5: Impreza, która zmieniła wszystko

Podczas zajęć Lavender pozwalała sobie kilka razy na sprawdzenie swojego telefonu. Wówczas widziała wiadomości od Lottie przypominające jej o dzisiejszej imprezie. Tak się składało, że podczas ostatnich zakupów nie mogła znaleźć butów pasujących do sukienki, więc postanowiła odłożyć to na później. Dziś zadzwonił ostatni dzwonek, gdy powinna to zrobić albo będzie zmuszona pójść w trampkach, co nie było dobrym rozwiązaniem.

Zatrzymała się pod galerią handlową i, zamykając auto pilotem, doznała szoku. Natychmiast podeszła do mężczyzny stojącego na chodniku z małą saszetką pod pachą.

– Przepraszam. – Puknęła kilka razy jego ramię palcem wskazującym. – Dlaczego stoi pan bez butów? – Spojrzała na bose stopy mężczyzny, a w oczach zabłysnęły jej łzy.

Ludzie mieszkający poza Stanami żyli amerykańskim snem. Myśleli, że wszystko wygląda tu tak, jak przedstawiono w filmach. Samo Vegas kojarzyło się ludziom z ekskluzywnymi hotelami, wypełnionymi graczami kasynami, szybkimi ślubami i sobowtórami Elvisa Presleya. Rzeczywistość okazywała się jednak brutalna. Życie w tym mieście toczyło się także pod ziemią. Burzowe kanały, które chroniły miasto przed powodziami, zamieszkiwały setki bezdomnych. Nie tylko tych, którzy zostali skazani na ulicę przez uzależnienia, ale również osoby, którym po prostu powinęła się noga.

– To dla mnie ujma stać tak przed tobą. – Mężczyzna spuścił głowę. – Miesiąc temu straciłem pracę. Chwilę później dziewczyna wyrzuciła mnie z domu tak, jak stałem. Miałem tylko ją...

– Jak się nazywasz? – Lavender położyła dłoń na jego ramieniu i pochyliła się, chcąc spojrzeć mu w oczy.

– Jack.

– Jack – powtórzyła. – Ja nazywam się Lavender Shannon. – Wyciągnęła dłoń w jego kierunku.

– Nie dotknę brudną dłonią córki najbardziej wpływowego biznesmena w Nevadzie.

Czyli mnie zna...

– Nie krępuj się, Jack. – Zbliżyła dłoń jeszcze odrobinę, dodając mężczyźnie pewności siebie. Po chwili brunet uścisnął jej rękę. – Mogę kupić ci buty?

– Dlaczego chcesz to dla mnie zrobić? Jestem bezdomnym. – Dopiero teraz zdołał na nią spojrzeć. – Ludzie zazwyczaj się mnie boją.

Shannon jednak nie należała do tych osób. Nie śmierdziało od niego alkoholem i nie dostrzegła również, żeby był po zażyciu narkotyków. Pierwsze o czym pomyślała, gdy go zobaczyła, to że może po prostu jest chory i potrzebuje pomocy.

Kilka razy miała styczność z osobami chorującymi na demencję. Dotyka ona najczęściej ludzi po sześćdziesiątym piątym rokiem życia, jednak zdarzały się przypadki, w których zaatakowała ludzi nawet po czterdziestce. Shannon sama była świadkiem, jak kiedyś spotkała przed szpitalem swojej mamy nagą, przerażoną kobietę w początkowym stadium demencji, która zapomniała, dlaczego przebywa w klinice i chciała ją opuścić. Jednak nie pamiętała drogi do domu.

Patrząc na bosego Jacka, stojącego w brudnym ubraniu, widziała tamtą kobietę, a skoro jej wtedy pomogła, zamierzała pomóc także mężczyźnie.

– Ponieważ to kim się stałeś tylko dlatego, że powinęła ci się noga, nie oznacza, że straciłeś na wartości. Liczy się to co masz tu. – Położyła rękę w okolicy jego mostka. – Nie powinieneś o tym zapominać – dodała. – Chodź, wejdziemy do sklepu. – Odważnie chwyciła go pod rękę, a następnie ruszyła w kierunku wejścia do galerii.

Lavender miała kilka osób, których szczerze nienawidziła. Grupka koleżanek Riley, sama Riley oraz jej chłopak. Jednak cała reszta osób, będących blisko niej pokazywała dziewczynie, że świat będzie zły, jeśli tak zaczniesz go postrzegać. Rodzina, przyjaciele, pan Ezekiel, a nawet profesor Vernon wciąż ją w tym zapewniali. Jednocześnie sprawiali, że Lavender kochała ludzi i uwielbiała nieść im pomoc.

Po wejściu do sklepu z Jackiem, Shannon zapytała go o rozmiar stopy. Następnie przyniosła buty, które jej się spodobały, aby je przymierzył. Na małej wystawie zobaczyła również skarpetki i czapkę z daszkiem, co również mogło się przydać bezdomnemu. W Vegas panował upał, zatem ochrona głowy była jak najbardziej wskazana.

– Podobają ci się?

– Tak – odpowiedział, stając przed lustrem. – Są też bardzo wygodne.

– Jack, czym wcześniej się zajmowałeś?

– Pracowałem w pewnej firmie i miałem awansować do działu IT.

– Więc masz kompetencje i jakieś doświadczenie – stwierdziła, po czym westchnęła, zamyślając się na chwilę. Zdecydowała, że nowe buty, to nie wszystko, co chciałaby podarować bezdomnemu mężczyźnie. Zapłaciwszy za zakupy, zabrała go również do sklepu Ralpha Laurenta. Jackowi zrobiło się głupio, gdy zaproponowała mu także kupno nowych ubrań. Jeszcze do niedawna sam potrafił o to zadbać, więc pomimo wdzięczności, czuł również obrzydzenie do swojej osoby.

– Dlaczego mi pomagasz? – zapytał po wyjściu ze sklepu.

– Ponieważ kocham ludzi – wyjaśniła. Przez cały czas starała się pomóc mężczyźnie i być przy tym silna, ale w tym momencie poczuła, jak wszystkie emocje trzymane na uwięzi, pragną się z niej wydostać. – Niezależnie od koloru skóry, orientacji, pochodzenia czy tego, że jesteś mi obcy.

– Czy ty płaczesz?

Zawsze, kiedy starała się trzymać, wystarczyło zadać jej właśnie to pytanie, by puściły jej wszystkie emocje. Patrzyła na Jacka, czując, jak po policzku cieknie jej łza i nie zamierzała odpowiadać, skoro jej stan emocjonalny stał się tak widoczny.

– Mogę coś dla ciebie zrobić? – zmartwił się.

– Po prostu mnie przytul – poprosiła i, nie czekając na nic, rozłożyła ręce. Bezdomny momentalnie objął ją ramionami na krótką chwilę, by żadna skaza na jego ciele, nie przeszła na nią. Nie chciał pobrudzić jej ubrań, czy sprawić, by śmierdziała tak samo, jak on. – Woda zmyje wszystko, ale nie umyje złego serca, Jack. Na świecie jest wystarczająco wiele zła. – Pociągnęła nosem. – Chodźmy coś zjeść. Na pewno jesteś głodny.

– Naprawdę nie musisz tego dla mnie robić.

– Wiem, ale chcę.

Gdyby tylko mogła, zrobiłaby znacznie więcej.

Nie rozumiała dlaczego jego dziewczyna zostawiła go samego na pastwę losu. Gdy go o to zapytała, wyjaśnił jej, że to z powodu wygodnego życia. Dopóki przynosił do domu pieniądze, wszystko było w porządku. Kiedy ich zabrakło, stał się bezużyteczny. W jednej sekundzie zmieniła do niego nastawienie i podczas jednej z kłótni wyrzuciła go z mieszkania tak, jak stał.

Widziała w nim naprawdę dobrego człowieka, więc chciała, by on również tak na siebie spojrzał. Po zjedzonym obiedzie, wyciągnęła z torebki portfel i wręczyła mu pięćdziesiąt dolarów.

– To wszystko, co mam w gotówce. Wystarczy na kolację oraz na to, byś umył się w publicznej łazience. Gdybym mogła zrobić dla ciebie coś więcej...

– Zrobiłaś wystarczająco dużo – zapewnił.

– Chciałabym dać ci schronienie i pracę, ale jestem tylko nastolatką.

– Jesteś nastolatką o wielkim sercu. – Rozłożył ramiona, a Lavi momentalnie wpadła w jego objęcia. – Dałaś mi wiarę w ludzi i motywację. Mam nowe ubrania. Może, gdy będę wyglądał schludniej przyjmą mnie chociaż na zmywak.

– Będę się za ciebie modlić, Jack. – Odsunęła się i poprawiła torebkę na ramieniu. – Muszę uciekać. Mam kilka spraw do załatwienia.

✩✩✩

– Nie będę pytał o to, czy będzie tam alkohol – zaczął Logan, gdy odpalił silnik. – Wiem, że będzie, ale błagam Lavi, uważaj na siebie.

– Ej – mruknęła z pretensją. – Gdybym chciała słuchać kazań, poprosiłabym mamę albo tatę, by zawieźli mnie do Lottie.

– Jestem twoim bratem – spojrzał na nią przez sekundę, a potem ponownie skupił wzrok na jezdni – i zamierzam martwić się o ciebie znacznie bardziej niż rodzice.

– Tata zapewne wszedłby do domu Charlotte, zanim zdążyłaby pochować butelki.

– Nie zamierzam tego robić. – Wzruszył ramieniem. – Nawet jeśli nadal jesteś za młoda na to, by pić. Po prostu bądź świadoma i pilnuj jak oka w głowie swojego kubka.

– Obiecuję – przyrzekła.

– Na mały palec. – Wystawił go w jej kierunku, a ona złączyła z nim swój. – Jeśli coś się stanie, zadzwoń do mnie. Przyjadę od razu.

– Będziesz dziś z chłopakami na torze? – zapytała.

Logan poza tym, że razem prowadził z ojcem biznes, uwielbiał również szybką jazdę. W każdy piątek umawiał się z kolegami na torze, by pościgać się swoimi samochodami. W porównaniu do Lavender potrafił przyznać się rodzicom do swojej pasji, a oni to zaakceptowali. Nawet jeśli tkwiła w tym nutka niebezpieczeństwa.

– Będę z chłopakami. – Zaśmiał się. – Ale nie wiem, czy na torze.

– Logan... – rzekła cicho i złożywszy dłonie, wsadziła je między zaciśnięte uda. – Kiedy musiałeś powiedzieć rodzicom o swojej pasji – przełknęła ślinę – bałeś się tego?

– Nie.

– Nie? – powtórzyła. – Ani trochę?

– Tata sam nie należał do świętoszków, a mama trochę pomarudziła, ale użyłem argumentu pod tytułem ,,Mam w domu najlepszego lekarza w Stanach. Nic mi nie grozi.''

– Och...

– Nie wzdychaj, tylko powiedz mi skąd to pytanie. – Przekręcił się w fotelu, kiedy zatrzymał jaguara pod domem Evans.

– Tak po prostu...

– Nic nie bierze się po prostu i nie próbuj oszukiwać brata. – Uniósł brew.

– Nie naciskaj – poprosiła błagalnie, ciągnąc za klamkę.

– W porządku, ale chcę, żebyś wiedziała, że masz we mnie oparcie. Jeśli będziesz chciała zdradzić tę tajemnicę, przyjdź z tym najpierw do mnie. Zawsze za tobą stanę – obiecał, gdy wysiadła z auta, ale nie zdążyła zamknąć drzwi.

– Dzięki, Logan.

– Jeszcze jedno! – krzyknął, więc jego siostra ponownie otworzyła drzwi od auta. Wtedy wskazał palcem na swój policzek. Lavender oparła dłonie na siedzeniu i złożyła pocałunek we wskazanym przez brata miejscu. – Jeszcze raz: uważaj na siebie i dzwoń w razie potrzeby. Przyjadę najszybciej, jak się da.

Skinęła głową i ruszyła w stronę domu przyjaciółki. Kiedy przeszła przez drzwi frontowe, zobaczyła coś, czego nie zdołała dostrzec z zewnątrz przez grube, ciężkie zasłony. Dyskotekowe światła oślepiły ją, gdy od razu przeszła do salonu. Na wygodnej kanapie siedziała grupka nastolatków. Część z nich zajmowała miejsce na poduszkach wokół stołu pełnego przekąsek. Klubowa muzyka mieszała się z głośnym śmiechem. Wielu tych ludzi Lavender widziała pierwszy raz na oczy. Innych zaś po raz drugi bądź trzeci, jednak kompletnie nie pamiętała, jak mają na imię.

Postanowiła poszukać swoich przyjaciółek. Zoey na pewno zjawiła się u Charlotte przed wszystkimi, by pomóc jej w przygotowaniach. Skręciła zatem do kuchni. Otwarta lodówka, z której jakiś blondyn wyciągał butelkę pilsnera, rzuciła jej się w oczy jako pierwsza. Niemal w tej samej sekundzie dziewczyna wychodząca z pomieszczenia prawie trąciła ją barkiem. Lavender jednak w porę zrobiła dwa kroki w bok. Wówczas zobaczyła, że Zoe i Lottie rozmawiają przy wyspie kuchennej.

– Laski! – zawołała z szerokim uśmiechem, a one od razu zerknęły w jej stronę. Obie głośno zapiszczały i ominęły blat, po czym podbiegły do Lavi, by ciepło ją przywitać. – Są już wszyscy?

– Czekamy jeszcze na kilka osób. Ponoć mieli wziąć też swoich znajomych, więc imprezka się rozrasta! – Lottie zaklaskała w dłonie. – Przygotowałam mnóstwo zabaw.

– Błagam, oby nie było picia z pępka, bo się porzygam. – Shannon przewróciła oczami.

Evans odwróciła głowę ponad ramieniem i spojrzała na nią z zadziornym uśmieszkiem.

– Inaczej byś mówiła, jakbyś miała wypić wódkę z pępka jakiegoś przystojniaka – stwierdziła, po czym puściła jej oczko.

– Nieprawda. – Lavi oparła dłonie na blacie i w tej samej sekundzie pojawiła się przed nią butelka piwa. – Nie dotknęłabym ustami czyjegoś brudnego pępka. Ble. – Wyrzuciła język, a przyjaciółki głośno się zaśmiały.

– Swoją drogą – wtrąciła Zoe. – Wyglądasz obłędnie w tej czarnej, satynowej mini.

– Zazdroszczę ci tych nóg do nieba – dodała Lottie.

– Co wy wygadujecie. – Zastukała paznokciami o marmurowy blat, odrobinę marszcząc brwi. – Wyglądam...

– Jak ktoś, kogo każdy facet w na tej imprezie chciałby przelecieć.

– Miałaś raczej na myśli ,,chłopiec'' – skwitowała Shannon, po czym głośno zaśmiała się razem z przyjaciółkami. – Na swoje szczęście nie jestem nimi zainteresowana. – Upiła łyk piwa, po czym automatycznie zakryła szyjkę kciukiem.

Logan często powtarzał jej, że by dosypać komuś coś do picia, wystarczy chwila nieuwagi. Zgodnie z jego nauką Lavender zawsze chroniła napoje, które spożywała. Nie ważne czy była to kawa ze Starbucksa, czy drink na imprezie.

Dziewczyny śmiały się do rozpuku, gdy nagle drzwi się otworzyły, a do środka weszli kolejni ludzie, robiąc tłok w kuchni. Każdy z nich chciał się przywitać z organizatorką imprezy, więc Shannon stwierdziła, że opuści pomieszczenie, w którym zaczynało brakować świeżego powietrza. By go zaczerpnąć wyszła na taras.

Ogród został oświetlony lampkami wiszącymi wzdłuż płotu. Kilka nastolatków stało na trawniku, paląc papierosa. Lavender zaś zatrzymała się z dala od śmierdzącego dymu i spojrzała w niebo. Kochała to, że ona i jej przyjaciółki mieszkały na obrzeżach miasta. W centrum, wśród tych wszystkich wieżowców i neonów nie mogła dostrzec gwiazd.

Gdy miała zaledwie siedem lat, jej mama po raz pierwszy pokazała jej wszystkie konstelacje. Siedziała z nią wtedy w altanie i wskazywała palcem na gwiazdozbiory. Wtedy dowiedziała się, że niebo posiada ich aż osiemdziesiąt osiem. Wszystkie z nich miały różną historię oraz mitologię.

Na dłuższą chwilę Lavender zawiesiła wzrok na Orionie.

Wszystkie te błękitne olbrzymy to pas Oriona. Te gwiazdy są znacznie masywniejsze i gorętsze od słońca, przypomniała sobie słowa Melody.

Potem przerzuciła wzrok na Pegaza, a cały jej zachwyt prysł, gdy wiatr przywiał w jej stronę zapach tytoniu. Zmarszczyła nos i automatycznie upiła odrobinę piwa, przenosząc spojrzenie na wielki dąb na końcu ogrodu i postać opierającą się o pień. Zatrzymała alkohol w buzi, gdy znowu dostrzega JEGO.

To nie omamy, nie tym razem, pomyślała, kręcąc lekko głową.

Czarne spodnie, biała, opinająca koszulka i silne, wytatuowane ręce należały tylko do jednego chłopaka. Tego samego, którego widziała w bibliotece pana Ezekiela. Nawet pieprzone kosmyki włosów opadały na jego skronie w ten sam sposób, co wtedy.

Nastąpiła pomiędzy nimi wymiana spojrzeń. Zupełnie tak, jakby oboje chcieli sobie coś w ten sposób przekazać albo wedrzeć się w swoje myśli. O dziwo Lavender nie zastanawiała się, jak brunet się tu znalazł. Patrzyła na niego, lustrując jego twarz z odległości kilku metrów. Wyszła z założenia, że jeśli chłopak miał za moment znowu zniknąć, chciała zapamiętać każdy szczegół, jaki zdoła dostrzec z tej odległości.

Przekręciła lekko głowę, gdy ułożył usta w pół uśmiech, wciąż wpatrując się w niego z ciekawością, lecz gdy postawił krok w przód, momentalnie spanikowała i ruszyła w kierunku domu.

Znowu zachowujesz się jak dzikus, pomyślała.

Mimo to nie chciała stanąć oko w oko z chłopakiem, który tak bardzo ją onieśmielał, że zapominała języka w buzi. Szybko odnalazła Lottie w tym samym miejscu, w którym ją zostawiła i, łapiąc ją za ramiona, zapytała:

– Chłopak z biblioteki, o którym wam pisałam. Znasz go?

– Jaki chłopak z biblioteki? – Blondynka zmarszczyła brwi, po czym przeniosła wzrok na bruneta, który stanął za jej przyjaciółką. – A... ten chłopak? – Wskazała na niego palcem.

– Stoi za mną? – zapytała niemo, a wyraz twarzy Charlotte wskazał jej odpowiedź.

Ścisnęła zatem mocniej butelkę piwa, zakrywając kciukiem szyjkę. W głowie przemknęły jej słowa brata: Musisz na siebie uważać. A tak się składało, że brunet wyglądał jak ucieleśnienie czegoś niebezpiecznego.

Odwróciła się powoli i spojrzała w czekoladowe oczy. Wówczas przypomniała sobie, że ostatnio widziała je więcej razy. Biblioteka, motocyklista, na którego wpadła pod uczelnią, a teraz impreza.

– Śledzisz mnie? – wypaliła, po czym szybko zamknęła oczy i wykrzywiła twarz. Nie chciała zapytać o to na głos, a mimo to jej usta zrobiły to szybciej, niż mózg zdołał pojąć, jak to zabrzmi.

– Mógłbym zapytać cię o to samo. – Ponownie ułożył usta w cwaniacki uśmiech, po czym spojrzał na Evans. – Napiję się tu czegoś?

Wówczas Shannon podniosła butelkę swojego piwa, chcąc podzielić się nim z nieznajomym. Kompletnie nie miała pojęcia, dlaczego zachowywała się tak nienaturalnie, ale obecność chłopaka odbierała jej możliwość racjonalnego myślenia.

– Chodziło mi raczej o coś mocniejszego, Lavender – skwitował.

Wybałuszyła oczy, gdy wypowiedział jej imię. Znał ją...

Znał ją, więc dlaczego ona jego nie znała?

I skąd?

Kiedy się poznali?

Tak wiele pytań pojawiło się w jej głowie.

– Macie whisky? – zapytał, przeczesując palcami kosmyki włosów.

Znów ułożyły się w tak perfekcyjnym nieładzie, że Lavender zastanawiała się jak można być tak idealnym. Przez kilka sekund pozwoliła sobie omieść wzrokiem otoczenie. Dzięki temu dostrzegła, że kilka dziewcząt stojących pod ścianą ich obserwuje. W tym cholerna Riley, która nie wiedzieć czemu znalazła się na tej imprezie. Wciąż na nią trafiała i nie miała chwili spokoju od tej pieprzonej furiatki. Tym razem Smith nie skupiała się na niej, a na wytatuowanym nieznajomym, który upił łyk czystej whisky, kiedy tylko trafiła w jego ręce.

– Możemy porozmawiać? – odezwała się Lavi zaraz po tym, kiedy wzięła głęboki oddech. – Na osobności – dodała.

Nie odezwał się. Jedynie wskazał jej gestem głowy na wyjście z kuchni, a potem kierował się za nią przez ogród, docierając do miejsca, z którego wcześniej ją obserwował.

Szpilki Lavender wbiły się w miękką ziemię, odejmując jej kilka centymetrów wysokości, ale nie to sprawiło jej problem. Gorsze okazało się rozpoczęcie rozmowy oraz zadanie tych wszystkich pytań, jakie siały spustoszenie w jej umyśle.

– O czym chciałaś ze mną porozmawiać?

– Skąd mnie znasz? – Postanowiła zacząć od tej kwestii.

– Jesteś córką najbardziej znanego biznesmena w całej Nevadzie. Wszyscy cię znają.

Ten argument okazał się dosyć solidny. Pomimo tego, że wychowywała się we wpływowej rodzinie, wciąż zapominała, że nie jest ludziom obca.

– Jakim cudem wpadam na ciebie od kilku dni?

Brunet upił łyk whisky, nie krzywiąc się na jego smak.

– Też chciałbym to wiedzieć. Przeznaczenie? – Uniósł wymownie brew.

– Nie sądzę – rzekła, zadzierając odważnie podbródek. – Nie gustuję w chłopcach takich, jak ty.

– Takich jak ja? – powtórzył, robiąc krok w jej kierunku. – Czyli jakich?

– Niebezpiecznych – wyjaśniła. – A pełno ich na tej imprezie.

– A mimo to ze mną rozmawiasz, Lavender. Nie z nimi, a ze mną.

– To przez zbieg dziwnych okoliczności. – Cofnęła się pod sam pień, gdy chłopak ponownie zniwelował przestrzeń między nimi. Potem oparł dłoń tuż obok jej głowy, a Lavi automatycznie spojrzała na wytatuowane przedramię.

– To naprawdę dziwne, że teraz nazywasz mnie niebezpiecznym chłopcem, zważywszy na to, że w bibliotece byłem dla ciebie dżentelmenem. Ponoć jestem też dobrze wychowany.

Uśmiech sam pojawił się na jej ustach, gdy przypomniał jej o tej żenującej sytuacji.

– Zapomnijmy o tym – poprosiła.

– Pod jednym warunkiem. – Oderwał palec wskazujący od szklanki. – Pozwolisz mi zrobić jedną rzecz.

– Jaką? – zapytała ściszonym tonem.

– To może być odrobinę krępujące, więc lepiej, żebyś zamknęła oczy.

– Dla własnego bezpieczeństwa wolę tego nie robić.

I dlatego, że zawsze, gdy to robię, znikasz, dodała w myślach.

Znowu ułożył usta w tym zadziornym uśmiechu i spojrzał najpierw w dół. Wzrok zatrzymał na opalonych nogach Lavender, lecz chwilę później zrobił coś, co zatrzymało oddech w jej płucach. Przeniósł ciężkość swojego spojrzenia na jej twarz i, patrząc jej głęboko w oczy, położył dłoń na jej policzku. Chciał poczuć miękkość jej skóry, zanim przestanie być dla niej nieznajomym mężczyzną spotkanym w bibliotece i stanie się kimś, kto dotychczas może żył jedynie w jej wspomnieniach.

Po tylu latach to, co targnęło jego ciałem, gdy jego ręka spoczęła na policzku Lavi, a kciuk delikatnie smagnął skórę, okazało się zupełnie innym doznaniem. Wtedy, jako dziesięcioletni chłopiec, nie potrafił spojrzeć na nią inaczej niż na przyjaciółkę. Teraz... cholera, nawet nie potrafił tego określić. Może nawet mu się podobała? Choć przecież nie powinna i wiedział, że to złe. A może po prostu tęsknota sprawiła, że obudziły się w nim nieco inne uczucia.

Pragnął znowu stać z nią ramię w ramię, chronić i pocieszać, kiedy smutek osiądzie ciężarem na jej sercu. Przecież tak naprawdę nie był ,,niebezpiecznym chłopcem", jak go nazwała, a jej przyjacielem i nic tego nie zmieniło.

Otrząsnął się z letargu własnych myśli, gdy położyła dłoń na jego przedramieniu i tym samym ściągnęła rękę chłopaka ze swojego policzka. Dostrzegł, jak klatka piersiowa Lavender unosi się pod wpływem zaczerpniętego powietrza, a potem opada.

– Wybacz – poprosił ściszonym tonem. – Nie mogłem się powstrzymać.

– Nie szkodzi, choć to dziwne – rzekła, a szybko bijące serce nadal obijało się o jej mostek. Brunet upił ostatni łyk whisky i cofnął się o dwa kroki. – Poczekaj – rzekła, gdy zdała sobie sprawę, że ma zamiar odejść. – Zawsze tak szybko znikasz. Wystarczy, że mrugnę i tracę cię z oczu. A tak się składa, że na tej imprezie jedynymi osobami, które dobrze znam są moje przyjaciółki. Reszta to osoby, których nie lubię bądź widziałam dwa razy na oczy....

– Też należę do tej grupy – wtrącił.

– Więc może chciałbyś to zmienić i dotrzymać mi towarzystwa przez resztę wieczoru? – odważyła się zapytać. – To nic zobowiązującego, po prostu... – Urwała, gdy nie wiedziała, jak mogłaby skłamać. Oczywiście, że chciała go poznać. Chryste, ten chłopak naprawdę podobał jej się z wyglądu, a jego pewność jeszcze bardziej ją do niego przyciągała.

– Zrobię to z przyjemnością – oznajmił, ratując ją z opresji. Potem ułożył usta w kolejny półuśmiech i wyciągnął dłoń w jej kierunku. – Kai Hamilton.

Lavender ją uścisnęła.

– Miło mi cię poznać, Kai.

Przyjaźń jest subtelną rozkoszą szlachetnych dusz.– Safona

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top