Prawie złapany //część 1 (Odcinek 46)
Między kilkudziesięcioma, licho oświetlonymi stolikami panował gwar. W powietrzu niósł się zapach fajek i cygar, wszędzie rozłożona masa gotówki w banknotach bądź żetonach. Już roiło się tu od pięknych pań siedzących kokieteryjnie przy najlepszych graczach, a to dopiero początek nocy.
Nienaturalnie blade ręce odziane w białe rękawiczki przerzucały zwinnie karty na zielonym stole.
Joker rozłożył cała talię, niby w popisie karcianym, ale w kolejnym tasowaniu ustawił je dokładnie tak, by wiedzieć gdzie znajdują się asy. Przy stole chyba nikt nie miał okazji tego zarejestrować.
- Panowie, dzisiaj żadnych kantów - oświadczył, rozdając wreszcie.
- To oczywiste - mruknął Pingwin, biorąc kolejne karty w swoje zdeformowane palce. - Podobno ten... wiecie kto, zgarnął Kapelusznika - dodał jakby od niechcenia, zaczynając rozmowę.
- To nie żarty - skwitował klown, obserwując jak Killer Croc zgarnia rzuconą mu część talii. - Pewnie wciąż szukają jednego gościa.
- Taa, i tutaj się mylisz - warknął Dent. - Ten gość nie jest sam.
- Aah? - wyraził swoje zainteresowanie Crock.
Dwie twarze pokazał, że wymienia 2 karty ruchem ręki, po czym oddał wadzącą mu trójkę kier i czwórkę pik.
- Jestem pewien, że Gordon ma ich więcej, coś jakby oddziały specjalne. Myślicie, że to jest tylko jeden, ale...
- Ehhh - jęknął Joker zręcznie zakrywając 7 pik asem spod rękawa fioletowej marynarki. - Ty zawsze widzisz podwójnie...
- Swoją drogą, musi mieć uraz z dzieciństwa na tle przestępczości. Pewnie jakiś super nerwus odstrzelił mu kawałek twarzy. - Pingwin nalał sobie z osobistego dzbanka herbaty do porcelanowej filiżanki i wcisnął do niej ćwiartkę cytryny.
- Taaaaak, nosi maskę, bo twarz ma szkaradną i koślawą - zarechotał klown.
Harvey nalał do swojej kawy mleka, a kartonik który trzymał w ręku ścisnął tak mocno, ze krople spadły na mankiety Jokera, gdy ten umilił im życie swoją uwagą.
- O! Bez urazy Harvey - dodał pośpiesznie, machając ręką w stronę partnera w grze.
- Lepiej rozdawaj - syknął.
- A wiecie co ja myślę? - wtrącił Croc.
- Że jest robotem, dzięki, wystarczy. - Zielonowłosy złapał się za głowę z politowaniem.
- Jeszcze zobaczysz - odparł niezrażony.
Na salę wprosiła się kolejna osóbka. Kobieta w długim, brązowym płaszczu i pasującym kapeluszu podeszła do stolika przy którym grali naczelne zakapiory.
- Cześć chłopcy - zaczęła - zaparzcie mi ziółka i mogę grać. - Twarz kobiety została oświetlona przez lampę nad stołem, pod płaszczem okazała skrywać się Pamela.
- Goń się panna, nikt cię tu nie lu...ah! - Croc jęknął, gdy wylądował razem z krzesłem na podłodze. Najpierw jednak zahaczył jeszcze brodą o stół, aż monety na nim podskoczyły z brzękiem.
- Oh, ty mała! - warknął i już chciał rzucić się na Bluszcz, kiedy ta jednym kopniakiem w brzuch załatwiła sprawę i pozbyła się absztyfikanta. Podniosła krzesło i rozsiadła się na miejscu Killer Croca.
- Trujący Bluszcz - zawarczał Dwie Twarze, mierząc ją krytycznie spojrzeniem.
- Strasznie długo cię nie widziałam. O proszę, nadal masz szlachetny profil. - Zaczęła się powoli rozbierać z płaszcza pokazując ukryty pod spodem skąpy, zielony strój.
- Z jednej strony chwiałbym cię udusić...
- Czego pragnie druga strona? - dopytała.
- Pragnie ugotować cię w rosole.
- Kiedyś mnie kochał - westchnęła w stronę pozostałych dwóch graczy.
- Aaaaa - kiwnęli zgodnie głową.
- Co sprowadza tak gładką gołąbkę do tak grzesznej groty? - zapytał wreszcie, a jakże, Pingwin. W tle dało się słyszeć krzyki jakiegoś gościa, a mętne światło zostało przysłonięte przez masywną sylwetkę Killer Croca zwalającego nieszczęśnika z krzesła.
- Prawo mnie ściga, i Batman też, a jakże - jęknęła, gestykulując.
- Jak mnie - mruknął Cobblepot.
- Jak wszystkich - skwitował Joker.
- Dokładnie - wtrącił Dent.
- Żyć nie daje! - stwierdził Croc, siadając przy stole na nowo nabytym krześle. - Że też nikt z nas dotąd go nie dorwał.
- Najbliżej byłem ja - pochwalił się Pingwin, mieląc w ustach koniec od niemodnej już w tych czasach nakładki na papierosa.
- Oszalałeś!? To ja, nie dawniej jak... - syknęła Bluszcz, jednak Harvey przerwał jej w pół słowa:
- Nikt nie był bliżej wysłanie go na tamten świat niż ja!
Bardzo szybko do uszu współbiesiadników z innych stołów dotarły głosy przekrzykujących się szaleńców. Nie trwało to jednak długo, zamilkli, gdy Joker zagwizdał przeciągle zwracając na siebie uwagę.
- Fakty są takie, ze każdy, choć raz, prawie odarł Batmana ze skóry! - Złożył ręce na blacie. - Najciekawszą, czyli moją, relację zostawię na koniec - dodał, teatralnie uwydatniając każde ,,ą" i ,,ę" na końcu słów.
- Pierwszeństwo mają damy, lecz skoro żadnej nie ma... - Klown wybuchł głośnym śmiechem. Pameli właśnie nalano herbaty do filiżanki z zestawu Pingwina, więc rozsiadła się i założyła ręce na pierś. - Opowiadaj, Pamelo - zachęcił.
- Zgoda, to się zdarzyło w Halloween. Miałam setki dyń, które podpalone miał emitować trujący gaz.
Myślami kobieta była już tego potwornego wieczoru na polu dyniowym.
Przed fermę właśnie zajechał batmobil. Nietoperz wysiadł z niego i bacznie się rozglądając, podszedł do drewnianego, okrytego blatu przy którym miało się płacić za zakupione warzywo.
- Wiedziałam, że się zjawi, gdy Gotham pogrąży się we śnie. Właściwie, liczyłam na to - mruknęła, zaglądając w rozdane karty.
Pamela odpaliła zapałkę tuż za jego plecami i podpaliła świeczkę w malutkiej dni na swojej ręce. Uśmiechnęła się kokieteryjnie do mężczyzny.
- Cukierek, czy figielek? - zapytała, po czym upuściła przedmiot, a ten rozpił się na kawałki wyrzucając z siebie ogromny kłąb trującego dymu. Nietoperz zaczął się krztusić i kaszleć. Oparł się o blat, ledwo trzymając na nogach.
- Już północ skarbie, czas zdjąć maskę - syknęła i chwyciła za uszy batmanowego stroju.
Nie zdążyła nic zrobić, gacek odepchnął ją w ostatnim momencie i rzucił o pal wbity w działkę kilka metrów dalej. Lampki zawieszone na nim spadły z łoskotem na dynie, które, zaczęły pękać i wydzielać jeszcze większą ilość gazu. Pozostałe szczątki wybuchały mocnym płomieniem, pożerając coraz to większą część pola. Batman zdobył się na szybki bieg do swojego pojazdu, jednak po drodze wybuchła kolejna dynia, tuż pod jego stopami. Padł na ziemię.
- Trujący gaz - wysapał.
- Pomyśleć, co za pech - mruknęła Bluszcz podchodząc do niego. - Mam naturalną odporność na trucizny, toksyny, ból i cierpienie innych. Masz pojęcie?
Oparła ręce na biodrach, a po chwili posłała nietoperzowi całusa i odeszła mówiąc kokieteryjne ,,pa!". Batman sięgnął swojego pasa, nadal krztusząc się oparami. Znalazł na nim guzik otwierający panel sterowania. Wystukał kilka sekwencji, a w jednej chwili światła batmobilu zapaliły się. Bluszcz z przerażeniem dostrzegła, że pojazd ruszył za nią w pościg. Niewiele myśląc rzuciła się przed siebie, wskakując kolejny z wbitych w ziemie palików. Kiedy była na wysokości około sześciu metrów batmobil wjechał w słup rozbijając jego dolną część na drzazgi. Bluszcz przekoziołkowała przez dynie i upadła na pole, nieprzytomna. Samochód zawrócił natychmiast i zatrzymał się dopiero przy bohaterze, który wsparł się na karoserii i wyciągnął ze środka pojazdu maskę przeciwgazową.
Pokręcił jedynie głową nad ciałem budzącej się własnie Pameli, jakby kiedykolwiek liczył na to, że ta kobieta kiedyś może zmądrzeje.
- Teraz widzicie, że prawie go miałam - jęknęła, kołysząc opartą na ręce głową odzianą nadal w ogromny kapelusz.
- Faszerowane, wybuchowe warzywa? - skwitował pan J.
- Chętnie usłyszę jak tobie poszło - burknęła, wskazując go palcem.
- Oooo, usłyszysz, co najlepsze, zostawiam na deser.
- Lepiej mnie posłuchaj! - Dwie twarze ożywił się - Akurat zwinąłem dwa miliony w dolarowych monetach z mennicy w Gotham... - zaczął, a pieniądz który miał w ręce zabłyszczał jakby jaśniej.
Od razu dało się zobaczyć, jak mężczyzna w dwukolorowym garniturze podrzuca swoim talizmanem przy ogromnej atrapie monety, mierzącej kilka metrów - znaku rozpoznawczego mennicy Gotham.
- Na szczęście na robotę wziąłem paru mięśniaków.
Trzech zbirów trzymało nietoperza w żelaznym uścisku, prowadząc przed Denta. Ten wreszcie zaprzestał podrzucania monetą, przyklepał ją na zewnętrznej części lewej dłoni i sprawdził, co wyszło. Tak jak się spodziewał...
- Chcesz wiedzieć, co znaczy reszka? - mruknął, po czym zwrócił się do najemników: - Związać go!
Ręką sięgnął do pasa nietoperza i zdjął go.
- A skoro nie masz już żadnych pomysłów...
Nietoperzowi udało się wyrwać i rzucić na Harvego, jednak trwało to góra parę sekund, nawet nie zdążył drasnąć szaleńca, tamci trzymali go ponownie. Jeden z mięśniaków uderzył go złożonymi dłońmi w kręgosłup, pozbawiając przytomności.
- Związać go - powtórzył. - Sprawdzimy jak bawisz się bez swoich zabawek!
Nietoperzowi zaświszczało w uszach na krótką chwilę, nim znów padł. Usłyszał śmiech Dwóch Twarzy.
Dent przyjrzał się swoim kartą. Czwórka, dwa walety. I dwie dwójki.
- I co z nim zrobiłeś? - dopytywał Croc.
- Batman był całkowicie zdany na moją łaskę. Pomyślałem więc, że dam mu szansę.
Dent podszedł do związanego na wielkiej monecie mężczyzny. Niegdyś symbolizowała ona mennicę Gotham, teraz jednak miała być krzyżem dla nietoperza. Przymocowana do wielkiej platformy przypominającej jakby huśtawkę na dwie osoby po drugiej stronie miała podnośnik z naładowaną paką złotych sztabek. Razem kilka ton. Gdy tylko maszyna zwolni sztabki, moneta z Batmanem wyleci prosto na ścianę.
- Oto plan gry - zaczął Dent. - Wypada orzeł, zmieniasz się w dżem. Wypada reszka, a ty łamiesz sobie wszystkie kości. Naraz.
Jeden z najemników uruchomił podnośnik, a ten ruszył w górę ciągnąc ze sobą złoto. Harvey sięgnął do kieszeni szukając monety którą mógłby zwyczajowo podrzucać.
- Hej! Gdzie mój pieniążek? Czy ktoś widział mój...? - Gdy niczego nie znalazł, jego oczy powiększyły się dwukrotnie. - O NIE!
Batman poharataną stroną monety Denta właśnie przepiłowywał liny trzymające go.
- NIE! - wrzasnął przestępca, dopadając do maszyny. - Zwolnij to!
Wywalił zakapiora z miejsca w kabinie i sam natychmiast przesunął dźwignie zwalniającą ładunek z podnośnika. Sztabki huknęły o koniec platformy. Moneta wraz z Batmanem wyleciała do góry, aż pod sam sufit skarbca. Mężczyzna zdołał się jednak uwolnić przed uderzeniem o ścianę. Zgrabnie wylądował na dachu podnośnika i spuszczając się do kabiny wypchnął Denta prosto na worki z pieniędzmi. Te pod wpływem ciężaru rozerwały się, a złota fala przygniotła Harvey'go. Uciekające zakapiory zostały przyciśnięte do ziemi przez ogromną statuę monety która na nich spadła.
Batman ruszył podnośnikiem za kolejną uciekającą dwójką. Ci nie byli dużym wyzwaniem, nietoperz z drwiącym uśmiechem uniósł ich do góry na łopatach maszyny. Podszedł do obsypanego złotem szaleńca i rzucił w niego obdrapaną monetą.
- Łap, to chyba twoje.
- Wszystko przez ten piekielny pieniądz! - warknął do towarzyszy gry, rzucając w powietrze swój talizman. - Prawie go miałem!
-Ah, co za pech, Harvy'e, ale ty, rzadko kiedy wygrywasz - powiedział do niego Joker, ocierając wyimaginowaną łzę chusteczką. - Kto chciałby opowiadać teraz?
-JA! - wrzasnął Croc, bijąc pięścią o stół, aż żetony podskoczyły. Trujący Bluszcz skrzywiła się na dźwięk tego łoskotu, wypuszczając karty z rąk. - Kiedyś ukryłem się w kamieniołomie, aż nagle zjawia się Batman. Jest coraz bliżej, i bliżej.
-I co? - zaciekawiła się kobieta.
-Rzuciłem w niego kamieniem!
Nastała chwila ciszy. Nawet Joker nie wziął tego ,,na poważnie".
-Dobrze, a co się stało z tą wielką monetą? - zapytała tym razem Denta.
-To był duży kamień... - wymamrotał na swoją obronę Killer.
-Pozwolili mu ją zachować.
C.D.N.
_______
opowiadania zostały edytowane i poprawione :) <- uśmiech nienawiści do tekstu na który trzeba było poświęcić kolejne dwie godziny.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top