~Oneshot 3.1
Niniejszy oneshot jest pewnym AU, w którym Friedhelm i Erich są członkami zespołu rockowo-metalowego. Są w wieku 20-30 lat, a sama akcja rozgrywa się w Niemczech Zachodnich.
Oneshot nie jest sprawdzany, mogą występować błędy i niedopracowania, jednakże uznałam, że wrzucę dla was jakiś kontent do czytania :))
Enjoy~!
~•~•~•~•~
Wilgotne od potu palce sunęły energicznie wyćwiczonym ruchem po strunach gitary. Druciki drżały naciągane, wydając z siebie niski, ledwie słyszalny w akompaniamencie pozostałych instrumentów dźwięk. Ale przecież gdyby zabrakło basu, cały utwór brzmiałby... pusto.
Był rok 1988. Świat muzyki był w trakcie przeżywania istnej rewolucji, a ludzie szaleli na punkcie powstających nowych zespołów rockowo-metalowych. Metallica, Guns'N Roses, Megadeth czy Nirvana to tylko niektóre z wielu, jakie pojawiły się całkiem niedawno na rynku muzycznym.
Ostatnie pociągnięcie strun. Widownia szalała, okrzyki i piski ogłuszały zmęczonych muzyków. Jakaś kobieta rzuciła swoim stanikiem w stronę wokalisty. Koncert dobiegł końca.
Friedhelm dysząc cicho otarł pot z czoła. W barze było zbyt duszno, a po półtora godzinnym graniu zdążył się sowicie zmęczyć. Półprzytomnie uniósł rękę i pomachał w stronę słuchaczy. Zrobił krok w bok, zachwiał się, ale odzyskał równowagę. Zdawało się, że nikt nie zwrócił na niego uwagi.
Odłożył gitarę i wyszedł na środek, by stanąć razem z pozostałymi członkami niemieckiego zespołu Strohmann.
Zespół został założony w 1984 roku przez klawiszowca Heinricha Vogel, który przyjął pieszczotliwy pseudonim „Heinie". Oprócz niego w zespole znajdowali się Bruno Kastner, zarówno wokalista jak i gitarzysta, Erich „Spatz" Schefer, perkusista, Franz Langer, gitarzysta prowadzący, oraz Friedhelm Schiller, który był basistą.
Heinrich zespół założył chcąc spełnić swoje dziecięce marzenia. Wychowywał się w rodzinie muzyków, doświadczenie związane z instrumentem poszerzał od najmłodszych lat. Mimo to nie został przyjęty do szkoły muzycznej, która najpewniej odrzuciła jego osobę z powodu jego ojca, który lata wcześniej prowadził poważny spór z dyrektorem wspomnianej szkoły. Młody Heinrich od tamtego momentu żył swoim celem, jakim było pokazanie, że „żadna szkoła muzyczna nie jest nikomu potrzebna do szczęścia". I można uznać, że swój cel osiągnął.
Bruno już jako dziecko ze względu na swój nietuzinkowy głos śpiewał w szkolnych chórkach i przykościelnej Scholi. Współpracował wtedy z doświadczonymi śpiewakami, a gry na gitarze nauczył się „przy okazji". Franz i Friedhelm instrumentu nauczyli się samodzielnie, a Erich jako jedyny z całej piątki uczył się perkusji w szkole muzycznej. Był bardzo dobrym perkusistą, co właściwie zaważyło o jego obecności w Strohmannie.
Do zespołu dołączył najpóźniej ze wszystkich. Początkowo perkusistą był chłopak o imieniu Kurt, jednak jego zdolności kończyły się na umiejętności nazwania poszczególnych bębnów i zagrania podstawowych rytmów. Pozostali członkowie nie potrafili się z nim zgrać, dochodziło do małych konfliktów, które ostatecznie wyrzuciły chłopaka z zespołu. Na jego miejsce przyszedł Erich, który niemalże natychmiast odnalazł wspólny język z pozostałymi muzykami. Rozumiał, co każdy od niego oczekiwał, grał jak wściekły i potrafił nonszalancko zaskakiwać członków swoimi innowacyjnymi wstawkami. Czasem jego próby „zabłyśnięcia" nie wychodziły, takie rzeczy się zawsze zdarzają, szczególnie przy zwykłych ćwiczeniach, ale to go wcale nie zrażało. Najważniejsze było to, co grał w studiu nagrań, czy na koncertach. A wtedy był zwyczajnie najlepszą wersją siebie.
Najbardziej dogadywał się z Friedhelmem. Bruno już niejednokrotnie się naśmiewał, mówiąc, że ich dwóch wystarczy zostawić samych na parę godzin, a napiszą wspólnie całą płytę. Coś w tym musiało być.
Fried objął słabo Ericha. Lekko się musiał przy tym zgarbić, gdyż był od niego wyższy. Wsparł się na jego barkach, chcąc odciążyć własne nogi. Czuł się fatalnie, a w duchu odliczał czas, kiedy będzie mógł zejść ze sceny. Planowali jeszcze bis. Fried wiedział, że nie da rady zagrać jeszcze jednego utworu.
– Wszystko w porządku...? – usłyszał ciche pytanie ze swojej prawej strony. Basista cicho zamruczał, niezdolny do wykrzesania z siebie czegoś więcej. Erich spojrzał na niego kątem oka, zaniepokojony lekko jego stanem. Czuł doskonale, jak ten się na nim wieszał, krótka inspekcja to tylko potwierdzała-Fried ledwo stał na nogach.
Mężczyźni się skłonili. Erich wtedy zbliżył się nieznacznie do stojącego obok niego Franza. – Fried ledwo żyje. Zagrasz na akustycznej?
Wyprostowali się i się od siebie odsunęli. Jedynie Friedhelm nadal trzymał się Ericha, walcząc o równowagę. Franz nie potrzebował niczego więcej. Pokiwał głową. Natychmiast zaczepił Bruna i szepnął mu coś na ucho. Światła na chwilę zgasły.
Erich w tym czasie złapał trochę pewniej mężczyznę i wyprowadził go na backstage.
Posadził go na pierwszym-lepszym krześle i ruszył prędko po wodę. Zaraz pojawił się przy nich Heinrich, który obserwował, jak perkusista podaje butelkę ledwo kontaktującemu Friedhelmowi.
– Co się dzieje? Fried, wszystko okej? – spytał prędko, marszcząc brwi. Zaraz będzie musiał wrócić na scenę. Basista pokręcił głową, odsuwając od ust butelkę.
– Czuję się jak gówno – wyburczał cicho. Heinie spojrzał nerwowo na Ericha.
– Dobrze by było, gdybyś tam wyszedł – zwrócił się do perkusisty. Ten dość ostentacyjnie spojrzał na siedzącego gitarzystę.
– Wiem. Ale on tu zaraz nam zejdzie, ktoś go musi pilnować. Spróbuj coś na keyboardzie dograć, dacie radę bez nas – Heinrich pokiwał głową. Poklepał Friedhelma po ramieniu.
– Trzymaj się stary. Jak tylko skończymy, to wrócimy do klimatyzowanego hotelu z żarciem. Zaraz staniesz na nogi – to powiedziawszy zniknął za drzwiami.
Erich założył ręce na piersi i zmarszczył w troskliwym wyrazie brwi.
– Fried, wiesz, że mi możesz powiedzieć wszystko. O co chodzi? Znowu wróciłeś do... – przerwał, zgromiony wzrokiem przez basistę. Co najmniej, jakby go uraził.
– Nie. Już raz to gówno mnie wyjebało z zespołu, dostałem drugą szansę i nie zamierzam jej spierdolić – niemalże wysyczał. Erich profilaktycznie posunął wzrokiem po ręce gitarzysty, chcąc poszukać świeżych śladów po nakłuciach. Ciężko było jednak cokolwiek stwierdzić, gdyż ręce Friedhelma nienaturalnie drżały.
– Ale... coś jest na rzeczy, nie? – Fried odwrócił wzrok. Spochmurniał bardziej.
– Pierdolony odwyk... – wyburczał cicho, co rozjuszyło perkusistę. Od sceny poniosła się wrzawa, chłopcy zaczęli na nowo grać.
– Skłamałeś?! – spytał uniesiony, jednak zachowawczo starał się nie krzyczeć. Basista uporczywie nie patrzył mu w oczy, zażenowany całą sytuacją.
– A gdzie tam... – spróbował zaprzeczyć, by nie denerwować bardziej mężczyzny. Niestety, skutek był odwrotny. Erich złapał jego rękę i uniósł do góry.
– Tak? A to co to jest? Ręce drżą ci, jakbyś ostatnią dawkę brał wczoraj. Mówiłeś Heinrichowi, że jesteś na odwyku od pół roku, takie rzeczy po sześciu miesiącach znikają! – Fried wreszcie spojrzał mu w oczy.
– Jestem czysty od tego pierdolonego pół roku, Erich. Biorę leki, które wmawiam sobie, że mi pomagają. Mają całą listę skutków ubocznych, jestem bardziej wycieńczony. To był pierwszy koncert po moim powrocie z ośrodka, pozwól mi wejść z powrotem do formy! – perkusista fuknął. Puścił jego rękę i założył ręce na piersi.
– Dlaczego nie powiedziałeś tego od razu? Nie możesz się wykańczać, przecież ty tam prawie zszedłeś – Friedhelm skrzywił się.
– Właśnie dlatego nie mówiłem. Pół roku traciłem zmysły, nie mogąc z wami grać. Tylko to pierdolone uzależnienie od grania pozwoliło mi rzucić dragi. Bałem się, że będziecie mi kazać czekać kolejne miesiące, aż wrócę do formy – Erich pokręcił głową z niedowierzaniem.
– To jest chore, Fried. Przecież... – basista prychnął.
– Zresztą nie podobało mi się to, jak ten wasz nowy koleżka spijał śmietankę, którą my wspólnie nagotowaliśmy. Jak mu tam było... Tom? Widziałeś jego protesty przed tym koncertem? Nie mogłem gnojkowi pozwolić, żeby mnie tak po prostu wyparł, już i tak za bardzo sobie pozwalał, słyszałem wywiady – Erich zmarszczył brwi. Jego dłonie powędrowały na biodra. W oczach zaczęło się malować oburzenie.
– Co ty w ogóle pierdolisz? Przecież w życiu on ciebie nie zastąpi. On nawet w połowie nie jest tak dobry jak ty, miałeś absolutne pierwszeństwo w graniu. Nikt go jakoś szczególnie nie lubi, miał tylko grać nasze utwory, zanim nie doszedłeś do siebie – Fried ewidentnie nie wierzył słowom Ericha. Spojrzał na niego spod byka.
– Nikt nie lubi? Coś nie chce mi się wierzyć. Wasz entuzjazm na jego punkcie był okazywany aż do przesady. Poza tym nikt z was o mnie nawet nie myślał. Tylko ty raczyłeś zostawić list, oprócz tego cisza w odbiornikach. Jak mam to czytać, hm? – Erich w zdumieniu uniósł brwi.
– Fried, ty chyba sobie żartujesz! Odkąd wydaliśmy nasz album cały czas przybywa nam roboty! Przecież ci pisałem przeprosiny, że mamy tak zajebany grafik, że nawet nie ma czasu myśleć o spaniu – Friedhelm spuścił wzrok.
– Nie żartuję, Erich. Nie widziałem szczęścia u reszty, że wróciłem. Dalej traktują mnie jak ufoludka sprzed odwyku. To boli – wymruczał cicho. Erich spuścił ręce i podszedł bliżej mężczyzny. Położył rękę na jego ramieniu.
– Ja ciebie tak nie traktuję. Ja się cieszę, że wróciłeś. Bardzo tęskniłem, wiesz? – Friedhelm podniósł głowę i spojrzał w jego oczy. Widząc uśmiech na ustach Ericha sam się lekko uśmiechnął. – Ten Tom może i się zaprzyjaźnił z tamtymi, ale dla mnie jest jakiś dziwny. Podejrzanie sztywny, nie potrafiłem go rozgryźć. Nie lubię go. Bez ciebie to nie było to samo – basista cicho parsknął.
– Słuchałem waszego koncertu na żywo. To, co on wyczyniał raniło moje serce. Nie potrafił się z tobą zgrać – Erich teatralnie westchnął.
– Ach, weź mi nawet nie przypominaj! Miałem w głowie taką jedną melodię, którą chciałem w coś złożyć... pam, pam, dah, param-pam dah...! Ale temu półgłówkowi cokolwiek pokazać to aż strach. Jeszcze by mi to ukradł, poza tym on nie miał za grosz kreatywności, nic by nie wymyślił. Czekałem z tym na ciebie, będzie to hit do nowej płyty – Fried uniósł wysoko brwi.
– Nowej płyty? Jeszcze te pół roku temu nikt o tym nie chciał myśleć, Heinrich przy naszej rozmowie miesiąc temu też nic nie wspominał – Erich wzruszył ramionami. Podszedł do jednej szafy, z której wystawały jakieś fikuśne dodatki do strojów. Zaczął się bawić różowym pióropuszem.
– Coraz częściej się o tym u nas mówi, ale nikt nie potwierdza nic oficjalnie. Jest to sprawa bardziej jasna niż pewna, że trzeba coś napisać. Minął ponad rok od wypuszczenia naszej pierwszej płyty, nikt nie spodziewał się, że w takim czasie zyskamy taką popularność. Widownia teraz się domaga czegoś nowego, są jak głodne wilki. Jeśli chcemy się utrzymać jak najdłużej na tej fali rozpoznawalności i zapewnić sobie dobre kontrakty, to musimy działać dalej – to mówiąc wziął różowy szal do ręki i obwiązał go sobie wokół szyi. Prawie kichnął od łaskoczących jego nos piórek, ale zdołał się powstrzymać. Odwrócił się w stronę Friedhelma.
– W sumie racja... to znaczy, że wróciłem w najlepszym momencie. Mein Gott, Erich, co ty robisz? – spytał śmiejąc się cicho i przypatrując się, jak perkusista zaczyna wywijać biodrami i machać końcówkami szalu.
– A kiedyś to były takie tancereczki... O! Chodziło się po barach i liczyło się, że nas pijanych nie wyrzucą. Panienki na każde zawołanie i zabawa każdej nocy... tak..! Dalej...! Mhh! – Fried z zażenowaniem odwrócił głowę, widząc, jak Erich ruchem bioder symulował dokładnie to, co ze wspomnianymi dziewczynami wyprawiał.
– Ja pierdole Erich... – zaśmiał się, zasłaniając ze zrezygnowaniem oczy.
– Kiedyś to było, a teraz nie ma! Można szukać jakiś bab, ale jeszcze się okaże, że to jakaś psychofanka i co wtedy? Poza tym trzeba dbać o wizerunek, nie można się szmacić jak za starych dobrych czasów... taka to zapłata za tą całą popularność – wzdychał ze smutkiem. Fried niemalże mu uwierzył, że faktycznie było mu przykro.
Podskoczył niespodziewanie, gdy Erich się do niego zbliżył i położył gwałtownie ręce na podłokietnikach krzesła. Spojrzał mu w oczy, swoje rozwarł szeroko. Perkusista wyszczerzył się. – Chyba zostali nam tylko starzy kumple, nie? – Fried prychnął jakby wcale go to nie rozbawiło. Wyciągnął rękę i położył na twarzy Ericha, by go odsunąć.
– Weź ty się uspokój, debilu. Dawno nie posuwałeś nikogo? Dmuchaną lalę mam ci załatwić? – Erich zaśmiał się i posłusznie odsunął.
– Przyklej tam swoje zdjęcie, to będzie dla mnie jak znalazł – odparł posyłając Friedowi oczko. On przewrócił oczami, przyjmując to jako kolejny ze sprośnych żartów Ericha, jakie to on uwielbiał opowiadać. Jednakże przystanął na chwilę, widząc dziwny wzrok mężczyzny. Zmarszczył lekko brwi.
– Czekaj, ty...
– No i moi kochani mamy kolejny koncert z głowy! – niespodziewane wtargnięcie reszty zespołu na backstage przerwało dziwnie rosnące napięcie między mężczyznami. Fried nabrał powietrze i się poprawił na krześle, Erich jeszcze krótko na niego patrzył, by potem uśmiechnąć się i zbić piątkę z Brunem.
– Jak się czujesz Fried? – do basisty podszedł Franz i zmierzył go badawczym wzrokiem.
– Już jest trochę lepiej, ale obawiam się, że nie posiedzę dzisiaj z wami. Chyba pójdę szybciej spać. Było wspaniale, dobrze jest wrócić do roboty i chętnie bym poświętował, ale jestem padnięty – Heinrich ruszył w stronę swoich rzeczy. Ściągnął z siebie przepoconą koszulkę, w jego ślady szli kolejni mężczyźni.
– Nie przejmuj się. Na to przyjdzie jeszcze czas. Ja też już mam dość, od tygodnia był taki zapierdol, że przyda mi się dobry sen. I dzień wolnego – wymruczał Bruno, Franz i Heinrich cicho zamruczeli w potwierdzeniu.
– W ogóle Fried zadecydowaliśmy, że do dwójki w hotelu wywalimy ciebie i Ericha, chyba nie masz nam tego za złe? – Heinie spojrzał na basistę i uśmiechnął się wrednie. Friedhelm parsknął w niedowierzaniu.
– Tacy kumple jesteście? Myślałem, że jeszcze mnie lubicie. Przecież z tym kretynem się nie wyśpię! – rzucał teatralnie złym głosem. Jego wzrok na chwilę przystanął na perkusiście. Wydawał się nie być zbyt rozbawionym tą dyskusją. Stał odwrócony do wszystkich i w milczeniu się przebierał. Dziwne ukłucie poczucia winy przeszyło serce Friedhelma. Pożałował swoich słów. Nawet nie wiedział czemu. Przecież zawsze się przedrzeźniali, problem Ericha z wierceniem się na spaniu i gadaniu przez sen był popularnym tematem żartów w zespole. Mężczyźni zwykle wykłócali się o to, kto miał z nim wylądować w pokoju, a najczęściej kończyło się to tak, że Erich zostawał sam, zmęczony długą dyskusją.
– No bardzo mi przykro, Friedu, ale tak wyszło. Była tylko trójka i dwójka do wzięcia w takiej konfiguracji, jakiej potrzebowaliśmy. Zrobiliśmy losowanie i w ten otóż sposób padło na ciebie – Franz uśmiechnął się szeroko. Fried westchnął tylko cicho i nie komentował nic dalej. Wstał z krzesła i sam zaczął się przebierać.
– A ktoś spytał Ericha czy tak może być...? – spytał lekkim głosem, jakby nie był szczególnie zainteresowany odpowiedzią. Nie spojrzał nawet na pozostałych chłopaków. I choć tego nie widział, słyszał dokładnie jakie zmieszanie wprowadził tym pytaniem. Gdy skończył ze swoją garderobą odwrócił się i uniósł do góry brew.
– To, że wyląduje w dwójce, było wiadome od początku, ryzykowanie niewyspania jednej, a dwóch osób... – zaczął niezręcznie Bruno. Fried skrzywił się lekko.
– Nie o to mi chodzi. Chodzi mi o mnie. Może Erich nie chce ze mną spać? – kątem oka zauważył, jak Erich w końcu się odwrócił.
– Przecież to żaden problem, Fried. Zawsze kończyliśmy razem, czemu miałoby to teraz mieć jakieś znaczenie? – perkusista wreszcie się odezwał. Wszyscy mężczyźni utkwili wzrok w basiście, oczekując jego odpowiedzi. Friedhelm chcąc rozegrać sprawę jak najbardziej spokojnie wzruszył ramionami.
– Mogło coś się zmienić – odparł, dalej się odwracając, by zebrać swoje rzeczy. Krótka cisza, jaka zapadła w pomieszczeniu wkrótce została przerwana jakąś mniej istotną dyskusją między Franzem a Brunem. Niedługo później mężczyźni się zebrali do samochodu, który zawiózł ich prosto pod ich hotel.
– Przepraszam Erich, jeśli czymkolwiek cię uraziłem, nie miałem nic złego na myśli – szczery pomruk Friedhelma wybrzmiał od razu po tym, jak drzwi do pokoju zamknęły się za mężczyznami. Basista gryzł się z wyrzutami sumienia całą drogę do hotelu, a milczenie ze strony perkusisty tylko nieprzyjemne uczucie potęgowało. Nie rozumiał, co się stało, że nagle Erich reagował w tak dziwny sposób, ale nie chciał nic kwestionować, tylko szczerze przeprosić i wrócić do dobrych relacji z mężczyzną.
Erich ruszył w głąb pokoju, gdzie rzucił skórzaną kurtkę na łóżko. Westchnął ciężko i zignorował przeprosiny.
– Znowu dali małżeńskie. Kurwa, jasno menago zaznaczał, że miało być osobne. W tych hotelach kretyni pracują? – fuknął zły, wychodząc z sypialni. Fried wtedy wszedł do pomieszczenia, chcąc zobaczyć namacalnie nowo zaistniały problem. Erich w tym samym czasie już był prawie gotowy, by wyjść z pokoju i pójść na recepcję.
– Czekaj, Eri. Jest jeszcze kanapa. Jakoś sobie poradzimy. Nie rób problemu, jeszcze Heinie się wkurwi, bo zależało mu na tym, by wszyscy mieli pokoje obok siebie. Może hotel ma standard, że „dwójki" mają małżeńskie? – oparł się o ścianę i obserwował, jak Erich zakłada buty. Perkusista zmierzył go wzrokiem.
– Przecież jesteś zmęczony i musisz się wyspać – zaprotestował, co Fried odebrał jako uszczypliwą uwagę.
– Erich, Gott, przepraszam cię, nie chciałem ci sprawić przykrości. Jest w porządku, damy radę. Ja dam radę – starał się brzmieć jak najbardziej przekonująco. I wychodziło na to, że to zadziałało. Mężczyzna zaprzestał zakładania butów.
– Niech ci będzie – wymruczał, zsuwając obuwie. Chciał potem wyminąć Friedhelma, by wejść do pokoju, jednak ten powstrzymał go, kładąc rękę na jego klatce piersiowej. Erich wstrzymał na chwilę powietrze i spojrzał gwałtownie w oczy mężczyzny. Fried widząc, że ma jego zainteresowanie, odezwał się cicho.
– Naszą wcześniejszą rozmowę przerwali chłopcy. Nie zdążyłem cię o coś zapytać – Erich wyglądał na lekko spanikowanego. Odsunął się o krok od Friedhelma, nie spuszczając z niego uważnego spojrzenia.
– O co chciałeś zapytać...? – spytał powoli, ostrożnie dobierając słowa. Fried czując rosnące nieprzyjemne napięcie mierzył go wzrokiem, chcąc odgadnąć wcześniej odpowiedź na swoje pytania, jednak nic z twarzy Ericha, oprócz przejawiającej się gdzieniegdzie paniki, nie wyczytał.
– Ty mówiłeś na serio...? – zniżył głos, nie chcąc ryzykować, by ktokolwiek go usłyszał. Chociaż nawet, gdyby to się stało, nikt nie zdołałby się domyślić, o czym mówił. Pytanie było wyrwane z kontekstu.
Erich czując, jak grunt osuwa się pod jego stopami, odwrócił wzrok, nie mogąc dłużej patrzeć w oczy Friedhelma.
– To z tobą to był taki żart – odparł prędko, zaciskając ręce w pięści. Fried nie odpuszczał. Zmarszczył brwi i uporczywie szukał wzroku Ericha.
– Ale reszta już nie...? Mówiłeś coś o...oh. Erich... mein Gott – wymruczał, czując, jak spływa po nim kubeł zimnej wody. W niedowierzaniu szerzej otworzył oczy i wpatrywał się w perkusistę, nie wierząc, że mógł dojść do takich wniosków na jego temat. Erich w tym momencie całkowicie spanikował. Odwrócił się prędko i złapał Friedhelma za fraki, by go nieco unieść i bez delikatności docisnąć do ściany. Nie było to dla niego ciężkie-Fried był bardzo chudy, a on sam miał całkiem sporo siły.
Z agresją rodzącą się jak w przerażonym szczeniaku wpatrywał się wściekle w oczy basisty, który ze strachem odwzajemniał spojrzenie.
– Nie, to nie prawda. Nie waż się tego nawet mówić, Fried – wysyczał spomiędzy zaciśniętych zębów. – To były głupie żarty, jasne? Nic poza tym – warczał dalej, ostrzegawczym głosem. Friedhelm panicznie pokiwał głową, w zrozumieniu. Erich go puścił i się odsunął.
– Okej... dobra, żarty – mruknął, unosząc w obronnym geście ręce do góry. Perkusista cicho prychnął, idąc w stronę sypialni. – Ale wiesz, że bym ci niczym nie groził, nie? Nie wydałbym cię
Erich przystanął i obejrzał się przez ramię. Friedhelm stanął przodem do niego. Warga mu lekko zadrżała od buzującej jeszcze adrenaliny.
– Lubisz facetów...? – spytał niemalże bezgłośnie, patrząc na reakcję mężczyzny. Ten zamarł, nie ruszając się przez dłuższy czas. Umysł Frieda zaczął odczytywać między wierszami ukrytą wiadomość, aż wreszcie otrzymał całkowite potwierdzenie. Oczy Ericha na chwilę spłynęły na ziemię, by potem wrócić znowu na Friedhelma. Tak, jakby ten ruch miał zastąpić przytaknięcie. Basista poczuł, jakby w jego wnętrzu pojawiła się czarna dziura, wysysająca każdy pojedynczy organ. Ściągnął usta w cienką linię i niezdolny jeszcze do powiedzenia czegokolwiek więcej odwrócił głowę.
Erich wtedy z duszą na ramieniu ruszył dalej przed siebie, by wejść do sypialni.
Mężczyzna zebrał swoje rzeczy i poszedł do małego pokoju dziennego, gdzie znajdował się stolik kawowy i kanapa. Rzucił swoją walizkę na ziemię i rozsiadł się wygodnie, odchylając głowę do tyłu. Przez okno wpadało do środka jasne światło księżyca, które rozświetlało ciemne pomieszczenie.
Erich przymknął powieki. Czuł narastające w nim poczucie beznadziei. Natłok myśli w jego głowie był nie do zniesienia, a każda nowa atakowała go kolejnymi zarzutami. „Jesteś kretynem. Po co mu odpowiadałeś?", „Lepiej by było, gdybyś się zwyczajnie zamknął", „Dlaczego w ogóle zachowywałeś się jak jakiś dziwak przy nim? Facet dopiero wrócił, przytłaczasz go", „Jesteś głupi, po co się w ogóle odzywasz do kogokolwiek? Nikt i tak ciebie nie bierze pod uwagę", „Ludzie cię nienawidzą, jesteś do niczego, dajesz im tylko powody, by bardziej cię nie lubili", „Zgnijesz w więzieniu, on powie, powie to wszystkim!" ...
Pokój rozświetlił się żółtawym blaskiem rzucanym przez wiszący pod sufitem żyrandol. Erich otworzył prędko oczy. Zauważył w progu drzwi Friedhelma, opierającego się o framugę.
– Co ty robisz, Erich? – spytał zwyczajnie, jakby nic przed chwilą się nie wydarzyło. Erich zmarszczył lekko brwi na to niedorzeczne pytanie.
– Śpię na kanapie. Tak będzie lepiej, nie? – Fried nie odpowiedział. Nabrał powietrza.
– Mamy problem – rzucił, zakładając ręce na piersi. Perkusista zmieszał się i w niezrozumieniu zmierzył wzrokiem mężczyznę.
– Problem? Kolejny? – Fried cicho parsknął, na jego ustach pojawił się nieśmiały uśmiech.
– Nie chcemy chyba, żeby cię zamknęli, hm? – obydwoje wiedzieli, o czym mówił Fried. Właściwie to był główny powód, dla którego Erich się bał mówić o sobie otwarcie. Od ponad stu lat w Niemczech panowało prawo, które skazywało osoby homoseksualne na kilka miesięcy więzienia. W niektórych przypadkach ludzie spędzali za kratkami parę lat, nie mówiąc o publicznym osądzie i problemach z tym związanych. Perkusista zamruczał.
– Zdaje się, że nie „my" mamy problem, tylko ja. Nie musisz się w to angażować Fried. To ciebie nie dotyczy – mężczyzna przewrócił oczami. Podszedł bliżej i stanął nad Erichem.
– Jesteś moim przyjacielem, więc jak najbardziej jest to „nasz" problem. Nie będziesz mi kurwa mówić, co mam robić – prychnął oburzony. – Zauważ, że reszta ma w nas krótko mówiąc wyjebane. Kiedy graliśmy dla siebie i dla własnej rozrywki, byliśmy kolegami, ale tamtym chyba popularność siadła na łeb. Pamiętasz? Wszyscy braliśmy, ale jakoś na mnie padło, że mnie wyjebali. Tylko dlatego, że trochę dłużej mi zajęło odstawianie tego cholerstwa. Wiesz co mi mówił Heinie? Że jesteśmy teraz zbyt dobrzy, by pozwolić jednemu wybrykowi wszystko spierdolić. Jebać to, że w tej branży wszyscy są na dragach – Erich w milczeniu wysłuchiwał dość żwawej paplaniny Friedhelma. – Uważam, że jest to pierdolona hipokryzja, że branie w żyłę jest mniejszym złem niż bycie gejem, ale niestety musimy się z tym liczyć. Tamci nie mogą się dowiedzieć. Już nie ma „nas" jako Strohmanna. Każdy działa na swój własny interes, a jak ktoś nie daje rady, zostanie zdyskwalifikowany. I wiesz co? – zbliżył się bardziej, nachylając się nad Erichem. Wyciągnął palec i wskazał nim na mężczyznę. – Jeśli ktokolwiek będzie miał problem do ciebie, będzie się musiał liczyć i ze mną. Byłem w dołku i ze wszystkich to tobie nie pozwolę do niego wpaść. Nawet jeśli i byś wciągnął mnie tam ze sobą
Erich spuścił głowę, poruszony słowami przyjaciela. Nie liczył od niego aż na takie słowa wsparcia, zakładał, że Fried zacznie się od niego odsuwać. Jak większość osób „o zdrowych zmysłach".
– Woah... to... bardzo odważne z twojej strony – skomentował cicho, podnosząc wzrok. Spotkał się z ciepłym uśmiechem mężczyzny. – Dziękuję, Fried
– Nie dziękuj mi, myślisz, że postąpiłbym jakkolwiek inaczej? Zachowałbym się jak skończony dupek
– Myślałem, że się wystraszysz. Różne głupie rzeczy ludzie opowiadają o gejach – zaśmiał się cicho, na co jego towarzysz mu zawtórował.
– Co, że może mnie zaczniesz podrywać? Właściwie to, co dzisiaj odwalałeś trochę tak wyglądało – wyszczerzył się wrednie, na co Erich złapał za poduszkę i uderzył nią Friedhelma w głowę. Basista się zaczął głośno śmiać.
– Głupek jesteś, wcale cię nie podrywałem! – rzucił oburzony, zakładając ręce na piersi jak obrażona księżniczka. Fried na to zaczął się mocniej śmiać.
– Nie...? A lalę z moją twarzą to już byś chętnie przyjął, hm...? – uniósł brwi, uśmiech nie schodził z jego ust. Erich przymrużył powieki.
– Pff... – wypuścił powietrze, po czym na jego twarz wpełzł cwaniacki uśmieszek. – Po co mi lala, jak jest oryginał? – rzucił zanim pomyślał, co zatkało na dobrą chwilę Friedhelma. Erich patrzył mu uparcie w oczy, nie chcąc okazywać zażenowania samym sobą, jakie się w nim zrodziło. Mógł tego nie mówić... ale niestety już się stało. I wtedy, gdy cisza zdawała się już być nieznośna, gęsta atmosfera została nagle przerwana kolejnym wybuchem śmiechu ze strony basisty.
– Na tę dupeczkę musisz sobie bardziej zapracować, Eri – wyszczerzył się, czochrając Ericha po głowie.
– E-ej...! Jesteś taki głupi, że nie wiem, czy chcę się w ogóle starać, pff! – zaczął machać rękami, by odpędzić od siebie Friedhelma. Ten wtedy złapał jego nadgarstki i docisnął do zagłówka kanapy. Erich próbował się wyswobodzić, ale daremnie. Ręce miał zaciśnięte w stalowych palcach gitarzysty. – Fried puść mnie!
– A jakieś magiczne słowo...? – Erich przez moment zgłupiał. Nie rozumiał, o co Friedhelmowi chodziło. Dziwne iskierki w oczach blondyna jeszcze bardziej wprowadzały mętlik w głowie perkusisty. Wreszcie postanowił zagrać w tą samą grę, co jego towarzysz. Wyciągnął nieco głowę w stronę basisty. Ten uniósł brwi.
– Magiczne słowo...? Nie znam się na takich... – wymruczał, by niespodziewanie nogą podciąć wiszącego nad nim mężczyznę. Fried w zaskoczeniu wydał cichy okrzyk, gdy z impetem padł na Erichu. Otwarł szerzej oczy, dyszał cicho i w osłupieniu nadal trwał leżąc na nim. Erich uśmiechnął się i przechylił głowę. Jego oswobodzone z uścisku ręce instynktownie wylądowały na bokach mężczyzny. Friedhelm cicho sapnął na ten ruch. Wtedy Erich nieco wbrew sobie pchnął go w tył. – No, Friedie, wstawaj. Wystarczy zabawy. Idź się umyć i spać, jesteś zmęczony i robisz głupoty. Nawet na nogach nie potrafisz ustać
Fried parsknął, prędko wstając z Ericha.
– Ta. To od leków – odchrząknął, odwracając się na pięcie. – Za to ty nie siedź za długo, „kochanie". I też się umyj, bo śmierdzisz starą skarpetą – Erich pokręcił głową. Obserwował, jak Fried opuszcza pomieszczenie. Uśmiechnął się do siebie.
– Skoro tak nalegasz, skarbie...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top