4.2

SCE­NA II

Las przed ce­lą pu­stel­ni­ka. Bu­rza trwa.

Pu­stel­nik i Kir­kor.

KIR­KOR

Chroń się, star­cze, do ce­li, bu­rza to­bie z gło­wy

Okrad­nie si­we wło­sy. Lu­dzie i zda­rze­nia

Krad­ną... zło­dziej płaszcz ze­drze, a nę­dza ko­szu­lę.

Trze­ba wszyst­kie­mu zbroj­ną rę­ką się opie­rać...

Lecz smu­cisz się za wcze­śnie — bo ja ci przy­się­gam,

Że zgi­nę lub skra­dzio­ną ko­ro­nę od­zy­skam.

Oto choć bli­ski do­mu, mógł­bym za go­dzi­nę

Z ust żo­ny po­ca­łun­ków ty­siąc wziąć na dro­gę

I na­pić się jak pta­szek w ró­ża­nym kie­li­chu,

Dzio­biąc ro­sy pe­reł­ki: wo­lę tej roz­ko­szy

Za­nie­chać, a do Gne­zna za­le­ciaw­szy no­cą,

Lud ze­brać — i ob­wie­ścić wszyst­kie­mu gmi­no­wi,

Ja­koś ty, dzie­dzic pra­wy, be­zec­ną kra­dzie­żą

Do­bra twe­go po­stra­dał. Po­tem zaś trę­ba­czom

Ka­żę gło­sić po kra­ju i mie­ście, że kto się

O tron La­chów zgła­sza­jąc po­ja­wi na za­mek

Uwień­czo­ny praw­dzi­wą ko­ro­ną Po­pie­lów,

Te­mu ja fałsz za­rzu­cam; ta­kie­mu na czo­le

Mie­czem wy­pi­szę sło­wo za­słu­żo­ne: zło­dziej...

Módl się więc za mnie, star­cze, aby mi Bóg ży­wy

Dał zwy­cię­żyć na szran­kach — i cze­kaj z po­wro­tem.

PU­STEL­NIK

Niech cię Bóg bło­go­sła­wi.

KIR­KOR

klasz­cze

Wcho­dzi Żoł­nierz.

Wsia­dać na koń! lo­tem

Trze­ba spie­szyć do Gne­zna.

Ry­cerz wy­cho­dzi.

PU­STEL­NIK

Słu­chaj! ja ci ra­dzę

Wróć do zam­ku, od­pocz­nij, po dal­szej roz­wa­dze

Oba­czysz, co przed­się­wziąć.

KIR­KOR

Ja, star­cze, le­ni­wy,

Dzi­siaj od­ro­bić chcę ca­łą pańsz­czy­znę;

A od­ro­biw­szy ca­łą, żyć szczę­śli­wy

Z dro­gą mał­żon­ką. Ca­łą ci oj­czy­znę

Wło­żę na bar­ki; a gdy bę­dziesz dźwi­gał

Rze­czy i lu­dzi, to ja się za­ko­pię

W zam­ku spo­koj­ny... Niech­by mi do­ści­gał

Sad owo­co­wy, nie­chbym ma­łe chło­pię,

Dzie­ciąt­ko mo­je, na rę­kach ko­ły­sał,

O to się mo­dlę... Ty mi zaś co ro­ku

Z tro­nu do cha­ty li­sty bę­dziesz pi­sał.

Nie­chaj raz na rok spad­nie mi z ob­ło­ku

Bia­ły go­łą­bek i pod skrzy­deł­ka­mi

Przy­nie­sie po­wieść, peł­ną tych wiel­ko­ści,

Co bu­dzą uśmiech i sen pod li­pa­mi

Da­ją smacz­niej­szy... Król mi po­zaz­dro­ści

Żo­ny i dziec­ka, i li­py, i chło­du,

I snów pod li­pą — i zło­te­go mio­du. —

Że­gnaj mi! że­gnaj! Nim słoń­ce za­świe­ci,

Bę­dę w sto­li­cy. Hop! hop! na koń, dzie­ci!

Kir­kor wy­cho­dzi. Sły­chać tę­tent od­da­la­ją­cych się.

PU­STEL­NIK

sam

O Bo­że! Bo­że! Wo­lę, niech do Gne­zna wra­ca,

Niż­by miał do tych pier­si szla­chet­nych przy­ci­snąć

Krwa­wą swo­ją mał­żon­kę. Bog­daj­byś ty ni­g­dy

Nie znał, Kir­ko­rze, z ja­kiej mat­ki się uro­dzą

Dzie­ci two­je. Bog­daj­by za pierw­szą na­gro­dę

Bóg uczy­nił cię wdow­cem, nim oj­cem uczy­ni.

Sły­chać głos Wdo­wy.

WDO­WA

za sce­ną

Bied­na ja! bied­na!

PU­STEL­NIK

Co to za wo­ła­nie

Tak peł­ne pła­czu?

WDO­WA

za sce­ną

O bied­na ja! bied­na!

Wdo­wa wcho­dzi jak śle­pa, szu­ka­jąc dro­gi rę­ką.

PU­STEL­NIK

Ja­kaś ko­bie­ta, jak łach­man w łach­ma­nie,

W noc tak okrop­ną, śle­pa, sa­ma jed­na!

do Wdo­wy

Skąd, mo­ja mat­ko?

WDO­WA

Mat­ko? O! na Bo­ga,

Tak nie na­zy­waj, cór­ko nie­go­dzi­wa!

Mat­ka? psia mat­ka!

PU­STEL­NIK

Skąd idziesz, ubo­ga?

WDO­WA

Ja nie ubo­ga. — Si­wa, si­wa, si­wa,

Jak go­łą­be­czek. — Nie wiesz, co się sta­ło?!

Gra­fi­ni, mo­ja cór­ka, wiel­ka pa­ni,

A ja na wie­trze z gło­wą ta­ką bia­łą

Mó­wię pio­ru­nom: „Bij­cie! bij­cie we mnie!"

I nie chcą słu­chać... A w zam­ku ze­bra­ni

Pi­ja­ki so­bie win­szu­ją wza­jem­nie,

Że cór­ka mo­ja pi­je, wiel­ka pa­ni. —

Czy ty ro­zu­miesz? — Ma za­mek i wie­że —

Gra­fi­ni —

PU­STEL­NIK

Jak się cór­ka two­ja zo­wie?

WDO­WA

Zo­wie się cór­ką. Ale ja nie wie­rzę,

Aże­by ona mia­ła oczy w gło­wie,

Oczy, co pła­czą. — W ta­ką za­wie­ru­chę,

W ta­kie pio­ru­ny, na deszcz wy­gnać mat­kę!

Co ją kar­mi­ła, co pier­si ma su­che,

Sta­ro­ścią su­che — a włos ta­ki bia­ły,

Jak co świę­te­go.

PU­STEL­NIK

Chodź pod mo­ją chat­kę,

Ty drżysz od zim­na! chodź!

WDO­WA

I za­mek ca­ły

Do niej na­le­ży, wiel­ki jak pół świa­ta...

Wi­dzisz!... Gra­fi­ni?!

PU­STEL­NIK

Chodź!...

WDO­WA

Tu bę­dę cze­kać;

Czy cór­ka mo­ja wie, gdzie two­ja cha­ta?

A kto wie? mo­że, jak pies za­cznie szcze­kać

Na ja­ki łach­man, to wspo­mni o mat­ce

I ka­że szu­kać po świe­cie. — Być mo­że!

Wszak Bóg ma li­tość!

PU­STEL­NIK

Chodź! prze­pła­czesz w chat­ce

Tę noc burz­li­wą, a gdy bły­sną zo­rze,

Ja cię po­wio­dę do wiel­kie­go kró­la;

Do nóg się rzu­cisz bła­ga­jąc o li­tość

I...

WDO­WA

Po­wiem — je­mu:... „Ja bied­na ma­tu­la

Do nóg się rzu­cam.

klę­ka

Kró­lu! zło­ty pa­nie!

Każ cór­ce, któ­ra ma zło­ta ob­fi­tość,

Nie­chaj mnie ko­cha".

wsta­je

A król z tro­nu wsta­nie

I za­pro­wa­dzi mnie do ser­ca cór­ki.

O! o! o!

pła­cze

Wiesz ty, za szka­ple­rza sznur­ki

Wie­sza­łam się na so­śnie skrzy­pią­cej, za gar­ło,

Drze­wo się uła­ma­ło...

Głu­pia — śle­pa, wy­bra­łaś ga­łąz­kę umar­łą,

Ga­łąz­kę — cór­kę drze­wa. — Że­la­zna ga­dzi­no,

Nie zli­to­wa­łaś się ty mat­ki wdo­wy?

A ja by ży­ła chle­ba okru­szy­ną

W two­ich pa­ła­cach! Niech­by two­ja rę­ka

Sy­piąc go­łąb­kom w tra­wę żer per­ło­wy

Nie od­ga­nia­ła od psze­nic zia­ren­ka

Zgłod­nia­łej mat­ki. — Wy­gnać w las! na bu­rze!

Wy­pę­dzić mat­kę! — Upa­dłam w ka­łu­żę

I grom czer­wo­ny wy­jadł z po­wiek oczy,

Wy­jadł do szczę­tu...

PU­STEL­NIK

Ośle­płaś?...

WDO­WA

Mózg to­czy

Okrop­na ciem­ność. Mia­łam przed wie­czo­rem

Ty­le świa­tło­ści, że mo­głam za bo­rem

Roz­róż­nić bia­łe słoń­ce od księ­ży­ca;

A te­raz...

Bły­ska.

PU­STEL­NIK

Jak to? i ta bły­ska­wi­ca

Nie świe­ci to­bie?

WDO­WA

Wzrok lu­dzi nie strze­że

Od Bo­ga rę­ki — co mi dziś po wzro­ku.

A wiesz ty?... wiesz ty, że ja te­raz wie­rzę,

A nie wie­rzy­łam daw­niej — że co ro­ku

Ptasz­ki ja­skół­ki nim pój­dą za mo­rze,

Sta­re, zgrzy­bia­łe, bied­ne mat­ki — du­szą.

Tak, tak, tak... lu­dzie praw­dę mó­wić mu­szą.

Że­brząc po świe­cie, pio­sen­kę uło­żę;

Gro­szo­wą piosn­kę o ja­skół­kach czar­nych,

Co du­szą mat­ki — pro­szę! w ptasz­kach mar­nych

Ta­ka nie­li­tość! Wy­gnać mat­kę sta­rą,

Głod­ną, na czte­ry wi­chry, tar­ga­ją­ce

Za si­we wło­sy.

PU­STEL­NIK

Pod­ści­wych ty­sią­ce

Pa­da­ją na tym świe­cie złych ofia­rą.

Gdy­bym ja cie­bie wziął za nie­szczęść świad­ka...

WDO­WA

To i ty mat­ka... i ty tak­że mat­ka?

Nie pój­dę z to­bą, bo się bę­dziem kłó­cić

O pięk­ność imion na­szych có­rek — mo­ja!

Ach gdy­byś ty mię z gro­bu chciał oc­cu­cić,

Wo­łaj: „Bla­di­na". — Pój­dę szu­kać zdro­ja

I pić jak wró­ble, za­dzie­ra­jąc głów­kę

Do Pa­na Bo­ga — dzię­ki Mu, dał wo­dy.

śpie­wa mru­cząc

Sta­ra mia­ła jed­ną krów­kę

I cha­ci­nę, i ogro­dy,

I dwie cór­ki...

od­cho­dzi w las

PU­STEL­NIK

Po kra­ju ca­łym szu­kać ka­żę

Tej mat­ki — i okrop­ny sąd wy­dam na dziec­ko.

od­cho­dzi do ce­li

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top