3.4

SCE­NA IV

Las jak po­przed­nio. — Skier­ka i Cho­chlik.

CHO­CHLIK

Po­le­ciał... głu­pi jak wro­na.

SKIER­KA

bie­rze po­rzu­co­ną na ka­mie­niu ko­ro­nę

Patrz, oto star­ca ko­ro­na.

Nie­chaj na wło­sach Go­pla­ny

Od księ­ży­co­wych pro­my­ków

Bły­ska jak wia­nek ogni­ków

Zwią­za­ny wło­sem i wla­ny

W gniaz­decz­ko zło­tych war­ko­czy.

CHO­CHLIK

Patrz, na­sza pa­ni tu kro­czy.

Gra­biec i Go­pla­na wcho­dzą na sce­nę.

GRA­BIEC

Mo­ja naj­mil­sza wiedź­mo, desz­czo­wa pa­nien­ko,

To­bie je­zio­ro ło­żem, a chmu­ra su­kien­ką;

Gdy po le­sie prze­cho­dzisz, każ­dy kwiat i drze­wo

Wo­łać by cię po­wi­nien: „Chodź, pan­no ule­wo!"

Ora­czo­wi by cie­bie mieć nad su­chą ni­wą.

A gdy­bym ja był kwiat­kiem, gor­czy­cą, po­krzy­wą

Al­bo ru­mian­kiem, wten­czas wiecz­ną to­bie mi­łość

Przy­siągł­bym i w mał­żeń­ską wstą­pił­bym za­ży­łość.

Ale ja na nie­szczę­ście nie kwiat ani zie­le;

Czło­wiek mię­sny, pa­nien­ko; a mo­je pisz­cze­le

Skó­rę wy­chu­dłą pod­rą jak ostre no­ży­ce,

Je­śli je mgłą na­po­ję, gwiaz­da­mi na­sy­cę.

Więc kła­niam uni­że­nie.

GO­PLA­NA

O! bia­da mi, bia­da!

Dziś mo­ja ró­ża na pień­ku opa­da,

Dziś ja­kiś ry­bak otruł zło­tą styn­kę,

Piesz­czo­tę mo­ję; dziś mi­łą pta­szyn­kę,

Co mi śpie­wa­ła no­cą nad je­zio­rem,

Na srebr­nej brzo­zie, chłop za­bił to­po­rem

I drze­wo zrą­bał...

GRA­BIEC

Dzi­siaj mnie so­wi­to

Wierz­ba­mi pod za­mczy­skiem Kir­ko­ra obi­to;

To praw­dzi­we nie­szczę­ście, ple­cy świerz­bią. — Ale

Sko­ro w tym zam­ku bi­ją, a kar­mią wspa­nia­le,

Gdy z od­krę­co­nych dziob­ków u ry­nien w rynsz­to­ki

Pły­nie ja­sna go­rzał­ka; więc ka­żą wy­ro­ki,

Abym przy­stał na służ­bę do kuch­ni Kir­ko­ra.

GO­PLA­NA

Co? za­wsze do niej! do niej!... Jesz­cze wczo­ra

Wi­dzia­łeś ser­ce tej ko­bie­ty. Mi­ły,

Cze­go za­żą­dasz? wła­dzy, bo­gactw, si­ły,

Zmie­nio­nej twa­rzy; cho­ciaż­by ka­my­ka,

Co spra­wia cu­dem, że przed ludź­mi zni­ka

Czło­wiek, jak wid­mo roz­pły­nio­ne we śnie;

Wszyst­ko mieć bę­dziesz. Jak­że mi bo­le­śnie

Cza­ra­mi two­je za­ku­po­wać ser­ce! —

Chcesz–li mieć owe skrzy­dla­te ko­bier­ce,

Co no­szą lu­dzi, gdzie my­ślą za­żą­dać?

O! mi­ły, po­wiedz?... Czy pra­gniesz wy­glą­dać

Ja­ko ów ry­cerz zja­wio­ny na chmu­rze

Szy­kom Le­chi­tów? w zło­cie i la­zu­rze

Od stóp do gło­wy.

GRA­BIEC

Więc od stóp do gło­wy

Mi­ło by mi wy­glą­dać ja­ko król dzwon­ko­wy,

W ko­ro­nie, z jabł­kiem w le­wej, z ber­łem na pra­wi­cy.

na stro­nie

Jak się te­raz wy­wi­kła wiedź­ma z obiet­ni­cy?

gło­śno

Niech mam ber­ło, ko­ro­nę, płaszcz, zło­te trze­wi­ki,

Od sto­py aż do gło­wy, jak pan król...

GO­PLA­NA

Dia­bli­ki!

Leć­cie u zo­rzy

Pro­sić pur­pu­ry,

Pe­reł u ró­ży,

Sza­fi­ru u chmu­ry,

U nie­ba błę­ki­tu,

A zło­ta u świ­tu;

A mo­że gdzie za­wie­szo­na

Na nie­bie tę­czo­wa nić,

To tę­czę wziąć na wrze­cio­na,

I wić, i wić, i wić!

Od­bie­ga­ją Skier­ka i Cho­chlik.

do Grab­ka

O ja­kiej za­ma­rzysz po­sta­ci,

Za­kre­ślo­ny w cza­rów ko­le,

Ta­ką moc Go­pla­ny da ci

Po­stać, sza­ty, ry­sy, do­lę...

GRA­BIEC

W mo­jej my­śli dzwon­ko­we sza­sta­ją się kró­le.

GO­PLA­NA

za­kre­śla ko­ło

Stój ci­cho, nie wy­chodź z ko­ła.

Sły­szysz, jak szu­mi pusz­cza we­so­ła,

Jak po ga­łąz­kach so­sen, lesz­czy­ny

Zla­tu­ją na dół śpiew­ne pta­szy­ny,

Zło­ci­ste wil­gi, gi­le, sło­wi­ki.

Z ni­mi cie­ka­we słoń­ca pro­my­ki

Spły­wa­ją do nas przez list­ki drżą­ce.

Ale się wkrót­ce nie­bo za­chmu­rzy,

We mgle prze­le­cą zło­te mie­sią­ce

I gwiaz­dy bla­de, jak tu­man bu­rzy

Z bły­ska­wi­ca­mi!

Skier­ka i Cho­chlik nio­są sza­ty i ko­ro­nę.

SKIER­KA

Wszyst­ko go­to­we.

GRA­BIEC

po­zie­wa

A! a! spać chcę...

GO­PLA­NA

Po­chyl gło­wę,

Za­śnij — obu­dzisz się sko­ro.

We śnie cię du­chy ubio­rą

Na ma­rę twe­go ma­rze­nia.

GRA­BIEC

kład­nąc się

Cu­dy... Do­bra­noc, pa­nie Grab­ku... do wi­dze­nia

Na tro­nie... do­brej no­cy, sy­nu or­ga­ni­sty,

Po­le­cam się pa­mię­ci i afekt strze­li­sty

Łą­czę...

po­zie­wa

A! a! a! cu­dy...

za­sy­pia

GO­PLA­NA

Czu­waj­cie nad sen­nym,

Ja cza­ry pie­kieł za­mó­wię.

Ściem­nia się — czer­wo­ne chmu­ry prze­cho­dzą i wid­ma ota­cza­ją Go­pla­nę od­wró­co­ną.

SKIER­KA

Okryj go płasz­czem pro­mien­nym,

Wdziej mu zło­ci­ste obu­wie.

Ściem­nia się zu­peł­nie. — Na gło­wie Go­pla­ny po­ka­zu­je się pół­księ­życ.

Per­ła ro­sy z płasz­cza ka­pie;

Zbierz te pe­reł­ki po tra­wie

I znów przy­szyj na rę­ka­wie.

CHO­CHLIK

Król do­bro­dziej w do­bre chra­pie,

Na dru­gi bok się prze­wra­ca.

SKIER­KA

Go­pla­no, niech świa­tło wra­ca,

Już się twój mi­ły prze­twa­rzył.

Go­pla­na da­je znak — księ­życ z jej czo­ła zni­ka — i świa­tło wra­ca.

GO­PLA­NA

pa­trząc na śpią­ce­go

Ja­ką on so­bie dziw­ną po­sta­wę wy­ma­rzył.

Gra­bek wsta­je z zie­mi jak król dzwon­ko­wy.

GRA­BIEC

po­zie­wa­jąc

A — a — a — a — do­bry dzień... a — pięk­na po­go­da.

Co to? wło­sy na bro­dzie? — dia­bła! — si­wa bro­da,

Co to zna­czy? w co zno­wu prze­wierz­gnę­ły bie­sy?

Ja­ki płaszcz! — ja­kie dziw­ne na pier­siach flo­re­sy!

Śni­ło mi się... Da­li­bóg, nie wiem, co się śni­ło,

Karcz­ma po­dob­no, pi­wo z be­czek się to­czy­ło,

I był po­top, w po­to­pie pły­wa­łem jak ry­ba.

Sztucz­ka dia­bla! zro­bi­li ze mnie wie­lo­ry­ba,

Le­wia­ta­na w zło­ci­stym płasz­czu, z bro­dą si­wą.

Ha! chodź tu, mo­ja wiedź­mo, mo­je szklan­ne dzi­wo,

Po­wiedz, kto mnie tak zło­tem i bro­dą ozdo­bił?

Po­wiedz, co się zro­bi­ło ze mnie?

GO­PLA­NA

Król się zro­bił.

GRA­BIEC

się­ga do gło­wy i znaj­du­je ko­ro­nę

Więc niech się nie od­ra­bia to, co już zro­bio­ne.

Się­gnę­ła rę­ka gło­wy, zna­la­zła ko­ro­nę.

Cu­dy...

GO­PLA­NA

No­sisz praw­dzi­wą ko­ro­nę Po­pie­lów...

GRA­BIEC

Wi­dzę, że słu­ży lu­dziom do tych sa­mych ce­lów,

Co czap­ka: kry­je uszy. A to?

po­ka­zu­je ber­ło drew­nia­ne

GO­PLA­NA

Ber­ło two­je.

GRA­BIEC

Jak chcesz, mi­ły wę­go­rzu, ja so­bie uro­ję,

Że to ber­ło; niech oko ro­zu­mo­wi sprzy­ja

I po­wie, że to ber­ło... Skąd wy te­go ki­ja

Wzię­li, dia­bli­ki mo­je?

CHO­CHLIK

Gdy cię Grab­kiem zwa­no...

GRA­BIEC

ze wzgar­dą

Nie mów mi o tym Grab­ku.

CHO­CHLIK

Gdyś był wczo­ra ra­no

Oby­wa­te­lem la­su, wierz­bą: z kró­lo–drze­wa

Fi­lon uła­mał ga­łąź.

GRA­BIEC

I ta rę­ka le­wa

No­si tę sa­mą ko­rę, któ­rąm ja po­ra­stał,

I ta ko­ra jest ber­łem... Ha! to bę­dę sza­stał

Tym ber­łem po grzbie­ci­nach. — Ach wiel­ka mi szko­da,

Że się do nie­ba do­stał oj­ciec go­li­bro­da,

Wraz by osza­stał dłu­gie kę­dzio­ry na bro­dzie.

Mo­ja wiedź­mo, co cho­dzisz jak świę­ta po wo­dzie,

Nie mo­żesz ty mię z ła­ski swo­jej bro­dy zba­wić?

Nie?... ba­sta... ja­ki bal­wierz po­tra­fi się wsła­wić

Na tej kró­lew­skiej bro­dzie. — Ha... a jesz­cze war­to

Dać mi jabł­ko do rę­ki, a z dzwon­ko­wą kar­tą

Bę­dę cho­dził po świe­cie ja­ko ze zwier­cia­dłem.

SKIER­KA

Na jabł­ko kró­lew­skie skra­dłem

Chło­pa­kom z bli­skie­go sio­ła

Bań­kę z my­dła; a do­ko­ła

Tak pie­kło słoń­ce, że z gło­wą

I z no­ga­mi w krysz­ta­ło­wą

Sia­dłem kul­kę. — Le­cę, le­cę...

Wtem ba­niecz­ka mo­ja zło­ta

Na błę­kit­nej sia­dła rze­ce;

I ko­nik po­lny — nie­cno­ta!

Kie­dy pod tę­czo­wym szkieł­kiem

Usną­łem spo­koj­nie w łód­ce:

Zbił ją ga­zo­wym skrzy­deł­kiem

I uciekł... a ja ro­ze­span,

Na nie­bie­skiej ne­za­bud­ce

Ock­ną­łem się...

GRA­BIEC

Dia­bli­ku, to zna­czy, że je­span

Głu­pi jak but... bo jabł­ko, choć jabł­ko kró­lew­skie,

To jabł­ko, nie zaś żad­ne mig­da­ły nie­bie­skie.

Cho­chlik da­je mu jabł­ko.

Dzię­ki skła­dam wa­sze­ci — do­bre... a czy win­ne?

kosz­tu­je

Więc mam wszyst­ko, co król ma. Ach! ach! A gdzie gmin­ne

Szol­dry? pod­da­ni moi, któ­rym ja pa­nu­ję?...

GO­PLA­NA

Wszyst­ko, co na tej zie­mi mo­ją wła­dzę czu­je:

Pta­szy­ny, drze­wa, ro­sy, tę­cze, każ­dy kwia­tek

Jest two­im...

GRA­BIEC

Trze­ba za­raz na­ło­żyć po­da­tek.

Słu­chaj­cie mnie... a ko­deks niech bę­dzie wy­ku­ty

W spróch­nia­łej ja­kiej wierz­bie. Od­tąd brać w re­kru­ty

I żu­bry, i za­ją­ce, i dzi­ki, i ło­sie.

Kwia­ty, je­że­li ze­chcą ką­pać list­ki w ro­sie,

Niech pła­cą, ro­sę pusz­czam w od­ku­py Ży­do­wi;

Niech mi wód­ką za­pła­ci. Każ­de­mu szpa­ko­wi

Ka­zać nie my­śleć wten­czas, kie­dy bę­dzie ga­dał...

Za­bro­nić, aby sej­mik ja­skół­czy usia­dał

Na trzci­nach i o spra­wie po­li­tycz­nej są­dził.

Wró­blów sej­my roz­pę­dzić; ja sam bę­dę rzą­dził

I wie­szał, i na­gra­dzał... Ja­skół­kom na dro­gę

Da­wać pasz­por­ta, w ta­kich opi­sy­wać no­gę,

Dziób, ogo­nek i skrzy­dła, i ro­dzi­me zna­ki.

Od­tąd nie bę­dą dzie­ci swych po­sy­łać pta­ki

Do nie­miec­kich za­kła­dów, gdzie uczą pa­pu­gi;

Wy­ję­te sro­ki, któ­re od­da­ją usłu­gi

Waż­ne mo­wie oj­czy­stej. Z cu­dzych stron oso­by,

Jak to: ka­nar­ki... śle­dzić. Na ob­ce wy­ro­by

Na­kła­dam cło... od łok­cia tę­czy wy­ro­bio­nej

W kra­ju słoń­ca, księ­ży­ca, bia­łej lub czer­wo­nej

Al­bo fi­jo­le­to­wej, by­le­by je­dwab­nej,

Pła­cić po trzy złot­ni­ki... a od sztu­ki szwab­nej

Płót­na z bia­łych pa­ję­czyn...

GO­PLA­NA

O czym ga­dasz, dro­gi?

GRA­BIEC

Co? kró­lu­ję... kró­lu­ję — skarb ła­tam ubo­gi.

Ró­ża pła­ci od pącz­ka, od ka­lin ka­li­na,

Od każ­de­go orze­cha za­pła­ci lesz­czy­na,

Czy to pu­sty, czy peł­ny... mak od zia­rek ma­ku,

Nie od ma­kó­wek. Gło­wa na mnie nie dla zna­ku...

GO­PLA­NA

Zo­sta­wiam ci Cho­chli­ka, Skier­kę — nie­chaj słu­żą,

Nie­chaj zry­wa­ją kwia­ty, a strzę­sio­ną ró­żą

Osy­pią, kie­dy za­śniesz. Bądź zdrów — do wie­czo­ra.

Bę­dę cie­bie cze­ka­ła nad brze­giem je­zio­ra,

I pła­cząc, piosn­ką pła­czu wa­bi­ła sło­wi­ka.

Od­cho­dzi Go­pla­na.

GRA­BIEC

Aż mi lżej, że ta ry­bia ga­la­re­ta zni­ka.

Hej, pod­da­ni!

do Cho­chli­ka

Ty je­steś kró­lew­skim mi­ni­strem,

Boś głu­pi.

do Skier­ki

A ty, dru­gi dia­ble z oczkiem by­strem,

Bła­znem; śmiesz mię, łaj­da­ku, aż z ra­do­ści pęk­nę.

Mi­ni­strze, gdzie mój po­wóz?

CHO­CHLIK

Czte­ry ko­nie pięk­ne,

Czar­ne — księ­ży­co­wy­mi wierz­ga­ją pod­ko­wy;

I wóz na cie­bie cze­ka Me­fi­sto­fe­lo­wy;

Ale nie mów Go­pla­nie...

GRA­BIEC

Dla­cze­go?

CHO­CHLIK

Bo ona

Nie chce po­ży­czać z pie­kła.

GRA­BIEC

Sza­lo­na! sza­lo­na!

Je­śli dia­beł po­ży­cza, bierz, bo ta­kie wo­zy

Oszczę­dza­ją ci bu­tów...

do Skier­ki

Ty bę­dziesz wiózł z ko­zy.

Mi­ni­ster za fo­ry­sia... te­raz je­chać po­ra.

SKIER­KA

Gdzie król je­dzie?

GRA­BIEC

Na ucztę ślub­ną do Kir­ko­ra.

Od­cho­dzą wszy­scy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top