27: W szczęściu nie zawsze chodzi o dobre chwile

Lavender tak jak obiecała, od razu po śniadaniu zjawiła się w domu Florenci, by opowiedzieć jej o ostatnich wydarzeniach. Oczywiście zachowując dyskrecję pewnych spraw, które nadal musiały pozostać tylko i wyłącznie pomiędzy nią, a Dantem i jego rodziną. Zaczęła historię od biblioteki pana Ezekiela, bo właśnie w niej pierwszy raz spotkała Winslowa, gdy jeszcze nie wiedziała, że to on.

Następnie przeszła do ich chwilowej przerwy, chociaż tu skłamała o różnicy charakterów i dodała o strachu przez zakochanie się w przyjacielu, aż doszła do momentu, w którym jest teraz. Miejscu, gdzie stara się poznać Dantego na nowo i stworzyć z nim kolejne, być może ciekawsze, wspomnienia.

Tak ciocia stała się drugą osobą, która dokładnie poznała ich historię, a potem rozbawiła ją kilkoma wspomnieniami ze swojego życia, gdy to ona zaczęła spotykać się z Owenem.

Jednak nie tylko po to przyszła do niej Lavender. Potrzebowała też rady od kogoś, kto nie należy do jej najbliższej rodziny. Rady odnośnie swojej tajemnicy, bo to, że studiuje w Akademii Sztuk Pięknych nadal spędzało jej sen z powiek i nie przestanie, dopóki jej rodzice nie poznają prawdy. Pragnęła zrzucić ten ciężar z barków, ponieważ czuła, że on coraz bardziej ją ogranicza i zabiera radość z pasji, której tak potrzebowała.

– Miałaś kiedyś sekret, który bałaś się komukolwiek zdradzić? Taki, który mocno cię ograniczał? – zapytała, starając się brzmieć naturalnie i bez cienia obawy w głosie. Jednocześnie pisała na telefonie wiadomość do Dantego w sprawie odwiedzin u dziadka. Skoro ostatnio się nie udało, miała nadzieję, że dzisiaj będzie w stanie mu go przedstawić.

– Masz taki?

– Pytasz jak Logan. – Lavender przechyliła głowę i spojrzała ponaglająco na ciotkę.

– Skoro zapytałaś już o to dwóch osób, pytanie jest jedno. Czego się obawiasz, Lavender?

W głośnie Florenci czuć było wyraźną troskę, jednak Shannon poczuła się zagrożona. Wiedziała, że jeśli wyzna cioci prawdę, dowie się o tym mama, a nie jeszcze nie mogła. W końcu były przyjaciółkami, niemal jak siostry tylko od innych rodziców. Nie miały też przed sobą absolutnie żadnych sekretów.

Właśnie dlatego poderwała się z miejsca i po raz kolejny postanowiła uciec.

– Wszyscy taki mieliśmy.

Słowa cioci zatrzymały dziewczynę w miejscu i sprawiły, że odwróciła się przez ramię.

– Ja, twój tata, mama – wymieniała i stawiała powolne kroki w stronę Lavi. – Każdy z nas się czegoś bał, ale o wiele łatwiej znosi się strach, gdy możesz go z kimś dzielić. Jeśli chociaż raz dasz się opętać ciemności, już nigdy się jej nie pozbędziesz. Moja nazywa się Polly i nigdy nie chciałabym do niej wracać.

Nic z tego nie rozumiała, dlatego na moment zmarszczyła brwi.

– Już niebawem, ciociu. – Wbiła tępe spojrzenie w podłogę i powtórzyła: – Już niebawem o wszystkim wam powiem.

– Jesteś w ciąży?

Z szokiem spojrzała na ciotkę, a jej emocje zmieniły się o sto osiemdziesiąt stopni. Wybuchnęła śmiechem, zginając się wpół. Chwilę potrwała w tej pozycji, a potem oparła dłonie o kolana i ponownie skupiła wzrok na ciotce.

– Żeby być w ciąży najpierw trzeba...

– Masz chłopaka.

– Od niedawna – wyrzuciła z lekką pretensją, po czym pokonała dzielącą ich odległość i przytuliła ciotkę. – Nie jestem w ciąży i nie jestem też głupia. Wiem, co to zabezpieczenie.

– Więc o co chodzi? – Wolno odsunęła ją od siebie i złapała Lavi za ręce. – Powiedz mi, bo inaczej nigdy nie przestanę się martwić.

– W tym rzecz. – Przymknęła powieki i lekko ścisnęła usta. – Nie mogę.

– Dlaczego?

– Bo przyjaźnisz się z mamą i mówisz jej wszystko, a ona nie może się jeszcze dowiedzieć – wyznała, niemal czując niewidoczny nóż przy gardle.

– Teraz martwię się jeszcze bardziej. – Gwałtownie odsunęła się od Lavender i tylko chwili zabrakło, by wybuchnęła. Nie ze złości, a ze strachu o Lavender, bo w końcu była jej matką chrzestną. Tą, z którą pierwszy raz napiła się wina, gdy Melody nie patrzyła i tą, która zawsze kryła ją przed rodzicami, gdy coś przeskrobała. Po chwili Florencia jednak ponownie odwróciła się przodem do niej ze zwieszoną głową i trzymawszy palec wskazujący przy skroni, zaczęła zgadywać: – Zabiłaś kogoś? Nie wiem, miałaś wypadek i potrzebujesz kogoś, by ukryć zwłoki?

– Nie.

– To o co do cholery chodzi, bo zwariuję! – Wybuchnęła, łapiąc ją za ramiona. – Jeśli mam ci pomóc, musisz mi powiedzieć. Nie możesz być w tym sam.

– Nie jestem sama. Mam dziadka, Dantego i...

– Lavender!

– W porządku. – Odrzuciła jej dłonie i spojrzała na nią ze złością. – Nie studiuję medycyny. Zadowolona?

– Ale...

– Możesz teraz iść powiedzieć o tym mamie. Niech patrzy na mnie tak, jak ty w tym momencie. Niech się dowie, że zniszczyłam wszystko, na co pracowała latami, bo nie chcę, a nawet boję się zostać lekarzem. Niech dowie się tego od ciebie, a nie ode mnie, bo mam serdecznie dosyć tajemnicy, która wyżera mnie od środka. A jednocześnie, ciociu, tak cholernie boję się, że stracę własną mamę, zadając jej emocjonalny cios w serce, że już nigdy nie spojrzy na mnie z taką dumą jak teraz – wyrzucała z siebie, nie patrząc na to, jakie słowne ciosy zadaje. – Myślisz, że to proste? – zapytała z pretensją. – Patrzeć na nią każdego dnia i okłamywać prosto w oczy? Że tego chcę? Że miło mi, kiedy jest ze mnie dumna, bo myśli, że studiuję medycynę? Że nie mam ochoty się rozpłakać, kiedy proponuje mi staż u siebie w klinice?

– Ona cię zrozumie.

– Jedyne co zrozumie to fakt, że własna córka, którą tak bardzo kocha, spieprzyła wszystko na co pracowała – wycedziła, grożąc ciotce palcem.

– Twoja mama pokochała medycynę, zanim przyszłaś na świat. Oddała się temu, bo to jej pasja i nie robiła tego z myślą o kimkolwiek. Nie oczekiwała niczego, kiedy się urodziłaś – rzekła, a w jej oczach błysnęły łzy. – Wspiera cię i proponuje te wszystkie rzeczy, bo myśli, że ty też to kochasz.

– No właśnie... bo myślałam, że to też mój cel. Zapewniłam ją w tym, a kiedy poszłam na pierwsze zajęcia, zrozumiałam, że to wszystko mnie przeraża.

– Lavender... – Florencia wzięła haust powietrza, przecierając nos, a potem omiotła spojrzeniem przestrzeń i przygryzła z nerwów dolną wargę. Nie mogła przecież powiedzieć córce własnej przyjaciółki o tym, że Melody w dążeniu do swojego celu również napotkała pewne... ,,komplikacje''. – Twoja mama zrozumie cię lepiej, niż myślisz.

– Jesteś tego taka pewna.

– Tak, bo nie tylko tobą próbowała zawładnąć ciemność. – Odwróciła się przodem do okna, by nie znosić na sobie ciężaru spojrzenia. – Twoja mama i ja trafiłyśmy do miejsca, w którym nikt nie chciałby się znaleźć. Tylko dlatego, że postanowiłyśmy być szczęśliwe, ale w szczęściu nie zawsze chodzi o te dobre chwile. – Odwróciła głowę ponad ramieniem. – Czasami chodzi o drogę, która jest usłana cierniami. Idziesz boso i choć sprawia ci to ból, dążysz do tego, czego skrycie pragniesz. Ona cię zrozumie – powtórzyła. – Tak samo, jak ja cię rozumiem.

– Ciociu...

– Twój sekret jest u mnie bezpieczny. Nie powiem nic mamie.

– Przyjaźnicie się...

I nie miało to dla Florenci żadnego znaczenia, ponieważ w tej sytuacji również chroniła tajemnicę Melody. Taką, która zniszczyłaby wszystko, gdyby wyszła na jaw.

– Nic jej nie powiem. Obiecuję, kochanie. – Przytuliła Lavender tak mocno, że niemal zabrała jej możliwość oddychania. – Ale nie zwlekaj z tym długo, bo to cię tylko zniszczy. Masz jakieś plany?

– Do dwóch tygodni wszystko powinno się rozwiązać. Chcę to zrobić przed świętami – rzekła, a potem parsknęła żałośnie. – Idealny prezent od córki, co?

– Nie ironizuj. Gwarantuję ci, że...

– ...moja mama mnie zrozumie – dokończyła, przewracając oczami. – To nie zmienia faktu, że cholernie się boje.

– Zdaję sobie z tego sprawę i choć wiem, że nie będzie takiej potrzeby, stanę po twojej stronie. – Odgarnęła kosmyki Shannon za uszy, po czym ujęła policzki. – Skoro nie studiujesz medycy, gdzie znikasz każdego poranka?

Wówczas Lavi zerwała kontakt wzrokowy i nerwowo oblizała wargi. Potem powoli ściągnęła dłonie cioci ze swoich policzków. Z torebki leżącej na kanapie wyciągnęła swój szkicownik i podała go ciotce, która w pełnym skupieniu otworzyła go na losowej stronie.

– Studiuję – skwitowała. – Tylko w Akademii Sztuk Pięknych. W bardzo dużym skrócie jestem na malarstwie. – Starała się wytłumaczyć to tak, aby ciocia zrozumiała. Nie chciała rozwijać się na temat każdej z gałęzi sztuki wizualnej.

– Więc jesteś... artystką.

– To za duże słowo.

– Ale przecież wiem, co widzę... Jak... Jak ty ukryłaś to przed nami tak długo? Przecież takiego talentu nie nabywa się w dwa dni.

– Od zawsze to lubiłam. Dziadek to we mnie zaszczepił. Potem kiedy Dante wyjechał, pokazał mi, że moja pasja może być lekarstwem dla duszy.

– Nie chcę zostawić cię w tym samej. Powiedziałaś, że masz dziadka i Dantego, więc to oznacza, że coś planujecie?

– Chcemy wynająć salę, w której umieścimy wszystkie moje obrazy, a potem zaprosimy tam mamę. Nie jestem w stanie tego z siebie wydusić, więc jej to pokażę. – Splotła ręce na piersiach, jakby chciała się uchronić przed atakiem, który przecież wcale miał nie nadejść.

– To dobry pomysł.

– Dante też maluje, a jego mama została właścicielem muzeum. Moje dwa obrazy tam wiszą, ale to długa historia.

– Lavi... – zaczęło cicho po tym, jak przejrzała kilka rysunków. – Wpuść mnie do tego. Chcę być twoim wsparciem w tej chwili.

Lavender po raz kolejny wykonała kilka gestów świadczących o braku pewności, a potem machnęła ręką, bo to wszystko cholernie ją męczyło i doprowadziło na skraj wytrzymałości.

– W porządku. – Uległa, po czym odebrała od ciotki szkicownik i wsadziła go z powrotem do torebki. Tę zaś zawiesiła na łokciu. – Spotykam się z Dantem u dziadka. Też żeby trochę pogadać o szczegółach tego naszego ,,planu''. – Zrobiła cudzysłów palcami. – Jeśli masz ochotę, możesz pojechać ze mną. Co prawda obiecałam dziadkowi, że pozna pierwszy mojego chłopaka, ale chyba wybaczy mi ten karygodny czyn – ironizowała. – A i jesteśmy już spóźnione, więc wychodzimy teraz – dodała z przekąsem, przechodząc obok ciotki.

✩✩✩

Lavender zatrzymała auto przed domem dziadka i spojrzała na ciocię. Przez te kilkanaście minut zdążyła pożałować swojego zachowania, zrozumieć, że Florencia nie chce dla niej źle oraz przeprosić ją w myślach tysiąc razy. Wiedziała, że strach ją blokuje. Może nawet trochę odrzuca pomoc innych. Stara się stworzyć w jej oczach obraz, jakoby każdy z jej bliskich stał się wrogiem, ale Shannon wiedziała, że to tylko farsa. Kolejny figiel, jaki stara się płatać jej głowa, bawiąc się jej emocjami.

– Ciociu... – zaczęła, zwieszając głowę. Zgubiła się już dawno w liczeniu tych wszystkich gestów, wyrażających niepewność i zakłopotanie. – Przepraszam za to, co zaszło w twoim domu. Nie powinnam tak wybuchnąć i starać się zranić cię słowami.

– Jesteśmy rodziną, a rodzina chowa urazy.

– Oby mama miała to samo zdanie.

– Wiem, że to dla ciebie trudne. – Złapała jej rękę, którą Lavi wciąż trzymała na drążku kierowniczym. – Ale z czasem zobaczysz, że strach ma tylko wielkie oczy. Poza nimi jest niczym.

Shannon zerknęła w lusterko i dostrzegłszy samochód Winslowa, rzuciła:

– Chodźmy już. – Wskazała kciukiem za siebie. – Dante.

Florencia odwróciła się tylko na chwilę, a następnie opuściła samochód niemal w idealnej synchronizacji z Lavender. Poświęciła chłopakowi kilka sekund uwagi, a potem energicznie i okrążyła samochód, stając u boku dziewczyny.

– A więc tak wygląda teraz Dante?

– Wiem, co chcesz powiedzieć. – Spojrzała na ciocię, oblizując dolną wargę. – Niezłe ciacho.

– Szkoda, że nie jestem młodsza. – Westchnęła ironicznie, po czym zażartowała: – I mam wujka.

– Ciociu! – wypowiedziała to niczym upomnienie, ale i tak Flo wyczuła również żartobliwy ton. – Okej, ja wiem, że ten chłopak to pieprzony Bóg, bo każda laska ślini się na jego widok, ale on jest mój. – Udzielił jej się humor ciotki, a kiedy Dante wysiadł z auta, Lavi ruszyła w jego kierunku i trzymawszy dłoń przy jednym z kącików ust, rzuciła w stronę ciotki ciche: – P.S. Jeszcze lepiej wygląda bez koszulki. – Puściła jej oczko.

Florencia otworzyła usta, by zareagować jak ta ,,cool'' ciotka, lecz oczywiście, że nie poczuła nic względem Dantego poza tym, że wróciły do niej wspomnienia dwóch bawiących się ze sobą dzieciaków, gdy ona przyjeżdżała na plotki do przyjaciółki. W końcu ten chłopak mógłby być jej synem, więc reakcja okazała się tylko okazaniem poparcia dla działań Lavender. Coś jak niemo rzucone ,,Go girl''.

Shannon zawisła na szyi chłopaka i złożyła na ustach chłopaka krótki pocałunek, po którym z uśmiechem złapała go za rękę i podeszła do Flo.

– Chyba nie muszę was sobie przedstawiać? – zapytała z przekąsem.

– Miło znowu panią widzieć.

– Ciebie również, ale mógłbyś mi przestać mówić na ,,pani''.

– A bardzo pani na tym zależy? – zapytał, ułożywszy usta w ten swój diabelsko kuszący półuśmiech.

– Zadziorny – szepnęła w stronę Lavender, wiedząc, że chłopak i tak to usłyszy. – Tacy są najlepsi – dodała, po czym spojrzała znowu na Dantego. – Bardzo mi na tym zależy. Nie jestem taka stara. Przynajmniej mentalnie – rzuciła wywracając oczami.

– W takim razie jestem w stanie spełnić twoje życzenie – odparł pewnie, lecz nadal utrzymywał rozmowę w żartobliwym tonie. – Dziadek na nas czeka?

– Ach, tak. Chodźmy.

Po chwili cała trójka przeszła przez drzwi rezydencji Vincenta, którą jeszcze oświetlały promienie słoneczne. Za parę godzin zaś ten dom miał zalać mrok tak, jak zresztą robił to od zawsze.

Vincent najpierw się uśmiechnął, a potem lekko zmarszczył brwi, gdy zobaczył Florencię. Potem podszedł do Dantego i uścisnął jego dłoń.

– Ale ty wyrosłeś, chłopaku.

– W końcu nie mam już ośmiu lat – rzucił z przekąsem.

– Chodźcie. – Gestem głowy wskazał im salon. – Zaraz skończę obiad.

Te słowa zdziwiły Lavender. Spojrzała na dziadka pytająco, ponieważ on i obiad to dwa słowa, które niesamowicie się ze sobą gryzły. Mimo zaskoczenia nie zadawała dalszych pytań w tym temacie, tylko odważnie przeszła do salonu i usiadła na kanapie.

– Moi rodzice też chcieliby cię spotkać – zaczął Dante, gdy zajął obok niej miejsce.

– Przecież widziałam się z twoją mamą. W muzeum. Kiedy dała mi szansę i wystawiła mój obraz.

Dante potarł dłonie o siebie, lekko się uśmiechając.

– Nie chodzi o takie spotkanie. Chcą cię poznać. Zobaczyć, jak bardzo się zmieniłaś.

– Zatrważająco. W końcu nie jestem dzieckiem.

– Wpadniesz? – Spojrzał na nią błagającym wzrokiem, co sprawiło, że Lavender nie mogła mu odmówić, choć w rzeczywistości bardzo stresowała się ponownym zobaczeniem Winslowów po tym, czego się o nich dowiedziała. – Jedno słowo i wyślę ci adres.

– Niech będzie – przytaknęła. – Nie zjedzą mnie?

– A pamiętasz dzięki komu wyrosłem na takiego dżentelmena? – zacytował.

– Nigdy tego nie zapomnisz prawda? – Uśmiechnęła się, po czym oparła głowę na jego ramieniu.

– Będę ci to wypominał do kooońca moich dni. – Cmoknął czubek jej głowy, a następnie zmarszczył lekko brwi, spojrzawszy na Florencię i Vincenta. – Szepczą o czymś.

– Godzinę temu powiedziałam ciotce o mojej tajemnicy i – wyprostowała się i przekręciła w stronę Dantego – całych obawach związanych z mamą oraz że dziadek i ty – przyłożyła palec do klatki piersiowej chłopaka – jesteście w to zamieszani. Bardzo się tym zmartwiła.

– Bo pomaga ci złodziej? – zapytał zadziornie ze ściszonym tonem.

– Tej kwestii nie musi o tobie wiedzieć. – Pocałowała policzek Dantego, a potem wstała i złapała go za dłoń. Przygryzła wargę, po czym wskazała gestem głowy na schody. On od razu odczytał znak, więc ruszył za nią. – Będę z Dantem w pracowni – rzuciła w stronę dziadka.

– Za moment przyniosę wam coś do picia.

Idąc po schodach, co parę stopni zerkała z uśmiechem na Winslowa, przygryzając wargę, aż w końcu ostatni raz zrobiła to, gdy stanęła przed drzwiami swojej pracowni. Wówczas chciała sięgnąć do tylnej kieszeni spodenek. To było tuż przed tym, zanim Dante przycisnął ją do dwuskrzydłowych, starych drzwi, a potem złapał ją za kark, wplótł opuszki palców w jej włosy i wpił się w jej usta, by na koniec przygryźć jej wargę.

– Pewne konsekwencje mają swoje czyny – wyszeptał. – Na przykład to przygryzanie dolnej wargi sprawiło, że teraz nie chcę przestać cię całować, a jesteśmy w domu twojego dziadka, który swoją drogą kończy robić obiad w towarzystwie twojej ciotki.

– Och, Dante... – Mruknęła i przesunęła dłonie po jego torsie. Dokładnie czuła każde zagłębienie jego mięśni znajdujących się pod materiałem koszulki. – To tylko mała prowokacja, której jak widać, ulegasz

– Z wyboru.

– Ach, tak? – szepnęła, przybliżając twarz odrobinę bliżej. Tak, żeby Dante poczuł jej ciepły oddech na swoich wargach, a potem kusząco zapytała: – A gdybym powiedziała ,,pocałuj mnie'' to zrobiłbyś to z własnej woli, czy wykonałbyś moją prośbę?

– Starasz się mi coś udowodnić? – Omiótł spojrzeniem jej twarz z bliska i zatrzymał spojrzenie na jej wargach. – Bo jeśli myślisz, że nie zdaje sobie sprawy z tego, że straciłem przez ciebie rozum, to jesteś w błędzie.

– Pocałuj mnie, Dante.

– Specjalnie mnie tu zaciągnęłaś, prawda? Chciałaś, żebym to zrobił.

– Może... – Poruszyła niecierpliwie biodrami. – A może po prostu stęskniłam się za tobą przez te kilka godzin albo kiedy już raz poznałam, jak to jest być całowaną przez Dantego Winslowa, to nie marzę o niczym innym?

– Hm... – Sunąc dłonią na wcięcie w jej talii, przerzucił na chwilę wzrok w losowe miejsce, a następnie szarpnął Lavender i przyszpilił ją do siebie. – Chyba dopiero teraz uległem tej prowokacji.

Potem wpił się w jej usta tak, jak uwielbiała, a dłonią odszukał klamkę. Lavender myślała, że drzwi zostały zamknięte, jednak jak się okazało, było zupełnie na odwrót. Całując usta dziewczyny i, nawet na moment nie pozwalając odsunąć jej się od siebie, wszedł do pracowni, by potem nieco głośniej zatrzasnąć za nimi drzwi.

Tym sposobem zamknął też Lavender w potrzasku. Między ścianą, a sobą.

Wiła się z pożądania, choć wiedziała, że nie mogą sobie pozwolić na nic więcej niż namiętne pocałunki. Nawet one w tym momencie jej wystarczały. Po prostu tak długo tęskniła za Dantem, że teraz premedytacją pragnęła wykorzystać każdą chwilę na bliskość. Nawet dzisiejszej nocy zasnęła po nim, ponieważ przez te kilka godzin nie mogła się na niego napatrzeć. Wciąż zastanawiała się, czy jest realny oraz czy odzyskała go tak, jak skrycie o tym marzyła. Jednocześnie bała się, że gdy zamknie oczy, jej ukochany zniknie i pozostanie tylko wspomnieniem.

Winslow smagnął językiem jej dolną wargę, prosząc o większy dostęp i w tej samej chwili skrępował jej dłonie nad głową, łapiąc drobne nadgarstki w jedną dłoń. To wszystko mogło trwać, a Lavender mogła czuć smak Dantego Winslowa wraz z jego obezwładniającym zapachem. Ciało mogło wić się pod naporem drugiego ciała, a dusza krzyczeć z pożądania.

Mogło.

Gdyby nie skrzypienie drzwi, które sprawiło, że pocałunek ustał, dłonie Dantego przestały krępować jej ruchy, a sama Lavender przesunęła się w bok, gdy tylko zobaczyła twarz dziadka.

– Ja tylko przyniosłem herbatę.

Lavender złapała haust powietrza, jakby przebiegła półmaraton bez żadnego przygotowania i z uśmiechem spojrzała na dziadka.

– Wiem. Dziękuję, dziadku. – Podeszła do niego i wyciągnęła kubki z rąk. Jeden szybko podała Dantemu, bo złapawszy za porcelanę, miała wrażenie, że jej ręka płonie żywym ogniem.

Vincent uśmiechnął się lekko, po czym zaczął przerzucać wzrok z Dantego na Lavender, po czym ruchem ręki wskazał na Lavender i rzekł:

– No dalej... Pocałuj ją. To, że tu stoję, nie oznacza, że masz się krępować. Nie jestem jak jej ojciec.

– Bywasz bardziej zazdrosny. – Lavender przymrużyła oczy.

– To tylko żarty. – Machnął dłonią. – Choć jeśli ją skrzywdzisz, to przysięgam, że razem z jej tatą i braćmi...

– Dziadku... – upomniała go Lavender.

– No dobrze już, dobrze. – Pogładził jej ramię.

– Zrozumiałem, panie Shannon – skwitował Dante z przekąsem.

– Czy Florencia wie o malarstwie? – zapytał niepewnie. – Bo przez te kilka minut, mówiła do mnie o naszym planie, a ja udawałem, że nie mam pojęcia, o czym mówi.

– Powiedziałam jej. – Cmoknęła pod nosem, od razu się poprawiając: – Właściwie to wykrzyczałam, ale już ją za to przeprosiłam.

– Robisz postępy. Powiedziałaś już kolejnej osobie.

Lavender odstawiła kubek na stolik.

– Nadal ta najważniejsza o niczym nie wie. Zróbmy to jak najszybciej.

– Panie Shannon mam dostęp do muzeum mamy, może tak moglibyśmy to zorganizować?

– A dasz radę załatwić nam całą salę tylko dla siebie?

– Bułka z masłem. – Parsknął.

– Powinienem zawołać Florencię?

– Tak. – Lavender zgodziła się bez większego problemu. – Zrozumiałam, co chce mi przekazać i nie chcę jej odsuwać na boczny tor.

Vincent skinął głową, a następnie opuścił pracowanie. Wówczas Dante odłożył kubek i splótł dłonie za plecami. Podszedł do jednego z obrazów wiszących na ścianie i lekko się uśmiechnął.

– Przypomina mi to A View Near Matlock.

– Co takiego?

– Obraz Johna Constable'a.

– Nie to... jedno z moich ulubionych miast. Mama niedawno mnie tam zabrała i chciałam odwzorować ten widok. Gdybyś mógł zobaczyć to na żywo, Dante... Czyste piękno.

– Więc – rzucił, po czym odwrócił się w jej kierunku i położył dłonie na wcięciach jej talii. – Na kiedy mam załatwić tę salę?

– Dasz radę na za dwa tygodnie? Wiesz... Zoey i Lottie marudzą, że jeszcze nie poznały cię poza imprezą, do tego twoi rodzice, no i mój tata też chciałby cię poznać. Byłoby...

– ...fajnie gdybyśmy zorganizowali jakiś wspólny obiad rodzinny. Co ty na to? – Przymrużył oczy. – A z Lottie i Zoey możemy się umówić dziś wieczorem.

– Na babski wieczór plus ty? – Uniosła brew.

– Coś w tym stylu.

– Dam im znać.


Była tak piękna, że zdarzyło mi się wątpić o jej rzeczywistym istnieniu. Obracałem głowę i mówiłem sobie: „spróbuję przez pięć minut nie patrzeć na nią". Nie mogłem nigdy wytrzymać dłużej jak trzydzieści sekund.

– André Maurois, Klimaty

IG: autorkaklaudia

X/TIK TOK: autorkaklaudia

#barwyKK

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top