie potrafię zliczyć. Choć w pamięci zapadło mi kilkoro. Była taka dziewczyna. Była dla mnie miła. Ale kłamała. Bardzo mnie zraniła. To ona zabiła mojego przyjaciela. Ona i dwójka mężczyzn.
- Przyjaciel, którego nie pomściłeś.
- Tak. Jest jeszcze... Pewna starsza kobieta. Przez nią moja matka nie żyje. A kochałem moją matkę. Zajmowała się mną. Tak jak ty. A gdy jej zabrakło, byłem sam.
- Nie miałem matki. A przynajmniej jej nie pamiętam.
- To przykre. Jednak ci zazdroszczę. Nie cierpiałeś z powodu straty.
- Cierpisz, bo jej nie ma?
- Cierpię, bo zła osoba, która mi ją odebrała, żyje.
- Ona i ta trójka.
- Jednak oni nie są najgorsi. Najbardziej rani mnie inne wspomnienie. Canis... gdy wczoraj trzymałeś mnie w ramionach, gdy pozwoliłem ci zrobić z moim ciałem, co tylko chciałeś... Czy gdybym kazał ci przestać, zrobiłbyś to?
- Oczywiście.
- Dlaczego?
- Bo nie chcę cię krzywdzić.
- Gdy byłem małym chłopcem... Prosiłem, by przestali. Ale tego nie zrobili.
Rouge opowiedział mu wszystko, nie szczędząc szczegółów. A Canis, choć nie rozumiał go w pełni, wiedział, że nie odpuści, póki jego towarzysz nie będzie mógł zasnąć w spokoju. Podjął już decyzję. A Rouge nie mógł oderwać wzroku od tego groźnego mężczyzny.
***
Była sobie kiedyś niewielka wioska leżąca na obrzeżu wielkiego lasu. Ludzie wiedli tam spokojne a wręcz nudne życie, byli dość bogobojni i na pozór przyjaźni sobie nawzajem. W rzeczywistości ludzie byli tam niezwykle zawistni. Zazdrościli sobie nawzajem. Patrzyli sobie na ręce i wytykali najmniejsze niepowodzenia, niegodziwości czy niewłaściwe w ich mniemaniu zachowania. Byli dla siebie przyjaźni jednak jednocześnie bywali obłudni i przepełnieni hipokryzją. Stwarzali pozory. Uśmiechali się do siebie a za zamkniętymi drzwiami, mówili okropne rzeczy.
W owej wiosce żył niegdyś pewien piękny młodzieniec, który stracił matkę i który dla członków owej wioskowej społeczności był czarną owcą. Nienawidzili go przez lata. Było to bowiem proste. Mogli skupić się na nim, a więc nie na sobie nawzajem. Gdy odszedł, część mieszkańców odetchnęła z ulgą. W końcu nawet patrzenie na osobę tak obłudną, było dla nich oburzające. Części natomiast obecność młodzieńca była na rękę, więc gdy go przepędzono czuli irytację. W końcu dostarczał im wiele rozrywki.
Życie mieszkańców owej wioski szybko wróciło jednak do normalności. Panował w niej spokój. Byli właśnie w trakcie zbiorów. Zaczęła się jesień, od kilku dni każdy dzień był wymagający a i czekało ich jeszcze wiele pracy. Zapomnieli już niemal o tym młodym mężczyźnie, którego matkę doprowadzili do śmierci, któremu odmówili pomocy, którego zmusili do upokarzającej pracy i którego za tą pracę później potępiali. Chłopiec w czerwonym płaszczu nie przemierzał już ścieżek między domami. Nikt od dawna nie widział tego czerwonego płaszcza. Byli pewni, że już go nigdy nie zobaczą.
Zapadł zmrok. Słońce zaszło a wioska zapadła w głęboki sen. Każdy był zmęczony dniem pełnym pracy. Nawet zwierzęta zachowywały się wyjątkowo cicho. Młodzieniec w czerwonym płaszczu przyglądał się temu znajomemu miejscu. Wyglądało niemal na opuszczone. Rouge wiedział jednak, że jest tu wielu ludzi, którzy wyrządzili mu wiele złego. Czuł swego rodzaju nostalgię. W końcu tu spędził dwadzieścia lat swojego życia. Niedawno tu był jego dom. Przede wszystkim czuł jednak ekscytację i przyjemną nerwowość.
Towarzyszący mu mężczyzna patrzył na to miejsce zupełnie inaczej. Rozmyślał nad położeniem chat. Nad przecinającymi wioskę dróżkami. Zastanawiał się też, jak wyglądało życie w tym miejscu. Sam wychował się w niewielkiej wiosce podobnej do tej. W przeciwieństwie do swojego towarzysza nie czuł nienawiści do mieszkańców rodzinnej wioski. Zastanawiał się jednak, czy nie powinien czuć właśnie czegoś takiego. W końcu jemu też zrobiono wiele złego. To wydarzyło się jednak dawno temu. Dlatego nie miało już znaczenia. Rany jego towarzysza były natomiast świeże.
- Gdzie chcesz się udać najpierw?
- Najpierw... do babci.
- Chcesz, abym...
- Nie. Myślę, że sam się tym zajmę. Myślę, że dam radę. To tylko stara jędza. A nie chcę by cała zabawa przypadła tobie. Chodźmy. Zaprowadzę cię. To bliżej polany. Bardzo ciche miejsce. Urokliwe. Można tam kraść zioła.
- Nie zbierać?
- Należą ponoć do babuszki. Nie lubiła, gdy ktoś je zbierał. Przywłaszczyła je sobie. Trzeba było do niej po nie przyjść. Ja kradłem je nocą. W małych ilościach, by się nie zorientowała. Choć chyba coś podejrzewała.
Młodzieniec skocznym krokiem ruszył w kierunku małej chatki, znajdującej się na uboczu wioski. Czerwony płaszcz powiewał lekko w rytm jego kroków. Posępny mężczyzna podążał za nim jak cień. W porównaniu do na pozór radosnego młodzieńca o niewinnym obliczu, wyglądał jak ktoś groźny. Ktoś, obserwując to z dala, nieświadom sytuacji, mógłby uznać, że ten wielki, groźnie wyglądający mężczyzna czyha na drobnego, filigranowego młodzieńca. Podążał za nim bowiem niczym drapieżnik za ofiarą. Tak naprawdę to nie on był jednak tym niebezpiecznym.
Gdy młodzieniec w czerwonym płaszczu dotarł do niewielkiej chaty, w której mieszkała tutejsza uzdrowiciela, przez chwilę poczuł się jak dziecko. Jak tamten trzynastoletni chłopiec, który z łzami w oczach przybył tu by błagać o pomoc. Nie był już jednak tym dzieckiem. Nie musiał nikogo o nic błagać. Był panem swojego losu. Tym razem miał w garści też cudze życie. Siedem lat temu starucha mieszkająca w tym domu mogła zadecydować o losie jego matki i postanowiła pozwolić jej umrzeć. Tym razem młodzieniec miał siłę, by zadecydować o losie staruszki. Uznał to uczucie władzy nad cudzym życiem za dość przyjemne.
Zapukał do drzwi i czekał. Wiedział, że staruszka otworzy. W końcu zawsze była gotowa, by pomóc tym których uważała za ludzi. Za godnych życia. I rzeczywiście otworzyła drzwi. Jej ciało było już niezwykle słabe. Szczupła dłoń pokryta starczymi plamami trzęsła się lekko. Jeśli Rouge się nie mylił, kobieta miała już blisko osiemdziesiąt lat.
- Witaj babciu. To ja. Ten od czerwonego płaszczyka.
Staruszka była wyraźnie zaskoczona tym kogo zobaczyła. Zaskoczenie jednak szybko zastąpiła złość i pogarda. Była stara ale miała w sobie zaskakująco wiele werwy. A także dumy i arogancji.
- Ty... Co ty tu robisz?!
- Przyszedłem w odwiedziny.
- Wynoś się.
Próbowała zatrzasnąć mu drzwi przed nosem. Tak jak zrobiła lata temu. Tym razem jednak nie miała do czynienia z dzieckiem a z dorosłym mężczyzną. Rouge bez problemu otworzył drzwi na oścież, czego staruszka się nie spodziewała. Nie wierzyła, że ktoś śmiałby podnieść na nią rękę. Pisnęła lekko, zaskoczona, po czym cofnęła się, co było rozsądną reakcją.
- Pomyślałem, że dasz mi coś na sen. Ostatnio słabo sypiam. Lubisz pomagać ludziom. Prawda? A ja... Cóż. Jestem człowiekiem. Chyba, że myślisz inaczej.
- Jak cię tu zobaczą to...
- Nie zamierzam się pokazywać. Nie widzę takiej potrzeby. Więc? Pomożesz mi, czy tym razem też będziesz mi grozić? Co zrobisz babuniu?
- Wynoś się stąd!
- Rozumiem. Cóż... Jesteś... Doprawdy głupią starą jędzą. Naprawdę myślisz, że ucieknę z podkulonym ogonem, bo jakaś stara wiedźma mi grozi. Nie wiesz, w jakiej jesteś sytuacji? Nie jestem przestraszonym dzieckiem. A może jestem teraz jak moja matka? Jestem wywłoką? Zdzirą? Lafiryndą? Kurwą? Ladacznicą?
- Wynoś się z mojego domu, bo...
- Bo co? Och zamknij się już stara kurwo.
Młodzieniec podszedł do staruszki i zakrył jej usta. Po raz pierwszy zobaczył w jej oczach strach i spodobał mu się ten widok. Nie było niczego honorowego w pokonaniu staruszki. Jednak nie chodziło o honor, a o zemstę.
- Moja matka przez ciebie zginęła. Męczyła się przez trzy dni. Trzy dni w gorączce. Nie mogła wstać. Nie mogła jeść. Majaczyła. Jestem łaskawy, więc ty nie będziesz się tyle męczyć.
Nie czuł się źle, gdy wbił myśliwski nóż w trzewia drobnej, zgarbionej staruszki. Było wręcz przeciwnie. Powtórzył to więc. Było w tym coś wyzwalającego. Czuł też coś jak poczucie władzy. W tym przypadku nad życiem i śmiercią. Starsza kobieta upadła na podłogę. Nie miała siły krzyczeć. Próbowała, jednak jej głos był zbyt słaby. Wykrwawiała się na podłogę.
- Gdybyś jej pomogła... Nie zdychałabyś teraz. Czy to nie są konsekwencje twoich własnych czynów?
Młodzieniec spojrzał na nią po raz ostatni, po czym wyszedł z chaty. Słyszał jeszcze ciche charczenie ale wkrótce ustało. Czerwone od krwi dłonie wytarł w materiał płaszcza. Była to tylko ciemniejsza czerwona plama na czerwonym materiale. Rouge pomyślał, że nie musi się bać o plamy. Canis tymczasem przyglądał się towarzyszowi z zainteresowaniem.
- Nie czujesz się z tym źle?
- Nie.
- Niektórzy czują się źle, gdy robią takie rzeczy.
- Cóż, nie ja.
- Więc możemy kontynuować?
- Tak. Już nie mogę się doczekać. Chodźmy.
Rouge musiał odwiedzić jeszcze kilka osób. A noc nie była wcale taka długa. Nie zamierzał więc zbytnio zwlekać. Musieli się spieszyć. Poza tym chciał być w domu przed południem. Jeśli jego towarzysz się spisze, będzie mógł go nagrodzić. A niezwykle to lubił. Pomyślał, że to byłoby dobre zakończenie tego wszystkiego.
***
Młodzieniec sceptycznie podchodził do obietnic złożonych przez tego dziwnego, strasznego mężczyznę. W końcu, gdy raz zdecydował się komuś zaufać, skończyło się to dla niego źle. Tym razem jednak znalazł kogoś, kto dotrzymał słowa. Doceniał to. Był coraz bardziej pewien, że jego towarzysz pozostanie nim na stałe. Przyglądał się jak Canis czyści nóż myśliwski z krwi. Zastanawiał się czy ten coś czuje. W końcu dokonał czegoś złego. Nie wydawał się tym jednak przejmować.
Wywabienie Emmy i jej braci z domu nie było trudne. Musiał tylko wypuścić owce, spłoszyć je i obserwować jak wybiegają z domu, by je połapać. A gdy nadarzyła się okazja, jego wierny towarzysz załatwił resztę. Uważał, że to fascynujące, z jaką obojętnością pozbawiał ludzi życia. Nie miało dla niego znaczenia czy chodziło o mężczyzn, czy o młodą na pozór niewinną kobietę.
- Ty też nie czujesz się z tym źle?
- Jesteś zadowolony, że nie żyją?
- Tak.
- W takim razie jest wręcz przeciwnie.
- Wiesz, że jesteśmy bardzo złymi ludźmi?
- Myślałem, że dla ciebie jestem dobry.
- Ależ jesteś. Ale obiektywnie... Jesteś bestią.
- A ty?
- Ja... ja jestem tylko młodym chłopaczkiem w czerwonym kapturze. To ty jesteś cały w krwi i stoisz nad zwłokami.
- Co mam teraz zrobić?
- Teraz... Hmmm... Została ta trójka. Z nimi będzie ciężko. Jeden mieszka sam. Może się zakradniesz i poderżniesz mu gardło?
- Mogę to zrobić.
- Drugi ma żonę i dziecko. Nie muszą chyba ginąć. Więc może nim zajmiesz się na końcu. Wywab go i zabij, jak uznasz za stosowne.
- Dobrze.
- A trzeci... mieszka sam. Ale chcę, by był świadomy. Chcę, by wiedział, co go czeka.
- Niech tak będzie.
Młodzieniec chciał odejść, ale coś dosłyszał. Zerknął na ciało młodej kobiety. Przyglądał się mu chwilę, aż zobaczył lekkie drgnięcie. Była ranna i raczej nie miała szans, by przeżyć. Jednak wciąż żyła. Mógł ją tu zostawić, by się wykrwawiła. Jednak czuł się nieco źle z tym, że nie miał zbyt wielkiego udziału w swojej własnej zemście.
- Canis.
- Tak?
- Znajdź mi jakiś kamień.
***
- A gdyby tak... spalić to wszystko?
- Mogę to zrobić.
Rouge zerknął na swojego towarzysza. Nie miał wątpliwości, że ten to zrobi. Dziś udowodnił, że jest jak wierny piesek. Zastanawiał się przez chwilę, co powinien zrobić. Miał przed tym pewne opory. Postanowił pójść na kompromis.
- Spal magazyn. Zaprósz ogień. To tamten budynek. I możemy wracać. Do domu.
- Do domu?
- Tak. Do naszego domu. Będę ci za to wszystko dziękować cały dzień. I noc.
- Będziesz spał spokojnie?
- Jak nigdy wcześniej. Ale tylko obok ciebie.
- ... Zostań tu. Zaraz wrócę.
- Powodzenia.
Rouge przysiadł obok drzewa i obserwował, jak jego towarzysz znika w ciemności. To był koniec. W końcu odpłacił się im wszystkim. Dostali to na co sobie zasłużyli. Czuł się jak potwór. Zrobił złe rzeczy. Nie miał jednak wyrzutów sumienia. Nie żałował. Po prostu wiedział, że zrobił coś złego. Nie czuł się z tym źle. Czuł się lekko i dobrze jak nigdy.
Wciąż miał krew na rękach. Miał ją wszędzie. Krew Emmy. Miał nadzieję, że nikt jej nie zakopie w ziemi, a jej zwłoki rozerwą dzikie zwierzęta. Nie zasłużyła na godne odejście z tego świata. W pewnym sensie sam był jak dzikie zwierzę. Rozbił jej głowę kamieniem. Była w gorszym stanie niż jego dawny przyjaciel. Niewiele zostało z jej twarzy i głowy.
Czekał i rozkoszował się spokojem. Rozkoszował się szczęściem i ulgą. Aż dostrzegł błysk ognia w oddali. A później dwa kolejne. Nie tak miało być. Jednak nie przejął się zbytnio. A już po chwili z ciemności wyłonił się jego towarzysz. Rouge uśmiechnął się do niego, wstał i podszedł bliżej. Stanął na palcach, chwycił jego twarz swoimi brudnymi od krwi dłońmi i pocałował.
- Miałeś podpalić tylko magazyn.
- Ta kobieta. Żona. I tak zaraz znajdzie ciało i podniesie raban. Większość się uratuje. A oni też cię skrzywdzili. Więc niech stracą wszystko. Każdy. Bez wyjątku.
- Okrutny... Wiesz co? Wyglądasz jak jakiś wielki zły wilk, który zarżnął kilka owieczek. Podoba mi się ta wizja.
Jeszcze raz pocałował wilka. Chciał zrobić więcej. Jednak zauważono już ogień, a mieszkańcy wioski zaczęli wybiegać z płonących domów. Musieli uciekać. A więc ruszyli w las. Rouge w końcu mógł zostawić przeszłość za sobą. Mógł zacząć na nowo. I miał pewność, że jego życie będzie dużo prostsze. W końcu miał przy sobie najwierniejszego z wiernych.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top