Rozdział 15

Rosalie zamknęła drzwi, po czym schowała klucz z małym breloczkiem w kształcie misia do torebki. Mimo iż budynek, w którym mieszkała, posiadał windę, przez najbliższy czas nie miała zamiaru z niej korzystać, chyba że byłoby to konieczne.

Zbiegła ze schodów, witając się jeszcze z panią Kazią z parteru. Nie zdążyła wyjść na zewnątrz, gdy trzymany w dłoni telefon wydał dźwięk, informujący o połączeniu. Widząc, że to Robert, odrzuciła połączenie, a następnie popchnęła drzwi. Pogoda była niesamowita, święciło mocne słońce, lecz mimo upału nie było duszno.

-Dzień dobry- zawołała do starszego pana, który to był jednym z ochroniarzy strzegących jej miejsca zamieszkania.

-Uszanowanie, pani Rozalko- odpowiedział mężczyzna, zdejmując czapkę i kłaniając się teatralnie- wróciła już pani na stałe, czy znowu jakiś wyjazd się szykuje?

-Jeszcze jeden, potem wracam do szarej rzeczywistości.

-Jakiej tam szarej? Spojrzy pani na ekranik. Widząc takie cacko, to od razu człowiekowi lepiej. A gdyby jeszcze miało się takie na własność! Marzenia.

Brunetka zajrzała przez okienko i spojrzała na obraz z jednej z kamer. Pan Wiesiek mówił oczywiście o samochodzie zaparkowanym niedaleko bramy wjazdowej. Czarny, połyskujący i już na pierwszy rzut oka widać było, że należał do tej droższej kategorii.

-Muszę uciekać, do zobaczenia później- powiedziała Rosalie, machając na pożegnanie. Po wyjściu przez boczną furtkę od razu podeszła do samochodu, który to pokazywał jej ochroniarz i wpakowała się na miejsce pasażera.

-Cześć, piękna- przywitał ją Lewy, zdejmując ciemne okulary i uśmiechając się lekko.

-Witaj, przystojniaku- odparła radośnie- to, co robimy?

-Zobaczysz.

-Jakaś podpowiedź?- zrobiła minę zbitego psa- oj, no weź!

-Będzie nudno, jak ci powiem- zakończył temat Robert, po czym odpalił samochód i ruszył.

-Dobra- westchnęła lekko niezadowolona, przez co piłkarz nieznacznie poruszył wargami z rozbawienia- to powiedz, chociaż, czy długo będziemy jechać.

-Teraz nie powinno być korków, więc myślę, że za jakieś pięć minut będziemy w pierwszym punkcie.

-"Pierwszym punkcie"?

-Tak- potwierdził Lewy- pierwszym punkcie.

-Jesteś okropny! I okrutny! Nie lubię nic nie wiedzieć.

-Nie marudź, już jesteśmy.

Rosalie rozejrzała się wokół. No super, Śniadeckich, tylko co tu mogło być ciekawego?

-Wysiadamy?

-Czekaj chwilkę- odparł napastnik, po czym wyszedł na zewnątrz i okrążył samochód, by następnie otworzyć drzwi dla brunetki. Ta przewróciła oczami. Gentlemen się znalazł.

-Idziemy do escape roomu?

-Punkt dla ciebie, zgadłaś- potwierdził mężczyzna. Ta uśmiechnęła się niczym małe dziecko.

-A ty masz plus sto punktów w mojej głowie. Uwielbiam escape room- odpowiedziała, ledwo powstrzymując się przed pocałowaniem go w policzek. Nie chciała kolejnego głupiego artykułu o sobie.

-Napisz listę rzeczy, które uwielbiasz. Postaram się je spełnić.

-Głupi- zaśmiała się, uderzając go łokciem w bok, ale jednocześnie uśmiechając się pod nosem.

Oboje zgodnie wybrali pokój, który był odzwierciedleniem celi więziennej. Jedna z rąk Rosalie została przypięta kajdankami do grzejnika, w dodatku brunetka była w drugim pomieszczeniu, odgrodzonym od piłkarza kratą. Oboje współpracując, musieli w ciągu godziny wyjść na zewnątrz.

-Co ja mam tu w ogóle zrobić?- zapytał Lewandowski, ze śmiechem rozglądając się wokół. Wszędzie było pełno kłódek i dziwnych przedmiotów.

-Są jakieś przyciski, czy coś?

-Takie małe lampeczki, czekaj...

-Ej, tu jest jakiś klucz! Tylko nie mogę dosięgnąć- na więziennym, piętrowym łóżku faktycznie leżał klucz, lecz kobieta nie miała najmniejszych szans go dosięgnąć.

-Spróbuj tym- Robert podał jej coś, co było chyba policyjną pałką. Teraz bez trudu chwyciła łańcuszek z dyndającym na nim przedmiotem i podała towarzyszowi, który po sprawdzeniu paru zamków, wreszcie znalazł ten odpowiedni.

Z każdą chwilą było im łatwiej, w niedługim czasie ręką brunetki została uwolniona, więc razem, współpracując, próbowali wymyślić, jak się uwolnić. Dwukrotnie wyświetliły im się podpowiedzi, gdyż za długo nie mogli odnaleźć kolejnych rozwiązań. Najwięcej problemów mieli z przeszukaniem materaca, w którym to podobno było coś ukryte. Śmiali się i sprawdzali wszystko, lecz za żadne skarby nie mogli znaleźć tejże skrytki.

-Tutaj, ślepaku- powiedział wreszcie Lewy, uderzając ją dla w bok.

-Spadaj- burknęła rozbawiona.

-Sama się zbadaj.

W bardzo wesołej atmosferze otwierania kolejne kłódki i rozwiązywali kolejne zagadki, z każdą chwilą przybliżając się do wyjścia.

-Tu są trzy dziurki- stwierdziła Rosalie, macając ręką- takie jakby odwrócone "L".

-Cztery- zaprotestował piłkarz z uśmiechem, ale widząc, że jej nie przekonał, wcisnął dłoń obok niej i nacelował jeden z jej palców na jeszcze jeden otwór- widzisz?

-Nie zauważyłam jej.

Z niemałą trudnością udało im się otworzyć sejf, lecz nadszedł moment, w którym to mieli klucz, ale kompletnie nie wiedzieli, do czego pasował.

Brunetka z braku lepszego pomysłu zaczęła przeglądać książki z półki.

-Lewy, mam coś!

Pod jedną z okładek skryła się metalowa skrzyneczka z zamkiem. Właśnie tego potrzebowali. Zdołali otworzyć już praktycznie wszystkie kłódki, zostały im może dwie, gdy światło zgasło. Upłynęła godzina.

Wysoka blondynka otworzyła drzwi, wypuszczając parę.

-I jak wrażenia?- zapytała z lekkim uśmiechem, kierując swoje pytanie jakby do samego Roberta.

-Wspaniała zabawa- odpowiedział napastnik- powtórzymy to kiedyś, prawda?

-Następnym razem uda nam się wyjść- potwierdziła dwudziestopięciolatka.

Po opuszczeniu budynku oboje wybuchnęli śmiechem, po czym spojrzeli na siebie i zaśmiali się po raz kolejny. Lewy zgiął wizytówkę pracowniki escape roomu i wyrzucił ją do stojącego nieopodal śmietnika.

-Boże, jak ja nie lubię takich natrętnych ludzi- westchnął.

-Nie marudź- zaśmiała się Rosalie- to, jaki mamy punkt drugi?

-A która godzina?

-Dziesięć po pierwszej- odpowiedziała kobieta, spoglądając na swój zegarek.

-Niedługo druga- mruknął Lewandowski jakby do siebie, po czym chwycił kobietę pod ramię- teraz jedziemy dużo dalej.

-Nie, żeby coś, ale jutro całą Polskę obiegnie informacja, że masz nową miłość- rzekła brunetka, niepewne rozglądając się wokół.

-No to co?- zapytał mężczyzna, spoglądając na nią z lekkim uśmiechem- tak czy siak będą pisać, więc chociaż niech mają o czym.

-Co to za podejście?- zachichotała, posłusznie idąc w stronę samochodu.

-Manager mi kiedyś coś takiego powiedział i teraz mi się przypomniało- odpowiedział Robert, otwierając przed nią drzwi.

-Dziękuję.

-Ależ bardzo proszę.

-Jak długo teraz?- zapytała, gdy Lewy ruszył już z miejsca.

-Koło czterdziestu minut, jak dobrze pójdzie, to krócej.

-A gdzie jedziemy?

-Nie ma tak łatwo. Wszystkiego dowiesz się wkrótce.

Szybko okazało się, że wyjeżdżają z Warszawy. Przez całą drogę zajęcia byli rozmową na dosłownie każdy temat, począwszy na predyspozycjach żywieniowych, a kończąc na tym, jak wyobrażali sobie swoją przyszłość.

-Zawsze chciałam mieć dwójkę dzieci.

-Chłopca i dziewczynkę- powiedział napastnik, kiwając głową. Myślał tak jak ona.

-Chłopiec starszy, taki starszy brat- potwierdziła, uśmiechając się i wyglądając przez okno- zawsze chciałam mieć starszego brata.

-Masz w ogóle jakieś rodzeństwo?

-Miałam- szepnęła, opuszczając wzrok. Lewandowski nie drążył tematu, kładąc jej rękę na dłoni w pocieszającym geście.

-Jak ich byś nazwała?- zapytał.

-Nie wiem- odparła po chwili zastanowienia- w sumie, to nie myślałam nad tym. A ty?

-Też nie. Jak już będę z odpowiednią kobietą, to razem się nad tym zastanowimy.

-Czyli to jest Leszno?- wyjąkała Rosalie, patrząc na towarzysza z niekrytym przerażeniem.

-Dokładnie- potwierdził, uśmiechając się pod nosem, lecz nie odkrywając wzroku od drogi przed sobą.

-Tu się wychowałeś, prawda?- upewniła się brunetka, na co ten skinął głową- tu mieszka twoja mama, co nie?

-O czternastej będzie obiad.

-Ale... to, ja... ja nie chcę! To, to... twoja mama i ja... nie!

W tym momencie Lewy nie powstrzymał się, przed rzuceniem jej rozbawionego spojrzenia, spod uniesionych brwi.

-No nie mów, że się boisz- powiedział.

-Jak cholera!- warknęła, splatając ręce na piersi- mogłeś mi powiedzieć wcześniej!

-Wtedy byś się nie zgodziła.

-Wtedy bym się lepiej ubrała, jakoś przygotowała, nie wiem, kupiła kwiaty, czy coś!- tym zupełnie zbiła go z tropu. Zaskakiwała go na każdym kroku.

-Wyglądasz pięknie, jak zawsze- stwierdził zgodnie z prawdą.

Tym razem to ona uniosła brwi. Spojrzała na swoje czarne spodenki z wysokim stanem i granatową bluzko-koszulę. W sumie mogło być gorzej.

-Poza tym, nie przedstawiam ci teściowej- rzekł piłkarz- jako moja przyjaciółka nie musisz bać się mojej mamy.

-Też prawda- zgodziła się kobieta, mrugając powiekami. No właśnie, czego ona się bała, przecież nic ją z nim nie łączyło- a mówiłam już, że jesteś okropny?

-Żeby to raz.

-Przyzwyczaj się, usłyszysz to jeszcze wiele razy. Ale koniec żartów. Jaka jest twoja mama? Nazywa się Iwona, tak?

-Tak. Jest...

-Dobra, nic w sumie nie mów- przerwała mu Rosalie, przeglądając się w lusterku- jako, zapewne, ukochany synuś mamusi będziesz przedstawiał ją w samych superlatywach, nawet jeśli byłaby straszną zołzą. I tak nie dowiem się od ciebie niczego konstruktywnego.

Robert parsknął śmiechem.

-Jesteśmy- powiedział wesoło, zajeżdżając pod średniej wielkości dom położony niedaleko lasu, w dość dużej odległości od reszty zabudowań.

Dwudziestopięciolatka po raz ostatni poprawiła włosy, a następnie wysiadła, nie czekając, aż Lewy otworzy jej drzwi.

W ich stronę podążała właśnie dość wysoka kobieta o ciemnych włosach do ramion.

-Bobek- zawołała z uśmiechem, wyciągając ramiona i obejmując syna.

-Cześć, mamo.

Po tym krótkim powitaniu uwaga kobiety spoczęła, na wyjątkowo cichej w tej chwili, towarzyszce piłkarza.

-Ty musisz być Rosalie, Robert bardzo dużo o tobie opowiadał- powiedziała łagodnie, z lekkim uśmiechem, ale i pewną rezerwą.

-Mam nadzieję, że w samych superlatywach, choć po nim można się wszystkiego spodziewać- odparła, podając rękę pani Lewandowskiej- Rosalie Piliszek.

-Iwona Lewandowska, miło mi poznać.

-Wzajemnie.

-Chodźcie do domu, co będziemy stać na podwórku?- rzekła nauczycielka, lekko popychając ich w odpowiednią stronę- coraz rzadziej mnie odwiedzasz, coraz rzadziej.

-Wiem, ale Euro i poza tym normalne klubowe mecze to ciut za dużo- odparł napastnik z westchnieniem- nawet jak mam trochę wolnego, to kompletnie nie chce mi się żadnych podróży.

-Wiem, wiem. Wychowałam piłkarza, to mam. Ważne, że teraz tutaj jesteście. Niestety obiad jest jeszcze niegotowy.

-To nic, mamy czas, co nie Roza?

-Cały dzień- odpowiedziała, po czym zwróciła się do starszej kobiety- w czym mam pani pomóc?

-Nie musisz mi nic pomóc, sama sobie spokojnie poradzę.

-Nie pytałam, czy mam coś pomóc, tylko co mam pomóc- rzekła Rosalie z szerokim uśmiechem. We trójkę właśnie weszli do domu.

-Skoro tak stawiasz sprawę- zaśmiała się Lewandowska- choć ze mną do kuchni.

Obie poszły do odpowiedniego pomieszczenia, natomiast Robert postanowił trochę pomyszkować po domu, z nadzieją, że znajdzie coś ciekawego.

-Piękny dom- powiedziała Piliszek, rozglądając się wokół- nowoczesny, ale jednocześnie ciepły, nie bezosobowy, tylko taki ze swoją historią.

-Postrzegamy go tak samo- odpowiedziała pani Iwona. We dwójkę wzięły się za kończenie obiadu, jednocześnie rozmawiając. Po skończonej pracy we trójkę zasiedli do stołu.

____________________________

Miał być jeden rozdział z Lewym, a będą dwa, bo uznałam, że nie będę Was zanudzać jednym rozdziałem, który miałby koło 3 tysięcy słów. Mi osobiście by się nie chciało tego czytać :-)

Przepraszam, że tak długo nic nie dodawałam, ale szczerze powiedziawszy, nie chciało mi się nic pisać :P

Jak oceniacie relację Rosalie i Lewego? Coś mam zmienić, coś poprawić? Jestem otwarta na dobre rady :-)

Do następnego

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top