3: Studwudziestoletni zegarek kieszonkowy

Sobotniego poranka Lavender zbudziła się ze snu z uśmiechem na ustach. Nie pamiętała dokładnie, o czym śniła, ale w tym przypadku nie miało to żadnego znaczenia. Najważniejsze, że wstała w iście dobrym humorze, a więc cały ten dzień na pewno okaże się szczęśliwy.

Schodząc na parter ujrzała Eleanor, składającą pranie w salonie. Nie myśląc długo przywitała się z nią i stanęła obok, po czym sięgnęła po koszulkę brata.

– To chyba moje zadanie – zauważyła gosposia.

– Wiesz, że to dla mnie żaden problem ci pomóc. – Lavi wzruszyła ramionami. – Lubię to robić, El.

– Wyspałaś się? – zapytała zatem.

Lavender pokiwała głową i odłożyła złożony ciuch na kupkę należącą do ubrań Logana.

– Coś cię trapi?

Dziewczyna wybałuszyła oczy, a następnie wykrzywiła pytająco twarz.

– Ostatnio po prostu jesteś taka cicha i mało się odzywasz. – Eleanor założyła jej kosmyk włosów za ucho. – Zupełnie jakbyś nie była sobą.

– Jest kilka takich rzeczy, ale nie chcę o nich rozmawiać. – Shannon uśmiechnęła się nieszczerze. Nie mogła dopuścić, by wracanie myślami do tego, co ją trapi, zniszczyło jej ten dzień.

– W porządku, ale nie duś tego w sobie. Daj temu ujście, inaczej cię zniszczy.

Lavender wiedziała, że słowa gosposi są absolutną prawdą. Już czuła się zmęczona ciągłą gonitwą swoich myśli i staraniem, by je uciszyć. Robiła wszystko, by nie stawały się tak głośne, choć czasami przegrywała tę walkę.

Może dlatego czasami uciekała w bezpieczne miejsca. Nie tylko realne, a również te wymyślone. Tworzyła przed snem różne scenariusze, czasami fantazjowała o jakimś wyimaginowanym chłopaku albo zamykała oczy i znów szła w stronę znajdującego się tuż nad przepaścią wielkiego drzewa.

Siadała pod nim na miękkiej i soczyście zielonej trawie. Patrzyła z góry na polanę wrzosów oraz zachodzące słońce. Płatki kwiatów tak pięknie łączyły się z pomarańczowo różowymi barwami nieba. To wymyślone miejsce stało się jej oazą spokoju. Właśnie tam łapała oddech i pozbywała się trosk.

Gdy zaniosła ubrania do pokoju Logana, a następnie swoje schowała do komody w sypialni, wyciągnęła zza książek swój szkicownik. Następnie złapała piórnik i zeszła na dół.

– Gdzie są wszyscy?

– Mama miała wezwanie, Logan z tatą pojechali do firmy, a Ian jak to Ian. Gra na komputerze od kiedy tylko się obudził – odpowiedziała Eleanor.

Idealnie, pomyślała Lavender.

Potem zaparzyła sobie kubek ulubionej herbaty i wyszła do ogrodu. Usiadła w altanie otoczonej kwiatami. Oparła się o jej ścianę i przyciągnęła kolana do klatki piersiowej. Otworzyła zeszyt, by narysować miejsce, o którym tak często myślała.

Najpierw stworzyła ołówkiem szkic, a potem wypełniła wszystko kolorami. Tak intensywnymi jak w jej wyobrażeniach. Rysowanie również należało do rzeczy, które sprawiało Shannon radość i oczyszczało umysł, więc postanowiła połączyć je obie. Po dwóch godzinach jej bezpieczne miejsce, do którego często wracała nie znajdowało się tylko w umyśle dziewczyny, a także na kartce papieru.

Kiedy zamknęła szkicownik, westchnęła głośno i otworzyła grupę na messengerze:

Lavi: Wyskoczymy dziś na zakupy? Przyjadę po Was.

Zoe: Jasne, o której?

Lottie: Właśnie?

Lavi: Za dwie godziny?

Przyjaciółki zaserduszkowały jej odpowiedź, co oznaczało, że obie zgodziły się na jej propozycję. Zatem Shannon postanowiła zjeść śniadanie i przygotować się do spotkania. Podczas prostowania włosów napisała do taty wiadomość, choć doskonale wiedziała, jaka będzie jego reakcja:

Do: Tatuś ♥
Czy byłaby możliwość, abyś przelał mi trochę pieniędzy? Chcę wyjść z Zoey i Charlotte na zakupy.

Po chwili otrzymała powiadomienie z banku na przelew przychodzący i kwotę pięciu tysięcy dolarów z tytułem ,,Baw się dobrze".

Do: Tatuś ♥
Nie potrzebowałam aż tylu...

Od: Tatuś ♥
Kwiatuszku, przerabialiśmy ten temat.

Od: Tatuś ♥
Skoro prosisz mnie o pieniądze na zakupy z przyjaciółkami, to zapewne dlatego, że szykuje Wam się jakaś impreza. Gdzie, kiedy i o której po ciebie przyjechać?

Do: Tatuś ♥
Wyczerpałeś swój dzienny limit nazywania mnie kwiatuszkiem.

Do: Tatuś ♥
W piątek. Zaczyna się zapewne o dwudziestej w domu Charlotte, ale jeszcze nie wiem, ile tam zostanę.

Od: Tatuś ♥
Poczekam. Kocham cię. Miłego dnia ♥

Do: Tatuś ♥
Też cię kocham ♥

✩✩✩

Przez całe swoje życie miał wiele imion. Caden, Colin, Jasper, Charlie... Nigdy jednak nie gubił się w tym, co widniało aktualnie w jego dokumentach. Był nieuchwytny. Widoczny, ale niezauważony. Głośny i czasami na tyle cichy, by nie zwrócić na siebie uwagi, gdy musiał zachować dyskrecję. Pojawiał się na chwilę niczym duch, a potem tak samo szybko znikał.

To, co towarzyszyło mu przez całe życie, to rodzina i motocykl, przy którym właśnie siedział, wymieniając łożyska na nowe. Odkrył wadę podczas ostatniej przejażdżki, a kiedy przyjechał do domu i pokręcił kołem w powietrzu, od razu wiedział, co się wydarzyło.

Reszta tego co posiadał, zawsze zdawała się być tylko na chwilę. Ta ciągła gonitwa i zmiana miejsc zamieszkania sprawiała, że każdy jego dzień okazywał się taki sam jak poprzedni. Nawet jeśli nie brakowało mu rozrywki, czuł, że chciałby czegoś innego... czegoś więcej.

Odkrył to, kiedy w końcu zobaczył ją po dziesięciu latach rozłąki.

Powróciwszy do Las Vegas, czasami pozwalał sobie wracać do ich wspólnych miejsc. Pojawił się w bibliotece, bo kilka dni wcześniej zupełnie przypadkiem zobaczył, że Lavender weszła do tego miejsca. Doskonale zdawał sobie sprawę, że tak samo jak on nie był już chłopcem, również ona nie będzie dziewczynką, a mimo to, gdy ją spotkał mocno się zaskoczył.

Do biblioteki pana Ezekiela wpadało niewiele światła. A mimo to pierwsze co ujrzał, kiedy ruszył jej z pomocą, to złociste blond włosy połyskujące w słońcu padającym wprost na nie. W jej zielonych oczach natomiast zatliło się coś, czego wcześniej nie znał albo nie dostrzegł z racji wieku. Patrzyła na niego z głębią. Zupełnie tak, jakby w oczach Lavender zapisała się jakaś historia.

Wówczas przypomniał sobie wszystkie wspólne chwile. Budowanie domku na drzewie, podrapane kolana podczas upadku na rowerze, wspólne rysowanie i zabawy w chowanego. Każda z tych chwil niemal ożyła. Właśnie wtedy się do niej uśmiechnął i zrozumiał, że chciałby odzyskać swoją Lavender.

Tylko zupełnie nie wiedział, jakby miał to zrobić. Stanąć przed nią i powiedzieć ot tak ,,Cześć, pamiętasz mnie?''. To oczywiste, że nie miała prawa go pamiętać, w końcu nie miał już dziesięciu lat. A może przyznać się do tego, jakim człowiekiem się stał i pozwolić na to, by go znienawidziła?

Jedyne o czym miał pojęcie, to że wrócił i ponownie chciał zostać jej Aniołem Stróżem.

– Szukam cię wszędzie, a ty jak zawsze siedzisz przy swojej zabawce.

– Ciebie również miło widzieć, siostro. – Ostatnie słowo mocno zaakcentował, po czym wytarł dłonie w ścierkę i odwrócił się w jej kierunku. – Załatwiłaś to?

– Owszem – rzekła z wyższością. – Możesz być ze mnie dumny. Od przyszłego tygodnia jesteś studentem Akademii Sztuk Pięknych. Powiesz mi teraz po co ci to?

– I tak nie zrozumiesz. Byłaś za mała, gdy mieszkaliśmy w Vegas.

– Odwaliłam za ciebie brudną robotę, a ty mnie zbywasz? – Splotła ręce na piersiach i uniosła brew.

– Wiesz, że jesteś najlepsza i bardzo cię kocham – pocałował ją w czoło, następnie ją ominął – ale tego nie musisz wiedzieć. Przygotuj się. Rodzice znowu szykują jakąś mniejszą akcję na wieczór.

– Tamta miała być już ostatnią.

– Wiem...

✩✩✩

Stara, drewniana podłoga zaskrzypiała pod ciężarem Lavender, kiedy ponownie zawitała w progu biblioteki pana Ezekiela. Rozejrzała się po ciemnym wnętrzu, oczekując, aż starzec wyłoni się zza regałów. Zawsze to robił, gdy dziewczyna pojawiała się w tym miejscu. Może i pan Ezekiel był w sędziwym wieku, a na dodatek jego motoryka i wzrok również nie działały najlepiej, ale za to słuch miał fenomenalny.

Shannon nie musiała długo czekać, by dostrzec przygarbioną sylwetkę, a potem szeroki uśmiech na twarzy starca.

– Lavender! – Ucieszył się jak zawsze, kiedy go odwiedzała.

– Dzień dobry. – Dopiero teraz położyła na biurku dwie reklamówki. Potem z jednej wyciągnęła pudełko na lunch i papierowe talerzyki. – Chciałam panu podziękować za ostatnią pomoc. Przyniosłam jabłecznik.

– Sama go zrobiłaś? – zapytał z zaciekawieniem.

– Nie chciałabym pana otruć – zażartowała. – Zrobiła go moja gosposia. Eleanor świetnie piecze. – Nałożyła plastikowym widelcem porcję ciasta na talerze. – Przyniosłam też panu mały prezent za ostatnią pomoc przy pisaniu pracy. Mam nadzieję, że się panu spodoba. Mnie mocno chwycił za serce, a pan tak samo jak ja uwielbia rzeczy, które posiadają starą duszę. – Wyciągnęła w jego stronę małe pudełeczko.

Na początku na twarzy bibliotekarza pojawiło się zaskoczenie. W końcu od dawna nie otrzymał prezentu. Został na świecie sam, więc nikt nie pamiętał o jego urodzinach, a każdą wigilię spędzał samotnie. Coś co odbierało mu poczucie samotności, to stara biblioteka, zdjęcia ukochanej wiszące na ścianie w jego domu oraz Lavender. Od kiedy pierwszy raz pojawiła się w jego skromnych progach w jakimś stopniu zabrała od niego poczucie pustki.

Pan Ezekiel sięgnął po pudełeczko drżącą dłonią.

– Jestem już naprawdę stary – rzekł lekko łamiącym się głosem – ale nigdy nie pomyślałabym, że ktoś chciałby mi się tak odwdzięczyć. – Otworzył wieko i niemal od razu przerzucił wzrok na blondynkę. – To zegarek kieszonkowy – zauważył. – Bardzo ładny zegarek kieszonkowy – poprawił się.

– Ma ponad sto dwadzieścia lat, ale zachował się w dobrym stanie – dodała Lavender. – Podoba się panu?

– Bardzo mi się podoba.

– To dobrze, ponieważ to nie wszystko, co chciałabym dla pana zrobić – oznajmiła z uśmiechem, po czym zrolowała drugą reklamówkę, odkrywając co się w niej kryje. – Pomyślałam, że mogłabym posprzątać pana bibliotekę. Przyda się panu mała pomoc, prawda?

Wiedziała, że z chorobą Parkinsona, pan Ezekiel nie mógł zadbać o swój przybytek tak, jakby tego chciał. Tak się stało, że on sam tak wiele razy pomógł Lavi, że nie mogła przejść obok tego człowieka obojętnie. Bibliotekarz stał się dla niej drugim dziadkiem, bo tego biologicznego – poza Vincentem – nigdy nie poznała.

Gdy pytała o niego mamę, ta zawsze odpowiadała, że pewnych osób z rodziny nie warto znać. Tak, jak dziadka Theodore'a. W pewnym stopniu jednak czuła, że pan Ezekiel jej to wynagradza.

– Och, dziecino. – Westchnął głośno, patrząc na nią wzruszony. – Jesteś za dobra na ten świat. – Pokręcił głową. – Czy stary człowiek mógłby cię przytulić?

Shannon uśmiechnęła się ciepło i otworzyła ramiona, by później zamknąć mężczyznę w delikatnym uścisku. Starość wyzwalała w niej współczucie. Choć bibliotekarz był dla niej inspirującym człowiekiem, jednocześnie czuła smutek, że żył już na świecie sam, a jedyne co posiadał, to stare regały pełne jeszcze starszych książek.

– Proszę usiąść i zjeść ciasto. – Pogładziła jego przygarbione plecy, a kiedy wykonał jej prośbę, przysunęła mu talerzyk bliżej. Potem sama chwyciła swój kawałek ciasta w rękę i wyciągnęła z półki losową książkę.

– Thomas Hardy – wtrącił Ezekiel.

Lavender mruknęła pytająco.

– Thomas Hardy – powtórzył. – Angielski pisarz i poeta. Trzymasz w rękach Więzy miłości. Juda nieznany.

– Nawet nie spojrzał pan na okładkę – zauważyła Lavi, układając usta w półuśmiech.

– Nie muszę – powiedział dumnie. – Znam każdą z tych książek. Przez całe swoje życie miałem wiele czasu, by z nimi wszystkimi się zapoznać.

– O czym opowiada? – zaciekawiła się nastolatka.

– Niesie za sobą wymowny obraz cierpienia, pełen odwołań do ludzkiej natury. – Przełknął kęs ciasta. – To historia tragicznego związku pomiędzy wiejskim kamieniarzem, który podjął nieudaną próbę wstąpienia do stanu duchownego, a jego kuzynką odrzuconą przez społeczeństwo.

– To brzmi jak smutna historia – skomentowała.

– Była taka. Dla Hardy'ego – kontynuował bibliotekarz. – To jego ostatnia i najbardziej kontrowersyjna powieść. Wywołała ataki do tego stopnia, że jak twierdził potem, skłoniło go to do porzucenia powieściopisarstwa. Osobiście uważam tę książkę za najlepszą w jego dorobku.

– To smutne – skwitowała, omiatając wzrokiem okładkę. – Skończyć z pasją przez atak społeczeństwa.

– W tamtych czasach ludzie nie byli gotowi na tę książkę. Dziś mogłoby być zupełnie inaczej.

– Hm... – mruknęła, odkładając powieść na miejsce. – Mam do pana jeszcze jedno pytanie.

– Po prostu je zadaj, Lavender.

– Kim był ten chłopak, który ostatnio razem z nami siedział w bibliotece? Zna go pan?

Ezekiel spojrzał na nią z szokiem, a następnie ściągnął brwi.

– Od dawna nikogo poza nami tu nie było, moja droga.

– Ale... on podał mi książkę... Nie mogłam jej dosięgnąć, więc mi pomógł. – Wskazała kciukiem na sektor szósty i przez krótki moment spojrzała w tamtym kierunku. – Przecież mi się nie wydawało... – powiedziała ciszej.

– Zapewniam cię, że gdyby ktoś wszedł do mojej biblioteki, wiedziałbym o tym.

– Ale naprawdę... – Spojrzawszy na minę starca, urwała w połowie zdania. – Faktycznie... może mi się wydawało.

Wychodzę na wariatkę, pomyślała.

Oczywiście, że usłyszałby, gdyby ktoś wchodził do biblioteki...

Pan Ezekiel zawsze wszystko słyszał.

Musisz tylko patrzeć dalej, niż widzą twoje oczy.Wtedy może się zdarzyć, że to, coniewidzialne, stanie się widzialne.– Rafael Ábalos, Kôt

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top