14: Praca w parach
Dante przeciągnął się leniwie, gdy zadzwonił budzik. Pomimo że zawsze miał ich ustawionych kilka w krótkich odstępach czasu, z reguły wstawał za pierwszym. Wciągnął szare dresy na nagie ciało i, kierując się w stronę schodów, zaczesał kosmyki włosów palcami w tył.
W kuchni ujrzał swoją mamę. Szykowała śniadanie, popijając białą kawę.
– Hej. – Jak zawsze przywitał ją pocałunkiem w policzek, a następnie sam podłożył swój ulubiony kubek pod dyszę ekspresu. – Wczoraj jak wróciłem, chciałem o czymś z tobą porozmawiać, ale spałaś.
– O czym?
– O tym, że nie powinnaś zbliżać się do Lavender. – Stanął obok niej i położył dłonie na blacie. Wzrok zaś skierował w jej stronę. – Obiecałem, że będę ostrożny, a tata boi się, że was mogłaby rozpoznać.
– Synku – zaczęła łagodnie. – Zapewne do tej pory zastanawia się, czy nie rozmawiała ze zjawą. Nic wielkiego się nie stało.
– Wiem, bo mi o tym opowiedziała, ale to nie zmienia faktu, że wolałbym, żebyś jej unikała. Ze względów bezpieczeństwa – poprosił.
– Dobrze. – Chloe uległa. Zresztą widziała dużo racji w tym, co mówił jej syn. – Tata mówił ci, że dziś planuje akcję?
– Nie. – Zdziwił się i sięgnął po kubek, a następnie usiadł po drugiej stronie wyspy. – Mieliśmy ukraść obrazy do twojego muzeum, wrócić do Vegas i odpuścić z kradzieżami. Taka była umowa.
– Wiem, ale... – Przerzuciła zatroskany wzrok na syna. – To chyba jego natura. Nie potrafi się jej wyzbyć. Obiecał ci Las Vegas, bo bardzo o to prosiłeś. Teraz wiem, że przez ciągłe przeprowadzki nie mogłeś znaleźć kolegów, a Lavender... – urwała, aby zastanowić się, jak ułożyć myśli w słowa. – To z nią przyjaźniłeś się najdłużej. Odczuwasz samotność, prawda?
– Mam dosyć życia jako samotny wilk – wyjaśnił, ponieważ nigdy nie krył przed rodzicami swoich uczuć. – Chcę tego, co posiadasz ty i tata. Miłości, oddania, lojalności, a kiedyś może nawet założyć rodzinę. Oczywiście z tą ostatnią rzeczą odpływam za daleko, wiem, że jestem jeszcze młody, ale co, jeśli obudzę się za późno? Nie chcę tego, mamo. – Upił kilka łyków czarnej kawy.
– Wiem, ale...
– Nie tracisz mnie – zapewnił. – Tego właśnie się boisz, prawda?
– Po prostu za szybko dorosłeś.
– Pojadę z wami na akcję. Nie zostawię was samych.
– I teraz mówisz jak prawdziwy złodziej – usłyszał ojca obok siebie, więc przerzucił na niego spojrzenie. – Prześlę ci szczegóły.
– Mówię jak prawdziwy złodziej – powtórzył nieco zdenerwowany. – Coś mi obiecałeś.
– Chcesz rozmawiać o łamaniu zasad? – Wzrok ojca i wypowiedziane słowa przypomniały mu o ostatniej rozmowie. – Bo chyba ostatnio sam jedną złamałeś.
– Będziesz mi to teraz wypominać?
– Ej! – Chloe rzuciła nóż na deskę. – Koniec tego! Ostatnie czego nam potrzeba to konflikty. Oboje macie się dogadać, bo odnoszę wrażenie, że żaden z was nie jest w stanie zrozumieć drugiej strony.
– Masz rację, mamo – wycedził przez zęby, wciąż krzyżując spojrzenie z Devonem. – Ja też odnoszę wrażenie, że tata mnie nie rozumie.
Po tych słowach poderwał się z miejsca i ruszył w stronę pokoju. Za sobą usłyszał jedynie mamę i słowa skierowane w stronę ojca:
– Musiałeś?
Dante wyczuł pretensję w jej głosie.
Gdy został sam ciężar opadł na jego ramiona i przygniótł go tak, jakby ważył co najmniej tonę. Z głośnym westchnieniem spowodowanym niezrozumieniem ze strony ojca chwycił swój zegarek i założył go na nadgarstek. Zorientował się, że miał jeszcze godzinę na to, aby przygotować się do spotkania z Lavender na uczelni. Spokój jednak nie trwał zbyt długo, gdyż Dante usłyszał pukanie do drzwi swojej sypialni, a kiedy odwrócił się przez ramię, ujrzał ojca stojącego w progu.
– Nie chcę się z tobą kłócić, tato – rzekł, okrutnie zmęczony tymi wszystkimi nieprzyjemnymi słowami, które ostatnio rzucali w swoim kierunku. Każde z nich stawało się coraz mocniejsze, zupełnie tak, jakby sprawdzali, co kogo bardziej dotknie.
– Przepraszam. – Devon wszedł w głąb pokoju, a Dante usłyszawszy te słowa, obrócił się przodem do niego. – Ostatnio sam się w tym wszystkim pogubiłem. Chodzę sfrustrowany, ale to nie powód, by się na tobie wyżywać.
– Chcę tylko, żebyś mnie w tym wspierał. – Wzruszył ramionami. – Jak zawsze. Żebyśmy przeszli przez to jak najlepsi kumple, którymi przecież od zawsze jesteśmy.
– Zawaliłem – przyznał. – Ale chyba za bardzo rozpędziłem się, gdy powiedziałem, że postaram się skończyć z kradzieżami. To całe moje życie, nie znam innego, Dante. – Rozłożył ręce na boki, chcąc dodać znaczenia swoim słowom.
Devon Winslow stał się w tym wszystkim bezradny.
Bezradny w obietnicach, które składał, gdy kierował się miłością i wypowiadał je bez przemyślenia, czy faktycznie zdoła je spełnić.
– Posłuchaj. – Dante przymknął na chwilę oczy, starając się uformować myśli w odpowiednie słowa. – Lubię Lavender. Lubię ją od zawsze i kiedy poprosiłem, żebyśmy wrócili do Las Vegas, faktycznie kierowałem się tym, że chciałbym ją odzyskać jako przyjaciółkę, ale kiedy ją zobaczyłem, a potem z każdym dniem zacząłem poznawać, zdałem sobie sprawę z tego, że to się nie uda. Lavi mi się podoba jako kobieta. Ma cudowny charakter i pierwszy raz w życiu chcę się naprawdę zaangażować.
– Ale ona cię nie zrozumie, Dante. Nie jest z naszego świata i nie zmienisz jej w żaden sposób. Nie pokażesz jej swojego życia, a ona nie stwierdzi, że nie ma nic przeciwko.
– Mama jakoś dała radę.
– To była inna sytuacja. Dobrze o tym wiesz. – Devon przewrócił oczami. Nie dlatego, by pokazać synowi drwinę. Zrobił to, ponieważ sam czuł się w tym wszystkim bezsilny.
– W porządku, dlatego ja się zmienię – stwierdził. – Przestawię do góry nogami swój cały świat właśnie dla niej. Mogę być mechanikiem i zarabiać marne pieniądze, ale przynajmniej ze świadomością, że kiedy otworzę drzwi od mieszkania, za nimi będzie czekać ona. I nie będzie miało to dla niej znaczenia, że stoję przed nią w ubraniach zabrudzonych smarem.
Devon Winslow wiedział, że wizja Dantego wygląda w jego głowie niczym coś pięknego i kolorowego. Rzeczywistość zdawała się jednak często być bardziej okrutna, niż młody chłopak mógłby przypuszczać. Właśnie to starał się przekazać mu ojciec. Żył na tym świecie już tak długo, że bogatszy o wszystkie doświadczenia wiedział, że wiele rzeczy może się po prostu nie udać.
– To dopiero początek tej relacji i nie wiesz, jak to wszystko się potoczy. A ja muszę zadbać o ciebie, mamę i Suzy. Dlatego proszę cię, synu, nie rezygnuj ze swojego życia zbyt szybko, bo możesz później tego żałować. Tylko o to cię proszę. Poczekaj i nie wywracaj swojego życia do górny nogami, przejdź z tym na spokojnie. – Devon zamienił swój wzrok na zdecydowanie łagodniejszy niż przed paroma minutami. Potem podszedł do syna z rękami włożonymi w kieszenie i przystanął pół metra od niego, gdy wiedział, że to co za moment powie, dotknie go bardziej niż powinno. – Ona jest z dobrego domu. I nie mam tu na myśli statusu. Mam na myśli, że cała rodzina Shannonów kieruje się moralnością. My tacy nie jesteśmy.
– W porządku. – Dante odpuścił z głośnym westchnieniem, a następnie machnął rękami. – Przejdę przez to gładko i pojadę dziś z wami na tę cholerną akcję.
– Mój syn – skwitował z uśmiechem i uścisnął Dantego, po czym poklepał go po plecach. – Mam jeszcze jedną prośbę.
– Jaką?
– Nie kabluj na mnie do cioci – zażartował.
– Więc więcej mnie nie wkurzaj – rzucił w kontrataku, popychając ojca poprzez lekkie uderzenie pięścią w jego ramię. – Wiesz, że Lavender też maluje obrazy? Te w muzeum, które skomentowałeś jako ,,wybitne'' należały właśnie do niej.
– To bardzo mocno zmienia postać rzeczy. – Wciąż utrzymywał ton ironii. – Może też ją polubię.
– Lubiłeś ją już wcześniej.
– To było dziesięć lat temu. – Uśmiechnął się, ruszając w stronę drzwi. – Dawno i nieprawda. – Uniósł palec, by nadać tym słowom odrobiny udawanej powagi.
Ciężar na barkach Dantego znacznie zelżał, kiedy na spokojnie porozmawiał z ojcem. Zresztą wiedział, że miał on wiele racji. W końcu jak miałby żyć z Lavender, nigdy nie przedstawiając jej rodziny. Ile wymówek musiałby przygotować na każdą z tych okazji? W końcu przecież doszłaby do tego, że coś jest nie tak.
Chłopak stał pomiędzy młotem, a kowadłem, nie wiedząc, jak miałby to wszystko ze sobą połączyć. O ile on przez te dziesięć lat zmienił się nie do poznania, tak jemu tacie przybyło na głowie może kilka dodatkowych siwych włosów i kilka drobnych zmarszczek na twarzy. Jeszcze gorzej było w przypadku jego mamy, która zatrzymała młodość dla siebie i wciąż wyglądała jakby nie dotknął jej czas.
Poza tym prawda prędzej czy później, zawsze się obroni, a Lavi faktycznie może tego wszystkiego nie zrozumieć.
Dlaczego akurat ja musiałem urodzić się w takiej rodzinie?
I nie chodziło tu o to, że Dante nie kochał rodziców i siostry. Po prostu wszystko okazałoby się znacznie prostsze, gdyby byli zwykłymi, szarymi ludźmi, a paserstwo nie ograniczałoby na każdym kroku.
Winslow przetarł twarz dłońmi, stwierdzając, że po prostu zobaczy, jak to wszystko się potoczy. Najwyżej wymyśli jakiś scenariusz i postara się zatuszować prawdę, choć ostatnie, czego chciał, to okłamywać Shannon. Niestety w jego przypadku nie widział innego wyjścia. Albo postara się uchronić rodzinę i Lavender albo kogoś straci.
Po niecałej godzinie wciągnął na siebie kombinezon i ściągnął z szafy kask na motocykl. Uwielbiał nim jeździć, zwłaszcza po zatłoczonym Vegas, bo dzięki temu potrafił ominąć korki, przeciskając się między autami.
Tak, jak obiecał, czekał na Lavi przed uczelnią. Jak zawsze stał oparty o swoje suzuki i ciekawie rozglądał się na boki, wypatrując dziewczyny. W końcu się zjawiła. Jeszcze piękniejsza, z szerszym uśmiechem i o wiele bardziej radosna.
– Dzisiaj czeka nas wspaniały dzień, Kai – rzekła zamiast powitania, a on złapał się na tym, że nienawidził, kiedy zwracała się do niego fałszywym imieniem. Jednocześnie zupełnie nic nie mógł na to poradzić. – Zajęcia teoretyczne, których tak pragnęłam.
– Och, bardziej niż mnie? – zażartował.
Lavender parsknęła, podtrzymując zabawny ton.
– Powinieneś spojrzeć w górę.
Dante automatycznie to uczynił, a wtedy dziewczyna dodała:
– I co? Widzisz je?
– Co takiego? – Zmarszczył brwi.
– Twoje ego.
Zaśmiała się, kiedy gwałtownie ruszył na nią i niespodziewanie przerzucił ją przez swoje ramię. Potem zakręcił się trzy razy wokół własnej osi i żartobliwym tonem rzekł:
– Odszczekaj to.
– Nie jestem psem.
– Bo rzucę cię na trawę i zacznę łaskotać, a co za tym idzie, narobię ci niezłego obciachu – zagroził. – Masz trzy sekundy – oznajmił, kierując się w stronę pasma zieleni. – Trzy... – Stanął na trawniku. – Dwa...
– Okej, w porządku! Żartowałam! – pisnęła radośnie, gniotąc materiał jego koszulki na plecach. – Przecież wiesz, że żartowałam!
– Nie słyszę. – Podskoczył lekko, przez co również podrzucił dziewczynę.
– Ała! – warknęła, po czym się zaśmiała. – Jak tylko mnie puścisz, to tego pożałujesz.
Dante postawił ją na ziemi, a Lavender zaczęła energicznie ogarniać przyklejone do twarzy włosy. Potem zgromiła chłopaka spojrzeniem i ruszyła na niego ze wściekłą miną. W ostatniej chwili jednak poruszył się się bok i w ten sposób obrócił się do niej twarzą.
Shannon zdziwiła się unikiem chłopaka, jednak absolutnie nie chciała się poddać. Właśnie przez to goniła go przez minutę tylko po to, by on na końcu powalił ją na trawę i zablokował jej nadgarstki ponad głową.
– Oj Lavender, Lavender. Naprawdę myślałaś, że ci się uda?
– Przeszło mi to przez myśl – skwitowała.
Oboje głośno się zaśmiali, a następnie Winslow wstał i podał rękę dziewczynie. Ujęła ją i po chwili stanęła przed chłopakiem. Nie mogła odpuścić sobie jednak małej zemsty, więc wbiła mu paznokcia w brzuch, a on zgiął się lekko w pół i złapał za bolesne miejsce.
– Wiedźma. – Wiedział, że Lavi zrozumie, że to żart.
– Przynajmniej ładna – rzekła i aktorsko przerzuciła włosy za ramię.
Potem ruszyła w stronę szkoły i obejrzała się za siebie, czy chłopak podążył jej śladem. Po chwili jak zawsze wyprzedził ją o pół kroku i wszedł pierwszy na uczelnię. Okazało się, że słusznie to zrobił, bo jakiś blondyn wpadł na niego w drzwiach. Gdyby Lavi szła przodem, to ona by się z nim zderzyła i być może nawet upadła na podłogę. A Dante już jako chłopiec nie lubił, gdy działa jej się krzywda.
– Gdzie twoja szafka? – zapytała dziewczyna.
– Nie mam jeszcze szafki.
– Nie? – zdziwiła się. Dzisiaj miały się odbyć zajęcia praktyczne, a skoro chłopak nie miał swojej szafki, ani nie trzymał pędzli w dłoniach, to nie był na nie nieprzygotowany. To z kolei oznaczało, że zdobyłby sporego minusa u profesora Vernona. – Mam zapasowy zestaw pędzli nylonowych. – Wygrzebała brązowe etui zza książek i podała je chłopakowi.
– Na pewno nie masz nic przeciwko, żebym je pożyczył?
– Nie, w porządku.
– O, patrzcie, Lavender. Największa pokraka akademii. – Obok nich pojawiła się przyjaciółka Riley, Megan, razem z resztą owieczek. – Powinnaś stać przed szkołą, byłabyś niczym idealny strach na wróble.
– Wyjmij kija z dupy, Megan, bo wychodzi ci on już buzią – odpowiedziała w kontrataku i trzasnęła szafką, po czym od razu zamknęła ją na klucz. – I zmień, do cholery, ten szmaragdowy sweterek, bo okropnie podkreśla ci sińce pod oczami.
– Lavender, kochanie, szanuj się. Przecież to oliwkowy – rzekł Dante, zerkając najpierw na ubranie dziewczyny, a potem spojrzawszy w jej oczy, parsknął z pogradliwym uśmiechem. Złapał Shannon za rękę i minął Megan, nie poświęcając jej już nawet sekundy uwagi.
– Od kilku dni nie widzę tej wiedźmy, Riley i myślałam, że będę mieć spokój. A tu proszę – rozłożyła ręce w geście bezsilności – nawet jej grupka musi mnie atakować.
– Hej. – Dante obrócił ją przodem do siebie i ujął jej policzki. To, co zamierzał powiedzieć, miało teraz trafić nie tylko do serca, a także do umysłu Lavi i zagnieździć się w nim na dobre: – Powiedz tylko słowo, a to załatwię. Dobrze o tym wiesz.
– I tak już wiele zrobiłeś. – Westchnęła głośno, wykrzywiając dolną wargę w smutku i powoli ściągnęła dłonie chłopaka ze swojej twarzy. Wciąż jednak je trzymała, nawet splotła ich palce, a Dante wyłapał ten czuły gest. Nawet jeśli chwilę później wypowiedziała słowa, na które się zaśmiał: – Najwyżej wyciągnę Megan ze szkoły i wyszarpię ją za doczepy.
– Wtedy będę stał najbliżej całego zamieszania i dzielnie ci kibicował – skomentował z uśmiechem i przeniósł smukłe palce na wcięcie w jej talii.
– Tak? – Lavi uniosła brew, lecz mimo to cień zadziornego uśmieszku przemknął przez jej usta. – Co byś wykrzykiwał?
– Nie wiem. – Wzruszył ramionami i przyciągnął ją do siebie. Wciąż głęboko patrzył jej w oczy, jakby widział w nim najpiękniejsze rzeczy. – Może twoje imię, a potem instruował, jak masz ją uderzyć. Wiesz... Prawy sierpowy, prosty, kopniak.
– Jakim cudem nawet teraz potrafisz być taki uroczy, Kai?
– Po prostu niezależnie od sytuacji zawszę wybiorę ciebie, Lavi. – Najchętniej złożyłby na jej czole czuły i bezpieczny pocałunek, ale wiedział, że nie zrobi tego, dopóki ona nie da mu jasnego sygnału będącego jednocześnie pozwoleniem na takie pieszczoty. Teraz po prostu oparł czoło o jej czoło i patrzył na nią z bliska, zatracając się w jej szmaragdowych oczach. – Zawsze będę cię wspierał.
– Lavi... – powtórzyła. – Mógłbyś częściej zdrabniać moje imię. Uwielbiam to – skwitowała
– Nie widzę żadnego problemu, Lavi. – Puścił jej oczko, a następnie splatając z nią dłoń wszedł sali. Szczerze uwielbiał te wszystkie momenty w szkole, gdzie przecież udawali parę, a on mógł chociaż trzymać ją za rękę.
W środku pomieszczenia zdziwili się, kiedy zobaczyli, jak profesor Vernon wyciąga rzeczy ze swojej aktówki. Zazwyczaj przychodził na zajęcia ostatni, więc ten widok na pewno stał się dla nich niecodzienny. Wówczas Shannon puściła dłoń Dantego, choć mężczyzna za biurkiem nie poświęcił swoim uczniom nawet sekundy uwagi.
Dopiero gdy weszli w głąb sali, odezwał się słowami:
– Zajmijcie miejsce przy jednej sztaludze. – Pochylony nad jakimiś dokumentami spojrzał na nich, a czarne oprawki niemal zsunęły mu się na czubek nosa. – Dziś pracujemy w parach. Domyślam się, że wy chcecie być razem.
– Tak, profesorze – oznajmiła od razu Shannon i usiadłszy przed płótnem, szepnęła do Dantego. – Z tobą zawsze mi raźniej. Czuję się bardziej komfortowo.
– Och... – Automatycznie odchylił głowę, patrząc w sufit. – Nie mogłaś dać mi lepszego komplementu.
Potem uśmiechnęli się do siebie, a Winslow pomyślał, że następny komplement jaki chciałby od niej usłyszeć to ,,czuję się przy tobie bezpiecznie''. Wtedy z pewnością czułby spełnienie.
Wciąż czasami nie pojmował, jak mógł patrzeć na nią zupełnie inaczej niż na przyjaciółkę z dawnych lat. Zastanawiał go również fakt, dlaczego pomimo dekady coś niemiłosiernie go do niej ciągnęło. Zupełnie jakby jakaś siła wyższa tego chciała i wybrała za nich. To co jednak nie zmieniło się nawet pomimo rozłąki to fakt, że nadal pragnął się o nią troszczyć, o czym również dziewczyna miała przekonać się niebawem.
W sali zebrała się reszta uczniów, a profesor jak zwykle stanął między sztalugami i po powitaniu rzekł:
– W tym roku to mnie prezydent³ wybrał do zorganizowania imprezy halloweenowej, która odbędzie się za trzy tygodnie. – Pokazał tę liczbę na palcach. – Oczywiście miałem wybrać uczniów, którzy chętnie zaangażowaliby się w przygotowania. Skoro wam o tym mówię, możecie się domyślać, że wybrałem was do tego zadania.
– Czadowo – skomentowała cicho Lavender.
– Mam nadzieję, że wszyscy się cieszycie – dodał protekcjonalnym tonem. – Przygotowałem kilka rzeczy, o które trzeba zadbać. Dzisiejsze zajęcia nie bez powodu odbywają się w dwójkach. Tak będziecie pracować również przy organizacji halloween w szkole.
Nie mogło trafić mi się lepiej, pomyślała Lavender.
– W tym pudełku mam rzeczy, którymi każdy z was się zajmie. Wylosujecie je, aby nie było między wami kłótni o to, co kto ma zrobić.
– Czyli będzie nam to narzucone z góry? – zapytał jakiś uczeń.
– Bez możliwości wymiany karteczek – ostrzegł Vernon. – Kto chce zacząć pierwszy?
Lavender szybko podniosła rękę, czując ekscytację i dreszcze na ciele. Profesor podszedł do niej i wyciągnął w jej stronę pudełko, widząc, jak cieszy ją fakt organizacji halloween.
– Nie ma Riley – oznajmił cicho. – Jeśli chcesz, możesz wylosować jej zadanie.
Blondynka szeroko się uśmiechnęła i nie myślała długo, nim włożyła dłoń do pudełka.
– Wystrój sali i muzyka – szepnęła do Dantego i Vernona. – Myślę, że podołamy.
– Określimy budżet później – obiecał profesor.
Oboje skinęli głową na słowa profesora, zdając sobie sprawę z tego, że zrobią najlepszą imprezę w historii tej szkoły.
I dokonają tego razem.
– Na tę imprezę składa się cała akademia łącznie z profesorami. Do końca tygodnia każdy z was ma wrzucić dziesięć dolarów do urny stojącej na pierwszym piętrze – poinformował. – A teraz przechodzimy do zajęć! Narysujcie coś strasznego. Wasz czas to najbliższe trzy godziny.
Zebranie się razem to początek.
Trzymanie się razem to postęp.
Wspólna praca to sukces.
– Henry Ford
________
³prezydent z ang. president – ten tytuł w Stanach Zjednoczonych nosi dyrektor uczelni. Jest to odpowiednik rektora w systemie europejskim.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top