4.5

SCE­NA V

Sa­la taż sa­ma.

KO­STRYN

wcho­dzi zbroj­no z do­by­tym mie­czem

Drzwi otwo­rzo­ne. Te­raz mię, For­tu­no,

Pro­wadź i po­móż ze zło­te­go ciel­ca

Jak Ja­zo­no­wi zło­te ob­ciąć ru­no,

A ja przy­się­gam, że choć syn wi­siel­ca,

Bę­dę na tro­nie ja­ko syn ksią­żę­cy;

Dziś słu­ga gor­szych, ju­tro pan ty­się­cy

Lep­szych ode mnie. — Cyt. — To pu­chacz hu­czy

Na wie­ży zam­ku. — Idź­my na dra­bi­nę —

Wszyst­ko go­to­we. Mam pęk ca­ły klu­czy

Od bram zam­ko­wych, płach­ta­mi ob­wi­nę

Ko­nia pod­ko­wy — i z ową ko­ro­ną

W po­chmur­nej no­cy jak duch czar­ny zgi­nę;

A co nad wszyst­ko, z cu­dzo­łoż­ną żo­ną

Roz­brat na wie­ki. O! sza­ta­nie, pro­wadź!

chce iść na wie­żę i we drzwiach spo­ty­ka się z po­wra­ca­ją­cą Bal­la­dy­ną

Kto to?

co­fa się z prze­stra­chem

BAL­LA­DY­NA

Ja.

KO­STRYN

Sa­ma — w ciem­no­ściach — co zna­czy?

Sły­sza­łem ja­kiś jęk, sze­dłem ra­to­wać.

BAL­LA­DY­NA

Przy­nieś mi świa­tła; niech świa­tło zo­ba­czy,

Jak ja okrop­nie mu­szę być czer­wo­na.

Skoń­czy­łam. — Ko­go ty ra­to­wać chcia­łeś?

Już zda­je mi się, że ta bu­rza ko­na,

Usta­ło bły­skać. — To i ty sły­sza­łeś

Ten jęk okrop­ny?... aż tu by­ło sły­chać?!

To dziw­nie! Kie­dy prze­sta­wał od­dy­chać,

Raz wes­tchnął. — Idź ty po świa­tło, Ko­stry­nie,

Idź na dół.

Ko­stryn wy­cho­dzi.

Dziw­nie krew pach­nie ode mnie...

Sta­ło się — sta­ło; te­raz nada­rem­nie

Ża­ło­wać rze­czy. Sta­ło się — prze­mi­nie.

Z nas wszyst­kich kie­dyś bę­dą ta­kie tru­py. —

Świe­cy! — mój ca­ły za­mek za błysk świe­cy!

Ko­stryn wcho­dzi bez świa­tła.

KO­STRYN

Wszyst­ko śpi w na­szej ce­gla­nej for­te­cy,

Na­wet za­ga­sły la­tar­nio­we słu­py

Przy bra­mie zam­ku. Czy służ­bę roz­bu­dzić?

BAL­LA­DY­NA

Nie budź ni­ko­go; mu­sia­łam za­bru­dzić

Rę­ce po ło­kieć. Dziw­ną pach­nę wo­nią.

KO­STRYN

Wzię­łaś ko­ro­nę?

BAL­LA­DY­NA

Nie... stój, pój­dę po nią.

Ja się nie lę­kam. Wiem, gdzie stoi ło­że.

Wy­cho­dzi Bal­la­dy­na na wie­żę.

KO­STRYN

Strasz­na od­wa­ga. Omal to­bie, Bo­że,

Nie po­dzię­ku­ję, że mi ona krad­nie

Czyn ten okrop­ny... Chciał­bym na jej czo­le

Zo­ba­czyć, ja­ką bar­wą lwi­ca blad­nie.

Bal­la­dy­na wra­ca bez ko­ro­ny.

BAL­LA­DY­NA

Próż­no w ciem­no­ściach ma­ca­łam po sto­le,

Ten stół miał ja­kieś ry­sy zim­nej twa­rzy.

Mo­że to nie był stół...

KO­STRYN

Ty stój na stra­ży,

Ja pój­dę szu­kać...

BAL­LA­DY­NA

Stój... Nie, idź — wszak ja się

Nie lę­kam sie­bie. — Na­wet nie ża­łu­ję...

Ko­stryn wy­cho­dzi na wie­żę.

Ja wiem, że zwy­kle La­chom żal po cza­sie

Za­wra­ca gło­wy i sen ci­chy tru­je.

Mo­że się te­raz trup czer­wo­ny snu­je

Przed lu­dzi śpią­cych oczy­ma, a oni

Przez sen że­gna­ją krzy­żem ci­chą ma­rę. —

Scho­dzi po wscho­dach; jak te szcze­ble sta­re

Trzesz­czą...

do Ko­stry­na, któ­ry wcho­dzi z ko­ro­ną

Zna­la­złeś... ty coś trzy­masz w dło­ni?

KO­STRYN

po­nu­ro

Tak.

BAL­LA­DY­NA

Daj. Nie! nie! nie! nie zbli­żaj się do mnie,

Bo bę­dę wo­łać ra­tun­ku od lu­dzi...

Stój tam.

KO­STRYN

Co zna­czy? mó­wisz nie­przy­tom­nie.

BAL­LA­DY­NA

Stój tam, bo krzyk­nę, za­mek się obu­dzi,

Stój tam z da­le­ka, aż w to­bie prze­mi­nie

Ta myśl... W po­wie­trzu ją czuć... o! Ko­stry­nie,

Chcia­łeś mię za­bić, ser­ce two­je bi­ło

Gło­śno, jak mo­je bi­je, gdy za­rzy­nam.

KO­STRYN

Je­ślim to my­ślał, na wie­ki prze­kli­nam

Ów za­kąt mó­zgu, gdzie się uro­dzi­ło

Sza­lo­ne dziec­ko.

BAL­LA­DY­NA

Chodź tam, do kom­na­ty...

A na­mó­wie­my się po ci­chu ra­zem,

Co ju­tro czy­nić...

Roz­wid­nia się tro­chę.

KO­STRYN

Do­nio­sły mi cza­ty,

Że Kir­kor wró­cił do Gne­zna, że­la­zem

Gro­żąc ta­kie­mu, co by się z ko­ro­ną

O tron upo­mniał...

BAL­LA­DY­NA

To nic... bę­dę mia­ła

Lu­dzi i mie­cze; a za mo­ją stro­ną

Bę­dzie ta tłusz­cza lu­dzi, omal ca­ła

Kar­mio­na w zam­ku... Kir­kor nie po­skro­mi

Zło­te­go desz­czu. — Cyt. —

KO­STRYN

Nic, to na dwo­rze

Wró­ble świe­go­cą.

BAL­LA­DY­NA

Jak to? już dzień? Bo­że!

Jak bia­ła świa­tłość... mdło mi! mdło mi! mdło mi

KO­STRYN

Idź, prze­śpij sza­rą go­dzi­nę po­ran­ku.

Ja sam obu­dzę, gdy słoń­ce za­świe­ci;

Sta­niesz w ry­ce­rzy uzbro­jo­nych wian­ku.

Ja­koś to bę­dzie — woj­sko nam się skle­ci.

Daj klucz od skar­bu, bę­dę mie­rzył gar­cem

Prze­kup­ne zło­to.

BAL­LA­DY­NA

Skończ tak­że ze star­cem,

Co miesz­ka w ce­li — a nas tyl­ko dwo­je

Bę­dzie wie­dzia­ło.

KO­STRYN

Ty cię­żar­na; tro­je.

BAL­LA­DY­NA

Jak to? i dziec­ko no­szo­ne w ży­wo­cie

Bę­dzie wie­dzia­ło? — Idź! — W bied­nej isto­cie

Nie uro­dzo­nej ta­ka ta­jem­ni­ca.

Ty się naj­gra­wasz? je­śli­by tak by­ło,

Jak ty po­wia­dasz — czy ja sza­le­ni­ca

Po­ro­dzić ży­we? Lecz nie — bę­dzie ży­ło,

Dziec­ko nic nie wie...

KO­STRYN

Nie­chaj mo­ja lwi­ca

Spać się po­ło­ży — i zbu­dzi się świe­ża

Do no­wych czy­nów, w przy­łbi­cy ry­ce­rza.

Wy­cho­dzą.


KO­NIEC AK­TU CZWAR­TE­GO

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top