Miasto Cieni - Rozdział 3
Bruce prowadzony przez Jasona i dwójkę mężczyzn, czując przyłożony do pleców pistolet wszedł do opuszczonego budynku. Chłopak rozpoznał szyld Ace Chemicals. Ludzie dookoła pakowali pojemniki z jakąś substancją do cieżarówek. Pośrodku stał mężczyzna w czerwonej i skórzanej kurtce, wymachując bronią i poganiając wszystkich. Zerknął w stronę nowo przybyłych.
-Czego tam? Nie widzicie że się śpieszę?- Oznajmił, mając już wrócić do poganiania, gdy spojrzał na chłopaka. -Zaraz zaraz... To ten dzieciak Wayne'ów?- Jason skinął głową, a Red Hood prawie niezauważalnie uśmeichnął się pod maską.-Szczęście nam sprzyja!- Wykrzyknął unosząc prawą rękę. Bruce burknął coś pod nosem, a Jason i jeden z mężczyzn poprowadzili go do małego pomieszczenia. Mężczyzna stanął przed drzwiami, a Jason wprowadził chłopaka do pokoju.
-A teraz część planu w której mnie wypuszczasz.- Mruknął Bruce. Jason oparł się o ścianę i zaczął kręcić pistoletem na palcu.
-No nie wiem młody. Spłaciłem dług, jestem wolny, mogę zacząć nowe życie. Niby ty możesz mi dać dużo, ale pewnie po prostu mnie zostawisz pobitego na ulicy...- Przyłożył dłoń do brody jakby się zastanawiał, po czym podszedł do mężczyzny i ogłuszył go pistoletem. -Jak ja nienawidzę swojego poczucia obowiązku.
Bruce podszedł do drzwi, ale zamiast wyjść, złapał Jasona za szyję i przyparł go do ściany.
-Chcę wiedzieć tylko jedno. To on kazał ci ich zabić?- Spytał. Mężczyzna próbując złapać oddech skinął głową, a chłopak go puścił, pozwalając mu opaść na podłogę. Bruce wyszedł z pokoju i rozejrzał się. Niemożliwe aby Hood nie zobaczył jak do niego podchodzi, omiatał wzrokiem całą salę. Chłopak spojrzał w górę. Wszyscy są zapracowani, raczej go nie zauważy jeśli...
Znalazł najmniej rozlatującą się drabinę i wszedł na stary kotła do przenoszenia kwasów. Ostrożnie przeszedł po jego brzegu i spojrzał na zwisające z sufitu łańcuchy. Starając się jak najmniej hałasować przedostał się po nich do drugiego kotła. Na jego nieszczęście Red Hood zaczął przemieszczać się w głąb budynku. Bruce powoli za nim podążał, na szczęście nikt nie patrzył w górę. Hood wszedł na schody i zatrzymał się na małym balkoniku. Tuż pod nim znajdowali się ludzie wybierający kwas z ostatniego kotła. Chłopak ocenił sytuację. Hooda nie dosięgało teraz nic nad nim wiszące. On sam tam nie doskoczy, najwyżej się zabije. Spojrzał na czarną płachtę na pojemniku obok. Jeśli tylko uda mu się wyliczyć odpowiedni kat, powinno mu się nawet udać go od razu ogłuszyć. Szybko założył płachtę na plecy, złapał ją w dolnych rogach, rozłożył ręce i skoczył. Red Hood odwrócił się akurat by zobaczyć czarny cień lecący wprost na niego. Nie zdążył wyjąć broni, Bruce wyprostował nogi i go kopnął. Uderzenie było dość silne, by wrzucić go prosto do kwasu. Wtedy wszyscy w sali jednocześnie wyciągnęli broń w wycelowali w chłopaka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top