Bandages

Ten dzień był nijaki. Ani nie świeciło słońce, ani nie było deszczowo. Po prostu czasami słabe promienie słoneczne przebijały się przez szare chmury, mimo to było dość ciepło ku konsternacji Naomi, która jako jedyna powiedziała to na głos. Kunikida siedział po prostu na swoim miejscu wypełniając raporty i co jakiś czas spoglądając na rozmawiających współpracowników. Nie obchodził go temat ich pogawędki dopóki wywiązywali się z swoich zadań co też z resztą uczynili. Nie miał więc powodu by cokolwiek im mówić, upominać ich. Z resztą godziny pracy ciągnęły się leniwie, praktycznie nikt do nich nie przychodził więc mogli sobie na to pozwolić. Co nie zwalniało oczywiście z pracy jednak jeden osobnik chyba wyraźnie tego nie wiedział. Dazai Osamu, jego partner podczas wykonywania zadań dla agencji jak często w ostatnim czasie był nieobecny.

Od kiedy dołączył do zbrojeniówki, czyli od okresu około dwóch lat, w większość lata był po prostu nie obecny ku irytacji starszego. Kiedyś poszedł nawet ze skargą do prezesa jednak ten tylko powiedział, że młodszy najwyraźniej ma swoje powodu i do niego zadzwoni. Zadzwonił jednak powód nigdy nie został podany. I Doppo naprawdę rozumiał, że niektórzy mogą nie chcieć mówić o jakiś swoich osobistych sprawach jednak szatyn nigdy nawet nie wziął oficjalnie urlopu. W jego pojawianiu się też nie było żadnego wskaźnika jeśli wykluczyć pogodę. Im zimniej było, tym paradoksalnie częściej widziano niższego w pracy.

Blondyn nie zamierzał jednak znosić tego w nieskończoność. Popychany przez zirytowanie, ale również częściową ciekawość dotarł aż tutaj, przed drzwi małego mieszkania, które zostało przeznaczone do użytku Dazaia jak dołączył do organizacji. Stał chwilę przed zamkniętym wejściem po czym zapukał. Nic, zero odpowiedzi. Przez chwilę myślał, że nie ma go w domu jednak szybko odrzucił tą myśl. Była siedemnasta, specjalnie wcisnął w grafik to żeby do niego zajść, a znając brązowookiego to nie zdołał nawet wyjść z łóżka. Wnioskował to po tym jak kiedyś przyszedł do niego około szesnastej w dzień wolny od pracy by go dopytać o pewne szczegóły, a ten najzwyczajniej w świecie spał. Pamiętał swoje oburzenie na ten widok i późniejszy krzyk wypełniony zdenerwowaniem. Nacisnął klamkę i z opóźnieniem zarejestrował, że drzwi z łatwością się otworzyły ukazując mu zagracony przedpokój.

Zmarszczył brwi zdezorientowany, ale po części i zaniepokojony. W końcu to dość nieodpowiedzialne, ale przecież w końcu rozmawiają o Dazaiu prawda? Młodszy wszedł do środka rozglądając się by ruszyć przed siebie z chłodnym wyrazem twarzy. W końcu zatrzymał się przed otworem w ścianie w którym kiedyś na pewno były drzwi i zajrzał przez nią do najpewniej kuchni choć nie był pewien przez ponarzucane na urządzenia i meble białe płachty. Od razu natrafił wzrokiem na na otwartą zamrażarkę oraz mężczyznę w koszulce z krótkim rękawem niemalże wchodzącym do niej do środka. W sumie nic dziwnego bo w mieszkaniu panował niesamowity zaduch jednak to nie usprawiedliwiało brązowookiego do marnowania prądu. Już miał zamiar coś krzyknąć by zwrócić na siebie jego uwagę kiedy zdał sobie z czegoś sprawę.
Nie miał założonych bandaży.

Blada od ciągłego zasłaniania skóra dłoni była niezwykle nieskazitelna bez żadnych, najmniejszych śladów jakby nie należała do dwudziesto-dwulatniego mężczyzny. Nie można jednak było powiedzieć tego samego o jego szyi bowiem widniało na niej niezwykle sporo siniaków oraz otarć, które oplatały ją dookoła niczym sznur. Mimowolnie znieruchomiał na ten widok jednak nie zamierzał tego nijak komentować, nie po to tu przyszedł.

- Dazai - jedno proste nazwisko, które wypowiedział tak jak zawsze. Nie spotkał się jednak z taką samą reakcją u niższego, która niemalże zawsze następuje gdy tylko go usłyszał bądź zobaczył.

Starszy wzdrygnął się przymykając oczy jednak nie obrócił się w stronę partnera. Siedział przez chwilę w ciszy najpewniej intensywnie nad czymś myśląc kiedy nagle uśmiechnął się do niego nieco bardziej obecnie. Podkulił nogi pod brodę niby przypadkiem chowając między nie ręce.

- Oho, hejka Kunikida-kun~. Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek z własnej woli naruszysz dla mnie swój nieskazitelny ideał - na jego licu pojawiło się przesadzone zaskoczenia, a niemalże szok. Doppo już żałował przyjścia tu.

- Ja przynajmniej chodzę do pracy jak normalny człowiek! Gdzie ty zniknąłeś? Myślisz, że nie mamy lepszej roboty niż wypełnianie za ciebie dokumentów?!

- Oj, przesadzasz! - Zaśmiał się dźwięcznie. Mimo to jednak blodyn wyczuł w jego głosie nieco fałszu. Nie wiedział dlaczego skoro głos szatyna brzmiał tak jak zwykle.

- Lepiej będzie dla ciebie jeśli jutro się pojawisz w pracy inaczej osobiście skręcę ci kark - warknął ciężkim krokiem idąc do nadal otworzonego urządzenia by zamknąć je z hukiem.

- O rany, naprawdę byłbyś taki dobry? - Zapytał z rosnącym podekscytowaniem w tonacji głosu oraz widocznym wyrazie twarzy mimo iż z takiej odległości szarooki doskonale widział spięte mięśnie ramion.

- Uważaj bo się rozmyśle - mruknął poprawiając okulary oraz masując skroń. Kilka minut w tym pomieszczeniu i z konkretnym towarzystwem wystarczyło by zaczął odczuwać wyraźny ból głowy. Przez chwilę zapadła w pomieszczeniu dziwna cisza jednak ani trochę przyjemna. Miał wrażenie, że atmosfera z sekundy na sekundę gęstnieje coraz bardziej. - Co ci się stało w szyję? - Zapytał w końcu. Paradoksalnie tematy samobójstwa potrafiły rozładować atmosferę jednak tylko wtedy kiedy w gronie przyjaciół znajdował się pewien irytujący obandażowany osobnik z głupkowatym uśmiechem.

- Próbowałem się powiesić! - Krzyknął z radością i swoim czymś na kształt rozmarzenia co nigdy nie podobało się Kunikidzie. - Za bardzo bolało więc nie widząc sensu w ciągnięciu tego dalej przeciąłem sznur. A szkoda, to była naprawdę dobra pętla, na specjalne okazje - zrobił smutną minę.

- Specjalne okazję? Opuszczasz pracę raczej regularnie - warknął.

W odpowiedzi usłyszał tylko napadł wesołości.

- Można tak powiedzieć.

Znowu cisza. Zastępca prezesa nie wiedział dlaczego tak bardzo pragnie ją przerwać jednak gdzieś w połowie rozmyślań przyłapał się na tym, że kątem oka spogląda na sylwetkę Osamu który łapał dłońmi rękawy i próbował je naciągać, z marnym skutkiem rzecz jasna. W sumie to był chyba pierwszy raz kiedy młodszy widział drugiego bez bandaży i w sumie jego skóra wyglądała o wiele lepiej niż się spodziewał. Na początku sądził, że to było coś poważnego więc obserwował starszego. Sprawdzał czy nie ma żadnych czerwonych plam, nie boli go nic gdy mocniej przyciskana była do czegoś kończyna jednak nic takiego nie zauważył. W końcu doszedł do wniosku, że najpewniej to jest po prostu kaprys, a jak już to chowa jakieś blizny lub idiotyzmy młodości typu nieprzemyślany tatuaż. Sam szatyn często żartował z ich powodu i powtarzał, że jakby chciał to mógłby zdjąć je w każdej chwili. Teraz jednak kiedy był tu z nim, a one go nie oplatały dookoła to wydawał się dziwnie nieswój.

- Wytłumacz mi, dlaczego zawsze jak robi się ciepło to ty znikasz? - Znowu nic, już myślał, że będzie zmuszony tak po prostu wyjść stąd mówiąc jedno proste "jutro masz być w pracy" i nigdy więcej tu nie wróci. Wtedy też odezwał się były egzekutor.

- Bo właśnie jest gorąco - odpowiedział, a kiedy jego partner spojrzał na niego z niezrozumieniem westchnął siadając w rozkroku przez co nic już nie chroniło od niechcianego spojrzenia jego dłoni. - Można powiedzieć, że przez te bandaże moja skóra się dusi. No wiesz, okropnie mi gorąco no i jeśli zbyt mocno są zaciśnięte to może-

- Chwila, w takim razie dlaczego ich nie zdejmiesz?

- Nie lubię... Nie lubię jak ludzie na nią patrzą, a tym bardziej dotykają. Ja wiem, to dziwne, ale czuję się bez nich dziwnie nagi.

- Oh.

Blondyn spoglądał z góry na niezwykle spokojną twarz szatyna nie wiedząc co powiedzieć. Szczerze mówiąc nie spodziewał się takiego nagłego napadu szczerości po dwóch latach wspólnej współpracy przez, które tak naprawdę nigdy do końca nie poznali swoich historii. A przynajmniej on nie poznał.

- Tak czy siak jutro już będę, obiecuję. Podobno pogoda ma być dla mnie łaskawa.

Były nauczyciel pokiwał głową chcąc tym przekazać, że zrozumiał po czym ruszył do wyjścia. Kiedy dotarł jednak do otworu zatrzymał się i spojrzał przez ramię na przyglądającemu mu się, bladego mężczyzny.

- Następnym razem chociaż uprzedź - i wyszedł.

Brązowooki przez chwilę spoglądał z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy w miejsce gdzie przed chwilą stał jego przyjaciel po czym uśmiechnął się czule.

- Naprawdę jesteś jak Odasaku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top