1.1

AKT PIERWSZY

SCENA I

Las bli­sko je­zio­ra Go­pła — cha­ta pu­stel­ni­ka ustro­jo­na kwia­ta­mi i blusz­czem. — Kir­kor wcho­dzi w ka­ra­ceń­skiej zbroi, bo­ga­to ubra­ny, z or­li­mi skrzy­dła­mi...

KIR­KOR

sam

Ra­dy za­się­gnąć war­to u czło­wie­ka,

Któ­ry się kry­je w tej za­ci­szy le­śnej;

Po­boż­ny sta­rzec — ma jed­nak w ro­zu­mie

Nie­co sza­leń­stwa: ile­kroć mu pra­wisz

O zam­kach, kró­lach, o kró­lew­skich dwo­rach,

To jak sza­lo­ny od ro­zu­mu błą­dzi,

Mio­ta prze­kleń­stwa, pie­ni się, na­rze­ka;

Mu­siał od kró­lów do­znać wie­le złe­go,

I z owąd zo­stał przy­ja­cie­lem gmi­nu.

stu­ka do ce­li

Puk! puk! puk!

GŁOS Z CE­LI

Kto tam?

KIR­KOR

Kir­kor.

PU­STEL­NIK

wy­cho­dząc z ce­li

Wi­taj sy­nu...

Cze­go chcesz?

KIR­KOR

Ra­dy.

PU­STEL­NIK

Zo­stań pu­stel­ni­kiem.

KIR­KOR

Gdy­bym pod­sta­rzał dzie­sią­tym krzy­ży­kiem,

Mo­że bym w smut­ne schro­nił się dą­bro­wy;

Ale ja mło­dy, pan czte­ro­wie­żo­wy,

Prze­my­ślam dzi­siaj, jak by się oże­nić...

Po­radź mi, star­cze.

PU­STEL­NIK

Lat dwa­dzie­ścia z gó­rą

Jak ży­ję w pusz­czy...

KIR­KOR

Cóż stąd?

PU­STEL­NIK

Więc oce­nić

Lu­dzi nie mo­gę — ani wska­zać, któ­rą

Weź­miesz dzie­wi­cę.

KIR­KOR

Te, co roz­kwi­ta­ły

Z dzie­ciń­stwa pącz­ków, gdyś ty żył na świe­cie,

Są dziś pan­na­mi... czer­wo­ny li bia­ły

Pą­czek na ró­ży, ta­ka bę­dzie ró­ża...

Przy­po­mnij nie­gdyś naj­pięk­niej­sze dzie­cię,

Bia­łą, jak w rę­ku aniel­skie­go stró­ża

Kwiat li­li­jo­wy — niech jej sło­wik śpiew­ny

Za­zdro­ści gło­su, a sy­no­gar­li­ca

Wier­no­ścią zrów­na... gdzie ta­ka dzie­wi­ca,

Wskaż mi, o star­cze? Mó­wią, że kró­lew­ny

Sły­ną wdzię­ka­mi?

PU­STEL­NIK

Nie­ba! to ród wę­ża.

Żo­na zbrod­nia­mi po­dob­na do mę­ża,

Cór­ki do oj­ca, a do ma­tek sy­ny;

Jak w jed­nym gnieź­dzie skłę­bio­ne ga­dzi­ny.

O bog­daj pio­run!...

KIR­KOR

Nie prze­kli­naj.

PU­STEL­NIK

Mło­dy,

Prze­kli­naj ze mną — oni klą­twy war­ci.

Bog­daj do­zna­li, co po­mór i gło­dy!

Bog­daj pio­ru­nem na po­ły po­żar­ci,

Pa­da­jąc w zie­mi pasz­czą roz­dzia­wio­ną,

Proch mie­li płasz­czem, a wę­ża ko­ro­ną.

Bog­daj! — Klnąc zbój­cę po­tar­ga­łem si­ły,

Wście­kłem się ja­ko bry­tan uwią­za­ny.

Bo też ja kie­dyś by­łem pan nad pa­ny,

Stu­ty­siącz­ne­mu na­ro­do­wi mi­ły,

Ży­łem w pur­pu­rze, dziś no­szę łach­ma­ny;

Mu­szę prze­kli­nać. Mia­łem dzia­tek tro­je,

No­cą do kom­nat we­szli bra­ta zbó­je,

Ró­życz­ki mo­je trzy z ło­dy­gi ścię­to!

Dzie­cin­ki mo­je w ko­ły­skach za­rżnię­to!

Anioł­ki mo­je!... wszyst­kie mo­je dzie­ci!

KIR­KOR

Któż je­steś, star­cze?

PU­STEL­NIK

Ja... Król Po­piel trze­ci...

KIR­KOR

schy­la ko­la­no

Kró­lu mój!

PU­STEL­NIK

Któż mię z że­bra­ki ro­ze­zna?...

KIR­KOR

Uzbra­jam cha­my i le­cę do Gne­zna

Mścić się za cie­bie...

PU­STEL­NIK

Mło­dzień­cze, roz­wa­gi!

KIR­KOR

Bez­pra­wie go­rzej od Moj­że­sza pla­gi

Ka­la tę zie­mię i prę­dzej się sze­rzy;

Po­piel, ska­la­ny dzie­ci krwią nie­win­ną,

Nie­god­ny rzą­dzić tłu­mo­wi ry­ce­rzy.

Niech więc się sta­nie, co się stać po­win­no,

Pod okiem Bo­ga, na tej bied­nej zie­mi.

PU­STEL­NIK

Czy ty skrzy­dła­mi anio­ła zło­te­mi

Z nie­ba zle­cia­łeś?

KIR­KOR

Na bar­kach or­li­cy

Pa­ra tych bia­łych skrzy­deł wy­ra­sta­ła;

Gdy na ry­cer­skiej są na­ra­mien­ni­cy,

Bę­dzież–li ry­cerz mniej niż owa bia­ła

Pta­szy­na lu­dziom uży­tecz­ny? — ma–li

Ga­dom prze­pusz­czać ry­cerz uskrzy­dlo­ny

Or­ła pió­ra­mi?

PU­STEL­NIK

O mę­żu ze sta­li!

Ty je­steś z owych, któ­rzy wa­lą tro­ny.

KIR­KOR

Ty wiesz, jak na­sza zie­mia wsze­te­czeń­stwem

Kró­la ska­la­na. Wiesz, jak Po­piel krwa­wy

Pa­stwi się co­raz no­wym okru­cień­stwem...

Za­czer­wie­nio­ne krwią wi­dzia­łem sta­wy:

Król ży­wi kar­pie cia­łem nie­wol­ni­ków.

Nie­raz wy­bie­ra dzie­sią­te­go z szy­ków

I tnąc w ka­wa­ły, ulu­bio­nym ry­bom

Na żer wy­rzu­ca; resz­tę ciał wy­mia­ta

Na dwor­skie po­la i czer­wo­nym ski­bom

Ziar­no po­wie­rza. Są­siad zie­mię ka­ta

Na po­śmie­wi­sko zwie Ru­sią Czer­wo­ną.

Do­tąd ży­ją­cym pod Le­cha ko­ro­ną

Bóg da­wał żni­wo szczę­ścia nie­za­sia­ne,

Lud żył szczę­śli­wy; dzi­siaj nie­sły­cha­ne

Po­mo­ry, gło­dy sy­pie Bo­ża rę­ka.

Zie­mia upa­łem wy­su­szo­na pę­ka;

Wio­sen­ne ru­na zło­cą się, nim ziar­no

Czo­ła po­chy­li, a wie­śnia­cy gar­ną

Sier­pa­mi próż­ne tyl­ko wło­sy ży­ta.

Ta sa­ma Pol­ska, nie­gdyś tak ob­fi­ta,

Sta­je się co rok sza­rań­czy szpi­chle­rzem;

Nie­gdyś tak bit­na, dziś bla­dym ry­ce­rzem

Z gło­da­mi wal­czy i z wid­mem za­ra­zy.

PU­STEL­NIK

Ach jam prze­klę­ty! prze­klę­ty! trzy ra­zy

Prze­klę­ty! wi­nien je­stem nie­szczęść lu­du.

KIR­KOR

Ja­ko, tyś wi­nien?...

PU­STEL­NIK

Z roz­licz­ne­go cu­du

Ko­ro­na Le­cha sław­ną nie­gdyś by­ła,

W niej szczę­ścia lu­du, w niej kra­iny si­ła

Cu­dem za­mknię­ta... oto ja, wy­gna­ny,

Lud po­zba­wi­łem tej ko­ro­ny.

KIR­KOR

Star­cze?...

PU­STEL­NIK

Ko­ro­na bra­ta me­go jak licz­ma­ny

Fał­szy­wa... mo­ja pod spróch­nia­łe kar­cze

La­su wko­pa­na... mia­łem ją do gro­bu

Po­nieść za so­bą.

KIR­KOR

Skąd­że tej ko­ro­nie

Cu­dow­na wła­dza?

PU­STEL­NIK

Ku oj­czy­stej stro­nie

Wra­ca­li nie­gdyś od Be­tle­em żło­bu

Świę­ci kró­lo­wie — dwóch Ma­gów i Scy­ta.

Ów król pół­noc­ny za­szedł w na­sze ży­ta,

Za­błą­dził w zbo­żu jak w le­sie — bo zbo­że

Ro­sło wy­so­kie jak las w kra­ju Le­cha;

Więc za­błą­dziw­szy rzekł: „Wy­pro­wadź, Bo­że!"

Aż oto przed nim od­kry­wa się strze­cha

Kró­lew­skiej cha­ty — bo Lech miesz­kał w cha­cie. —

Wszedł do niej Scy­ta i rzekł: „Kró­lu! bra­cie!

Idę z Be­tle­em, a gwiaz­da błę­kit­na

Two­ich bła­wat­ków cią­gle szła przede mną,

Aż tu za­wio­dła". — Lech rzekł: „Zo­stań ze mną.

Kra­ina mo­ja szczę­śli­wa i bit­na,

Je­śli chcesz, to się tą zie­mi­cą z to­bą

Dzie­lę na po­ły". — Scy­ta rzekł: „Zo­sta­nę,

Lecz kra­ju nie chcę, bo zie­mie zła­ma­ne

Roz­gra­ni­cza­ją się krwią i ża­ło­bą

Dzie­ci i ma­tek". Więc ra­zem zo­sta­li;

Ale to dłu­ga po­wieść...

KIR­KOR

Mów! mów da­lej!

PU­STEL­NIK

Więc ja­ko daw­niej czy­ni­li mo­ca­rze,

Z Le­chem się mie­niał Scy­ta na ob­rącz­ki;

A po­ko­chaw­szy moc­niej ser­cem, w da­rze

Dał mu ko­ro­nę... stąd na­sza ko­ro­na.

Zba­wi­ciel nie­gdyś wy­cią­ga­jąc rącz­ki

Szedł do niej z mat­ki za­du­ma­nej ło­na

I ku ru­bi­nom po­da­wał się ca­ły

Ja­ko ró­życz­ka z li­ści wy­chy­lo­na,

I wo­łał: ca­ca! i na bry­lant bia­ły

Ró­ża­nych ustek pe­reł­ka­mi świe­cił.

KIR­KOR

O bied­ny kwiat­ku! na toż ty się kwie­cił,

By cię na krzy­żu ćwie­ka­mi przy­bi­to?

Cze­muż nie by­ło mnie tam na Gol­go­cie,

Na czar­nym ko­niu, z uzbro­jo­ną świ­tą!

Zba­wił­bym Zbaw­cę — lub wy­rą­bał kro­cie

Zbój­ców na ze­mstę umar­łe­mu.

PU­STEL­NIK

Sy­nu!

Bóg weź­mie two­ją po­chop­ność do czy­nu

Za czyn speł­nio­ny. Wróć­my w na­sze cza­sy.

Gdy mię brat wy­gnał, unio­słem w te la­sy

Świę­tą ko­ro­nę...

KIR­KOR

Wró­ci ona! wró­ci!

Przy­się­gam to­bie... Lecz...

PU­STEL­NIK

Co chcesz po­wia­dać?

KIR­KOR

Nim Kir­kor w prze­paść okrop­ną się rzu­ci

Szu­ka­jąc ze­msty — chcę — chciał­bym cię ba­dać,

Na ja­kim pień­ku za­szcze­pić ro­do­we

Drze­wo Kir­ko­rów, aby kie­dyś no­we

Ple­mię ry­ce­rzy tro­nu twe­go strze­gło?

Ko­go wpro­wa­dzić w po­dwo­je zam­ko­we

Z żo­ny imie­niem?

PU­STEL­NIK

Ty­lu lu­dzi bie­gło

Z pier­ścion­kiem ślub­nym za ma­rą wiel­ko­ści,

A pra­wie wszy­scy wzię­li kość nie­zgo­dy

Za­miast stra­co­nej z że­bra swe­go ko­ści.

Po­stąp ina­czej — ty szla­chet­ny, mło­dy;

Nie­chaj ci pierw­sza ja­skół­ka po­ka­że,

Pod ja­ką bel­ką gniaz­do ule­pi­ła;

Gdzie okien­ka­mi bły­sną dzie­wic twa­rze,

A dach sło­mia­ny, tam jest two­ja mi­ła.

Ani się wa­haj, weź pan­nę ubo­gą,

Żeń się z pro­sto­tą, i nie­chaj ci bło­go

I le­piej bę­dzie, niż­byś miał z kró­lew­ną...

KIR­KOR

Tak ra­dzisz, star­cze?

PU­STEL­NIK

Idź, sy­nu, na pew­no

Do bied­nej cha­ty — nie­chaj żo­na kar­na,

Mi­ła, nie­win­na...

KIR­KOR

Ja­skó­łecz­ko czar­na!

Pta­szy­no mo­ja, gdzie mię za­pro­wa­dzisz?

PU­STEL­NIK

Słu­chaj mię, sy­nu...

KIR­KOR

Star­cze, do­brze ra­dzisz...

Pro­wadź, ja­skół­ko!

Od­cho­dzi Kir­kor.

PU­STEL­NIK

sam

O! ci mło­dzi lu­dzie,

Od­cho­dzą od nas i wo­ła­ją gło­śno:

Idzie­my szu­kać szczę­ścia. Więc my, star­ce,

Co­śmy prze­bie­gli po tej bied­nej zie­mi,

A ni­g­dy szczę­ścia w ży­ciu nie spo­tka­li;

Mo­że­śmy tyl­ko szu­kać nie umie­li...

Idź! idź! idź, star­cze, do pu­stel­nej ce­li...

chce wcho­dzić do ce­li — i za­trzy­mu­je się na pro­gu

Wcho­dzi Fi­lon, pa­sterz... za­my­ślo­ny — fan­ta­stycz­nie we wstąż­ki i kwia­ty ubra­ny.

FI­LON

z eg­zal­ta­cją

O! zło­te słoń­ce! drze­wa uko­cha­ne!

O! ty stru­mie­niu, któ­ry po ka­my­kach

Z pła­czą­cym szu­mem to­czysz fa­le śkla­ne!

Roz­mi­ło­wa­ne w ję­czą­cych sło­wi­kach

Ró­że wio­sen­ne! z wa­mi Fi­lon sko­na!

Bo Fi­lon ma­rzył los En­dy­mi­jo­na,

Ma­rzył, że kie­dyś po bla­sku mie­sią­ca

Bia­ła bo­gi­ni, ró­ża­mi wień­czo­na,

Z nie­bios błę­kit­nych przy­pły­nie, i drżą­ca

Czo­ło po­chy­li, a ko­ra­lo­we­mi

Usta­mi usta mo­je roz­pło­mie­ni.

Ach! tak ma­rzy­łem! Ale na tej zie­mi

Nie ma Dy­jan­ny. Sa­mot­ny uwięd­nę

Ja­ko fi­jo­łek — al­bo kwiat je­sie­ni.

PU­STEL­NIK

Co zna­czą owe na­rze­ka­nia zrzęd­ne?

Mło­dy sza­leń­cze, gdzie zim­ny roz­są­dek?

Wy­wra­casz świa­ta bo­skie­go po­rzą­dek,

A że ty chci­wy Ak­te­ona wa­nien,

Cze­kasz na zie­mi aniel­skie­go bó­stwa:

Dla­te­go ty­le ze­sta­rza­łych pa­nien

Do­tąd się mę­żów swych nie do­cze­ka­ły;

Szu­kaj ko­chan­ki na zie­mi.

FI­LON

Świat ca­ły

Na próż­no zbie­głem prze­glą­da­jąc mnó­stwa

Dzie­wic śmier­tel­nych. Nie­raz wzrok ła­ko­my

Śle­dził spod zło­tej ka­pe­lu­szów sło­my

Żni­wia­rek twa­rze, po­dob­ne czer­wie­nią

Ma­kom zbo­żo­wym. Nie­raz po­glą­dam

Na bia­łe płót­na, łąk ja­sną zie­le­nią

Słoń­cu po­da­ne; ro­jąc ser­ca sza­łem,

Że z bie­li płó­cien ja­ko z mor­skiej pia­ny

Ala­ba­stro­wa mi­ło­ści bo­gi­ni

Wyj­dzie na słoń­ce. Ach! tak obłą­ka­ny,

Ży­łem na świe­cie ja­ko na pu­sty­ni;

Nie­na­sy­co­ny, du­ma­ją­cy, rzew­ny.

By­łem na dwo­rach, wi­dzia­łem kró­lew­ny

Po­dob­ne gwiaź­dzie We­nus, co wy­ni­ka

Wie­czo­rem z nie­ba ró­żo­we­go zo­rzą,

Za­czer­wie­nio­na, ale bez pro­my­ka.

Ser­ca nie ma­ją, a ser­cem się dro­żą

Wię­cej niż ko­ron bry­lan­ta­mi.

PU­STEL­NIK

Głup­cze!

Nie­do­ści­gnio­nych gwiazd sza­lo­ny kup­cze!

Ty, co na dwo­rach szu­ka­łeś ko­chan­ki:

Precz! precz ode mnie, kwie­cie bez­na­sien­ny,

Stud­niom nie­zdat­ny jak stłu­czo­ne dzban­ki,

Świa­to­wi ja­ko słoń­ca blask je­sien­ny

Bez­u­ży­tecz­ny. Sko­ro na tron wró­cę,

Za­mknę cię w szpi­tal sza­lo­nych lub rzu­cę

Na ba­ka­lar­ską ła­wę mię­dzy dzie­ci.

FI­LON

Mój do­bry oj­cze! nie­chaj ci Bóg świe­ci!

Mu­sisz być cho­ry, ga­dasz nie­przy­tom­nie.

PU­STEL­NIK

Wszy­scy sza­leń­cy zla­tu­ją się do mnie,

A wszy­scy ma­rzą o kró­lew­skich dwo­rach,

My­ślą o kró­lach, a kry­ją się w bo­rach,

I ję­czą, ję­czą jak ośle­płe so­wy.

FI­LON

Wsadź, star­cze, gło­wę w stru­mień krysz­ta­ło­wy,

Mo­że ochło­nie.

PU­STEL­NIK

Wo­da nie ob­my­je

Na mo­im czo­le czer­wo­ne­go pa­su.

Wi­dzisz! czy wi­dzisz, jak ko­ro­na ry­je?

Dwu­dzie­sto­let­nie ży­cie w głę­bi la­su

Nie za­go­iło ra­ny. Pas na czo­le,

A dru­gi ta­ki pas mi ser­ce pła­ta;

Ten od ko­ro­ny,

po­ka­zu­jąc na ser­ce

ten od mie­czów ka­ta.

O! mo­je dzie­ci! o! sie­roc­twa bo­le!

O! mo­ja prze­szłość!

FI­LON

Nu­dzi mię ten sta­ry,

W gło­wie ma ja­kieś bez­cie­le­sne ma­ry,

Pew­nie osza­lał sa­mot­no­ścią, po­stem.

PU­STEL­NIK

Cier­pie­nie my­śli jest ko­lą­cym ostem,

Lecz rze­czy­wi­stość... o! ta jak że­la­zo

Ra­ni, za­bi­ja...

FI­LON

O tym in­ną ra­zą

Mó­wić bę­dzie­my, a prze­ko­nam cie­bie,

Że smu­tek ser­ca...

PU­STEL­NIK

Nie­chaj cię po­grze­bie,

Mdła­wa isto­to. Nic niech nic za­bi­je;

A twój gro­bo­wiec za­mknie nic.

FI­LON

O lu­ba!

Nie zna­le­zio­ny twój ob­raz

po­ka­zu­jąc na ser­ce

tu ży­je!

Nie­zna­le­zie­nie gor­sze niź­li zgu­ba;

Jam cię nie zna­lazł, a wi­dzę przed so­bą!

Idę do la­su, gdzie bę­dę sam — z to­bą...

Bło­go­sła­wio­ny wy­obraź­ni cu­dzie,

Ty mnie oca­lasz!

od­cho­dzi w las

PU­STEL­NIK

Jak sza­le­ją lu­dzie!

wcho­dzi do ce­li

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top