1.2

SCENA II

In­na część la­su — wi­dać je­zio­ro Go­pło.

Skier­ka i Cho­chlik wcho­dzą.

SKIER­KA

Gdzie jest Go­pla­na, na­sza kró­lo­wa?

CHO­CHLIK

Spi jesz­cze w Go­ple.

SKIER­KA

I woń so­sno­wa,

I woń wio­sen­na nie obu­dzi­ła

Kró­lo­wej na­szej? woń ta­ka mi­ła!

Czy­liż nie sły­szy, jak skrzy­deł­ka­mi

Czar­ne ja­skół­ki bi­ją w je­zio­ro

Tak, że się ca­łe zwier­cia­dło pla­mi

W ty­sią­ce krąż­ków?

CHO­CHLIK

Za­nad­to sko­ro

Zbu­dzi się ję­dza i bę­dzie

Do pra­cy nas za­przę­gać. To w pu­ste żo­łę­dzie

Wkła­dać ja­ja mo­ty­lic — to po­ma­gać mrów­kom

Bu­du­ją­cym sto­li­ce i dro­gi umia­tać

Do mrów­ni­ka wio­dą­ce... to ma­jo­wym krów­kom

Roz­wią­zy­wać pan­ce­rze, aby mo­gły la­tać,

To zwie­dzać psz­czel­ne ule i z otwar­tej księ­gi

Czy­tać pra­wa ulo­we lub ro­tę przy­się­gi

Na wier­ność mat­ce psz­czel­nej od zro­dzo­nej psz­czół­ki;

To na trzci­nę je­zio­ra zwo­ły­wać ja­skół­ki

I uczyć bu­dow­nic­twa pier­wo­rocz­ne mat­ki.

Już za­my­kać sta­wia­ne na pta­szę­ta klat­ki,

Nim ja­ki bied­ny pta­szek uwięź­nie w za­pad­ni,

Na prze­kor ptasz­ni­ko­wi; już to pa­ni sro­ce

Cią­gle trą­bić do ucha na­ukę: nie krad­nij;

Al­bo wró­blo­wi wma­wiać, że pięk­nie świe­go­ce,

Aby cią­gle świe­go­tał nad wie­śnia­czą cha­tą...

Pra­cuj jak koń po­gań­ski, pra­cuj ca­łe la­to,

A zi­mą spij u chło­pa za brud­nym przy­piec­kiem,

Mię­dzy garn­ka­mi, ba­bą szczer­ba­tą i dziec­kiem.

SKIER­KA

Bo też ty je­steś le­ni­wy, Cho­chli­ku!

pa­trzy na je­zio­ro

Ach, patrz! na słoń­ca pro­my­ku

Wy­try­ska z wo­dy Go­pla­na;

Jak po­wiew­ny liść aje­ru,

Lek­ko wia­trem ko­ły­sa­na;

Jak ła­będź, kie­dy roz­wi­nie

Uśnie­żo­ny ża­giel ste­ru,

Ko­ły­sze się — wa­ha — pły­nie.

I patrz! patrz! lek­ka i gib­ka,

Sko­czy­ła z wo­dy jak ryb­ka,

Na ne­za­bu­dek war­ko­czu

Wie­sza się za bia­łe rącz­ki,

A sto­pą po fal prze­zro­czu

Bry­lan­to­we iskry skrze­sza.

Ach cza­row­na! któż od­gad­nie,

Czy się trzy­ma z fal ob­rącz­ki?

Czy się na po­wie­trzu kład­nie?

Czy dło­nią na kwia­tach się wie­sza?

CHO­CHLIK

Ona ma wia­nek na gło­wie...

Czy to kwia­ty? czy si­to­wie?

SKIER­KA

O nie... to na wło­sach wróż­ki

Uśpio­ne le­żą ja­skół­ki.

Tak po­wią­za­ne za nóż­ki

Kie­dyś, w je­sien­ny po­ra­nek,

Upa­dły na dno rze­czuł­ki:

Rze­czuł­ka rzu­ci­ła wia­nek,

Wia­nek czar­ny jak he­ba­ny

Na zło­te wło­sy Go­pla­ny.

CHO­CHLIK

Ra­dzę ci, ucie­kaj­my, mój Skier­ko ko­cha­ny,

Wiedź­ma go­to­wa za­raz no­wą pra­cę za­dać.

Al­bo ob­ra­cać mły­ny, skąd wo­da ucie­kła

Bied­ne­mu mły­na­rzo­wi, lub ka­że spo­wia­dać

Le­ni­we­go szer­sze­nia, nim pój­dzie do pie­kła

Za kra­dzież słod­kich mio­dów... lub ma­lo­wać pa­wie

SKIER­KA

Więc ucie­kaj... ja się ba­wię...

Pro­mie­nie słoń­ca prze­ni­kły

Ja­skó­łe­czek mo­kre piór­ka...

Oży­ły — pierz­chły — i zni­kły

Jak spło­szo­nych wró­bli chmur­ka

Kró­lo­wa na­sza bez du­cha.

Za­dzi­wio­na stoi, słu­cha;

Nie śmie wią­zać i za­pla­tać

Kos roz­wia­nych, nie wie, cze­mu

Wia­necz­ko­wi uwię­dłe­mu

Przy­szło ożyć? skąd mu la­tać?

Go­pla­no! Go­pla­no! Go­pla­no!

Wcho­dzi Go­pla­na.

GO­PLA­NA

Na­rwij mi róż, Cho­chli­ku! po­le­ciał mój wia­nek.

CHO­CHLIK

Już się za­czy­na pra­ca.

Cho­chlik od­cho­dzi mru­cząc.

GO­PLA­NA

Czy to jesz­cze ra­no?

SKIER­KA

Pierw­sza wio­sny go­dzi­na.

GO­PLA­NA

Ach! gdzież mój ko­cha­nek?

SKIER­KA

Co mi roz­ka­żesz, kró­lo­wo?

Za­daj pięk­ną ja­ką pra­cę.

Wi­nąć tę­czę ko­lo­ro­wą,

Al­bo bu­do­wać pa­ła­ce,

Po­wo­ja­mi wią­zać da­chy.

I opie­rać kwia­tów gma­chy

Na ko­lum­nach malw i dzwo­nów

La­zu­ro­wych.

GO­PLA­NA

za­my­ślo­na

Nie!

SKIER­KA

Chcesz tro­nów

Z wy­pła­ka­nych nie­ba chmu­rek?

Czy ci przy­nieść pe­reł sznu­rek?

Z owych pe­reł, któ­re da­ją

Lep na ptasz­ki; ale ma­ją

Ta­kie bla­ski, ta­kie wo­dy,

Jak ka­ła­kuc­kie ja­go­dy.

Chcesz? le­cę na trzę­sa­wi­ce,

Doj­rzę — do­go­nię — po­chwy­cę —

Błęd­ne­go mo­czar ogni­ka;

I za­raz w li­lij­kę bia­łą

Opra­wię jak do świecz­ni­ka,

I na­kry­ję bia­łym dzwon­kiem,

By ci świe­cił... Czy to ma­ło?

Roz­każ, pa­ni! Co pod słon­kiem,

Co na zie­mi, wszyst­ko znio­sę:

Drze­wa, kwia­ty, świa­tło, ro­sę.

Co nad zie­mią, w zie­mi ło­nie:

Dźwię­ki, echa, bar­wy, wo­nie,

Wszyst­ko, o czym kie­dy śni­ły

My­śli two­je w je­zior bu­rzy

Ko­ły­sa­ne.

GO­PLA­NA

Skier­ko mi­ły,

Ja się ko­cham.

SKIER­KA

W czym? czy w ró­ży

Bez­cier­nio­wej? czy w ka­li­nie?

W czte­ro­list­nej ko­ni­czy­nie?

Mo­że w kwiat­ku: „niech Bóg świe­ci",

Któ­ry po­sa­dzi ma­co­cha

Na gro­bie mę­żow­skich dzie­ci?

Mo­że w Mag­da­le­ny nit­ce,

Co bez wia­tru le­ci pło­cha?

Mo­że w bia­łej mar­gie­rit­ce,

Co pią­tym list­kiem: „nie ko­cha"

Za­bi­ła mło­dą pa­ster­kę?

W czym się ko­chasz? po­szlij Skier­kę,

A przy­nie­sie ci ko­chan­ka,

I wple­cie do twe­go wian­ka,

I bę­dziesz go wiecz­nie mia­ła,

Pie­ści­ła i ca­ło­wa­ła

Do przy­szłej wio­sny po­ran­ka,

Do dru­gie­go kwia­tów wie­ku.

GO­PLA­NA

Ach! ja się ko­cham, ko­cham się w czło­wie­ku!

SKIER­KA

To ludz­kie cza­ry.

GO­PLA­NA

Tej zi­my, gdym usnę­ła

Na skrysz­ta­lo­nym ło­żu, świa­tło mię ja­kieś

Z głu­che­go snu gwał­tow­nie ocu­ci­ło.

Otwie­ram oczy — pa­trzę... pło­mień czer­wo­ny

Ja­ko po­ża­ru łu­na bi­je przez lo­dy

I sły­chać głu­chy huk. Ry­ba­cy to rą­ba­li

Prze­łom­kę bied­nym ryb­kom zdra­dli­wą... Na­gle

Okrop­ny krzyk — w prze­łom­kę czło­wiek pa­da.

Na mo­je upadł ło­że; a czy to świa­tło

Po­dob­ne bar­wie róż, któ­re świe­ci­ło

W mo­im pa­ła­cu szkli­stym? czy też praw­dzi­we

Ró­że na je­go li­cach śmier­cią mdle­ją­ce;

Ale się pięk­ny wy­dał — ach! pięk­ny tak, że chcia­łam

Za­trzy­mać go na wie­ki w zim­nych pa­ła­cach,

I nie roz­wią­zać z wień­ca ra­mion, i przy­kuć

Łań­cu­chem po­ca­łun­ków. Wtem za­czął ko­nać...

Mu­sia­łam wten­czas, ach! mu­sia­łam go wy­pu­ścić!

Gdy­bym przy­naj­mniej mo­gła by­ła go wy­nieść

Z wo­dy na rę­kach mo­ich, usta z usta­mi

Spo­ić i ży­cie wlać w osty­głe je­go pier­si;

Ale ty wiesz, co to za mę­ka dla nas,

Kie­dy po­dob­ne kwia­tom, mu­sie­my skła­dać

Ru­mie­niec nasz i pięk­ne bar­wy wio­sny,

I do ka­mie­ni bia­łych po­dob­ne le­żyć

W głę­biach je­zio­ra. Ta­ką ja wten­czas by­łam.

Mu­sia­łam le­żeć na dnie, ani się pło­cho

Na świa­tło dnia wy­ry­wać. Na pół mar­twe­go

Wy­nio­słam drzą­cą rę­ką i przez otwo­ry

W lo­dzie wy­bi­te rzu­cam: sa­ma bo­le­śnie

Wra­cam na pu­ste ło­że, na zim­ne ło­że;

A mo­je ser­ce roz­darł okrzyk ry­ba­ków,

Któ­rzy wi­ta­li wten­czas, gdy ja że­gna­łam.

Jak­żem cze­ka­ła wio­sny, przy­szła na­resz­cie!

Z mi­ło­ścią w ser­cu bu­dzę się... kwia­ty

To nic przy je­go li­cach — gwiaz­dy ga­sną

Przy je­go ja­snych oczach... Ach ko­cham, ko­cham!

SKIER­KA

Ktoś idzie tu­taj la­sem.

GO­PLA­NA

To on!to on! mój mi­ły.

Bądź nie­wi­do­mym, Skier­ko.

Skier­ka od­cho­dzi.

Wcho­dzi na sce­nę Gra­biec — ru­mia­ny — w ubio­rze wie­śnia­ka.

GRA­BIEC

Ach, cóż to za pan­na?

Ma twarz, no­gi, żo­łą­dek — lecz coś jak­by szklan­na.

Co za dziw­ne stwo­rze­nie z mgły i ga­la­re­ty.

Są lu­dzie, co smak czu­ją do ta­kiej ko­bie­ty;

Ja wi­dzę coś ry­bie­go w tej dziw­nej oso­bie.

GO­PLA­NA

Jak się na­zy­wasz, pięk­ny mło­dzień­cze?

GRA­BIEC

Nic so­bie...

GO­PLA­NA

Mi­ły nic so­bie!

GRA­BIEC

Jak­żeś głu­pia, mo­ścia pa­ni —

Nic so­bie, to się zna­czy, że nic nie przy­ga­ni

Mo­jej pięk­no­ści, to jest, żem pięk­ny. A zwę się

Gra­biec.

GO­PLA­NA

Cóż cię za anioł obłą­kał w tym le­sie?

GRA­BIEC

Pro­szę, coż za cie­ka­wość w tym wy­wię­dłym schab­ku!

GO­PLA­NA

Pro­szę cię, pa­nie Gra­biec!

GRA­BIEC

Wol­no mó­wić: Grab­ku!

Pa­nie Grab­ku!

GO­PLA­NA

Któż je­steś?

GRA­BIEC

Aść­ki pan­ny słu­ga...

A py­tasz, kto ja je­stem?... to hi­sto­ria dłu­ga;

W na­szym ko­ściół­ku sta­ły ogrom­ne or­ga­ny,

Mój ta­ta grał na du­dach; pięk­nie gry­wał pja­ny,

Ale kie­dy na trzeź­wo, okrop­nie rzę­po­lił;

Do te­go był bal­wie­rzem i ca­łą wieś go­lił,

Go­lił i grał na du­dach, bo go­lił w so­bo­tę,

na du­dach grał w nie­dzie­lę; a miał ta­ką cno­tę,

Że nie pił, kie­dy go­lił, a pił, kie­dy gry­wał.

I wszyst­ko szło jak z płat­ka. Wtem ko­gut za­śpie­wał

I mój oj­ciec mał­żeń­stwem z zo­ną los ze­spo­lił.

Pan­na mło­da wąs mia­ła, oj­ciec wąs ogo­lił

I wszyst­ko szło jak z płat­ka. Lecz tu no­we cu­da!

Żo­na gra­ła na du­dach, a ta­tuś był du­da;

Gra­ła więc po ta­tu­siu i do­pó­ty gra­ła,

Aż go na cmen­ta­rzy­ku wiej­skim po­grze­ba­ła.

Ja zaś, po­śmiert­ne dzie­ło pa­na or­ga­ni­sty,

Je­stem, jak mó­wią, oj­ca wi­ze­ru­nek czy­sty,

Bo lu­bię sta­ry mio­dek i ko­cham go­rzon­nę,

I ucie­kam od mat­ki...

GO­PLA­NA

Sło­wa je­go won­ne

Przy­no­si wiatr wio­sen­ny do mo­je­go ucha...

O lu­by! ja cię ko­cham...

GRA­BIEC

Coż to za dzie­wu­cha?

Ob­ce­so­wo za­czy­na. Wpraw­dzie to nie dzi­wy.

Ile­kroć przez wieś idę, to ser­ca jak śli­wy

Le­cą pod mo­je no­gi... wo­ła­ją dziew­czę­ta:

Pa­nie Grab­ku! Gra­biąt­ko, niech Gra­biec pa­mię­ta,

Że ju­tro gra­bim sia­no — po­móż, Grab­ku, gra­bić

A to zna­czy, że za mnie da­ły­by się za­bić,

I to, że się na sie­nie da­dzą po­ca­ło­wać.

GO­PLA­NA

Czy mię ko­chasz, mój mi­ły...?

GRA­BIEC

Ha!... trze­ba skosz­to­wać...

Na przy­kład... daj ca­łu­sa

GO­PLA­NA

Stój!... po­ca­ło­wa­nie

To ślub dla czy­stych dzie­wic. Na dzie­wi­czym wia­nie

Za każ­dym po­ca­łun­kiem je­den li­stek spa­da.

Nie­raz dzie­wi­ca czy­sta i smut­ka­mi bla­da

Dla­te­go, że spadł je­den liść u ser­ca kwia­tu,

Nie śmie ko­chać i da­je po­że­gna­nie świa­tu,

I do mo­gi­ły idzie ni­g­dy nie ko­cha­na.

GRA­BIEC

Coś wać­pan­na jak mnisz­ka.

GO­PLA­NA

Raz po­ca­ło­wa­na

Bę­dę two­ją na wie­ki — i ty mój na wie­ki...

GRA­BIEC

Ha, po­ca­łu­nek bli­ski, a ten „mój" da­le­ki.

ca­łu­je

GO­PLA­NA

O mój lu­by!

GRA­BIEC

Da­li­bóg... pfu!... po­ca­ło­wa­łem

Ni­by w pach­ną­cą ró­żę... pfu... ró­ża jest cia­łem,

Cia­ło jest ni­by ró­żą... nie­smacz­no!...

GO­PLA­NA

Mój dro­gi!

Więc te­raz co wie­czo­ra na le­śne roz­ło­gi

Mu­sisz do mnie przy­cho­dzić. Bę­dzie­my błą­dzi­li,

Kie­dy księ­życ przy­świe­ca, kie­dy sło­wik kwi­li,

Nad fa­lą szkli­stych je­zior, pod wiel­kim mo­drze­wiem

Bę­dzie­my ra­zem ma­rzyć przy księ­ży­cu...

GRA­BIEC

do sie­bie

Nie wiem,

Co od­po­wie­dzieć ba­bie...

GO­PLA­NA

Ty smut­ny? ty nie­my?

O! my z to­bą bę­dzie­my szczę­śli­wi!

GRA­BIEC

Bę­dzie­my,

Lecz nie wie­czo­rem — i nie przy je­zio­rze...

GO­PLA­NA

Cze­mu?

GRA­BIEC

Bo ja nie lu­bię wo­dy jak wście­kły.

GO­PLA­NA

Mo­je­mu

Ko­chan­ko­wi rwać bę­dę po­ziom­ki, ma­li­ny.

GRA­BIEC

Lecz ja nie lu­bię ma­lin... a kie­dy dziew­czy­ny

Nio­są dzba­nek na gło­wie, nie­raz zrzu­cam dzba­nek,

Ale to nie dla ma­lin.

GO­PLA­NA

Lecz ty mój ko­cha­nek...

Ty mu­sisz lu­bić kwia­ty... Więc przyjdź co wie­czo­ra.

GRA­BIEC

A to już te­go nad­to!... co za nud­na zmo­ra!

Nie przyj­dę w ża­den wie­czór...

GO­PLA­NA

Dla­cze­go?

GRA­BIEC

Za bo­rem

Pew­na dziew­czy­na cze­ka na Grab­ka wie­czo­rem.

GO­PLA­NA

Dziew­czy­na?

GRA­BIEC

Tak... dziew­czy­na...

GO­PLA­NA

Czy pięk­na dziew­czy­na?

GRA­BIEC

Ha?... co pan­nie do te­go?... zwie się Bal­la­dy­na.

GO­PLA­NA

Sio­stra Ali­ny?... cór­ka wdo­wy?... ale ona

Złe ma ser­ce...

GRA­BIEC

Wać­pan­na, wi­dzę, coś sza­lo­na...

Nie wie­rzę w bab­skie dzi­wy, są­dy i prze­stróż­ki

Wszyst­kie dziew­czę­ta, któ­re ma­ją ma­łe nóż­ki,

To ma­ją pięk­ne usta i ser­ca — a wła­śnie

Ona pięk­ną ma nóż­kę...

GO­PLA­NA

za­pa­la­jąc się

Niech słoń­ce za­ga­śnie,

Je­śli mi cie­bie kto wy­drze, ko­chan­ku.

Ty je­steś mo­im! mo­im! mo­im wiecz­nie!

Choć­byś miał księ­życ za ślub­ny pier­ścio­nek,

Choć­byś miał księ­życ, to ja go roz­ła­mię,

Za­ga­szę księ­życ, któ­ry cię pro­wa­dzi

Do po­ca­łun­ków, do ko­chan­ki do­mu.

Ach bądź mi wier­nym! bła­gam cię! za­kli­nam!

Na two­je wła­sne szczę­ście. Ach! za­kli­nam!

Bo zgi­niesz, lu­by... nie... ra­zem zgi­nie­my,

Ale ty zgi­niesz tak­że, gdy ja zgi­nę...

Więc nie chcę zgi­nąć, abyś ty nie zgi­nął.

Przy­naj­mniej dzi­siaj nie chodź tam wie­czo­rem,

Przy­naj­mniej dzi­siaj nie chodź tam... ja ka­żę...

GRA­BIEC

A któż ty je­steś, co ka­żesz?

GO­PLA­NA

Kró­lo­wa!

Kró­lo­wa fa­li, Go­pla­na.

GRA­BIEC

Ej!... w no­gi!

Je­zus Ma­ry­ja! a tom po­padł w bie­dę,

Sza­ta­na żo­na chce być mo­ją żo­ną.

Gra­biec ucie­ka.

GO­PLA­NA

sa­ma

Niech słoń­ce ga­śnie! nie­chaj gwiaz­dy to­ną

W bez­droż­ne nie­bo! nie­chaj ró­że więd­ną!

Co mi po słoń­cu, po gwiaz­dach, po kwia­tach,

Wo­lę je stra­cić niż ko­chan­ka stra­cić.

Co mam po­tę­gi, co nad­przy­ro­dzo­nej

Si­ły nad świa­tem; to ob­ró­cę na to,

Aby to ser­ce pod­bić i mieć mo­im...

Skier­ko! Cho­chli­ku!...

SKIER­KA

przy­bie­ga

Czy sły­sza­łeś, Skier­ko,

Mo­ją roz­mo­wę z ko­chan­kiem? anio­łem?

SKIER­KA

Nie karz... cie­ka­wość... szcze­ra mo­ja skru­cha,

Bia­ły po­wo­ju kwia­tek uszczyk­ną­łem

I koń­cem roż­ka wło­żyw­szy do ucha

Sły­sza­łem... przez kwiat...

GO­PLA­NA

Gdzie Cho­chlik?

SKIER­KA

Le­ni­wy

Cią­gnie się z wian­kiem...

Wcho­dzi Cho­chlik z wian­kiem.

GO­PLA­NA

A wstydź się, Cho­chli­ku!

Patrz, coś ty na­rwał chwa­stu i po­krzy­wy,

Brzyd­kich pio­łu­nów, ko­ni­czyn, traw­ni­ku.

SKIER­KA

Po­zwól mi, pa­ni, niech ja go wy­sie­kę

Za ta­ki wia­nek...

CHO­CHLIK

Ej!... ja cię urze­kę...

GO­PLA­NA

Słu­chaj­cie mię ci­cho, dia­bli­ki...

Oto, Cho­chlo, po­le­cisz za mo­im ko­chan­kiem;

Idź przy nim, przed nim, za nim, jak skocz­ne ogni­ki,

I błą­kaj po mu­ra­wach tak, by przed po­ran­kiem

Nie tra­fił do miesz­ka­nia — ani do tej cha­ty,

Gdzie miesz­ka­ją dwie pięk­ne dziew­czę­ta — dwa kwia­ty,

Cór­ki wdo­wy... ro­zu­miesz... a o wscho­dzie słoń­ca

Tu mi­łe­go przy­pro­wadź.

CHO­CHLIK

Bę­dę go bez koń­ca

Błą­kał i sa­dzał w bło­cie... cha! cha! cha! cha! cha! cha!

Od­cho­dzi Cho­chlik.

GO­PLA­NA

A ty, mój Skier­ko, leć na ma­ły mo­stek

Gdzie jest mo­gi­ła sa­mo­bój­cy stra­cha

Ukryj się w ło­zy za­ro­stek.

Za go­dzi­nę przez ten mo­stek

Bę­dzie je­chał pan bo­ga­ty,

Ustro­jo­ny w zło­te sza­ty,

Jak do ślu­bu — bez orę­ży,

I ka­re­ta zło­tem bły­ska,

I pięć ru­ma­ków w za­przę­ży;

Czte­ry ka­rych i klacz bia­ła

Przo­dem le­cąc iskry ci­ska.

A na most­ku wy­próch­nia­ła

Le­ży bel­ka drżą­ca, śli­ska.

Czy ro­zu­miesz?

SKIER­KA

Wy­wró­cić?

GO­PLA­NA

skła­nia­jąc gło­wą

Lecz nie szko­dzić ży­wym.

Ani lu­dziom, ni ko­niom.

SKIER­KA

A po­tem?

GO­PLA­NA

Te­go pa­na w płasz­czu zło­tym,

Hym­nem wia­tru czu­łym, tkli­wym

Za­pro­wa­dzić aż do cha­ty,

Gdzie miesz­ka ubo­ga wdo­wa

I dwie mło­de cór­ki cho­wa.

Uczyń tak, by pan bo­ga­ty

Wziął tam żo­nę i we dwo­je

Od­je­chał zło­tą ka­re­tą.

Lu­by Skier­ko! dzie­cię mo­je!

SKIER­KA

Dziew­czy­na bę­dzie ko­bie­tą,

Nim dwa ra­zy słoń­ce za­śnie,

Nim dwa ra­zy księ­życ zga­śnie.

od­la­tu­je

GO­PLA­NA

sa­ma

Więc ro­ze­sła­łam syl­fy; nie­chaj pra­cu­ją

Na mo­je szczę­ście. Te­raz nie idzie o to,

Aby woj­ska­mi kwia­tów zdo­by­wać ni­wy;

Nie kwia­tów strzec mi te­raz, nie tę­cze wi­nąć,

Ani sło­wi­ki uczyć pio­se­nek, ani

Bu­dzić ja­skół­ki wod­ne... ko­cham!... gi­nę!...

A je­śli on mię ko­chać nie bę­dzie? ca­ła

W mgłę się roz­pły­nę bia­łą, i spad­nę łza­mi

Na ja­ki po­lny kwiat, i z nim uwięd­nę.

roz­pły­wa się w po­wie­trzu

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top