3. Rozdział

Ostatnie, czego spodziewałabym się po Triciusie było dobrowolne zgłoszenie się do wyprawy i to bez żądania zapłaty w postaci beczki piwa. Normalnie mnie zatkało. To nie był typ, który lubił dalekie wycieczki, a przynajmniej tak mi się zdaje. W sumie niewiele o nim wiem.

Na szczęście mój worek podróżny jest magiczny i mimo pewnych ograniczeń może zmieścić znacznie więcej niż spory kufer oraz ważyć mniej. Szatyn nie został wychowany przez klan wiedźm tylko porządnie zarabiającego kupca i kobietę, która praktycznie się nim nie zajmowała póki nie nauczył się mówić, czytać oraz pisać. Tłumaczyła się tym, że nie cierpi dzieci, a w ciążę zaszła przez przypadek.

Gdy się o tym dowiedziałam przyrzekłam sobie, że kiedyś solidnie nawrzeszczę na tego babsztyla. Jak można być tak olbrzymią idiotką. Ale nie to jest wcale najgorsze. Taka kobieta jest tak głupia, że śmieje nazywać Triciusa synem, siebie matką i używać słów „To dla twojego dobra". Wcale się nie dziwię, że szarooki pewnego dnia na jej oczach spakował się, wziął całą sakwę forsy, zostawił list ojcu i po powiedzeniu swojej rodzicielce co o niej myśli i wyszedł trzaskając drzwiami.

Jak dobrze, że mną zajmowała się grupa kobiet, z której każda dbała o mnie jak tylko była w stanie, nawet jak mnie nie lubiła. Może wiedźmy nie są jakimiś czystymi, dobrymi stworzeniami, ale dbają o swoich. Nie wiem też, który debil wymyślił, że to one pożerają zaginione dzieci. Mają silny instynkt macierzyński, nie byłyby w stanie zrobić krzywdy jakiemuś maluchowi. No i nie są kanibalami. W większości.

Zniknięcia zazwyczaj są powodowane tym, że dzieciak albo napotkał jakiegoś pomniejszego potwora, albo został wciągnięty pod wodę przez utopce kuszące go błyszczącymi łuskami.

Do Białych Potoków jest dzień pieszej wędrówki. Półtora jeśli mamy zamiar się przespać.

Tak, oficjalnie osiągnęłam dojrzałość. Mam szesnaście lat. Ale muszę przyznać, że nie czuję się dorosła. W ogóle. Raczej jak przerażona nastolatka, która musi się podjąć koszmarnego zadania, a na dodatek mam okres. Piękny moment wybrało sobie to cholerstwo, nie ma co.

Marsz.

Marsz.

Marsz.

Ciekawe kto pierwszy się odezwie? Ja nie mam ochoty nic mówić, ale w takiej ciszy kolejnych dwóch godzin nie wytrzymamy.

- Czemu mówią na ciebie Tenebris? – Czyli jednak pierwszy pyta Tricius.

- Bo tak mam na imię – warczę.

- Nie ma takiego imienia.

Wzdycham.

- Eh, jeśli musisz wiedzieć to, to słowo wywodzi się z dawno wymarłego języka i oznacza „mrok". Tak się przedstawiam i o sobie myślę, bo moje imię i nazwisko powinny pozostać ścisłą tajemnicą – Ledwo kończę zdanie, a potykam się o wystający korzeń, po czym cudem utrzymuję równowagę i udaję, że nic się nie stało ignorując wesołe parsknięcie mojego towarzysza.

- Czemu?

- Gdyby ktoś znał moją prawdziwą tożsamość mógłby wykorzystać tą wiadomość przeciwko mnie. Poza tym Smoki nie mają imion.

Kolejne dwie minuty idziemy w milczeniu, a po tym czasie zaczynamy dyskutować o najlepszym sposobie dostania się do wozów transportowych.

Zapach lasu przyjemnie koi zmysły, a świergot ptaków bardzo poprawia humor. Zaś dzięki wilgoci i dachu z gałęzi nie musimy się przejmować gorącymi promieniami słońca.

- Boisz się?

Jego pytanie sprawia, że znowu dopadają mnie czarne myśli. Nie nadaję się na Smoczycę. Nie lubię podróżować. Psuję niemal wszystkiego, czego się dotknę i nie potrafię powiedzieć żadnego faktu, którego nie sprawdziłam co najmniej trzy razy, bez „może" lub „nie jestem pewna".

- Tak bardzo, że chyba padnę trupem nim dotrzemy do Czerwisieńki – odpowiadam.

I znowu marsz. Marsz. Marsz. Tak zatopiłam się we własnych myślach, że straciłam poczucie czasu i dopiero brak widoczności uświadomił mnie o nadejściu nocy.

- Postój? – sugeruje Tricius.

- Jasne. Rozbij namiot, rozpal ognisko, a ja rzucę jakieś czary ochronne. W tym lesie jest sporo drapieżników – mówię i zagłębiam się w mrok.

Nigdy nie bałam się ciemności. Większość ludzi ona przeraża, bo przed oczami stają im potwory nagle wyskakujące z cienia. Ja jednak zawsze czułam się częścią tego mroku.

Robię trzy kółka wokoło miejsca obozowiska owijając je barierą. Na miejscu szatyn kończył piec niewielki kawałek mięsa.

Po szybkiej kolacji, przy której zdążyliśmy wymienić się paroma suchymi żartami obydwoje wczołgujemy się do namiotu. Śpimy razem w jednym, ponieważ szkoda marnować miejsce. Owijamy się kocami zdjąwszy buty i opieramy się o siebie plecami. Mimo początkowego dyskomfortu udaje mi się zasnąć.

* * *

Słucham jak jej oddech się uspokaja. Powoli zaczyna chrapać.

Boję się o nią. Nie dość, że mając zaledwie szesnaście lat musi przebyć pół kraju to jeszcze wskoczyć w mroczną czeluść by wziąć na swoje barki odpowiedzialność i siłę Ciemności. Ja bym zwariował.

Tak strasznie chciałbym móc ją teraz przytulić. Powinna czuć, że ma we mnie wsparcie, że jestem gotów zrobić dla niej wszystko. Uratowała mi życie, a w zamian chciała jedynie bym podczas swoich wypraw zbierał dla niej informacje.

Jednak torturuje mnie moje uczucie do niej. Nie rozumiem go. Chcę mieć Tene przy sobie, być dla niej opoką, ale nie pożądam jej. Więc co to jest? Przyjaźń? Miłość? Może kocham ją, ale jak siostrę? To czemu jestem tak zazdrosny o każdego mężczyznę, do którego się kiedykolwiek uśmiechnęła? Ale jak mogę być w niej zakochany i pragnąć jej bliskości, ale nie odczuwać pociągu seksualnego? To się kupy nie trzyma.

Odwracam się na drugi bok i podpieram na łokciu.

- Co ty ze mną zrobiłaś, Tenebris? – szepczę odgarniając jej ciemnobrązowe kosmyki z czoła.

* * *

Śpię. Mój umysł wykorzystuje ten moment by unieść się nad głową i zarzucić na świat niczym rybacka sieć. Tyle, że ja mam zamiar złowić tylko jedną rybę. O czarnych łuskach. Wyrwę ją z różnobarwnej topieli i zatopię w niej białe zęby.

* * *

Białe Potoki to niewielkie miasteczko bardziej przypominające wieś. Wybrukowany rynek jest praktycznie pozbawiony bruku, zamiast ratusza jest niewielka murowana chata, a sklepów jest na lekarstwo. Na dodatek jest na wpół opustoszałe. Podchodzę do studni w samym centrum Potoków i zaglądam do środka. Odór śmierci klei się do moich włosów. Na dnie znajduje się najada. Nic dziwnego, że nikt nie czerpie wody.

Najady dzielą się na dwa rodzaje. Te białe i te czarne. Obydwie cechuje przepiękny głos, ale tu podobieństwa się kończą. Białe najady są urodziwe, przyjazne ludziom, jeśli rzuci się na taflę jeziora parę wianków uplecionych specjalnie dla nich chętnie się odwdzięczają zaganiając ryby do sieci. W zamian jedynie pragną by podarować im jedno niemowlę płci żeńskiej, które przemienią w jedną z nich. Nie jest to zbyt wysoka cena zważywszy na liczbę sierot.

Za to czarne najady... Ooo! Wyjątkowo szkaradne istoty o skórze okrytej śluzem, wielkich wyłupiastych, rybich oczach i włosach jak wodorosty. Zamieszkują stawy, studnie, a czasami małe, stojące jeziorka, czyli ogólnie miejsca, w których woda pozostaje w miejscu. Lubują się w kuszeniu śpiewem młodych chłopców, ofiara nachyla się nad studnią bądź wchodzi do wody i... haps! Już znika pod wodą, a czarna najada rozrywa mu brzuch długimi, zniszczonymi paznokciami i wżera się w wnętrzności. Delikwent jeszcze żyje kiedy ona już żuje jego jelita.

Nachylam się bardziej nad taflą wody głęboko w dole i napotykam wzrokiem martwe spojrzenie tej paskudy.

- Witaj, ślicznotko – mówię.

Nawet nie drgnie.

- Widzę, że męczysz się w tej malutkiej studzience. Co ty na to aby przy najbliższej okazji przenieść cię do jakiegoś cuchnącego stawu?

Najada unosi głowę i rozchyla usta ukazując podgniłe zęby.

- O bogowie – Tricius zaciekawiony moim zachowanie również zagląda do studni. – Co to za szkarada?

- Zatruwająca Wodę – podchodzi do nas jakaś starucha. – Jest tu od paru ładnych lat. Większość kobiet, które urodziły synów wyjechały z miasta, a te, które zostały ich utraciły.

Wygląda jak zwykła babcia, taka co lubi opowiadać dzieciom straszne historie.

- Czemu nic z nią nie zrobiliście? – pyta szatyn.

- Bo na dnie studni leży trup każdego kto próbował ją pochwycić.

Nie mogę powstrzymać swojego ruchu. Przewieszam się przez murek i wyciągam jedną rękę w stronę najady. Ta czyni to samo wyciągając się najbardziej jak może. Dzieli nas oczywiście zbyt wielka odległość jednak to starczy. Ona widzi we mnie Czarną, a ja w niej swoją siostrę.

- Na twoim miejscu bym jej nie prowokowała, dziecinko. Nie wybrzydza – Starucha uderza kijem, który służy jej za laskę, w zardzewiałe wiadro stojące przy studni i odchodzi kulejąc.

- Odrażająca – komentuje Tricius patrząc się z obrzydzeniem na najadę.

- Uważaj, co mówisz. Ona cię rozumie – posyłam mu złośliwy uśmiech i ruszam w stronę najbliższej gospody.

- Wozy odjeżdżają jutro, tak? – pytam szatyna.

- Owszem. W samo południe.

- A tak w ogóle... Co przewożą?

- To miejsce słynie właśnie z potoków, które niosą przepyszną wodę. Czystą i przez niektórych uważaną za magiczną. Zabiegają o nią niedalekie miasta takie jak Czerwisieńka. Ta woda to chyba jedyny powód, dla którego mieszkańcy nie dali drapaka od tej obślizgłej potworzycy w studni. Jak ona tam trafiła?

- Wyrodna matka – odpowiadam na jego pytanie.

- Jak to?

- Matka, zapewne prostytutka, zaszła w niechcianą ciążę. Wyklinała dziecko i szczerze go nienawidziła, a gdy się urodziło wrzuciła je do tej studni. Nienawiść i brak zasad moralnych, które dziewczynka miała w żyłach zmieszało się ze śmiercią i utworzyło taką oto istotę.

Tricius pobladł.

- Skąd... skąd wiesz?

- Od dziewięciu lat uczę się o potworach i innych monstrach, bo prawdziwy władca powinien znać swych poddanych.

- Wyciągnęłaś do niej rękę.

- Każdy demon jest jak moje dziecko. Mam Ciemność we krwi, a zdobycie mojego artefaktu ją obudzi. Wtedy stanę się Matką Demonów. – Milknę na chwilę. – Między innymi.

- Jak to „między innymi"?

Kręcę głową z dezaprobatą, rozglądam się na boki i gdy upewniam się, że nikt nie patrzy ciągnę Triciusa w cień drzew za jednym z pustych domów. Klękam i wyciągam ze swojego magicznego worka podróżniczego oprawioną w czarną, popękaną skórę, cienką książkę. Wręczam mu ją.

- Piśniesz komuś o niej choćby słowo to poznasz tamtą najadę osobiście – ostrzegam nim bierze przedmiot do rąk.

Kiwa głową.

- Co to?

- Nie ma tytułu. Ale jest czymś w rodzaju encyklopedii Czarnych. Na pierwszej stronie są nadane nam imiona.

- Pani Mroku, Piastunka Śmierci, Karmicielka Plag, Matka Demonów, Siostra Potworów, Córka Ciemności, Cień, Który Pada Na Życie, Królowa Koszmarów, Mamka Lęków... - przy każdym kolejnym określeniu oczy szatyna coraz szerzej się otwierają. – Sporo tego – wykrztusza.

Siadam na trawie i opieram się o zimny kamień. Odchylam głowę do tyłu. Staram się opanować zdziczałe serce. Tak strasznie się boję. Los chwycił mnie lata temu za gardło oraz serce i z każdym kolejnym dniem coraz mocniej zaciska pięści. Pytanie tylko, czy wytrzymam, czy się uduszę.

Po paru minutach cichego biczowania się ponurą metaforą wstaję, otrzepuję spodnie i informuję Triciusa o tym, co teraz zrobimy:

- Ty idź, wynajmij pokój w jakiejś w miarę porządnej gospodzie, a ja idę kupić jakieś szmatki albo co, bo Smoczyce niestety również mają swoje dni.

***************************

Bardzo, BARDZO przepraszam za brak rozdziału w minionym tygodniu. Ale wiecie jak trudno jest zacząć książkę? Jak się jest już tak w ósmym rozdziale to pisząc człowiek się czuje jak u siebie, ale na samym początku to jak zamieszkanie w pustym pokoju, który dopiero trzeba urządzić.

W końcu mamy imię naszej głównej bohaterki. A w zasadzie pseudonim - Tenebris. Fajny, nie?

Postaram się być systematyczna. Obiecuję.

Nawet nie wiecie jak się cieszę, że ta książka nie ma jeszcze za wielu czytelników. Inaczej napadlibyście na mnie chmarą i ogryźli do samych kości. Ponura wizja.

Macham piórem i życzę miłego dnia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top