P. IV / BO BYŁEM WŚCIEKŁY
Nie pamiętam by obudzenie się kiedykolwiek aż tak mnie zestresowało. W pierwszym momencie zupełnie nie pamiętałem, jakim cudem znalazłem się w łóżku. Dlaczego nie czuwałem przy Ashu. Myśl o tym, że chłopak mógł poprzedniego wieczora ocknąć się i realnie ze mną porozmawiać, chociaż przez krótką chwilę, była zbyt nierealistyczna dla mojego zaspanego mózgu. Moje nagłe ocknięcie się wspierane przez krótki drescz spowodowało jednak cichy, choć pełen niezadowolenia jęk. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że czuję na własnej klatce piersiowej pewien dość dobrze znany mi ciężar opakowany w potarganą, blond czuprynę. Uśmiechnąłem się lekko na myśl o tym, że poprzedni wieczór jednak jakimś cudem mi się nie przyśnił, a był absolutną prawdą. Sama ta świadomość sprawiła, że musiałem podnieść nieco podbródek i uporczywie zacząć wpatrywać się w sufit żeby z moich zaszklonych oczu nie poleciały łzy, z których Ash miałby pełne prawo się śmiać.
Korzystając z tego, że miałem jeszcze chwilkę, bo znając wiecznie znajdujący się w stanie czujności mózg Aslana to chłopak miał się obudzić lada moment, rozejrzałem się po pomieszczeniu. Słońce z niezwykłym uporem wdzierało się w każdą najmniejszą szczelinę między ścianą a zamkniętymi zasłonami. Było jednak niezwykle ciepłe i delikatne, więc nie mogło być wybitnie późno. Stawiałbym raczej na jakąś nieludzką, poranną godzinę, do wstawania o której przywykłem tylko i wyłącznie przez studia i konieczność tłuczenia się przez pół miasta w najgorszych korkach od rana. Czasami nawet najdurniejsze rzeczy, jak zwykła możliwość położenia się w łóżku po wielu dniach czuwania, przywracała do życia pamięć mięśniową. Wpasowywała człowieka w schematy, w których kiedyś odnajdywał poczucie bezpieczeństwa.
Patrząc również przez pryzmat wczorajszego obiadu wciąż znajdującego się na stoliku mogłem śmiało założyć, że chłopaki też jeszcze spali. Pewnie znowu grupowo okupowali kanapę i wstaną z koszmarnym bólem absolutnie wszystkiego, bo oglądali poprzedniego wieczoru jakiś durny film tylko po to żeby siedzieć jak najdłużej w nadziei, że nie przegapią pobudki Asha. Albo pogorszenia jego stanu. Bo choć wszyscy modliliśmy się o możliwie najlepszy wynik, o tyle każdy z nas był świadom, jak blisko spadnięcia poza krawędź życia znalazł się Aslan. Tak czy siak - nie mogłem narzekać na nawyki, które chłopaki sobie wyrobili. Świadomość, że tak naprawdę ani przez chwilę nie byłem sam, że zawsze ktoś mógł pobiec po pomoc, że zawsze ktoś mógł nas ochonić gdyby niepowołani ludzie dowiedzieli się o stanie Lynxa. To, że mogłem po prostu ich mijać, gdy na te krótkie momenty opuszczałem pokój, bo potrzebowałem rozprostować nogi, skorzystać z łazienki czy po prostu przez chwilę nie patrzeć na bladą twarz swojego przyjaciela. To dawało mi pewien spokój ducha, który może nie miał ani grama sensu, ale który tak ogromnie doceniałem.
Nawyki chłopaków miały też ogromne przełożenie na prosty fakt, że nikt nie wszedł do pomieszczenia i nie zobaczył mnie śpiącego z Ashem w jednym łóżku. I z tego, czy to było do końca zdrowe i moralne jeszcze bym się jakoś wygrzebał - w końcu chłopaki nie wiedząc, że Ash się obudził mogliby pomyśleć sobie bogowie jedni co. Jednak odniosłem wrażenie, że nie była to wrażliwość, którą sam Aslan chciałby komukolwiek pokazać. Dlatego też z ciężkim sercem wyplątałem się spod jego ręki i najdelikatniej, jak tylko mogłem, przełożyłem jego głowę na poduszkę. Wymagało to lawirowania i kombinowania, ale chciałem sam sobie przybić piątkę za absolutny sukces w kontekście opusczenia łóżka bez obudzenia Aslana. Poprawiłem na nim kołdrę, nim najciszej jak tylko mogłem, podszedłem do szafy i przygotowałem zestaw czystych ciuchów i kilka ręczników czy rzeczy do mycia. Byłem na etapie sprawdzania, czy wczorajszy obiad nadaje się na dzisiejsze śniadanie, bo Aslan musiał coś w końcu zjeść żeby zacząć odzyskiwać siły, gdy usłyszałem swoje imię wypowiedziane cichym, pełnym bólu i zmęczenia głosem.
- Eiji...
- Jestem tu. Potrzebujesz czegoś? - spytałem, z miejsca porzucając rozpoczętą przeze mnie czynność i praktycznie teleportując się do brzegu łóżka żeby na nim usiąść i być blisko Asha.
Śmiać mi się chciało, gdy zauważałem, jak idiotyczne było moje zachowanie. Nie pasowałem do świata Asha. Nie wiedziałem, jak strzelać, jak układać się z innymi gangami. Nie wiedziałem nawet jak wyleczyć kogoś z ciężkich obrażeń, mimo że wszyscy podwładni Aslana widzieli we mnie największego świętego gotowego czynić medyczne cuda. Powinienem być kontynent dalej i wracać do swojego codziennego życia. Powinienem pogodzić się z tym, że nigdy nie będę tym, kim całe życie zakładałem, że będę. Że będę wiódl absurdalnie typowe życie z prostą pracą, która będzie zajmowała mi zdecydowanie zbyt czasu. Że nie będę nikim wyjątkowym w Japonii, bo jedyną szansę, jaką miałem na odstawanie od tłumu, straciłem razem z kontuzją. Dlaczego więc tak bardzo ciągnęło mnie do bycia wyjątkowym w Ameryce. Dlaczego w poszukiwaniu siebie byłem w stanie latać niczym pies na zawołanie przypadkowego chłopaka. Dlaczego na siłę próbowałem wpasować się w miejsce, z którego wyróżniałem się w najgorszy możliwy sposób w nadziei na coś, czego sam nie potrafiłem ubrać w słowa?
Aslan ewidentnie nie czuł się jeszcze najlepiej. Miałem ochotę pogratulować sam sobie za tę niezwykle bystrą obserwację. Bo chłopak, który dopiero co obudził się po piątym traumatycznym przeżyciu w tym tygodniu, mimo że była dopiero środa, "nie czuł się najlepiej" zaraz po obudzeniu? No widać, że podwładni Asha kładli całą swoją medyczną wiarę w dobrej osobie. No zdecydowanie. Na szczęście byłem na tyle blisko blondyna, że nie musiał szukać mnie wzrokiem po całym pomieszczeniu żeby mnie zlokalizować, ale jego oczy błądziły po całej mojej sylwetce jakby zupełnie mnie nie widział. Poczułem się jakbym był przezroczysty w jego oczach i muszę przyznać, nawet jeśli tylko przed sobą, że niewiele rzeczy mogło złamać mi serce w podobnym stopniu, co choćby myśl o tym, że w oczach Asha stawałem się zwyczajny. W jego spojrzeniu widziałem jednak coś, co w innych okolicznościach uznałbym jako brak wiary. Tylko nie mogłem za nic zgadnąć, w co takiego Aslan nie potrafił uwierzyć.
- Eiji dlaczego... - jego kolejne, przerywane kaszlem słowa przerwały mój ciąg myśli.
- Shh, spokojnie - odpowiedziałem z ciepłym uśmiechem, choć żołądek wiązał mi się w słup na myśl o tym, jak źle musiał czuć się Lynx. Poprawiłem więc tylko troszkę poduszkę chłopaka i położyłem dłoń na jego ramieniu powstrzymując go od próby wstania. - Twój organizm jest wciąż wycieńczony. Porozmawiamy, jak odzyskasz trochę więcej siły, dobrze? Nie ucieknę, obiecuję - dodałem z cichym śmiechem, jakby to o ten aspekt najbardziej miał się martwić Ash.
Jego stan naprawdę mnie stresował. Jasne, cieszyłem się, że odzyskał przytomność. To był ogromny postęp jeśli wziąć pod uwagę okoliczności, w jakich opuścił szpital tuż po operacjach. Tylko, że nawet przez cienki materiał koszulki poczułem, że temperatura jego ciała nie mogła być normalna. To, jak duże problemy miał z wypowiedzeniem choć kilku słów pod rząd bez konieczności wzięcia kilku głębszych oddechów też nie działało uspokajająco. Cierpienie i ból, które były słyszalne w jego głosie za każdym razem, gdy z jego ust padało choć jedno słowo, przerywany, ciężki oddech, który pasowałby raczej do osoby, która właśnie z astmą przebiegła maraton, a nie próbowała usiąść na łóżku, też dokładały cegiełkę niepewności do całego tego wątłego obrazka. Rozumiałem, że Ash był uparty. Że jak coś postanowił to nie szło odwieść go od tego pomysłu choćby miało się i boską pomoc. Ale jeśli chodziło o nadwyrężanie jego praktycznie nieistniejącego zdrowia to miałem motywację by okazać się jeszcze trudniejszą do negocjacji osobą. Albo taką przynajmniej miałem nadzieję.
- O to chodzi - odparł Ash nagle wpatrując się we mnie z niezwykłą intensywnością jakby próbował na mojej twarzy doszukać się podstępu czy zwątpienia.
- Źle się czujesz? Głupie pytanie, przepraszam. Wiem, że tak. Mogę jakoś pomóc? - poprawiłem się natychmiast, z góry plując sobie w brodę, że głupota, za którą zdołałem już zmyć samemu sobie głowę w myślach, wydostała się mimo wszystko jakoś z moich ust.
- Nie o to... - słowa Lynxa znów przerwał atak kaszlu, a mnie coraz ciężej się na to patrzyło.
- Chyba nie rozumiem Ash - oznajmiłem szczerze, szczerze martwiąc się o to, że chłopak nadwyrężał się próbując uprzeć się na rozmowę, która moim zdaniem mogła poczekać. Każda rozmowa mogłaby poczekać w takich warunkach. A niektóre z nich mógłoby zastać drugie nadejście pańskie, nim z własnej woli zdążyłbym je przeprowadzić. - Naprawdę powinieneś odpocząć. O czymkolwiek chcesz poromawiać, możemy porozmawiać o tym później. Jak zregenereujesz trochę siły - dodałem, prosząc go i mając już w zanadrzu setki argumentów o tym, że nawet jeśli nie zamierzał dbać o swoje zdrowie dla siebie to przynajmniej powinien wziąć pod uwagę przez jaki stres przeprowadza ludzi, którzy o nie za niego dbają.
- Muszę wiedzieć - oświadczył chłopak z uporem, a ja poczułem, że moje postanowienie bycia "negocjatorem nie do złamania" właśnie topniało niczym śnieg w czerwcu.
- Jesteś zbyt uparty Aslan - zauważyłem z ciężkim westchnięciem poddając się. Może to będzie krótka rozmowa. Może to jedno pytanie, jedna odpowiedź i Ash wróci do spania. Może tak naprawdę przeciągam całą tę sytuację próbując odwieść go od mówienia. - Ale dobrze. Słucham. Przecież wiesz, że dla ciebie wszystko - zabrzmiało to tak lekko. Tak naturalnie. A jednocześnie tak idiotycznie. To nie były słowa, które powinny paść od tak, ale najwidoczniej Lynx, czy zdawał sobie z tego sprawę czy nie, miał taki wpływ na każdego w swoim otoczeniu.
- Dlaczego nie uciekłeś - zdawałem sobie sprawę z tego, że to miały być pytania, ale Ash nie kontrolował swojego głosu na tyle, by odpowiednio je zadać. A razem z kolejnymi wypowiadanymi słowami zacząłem pluć sobie w brodę, że uległem. To nie mogła być krótka rozmowa. - Dlaczego tu jesteś. Powinieneś być teraz w Japonii. Miałeś bilety. Miałeś wsiąść do samolotu.
- Wsiadłem do samolotu - poprawiłem chłopaka z wymuszonym, niewielkim uśmiechem, nim postanowiłem całą sytuację obejść tak, by przedstawić fakty, a nie moje uczucia. Bo one nie były ważne w tamtym momencie. A ja nie zamierzałem kłaść na Ashu dodatkowej presji wynikającej z wiedzy o tym, ile dla mnie znaczył. - I gdybym z niego nie wysiadł to prawdopodobnie wykrwawiłbyś się w bibliotece. Chłopaki pewnie uznaliby, że potrzebowałeś chwili w samotności i nie zaczęliby cię szukać dopóki naprawdę by się nie zmartwili, że długo nie wracasz. Albo gdyby usłyszeli o martwym tobie w radiu czy telewizji.
- To wciąż niczego nie tłumaczy - zaoponował z miejsca Aslan dążąc do sedna, którego ja z całego serca próbowałem unikać. - Dlaczego wysiadłeś. Miałeś wracać do swojego życia. Miałeś uwolnić się od ulic zbrukanych krwią. Ode mnie. Oddałem cię twojemu światu, mimo że była to najtrudniejsza decyzja mojego życia, a ty potraktowałeś powrót z taką lekkością. Jakby to nie było nic wielkiego.
Spojrzałem na Asha zaskoczony. W tamtym momencie już niczego zupełnie nie rozumiałem. Nie chciałem niczego zakładać, nie chciałem wierzyć, że byłem w jakikolwiek sposób ważniejszy, niż ludzie, których Aslan znał całe swoje życie. To byłoby strasznie egoistyczne. Tylko, że jak miałem zachować spokój? Jak mogłem sam nie dawać pożywki swojej głupiej nadziei, że Lynx był drugą, o wiele bardziej chaotyczną, połową mojej duszy, gdy siedzący przede mną chłopak wypowiadał takie słowa? Relacja z Lynxem była niczym rollercoaster, na który wsiadałem z powrotem i z powrotem i z powrotem, mimo że za każdym razem miałem ochotę z niego zejść raz na zawsze i nie raz i nie dwa zrobiło mi się niedobrze. Lynx paroma słowami, gestami czy czynami potrafił sprawić, że każdy mógłby czuć się niczym najjaśniejsza gwiazda na niebie. Wierzenie w to, że byłem jedyną osobą widzącą tę jego stronę było idiotyczne. "Jedną z niewelu" byłoby już bardziej realistyczne. Ale pod koniec dnia to mogły być jedynie majaki chorego nastolatka, który ledwie umknął śmierci.
- Masz gorączkę Aslan. Naprawdę powinieneś wziąć leki i iść spać - uznałem, nie chcąc zagłębiać się w temat i zdając sobie sprawę z tego, że po pierwsze Ash prawdopodobnie nie będzie nawet pamiętał tej rozmowy, a po drugie, że sam nie do końca wiedziałem, jak ubrać w słowa to, co czułem w taki sposób, by nie lekceważyło to wszystkiego, co kotłowało mi się w sercu, ale też by nie obrażało Lynxa czy nie kładło na nim niewiadomo jak wielkich wymagań i oczekiwań.
- Nie pozwolę ci uciec od tej rozmowy - w głosie Lynxa pobrzmiewała stalowa pewność siebie, a ja szczerze nie rozumiałem, co chłopak zamierzał wynieść z tej rozmowy. Wiedziałem natomiast, że ja miałem ochotę wynieść siebie, bo powiedzenie na głos pewnych rzeczy musiało zniszczyć pewne relacje. A na to zupełnie nie byłem gotowy.
- Nie sądzę, że przeprowadzenie jej w tym momencie jest konieczne. Możemy porozmawiać o tym wszystkim później. Gdy odzyskasz już siły i nie będziesz na krawędzi śmierci. Naprawdę nie wierzę, że usłyszenie tego, co mam ci do powiedzenia, poprawi twój obecny stan. A nie zamierzam go pogorszyć - oznajmiłem zadziwiająco spokojnie i dyplomatycznie, mając nadzieję, że te słowa zabiją temat zanim Ash zabije mnie za to, że nadwyrężyłem jego zaufanie.
- Po takim wstępie nie możesz zostawić mnie w niepewności. Zjadłoby mnie to od środka. Dlaczego wysiadłeś z tego samolotu? - spytał ponownie Ash a w jego oczach przez chwilę wydawało mi się, że widziałem zupełnie inny rodzaj bólu.
- Bo byłem wściekły - oznajmiłem wreszcie cicho, drapiąc się ręką po karku w wyrazie zakłopotania i nawet nie będąc w stanie spojrzeć Lynxowi w oczy. Szczerze wątpiłem, by była to odpowiedź, której jakkolwiek mógł się spodziewać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top