1: Namaluję ci moje zmartwienia

Lavender w skupieniu tworzyła każde dzieło, jakie rodziło się w jej najczarniejszych zakamarkach umysłu. Nie przeszkadzał jej nawet odbijający się echem od ścian stukot Oksfordów, gdy profesor przechadzał się pomiędzy sztalugami. Uwielbiała zajęcia takie jak te, kiedy pan Vernon pozwalał studentom, by poniosła ich fantazja.

Z wystawionym koniuszkiem języka, który delikatnie przygryzła, sunęła pędzlem po płótnie i powiodła wzrokiem po ścieżce koloru. Myśli w głowie stały się tak przyjemnie ciche, że w spokoju pozwoliły dziewczynie robić to, co kochała najmocniej.

– Panno Shannon. – Profesor stanął obok niej, a ona zerknęła na niego tylko przez sekundę, po czym powróciła wzrokiem na płótno. – Może trochę koloru?

Pokręciła jedynie głową, a w sercu zrodziła jej się nadzieja, że pan Vernon pozwoli tworzyć jej to, co zaczęła. Wykorzystując chwilę rozproszenia spojrzała na obraz koleżanki, a sekundę później skrzyżowała z nią spojrzenie. Zwróciła uwagę na uśmiech błąkający się na twarzy Riley. Dokładnie wiedziała, co oznacza. Jak zawsze myślała, że jest od niej lepsza, tylko dlatego, że profesor postanowił dać jej uwagę.

Szczerze nienawidziła tej dziewczyny. Uważała nawet, że nie pasuje do miejsca, w którym obie się znajdowały. A tym bardziej nie powinna nazywać siebie artystką, skoro posiadała tak paskudny charakter.

– Czas zajęć dobiegł końca – poinformował pan Vernon. – Na następnych dam wam dwadzieścia minut na dokończenie obrazów. Wybierzcie sobie jeden z tematów, które zapisałem na tablicy. To wasza praca domowa. Jak zawsze macie zakaz korzystania z internetu i kopiowania wszystkiego bezmyślnie.

– To jak my mamy... – zagaił uczeń.

– Z książek, młody człowieku. Paręnaście lat temu chyba nauczyłeś się czytać, prawda?

Chłopak wykrzywił twarz w grymas niezadowolenia, kiedy usłyszał przytyk profesora. Lavender natomiast zrobiła zdjęcie tablicy, by później na spokojnie móc wybrać temat.

Uczniowie zebrali się do wyjścia, a Shannon jak zwykle przetarła pędzle w chusteczkę i schowała je do eleganckiego etui. Całość włożyła do torby. Nie lubiła zostawiać ich samych i nie chodziło tylko o przywiązanie. Kiedyś grupa studentów wpadła na pomysł, by włamać się do sali i zniszczyć innym uczniom przybory malarskie. A te były dla niej szczególnie ważne zważywszy na fakt, że owe pędzle podarował jej dziadek i druga osoba, która znała jej sekret. Na dodatek trzymał go w tajemnicy przed wszystkimi razem z nią.

– Lavender – zatrzymał ją nauczyciel.

– Tak, profesorze? – zapytała, poprawiając torbę na ramieniu.

– Artysta wyraża się poprzez swoje dzieła, a ty sięgnęłaś dziś po ciemne odcienie – zauważył. – Więc zapytam wprost. Co cię trapi?

– To nic takiego – skłamała. – Mam dzisiaj zły nastrój.

– Tak po prostu?

– Pokłóciłam się z przyjaciółką. – Shannon pomyślała o swojej niedoli oraz tym, ile gorzkich kłamstw splugało jej usta. Zdała sobie sprawę, że ostatnio chyba częściej kłamała, niż mówiła prawdę. – Mogę już iść?

– Jasne. Nie zatrzymuję cię dłużej. – Nauczyciel włożył okulary w czarnych oprawkach na nos i chwycił swoją teczkę. Opuścili salę razem, jednak każde z nich udało się w przeciwnych kierunkach.

Lavender zatrzymała się na korytarzu, kiedy jej telefon zawibrował. Zanim jednak sięgnęła do tylnej kieszeni, wyrósł przed nią Caleb Lannister, posyłając w jej stronę jeden z tych uśmiechów, mówiących o tym, za kogo się uważa. A Caleb miał to do siebie, że twierdził, że każda dziewczyna może być jego. Nawet tak poukładana i niewinna jak Lavender.

– Kino? Kawa? Może wolałabyś piknik w parku?

– Oklepane – syknęła, wymijając chłopaka. – Poza tym – odwróciła głowę ponad ramieniem – masz dziewczynę.

Nie potrafiła doliczyć się w głowie, ile razy dała mu kosza. Pomimo to, Caleb nie dawał za wygraną i cały czas próbował swoich sił, lecz o ile Lannister myślał, że podoba się wszystkim kobietom, tak Lavi nie mogła dostrzec w nim nic interesującego. Był jak ci wszyscy źli chłopcy, którzy absolutnie jej nie kręcili.

Zerknęła na komórkę i od razu zobaczyła wiadomości na grupie stworzonej przez nią i jej dwie przyjaciółki.

Zoey Riven była zupełnym przeciwieństwem Charlotte Evans. Jeśli Lavender miałaby wymienić jedną cechę z wyglądu, którą w niej uwielbiała, zdecydowanie byłyby to jej oczy. Posiadała tęczówki w odcieniu szarości, a to tym bardziej utwierdziło ją w przekonaniu, że Zoe jest wyjątkowa. Jako drugą rzecz wymieniłaby brązowe włosy z blond refleksami sięgające do ramion. W rodzinie często stawała się mediatorem godzącym wszystkich na około po ostrej kłótni, ale sama również przechodziła załamanie nerwowe do dziesięciu razy w tygodniu. W jednej sekundzie potrafiła się śmiać, zaś w drugiej płakać nad swoim losem.

Wtedy pojawiała się Charlotte, blondynka o twardym charakterze, która potrafiła wejść w największe emocjonalne bagno swoich przyjaciółek i wyciągnąć je stamtąd za rękę. Podchodziła do spraw chłodno, nigdy nie panikowała i miała rozwiązanie na każdą dramatyczną sytuację. Było też w niej coś, co dla Shannon stanowiło zupełne przeciwieństwo tych wszystkich cech. Tak bardzo jak Lottie potrafiła mieć głowę na karku i twardo stąpać po ziemi, tak równie mocno stawała się przebojowa i nieokiełznana.

Prawdziwa królowa parkietu, która na środku mogłaby tańczyć breakdance i to w długiej sukni balowej.

Lavender kliknęła ikonę komunikatora i przeczytała wiadomości swoich przyjaciółek.

Zoe: Spotkamy się po zajęciach w naszej ulubionej kawiarni?

Lottie: A może barze?

Lavi: Mamy dziewiętnaście lat, Lottie. Tak tylko ci przypomnę.

I ja dziś odpadam. Obiecałam dziadkowi, że do niego wpadnę.

Schowała telefon do kieszeni i wyciągnęła kluczyki z torebki.

Okręcając nimi na palcu, wiedziała, że nie chodziło tylko o dziadka. Dziś nie miała nastroju, a to oznaczałoby, że Evans przejrzałaby ją szybciej, niż Lavender zdołałaby powiedzieć słowo. A ona, choć kochała swoje przyjaciółki i mówiła im naprawdę wiele, tak zawsze starała się nie dokładać im jeszcze swoich zmartwień.

Głównym stali się rodzice. Tak bardzo obawiała się, że jeśli powie mamie prawdę o tym, że rzuciła studia medyczne i przeniosła się do Akademii Sztuk Pięknych, złamie jej tym serce. Choć doktor Shannon nigdy nie pokazała, że przekłada pracę ponad rodzinę, Lavi wiedziała, ile włożyła wysiłku w to, by przekazać jej swój dorobek w spadku. Ponadto Logan, który pracował w firmie ojca i miał zostać kiedyś głównym prezesem Shannon Company, nie ułatwiał Lavi wyznania tak okrutnej prawdy. A Ian... to Ian. On niczego nigdy nie potrzebował i interesowały go gry komputerowe, choć i tak on nie miał zostać z pustymi rękami.

Lavender często myślała o tym, że gdyby tylko stała się jak jej najstarszy brat i mogła pogodzić pracę z pasją, zdecydowanie wszystko okazałoby się prostsze.

Ale ona nie była Loganem.

I nie była również swoją mamą.

Westchnęła głośno, kierując się ścieżką na parking. Wszystko stało się dla niej tak cholernie trudne w ostatnim czasie, że miała ochotę oddać swój los w czyjeś ręce, by nie musieć się nim przejmować.

Wiatr rozwiał jej długie włosy, więc odgarnęła kosmyki z twarzy, mijając rzędy samochodów, aż odnalazła swoje porsche. Potem włączyła ulubioną składankę, aby poprawić sobie nastrój. Stojąc na czerwonym świetle, stukała palcami o kierownicę i śpiewała w duecie z Duą Lipą kawałek Dance The Night. Pokochała go, kiedy wraz z Zoe i Lottie wybrały się na Barbie z Margot Robbie w roli głównej.

Przyjechała do biblioteki mieszczącej się z dala od centrum. Uwielbiała to miejsce głównie za klimat i pana Ezekiela. Przygarbionego staruszka, właściciela oraz najmilszego człowieka na świecie zaraz za jej rodzicami i dziadkiem. Uwielbiał, gdy ktoś odwiedzał jego przybytek, nawet jeśli działo się to sporadycznie. Z racji tego, że biblioteka należała do najstarszej w Las Vegas, rzadko ktoś tu wpadał. Co Lavender było na rękę.

Ciche skrzypnięcie podłogi zakłóciło niemal sakralną ciszę tego miejsca. W powietrzu unosił się delikatny zapach starych książek – takich z pożółkłymi i rozpadającymi się pod rękoma kartkami – skórzanych opraw, kurzu i namoczonego drewna.

Wysokie regały sięgały prawie do sufitu, a półki delikatnie uginały się pod naporem stojących na niej kilogramów. Małe okna wpuszczały do środka znikomą ilość światła, która zazwyczaj padała na biurka stojące naprzeciwko. O tej porze jednak zapalone zostały abażurowe lampy, które nadawały pomieszczeniu odrobiny ciepła i przytulnego klimatu. Zupełnie tak, jakby wszystko co otaczało Lavender, chciało ją teraz uścisnąć. Gdzieś w rogu stał globus, a na jedynej komodzie, jaka się tu znajdowała, papierowy model statku.

Za każdym razem w tym miejscu czas płynął Lavi wolniej, a myśli odcinały się od problemów. Była artystką, zatem kochała wszystko, co posiadało starą duszę. A biblioteka pana Ezekiela zdawała się idealną definicją tych dwóch słów.

Podłoga na końcu biblioteki cicho zaskrzypiała, a po chwili Shannon ujrzała cień wyłaniający się zza regału. Sekundę później pomarszczona twarz przywitała ją ciepłym uśmiechem.

– Dzień dobry.

– Lavender. – Ezekiel ucieszył się na jej widok i, szurając stopami po parkiecie, ruszył w jej stronę, podtrzymując się regałów. – Miło cię znowu widzieć.

– Pana również – oznajmiła i w jednej sekundzie znalazła się koło staruszka, by mógł złapać ją pod ramię. – Potrzebuję pana pomocy – rzekła, gdy przyprowadziła go do biurka, a Ezekiel usiadł na brązowym fotelu.

– Co tym razem, dziecino?

– Mam do napisania pracę. Spośród tych trzech tematów, mam wybrać jeden. – Obróciła ekran komórki w stronę bibliotekarza, a on drżącą ręką sięgnął do szuflady w biurku i wyjął z nich grube okulary służące mu do czytania.

– Ten. – Wskazał palcem na trzeci. – Ten będzie idealny.

Wpływ sztuki renesansu i baroku na współczesne formy artystyczne i kulturę, przeczytała w myślach.

– Mam do tego odpowiednie księgi w sektorze szóstym.

– Dziękuję – rzekła z uśmiechem. – Jak zawsze bardzo mi pan pomógł.

– Zrobię ci herbatę, a ty wygodnie się rozsiądź.

– Nie trzeba, panie...

– Z herbatą lepiej się pracuje, moja droga damo. – Pogroził jej palcem w żartobliwy sposób, a następnie podpierając się biurka, wstał z fotela.

Lavender położyła torbę na blacie, potem wyciągnęła z niej zeszyt i wyrwała ze środka kartkę. Przygotowała kolorowe zakreślacze i długopisy, po czym ruszyła w stronę sektora szóstego i stanęła przed regałem.

Omiotła wzrokiem półki i ku jej uciesze stwierdziła, że pan Ezekiel jak zawsze świetnie wiedział, czego potrzebowała. Po co jej internet, skoro miała chodzącą encyklopedię wiedzy, jaką okazał się bibliotekarz. Wyciągnęła kilka książek z dołu, a następnie stanęła na palcach i próbowała wyciągnąć tę zatytułowaną ,,Sztuka baroku'' z górnej półki.

– Jasna cholera – przeklęła cicho pod nosem, gdy okazało się, że brakuje jej dwóch centymetrów, by mogła sięgnąć do krawędzi grzbietu i wyciągnąć książkę.

Nagle ogromny cień padł na nią i regał. Spięła się lekko, gdy poczuła za sobą czyjeś ciepło. W końcu tak ogromny cień nie należał do Ezekiela. Spojrzała na wytatuowaną rękę z wypukłymi żyłami na wierzchu dłoni i przedramieniu, a następnie przesunęła spojrzenie na swojego wybawcę trzymającego lekturę.

Omiotła wzrokiem jego twarz. Ciemne, opadające na skronie chłopaka kosmyki układały się w nieładzie, a brązowe oczy zdawały się być w tym świetle czarne. Pełne usta ułożyły się w lekki uśmiech, a brew z przecinającą ją blizną lekko się uniosła.

– Tego potrzebowałaś?

Tym, co w tej sekundzie uderzyło Lavi, był jego zapach i zachrypnięty głos. Zupełnie tak, jakby dopiero wstał z łóżka, a struny głosowe bruneta pozostawały jeszcze w fazie spoczynku. Na ironię losu, myślała, że nie kręcą ją źli chłopcy, dopóki nie spojrzała w oczy swojemu wybawcy.

– T-tak – zająknęła się. – Bardzo ci dziękuję.

– Mogłaś sama poprosić – dodał chłopak.

– Nie spodziewałam się tu nikogo więcej – wytłumaczyła się. – Zazwyczaj jestem tu sama z panem Ezekielem. – Odebrała od niego książkę. – Na szczęście rodzice wychowali cię na dżentelmena i sam postanowiłeś mi pomóc. – Skrzywiła się, gdy zdała sobie sprawę, że w jej głowie te słowa brzmiały o wiele lepiej. Policzki zapiekły ją od gorąca, więc była pewna, że stała przed brunetem z wypiekami na twarzy. Zasugerował jej to swoim uśmiechem, który w jednym momencie mocno się poszerzył. – Przepraszam. Mam pracę do napisania. – Przytuliła do siebie księgi i minęła chłopaka najszybciej, jak tylko mogła, a zarazem tak, by stwarzać pozory, że wcale nie palnęła niczego głupiego.

Wróciła do biurka i odłożywszy lektury na blat, wyciągnęła telefon.

Lavi: Cholera.

Spotkałam zajebistego chłopaka.

Zoe: Pokaż.

Lavi: Nie będę robiła mu zdjęć z ukrycia jak jakaś wariatka.

Zwłaszcza że palnęłam do niego tekstem o byciu dżentelmenem i dobrym wychowaniu przez rodziców.

Lottie: Brawa dla Lavender. Mistrzyni podrywów.

Lavi: Nie moja wina, że do tej pory miałam okazję być tylko z jednym chłopakiem. I TO KRÓTKO.

Zoe: Wszystko wszystkim, ale nie musiałaś zachowywać się jak dzikus.

Lavi: Za moment on o mnie zapomni, więc nie mam się czym martwić.

Zablokowała telefon. Wówczas pan Ezekiel postawił przed nią filiżankę i dzbanek gorącej herbaty.

– Przepraszam, czy pan zaparzył mi moją ulubioną herbatę?

– Tak – rzekł dumnie.

– Zapamiętał pan. – Rozczuliła się, kładąc dłoń w okolicy serca.

– Pamiętaj, że kręcę się w pobliżu. Przeczytałem tyle książek, że jestem w stanie ci pomóc, gdybyś miała z czymś problem.

– Dziękuję panu. – Skinęła głową i wróciła wzrokiem na kartkę.

A teraz się skup i zacznij pisać pracę...

✩✩✩

– Dziadku? – zawołała, przekraczając próg ciemnej rezydencji.

– Tu jestem. – Głos dobiegał z kuchni, więc Lavender zostawiając swoją torbę w korytarzu, ruszyła w kierunku starca.

– Boże, dziadku! – krzyknęła pochylając się nad Vincentem, który leżał na podłodze.

– Spokojnie, nic się staruszkowi nie stało – rzekł pogodnie, wygramolając się z szafki pod zlewem. – Wyciekało mi z rury i postanowiłem to naprawić.

– Mogłeś poprosić tatę bądź Logana. Masz już swoje lata. – Zgromiła go spojrzeniem, kiedy mężczyzna stanął przed nią i przetarł dłonie bawełnianym ręcznikiem.

– Jestem jeszcze na chodzie. – Pomachał jej ostrzegawczo palcem przed nosem, jakby chciał dodać powagi swoim słowom. – Poza tym twój tata jest teraz prezesem Shannon Company, a ja wiem, ile ta firma wymaga uwagi i poświęcenia. Chodź. – Położył jej dłoń w dole pleców i zaprowadził do salonu, gdzie mogli usiąść na kanapie. – Lepiej powiedz, jak było na zajęciach?

– Wspaniale. – Westchnęła z dumą. – Dziś mogliśmy namalować cokolwiek chcieliśmy, więc ja narysowałam swoje zmartwienia. – Parsknęła. – Użyłam tyle ciemnych farb, że nawet profesor Vernon się tym zainteresował.

– Rodzice?

Lavender spuściła głowę i zaczęła bawić się rąbkiem swojej koszulki.

– Nadal nie wiem, jak im to powiedzieć. Jak mam spojrzeć mamie w oczy, mówiąc jej, że to, co zbudowała przepadnie, bo ja tego nie czuję i nie chcę być lekarzem?

– Dziecinko. – Vincent ujął dłonie wnuczki i głęboko spojrzał jej w oczy. – Ona zrozumie cię lepiej, niż ci się wydaje.

– A co jeśli nie?

– Zapewniam cię, że tak będzie – rzekł pewnie. – Twoja mama również ma na swoim koncie błędy, a ich konsekwencje w przeszłości miały naprawdę gorzki smak – oznajmił. – Musisz znaleźć w sobie tylko odwagę, by wyznać jej prawdę i dopóki tego nie zrobisz, ja również będę milczał. Wiedz, że masz moje wsparcie i jeśli będzie trzeba, wstawię się za tobą. Jednak jestem przekonany, że kto jak kto, ale Melody na pewno cię zrozumie.

– Ale nadal to, co zbudowała przepadnie.

– Ona znajdzie sposób, by tak się nie stało. – Vincent starł z policzka wnuczki łzę, a następnie posłał jej spojrzenie o wiele bardziej łagodniejsze niż przed chwilą. – A ty będziesz w przyszłości wielką artystką znaną na całym świecie.

– Tak myślisz? – Uśmiechnęła się niepewnie.

– Gdybym tak nie myślał, nigdy nie zaszczepiłbym w tobie miłości do sztuki. Gdyby twoja babcia żyła, byłaby z ciebie bardzo dumna.

– Mówisz o...

– O Rose – wyjaśnił. – A teraz chodź. Namalujesz dziadkowi nowy, piękny obraz.

– Masz ich już kilka – rzekła rozbawiona, a po złym nastroju nie było już śladu na jej twarzy.

– Wciąż za mało. Poza tym nie po to przerobiłem swoje biuro na studio dla ciebie, żebyś z niego nie korzystała.

Lavender była wdzięczna dziadkowi za to, że trzymał jej sekret w tajemnicy, wspierając ją na każdym kroku. Kiedy przed laty podarował jej zestaw małego artysty podobny do tego, który Rose wręczyła kiedyś ich córce – Vivien, wówczas nie wiedziała, że rozbudzi w niej taką miłość do sztuki. Ponadto zawsze mogła się u niego ukryć i ćwiczyć tak długo, jak tylko miała na to ochotę, a w razie nieproszonej wizyty jej rodziców, wiedziała, że zachowa dyskretność, bo do biura przerobionego na jej studio klucz posiadały tylko dwie osoby.

Ona i jej dziadek, który uwielbiał w nim przesiadywać wieczorami i patrzeć na dzieła swojej wnuczki z dumą rozpierającą serce.

Po kilku godzinach Vincent trzymał nowy obraz w rękach i przyglądał mu się z taką radością, jakby stał się czymś najcenniejszym w jego życiu.

– Gdzie go powiesisz? – zapytała Lavender.

– W salonie – stwierdził. – Ten zdecydowanie powieszę w salonie – powtórzył.

Lavender zamknęła studio i wsadziła klucz do kieszeni. Szła za dziadkiem, czując ogromne szczęście. Wiedziała, że gdyby tylko istniał sposób, by faktycznie jego słowa się ziściły, a ona została artystką, Vincent zajmowałby pierwsze miejsce na liście fanów jej sztuki.

Zmywając resztki farby z dłoni w kuchni, z radością patrzyła, jak siwowłosy wiesza obraz na ścianie. Lecz kiedy drzwi zamknęły się z trzaśnięciem, a do rezydencji dziadka wszedł jej ojciec, przeraziła się.

– Wiedziałem, że cię tu znajdę – rzekł do niej Gabriel, a potem pocałował ją w policzek.

– Mogłeś zadzwonić, tato.

– Dzwoniłem, ale nie odbierałaś. Mam też sprawę do twojego dziadka, więc postanowiłem przyjechać – oznajmił, a następnie spojrzał na Vincenta, który nawet na moment nie przerwał swojej czynności. – Kupiłeś nowy obraz?

– Owszem.

– Jest piękny – skomentował, podchodząc bliżej.

– Naprawdę ci się podoba? – zapytała niepewnie Lavi, która nadal stała w kuchni.

– Oczywiście, że tak. Spójrzcie tylko na te cieniowanie i dobór kolorów. Ktoś ma naprawdę ogromny talent.

Gabriel nie zdawał sobie sprawy, ile radości sprawił córce. Nawet jeśli nie wiedział, że owy obraz namalowała właśnie ona, a panna Shannon nie zamierzała się do tego przyznać, rozlał tymi słowami ciepło w jej duszy.

– Co to za artysta?

– Artysta jest nieznany, Gabrielu – skłamał Vincent. – Dorwałem ten obraz na targu bibelotów i spodobał mi się tak samo jak tobie.

– A szkoda, bo jestem pewien, że gdyby tylko ujawnił się światu, wszyscy fani sztuki wizualnej, by go pokochali.

Wtedy Lavender zszokowana spojrzała na dziadka, który niezauważalnie dla jej ojca, posłał jej uśmiech. Następnie stanęła obok Gabriela i przytuliła go od boku. Zadarła głowę, opierając brodę na jego bicepsie i spojrzała z radością na tatę.

– Naprawdę tak myślisz? – zapytała.

– Tak – rzekł szczerze. – Ktoś, kto ma tak wielki talent powinien być znany.

Wtedy dziewczyna zacisnęła mocno wargi, starając się powstrzymać łzy, które zapiekły ją pod powiekami. Te oznaczały radość i ulgę. Jej tata stał się dziś drugą osobą, która nieświadomie zabrała od niej zmartwienia.

– Mnie również się podoba – dodała cicho. – Będę już  uciekać. Mam trochę nauki.

Lavender posłała mu uśmiech, a następnie pożegnała się z dziadkiem i opuściła jego rezydencję.

Przez całe życie ciężko jesteśmy doświadczani.
Boć człowiek rodzi się po to, aby mieć zmartwienia.
~ Jerome K. Jerome, Trzech panów w łódce, nie licząc psa

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top