i.

W dniu zakończenia drugiej klasy liceum, Hiacynt Dabarowicz czuł się, jakby powróciły mu wszelkie chęci do życia. Mógł na spokojnie zapomnieć o rozprawkach na polski (z którego cudem wywalczył trzy na koniec!) czy projektach na chemię, i skupić się na tym, co kochał, czyli graniu na gitarze, jeżdżeniu quadami, czy zwykłym cieszeniu się słońcem.

Cały rocznik (wyłączywszy matfizów, którzy, jak zwykle, nie okazali chęci brania w tym udziału) udał się na lody z okazji zakończenia roku szkolnego do lodziarni pani Klary, co Hiacyś, oczywiście, zaaprobował, bo kto nie lubił lodów? Napewno nie on.

Odłączywszy się od zbitego w biało-granatową kupkę biolchema, stanął w cieniu i oparł się o murek obok lokalu. W białej koszuli, eleganckich, ciemnych spodniach i z rozczochranymi karmelowymi włosami, trzymając pod pachą świadectwo, a w dłoni lody o smaku mięty z czekoladą czuł się zupełnie nie na miejscu. Najchętniej pływałby teraz w jeziorze wraz ze swoimi przyjaciółmi. Jego siostra jednak namówiła go, by poszli razem ze szkołą (Hiacek podejrzewał, że chciała po prostu dłużej pobyć z Tymkiem, jej kolegą, zanim tamten wyjedzie na trzy tygodnie do Egiptu) więc niezbyt miał wybór. Z Helą bowiem się nie dyskutuje.

Stojąc w tym skwarze, szukał wzrokiem swojej przyjaciółki – Blanki Grudzień – której, przez to że ta standardowo spóźniła się na ceremonię, nie miał jeszcze okazji zobaczyć. Chwilę przyglądał się twarzom kolegów, gdy nagle dostrzegł ją w tłumie – szła, o mało nie potykając się o rozplątane sznurowadła swoich trampków, i co rusz wpadając na rówieśników. W dłoni trzymała ogromny wafelek z trzema różowymi gałkami, które były przechylone pod takim kątem, że Hiacek przez chwilę bał się że z niego wypadną.

Dziewczyna podbiegła do niego, o mało nie upuszczając swoich lodów na chodnik i wpadła mu w ramiona ze śmiechem. Objął ją mocno, lecz ostrożnie, by przypadiem nie pobrudzić jej białej koszuli (co przy jego fajtłapowatości nie byłoby nie lada wyczynem) a ona poczochrała mu jasnobrązowe włosy, obdarzając go ciepłym, serdecznym uśmiechem, tak jak to miała w zwyczaju.

Oprócz tych słynnych, ciepłych uśmiechów, na twarzy Blanki gościły również i wyraźne piegi na nosie i policzkach, i biały plaster przy żuchwie, i błękitne oczy i także niewielki nos między nimi. Widniały też kosmyki, dwukolorowe, opadające dziewczynie na oczy, co znacznie ograniczało jej widoczność. Cała krótka czupryna Blanki była blond-błękitna, gdyż na każdym kosmyku plątało się odrobinkę niebieskiej farby. Było to następstwo tego, kiedy w marcu, w szatni po wfie jej koleżanka zaproponowała jej błękitne pasemka, by podkreślić jej oczy. Od tamtej pory Blanka miała wiecznie dwukolorowe włosy, choć naturalnie była jasną blondynką.

– Heeeej, Hiacyś, sorki, że się spóźniłam, musiałam nakarmić Lili – uśmiechnęła się do niego, przybijając z nim piątkę, lecz gdy spojrzała na zieloną kulkę w jego wafelku, mina od razu jej zrzedła. – Ty jesteś normalny? Kto je lody miętowe? – spojrzała na niego, jakby rozważała utrzymanie z nim dalszego kontaktu. – Myślałam że ich nie znosisz.

Hiacynt wywrócił oczami na ten blankowy teatrzyk i pomachał jej zielonym lodem przed nosem, oczywiście, by zrobić jej na złość.

– Nie mogłem się zdecydować – westchnął, mimowolnie unosząc kąciki ust. Blanka miała niesamowity talent wywoływania uśmiechów na cudzych twarzach. Niepodważalnie, wymiatała w tym.

Dziewczyna uniosła brwi, nie dowierzając w to co widzi i podparła ręce na biodrach.

– Dlatego wziąłeś najgorszy smak? Zawiodłam się na tobie – pokręciła głową, jakby naprawdę nie umiała przełknąć występku przyjaciela. Poklepała go w ramię, po czym usiadła na białym krzesełku, stojącym obok.

– A ty niby jakie wzięłaś? Truskawkę? Co za oryginalność – sarknął, przyglądając się uważnie jej gałkom.

– Nie – pokręciła głową z uśmiechem. – Te na dole są malinowe, wyżej o smaku róży, a na samej górze o smaku mydła.

Hiacynt zachłysnął się własną śliną i spojrzał na nią jak na wariatkę.

– O smaku czego? Mydła? Od kiedy pani Klara ma lody o smaku mydła – trochę mu się niedobrze zrobiło i spojrzał na swojego loda z wdzięcznością, że nie był o smaku mydła. — Jesteś nienormalna.

Blanka puściła to mimo uszu. Przywykła do lekko zgryźliwych uwag przyjaciela, docinki były bowiem jego... językiem miłości.

– W ogóle, gdzie jest nasza Helenka? I Leon? Matgeo chyba też miało przyjść na lody, tak? – spytała, zmieniając temat. O gustach się nie rozmawia.

Hiacynt zdał sobie sprawę, że istotnie, nigdzie nie widzi swojej siostry. Nie było w tym jednak nic dziwnego, ona wiecznie gdzieś znikała, albo z tym całym Tymkiem, albo sama.

– Z Helką rozdzieliliśmy się o dziesiątej, i od tamtej pory gdzieś zniknęła. Może gada z Tymkiem – wzruszył ramionami. – Albo nie umie się zdecydować na lody, jak ja.

– Nie zdziwiłabym się. Jesteście zupełnie tacy sami – wywróciła błękitnymi oczami.

– Jesteśmy bliźniakami jednojajowymi – przypomniał jej przemądrzalskim tonem. – To oczywiste, że jesteśmy tacy sami. Tyle, że ona pewnie nie wybierze miętowych – burknął, jakby jednak trochę żałował swojego wyboru. Lody zamieniały się powoli w zupę w jego wafelku, a on zupełnie stracił na nie ochotę. Blanka miała rację, nie znosił lodów miętowych.

– Okej, a Leoś? Nie widziałam go dzisiaj od samego ranka – spytała ponownie, kończąc już drugą gałkę lodów. Hiacyntowi zawsze imponowało, jak można jeść w tak zawrotnym tempie.

– Nie jedz tak szybko, bo ci mózg zamarznie.

– U mnie przynajmniej jest coś do zamarzania – fuknęła na niego.

Hiacynt przeczesał włosy palcami, po czym utkwił swoje brązowe spojrzenie w jej twarzy. Wpatrywała się w niego, zaciekawiona.

– Nie było go tu nawet. Odebrałem dla niego świadectwo – odparł. – Nie mam pojęcia po co, ale pojechał do Krakowa. Pewnie znowu ciocia Ania poprosiła go o jakąś przysługę. Dziwne tylko, że akurat dzisiaj – wzruszył ramionami. – To musiało być coś mega ważnego.

Blanka otworzyła szeroko oczy. Leoś? Nie przyszedł na zakończenie roku? Przecież gadał o tym, że ma pasek i nie może się doczekać aż go wyróżnią przez ostatni miesiąc! Jak to możliwe że opuścił tak ważny dla niego dzień?

Nieobecność Leona nie była niczym wyjątkowym, gdyż chłopak wiecznie musiał załatwiać coś dla swojej mamy. Wielokrotnie skarżył się na swoją rolę "chłopca na posyłki" ale każdy wiedział, że tak naprawdę całkiem lubił swoje zajęcie. Czuł, że jest komuś potrzebny. Nawet jeśli były to jedynje takie błahe sprawy. Jednak skoro jego mama nie pozwoliła mu nawet pójść odebrać świadectwo z paskiem! (w przypadku Leona to naprawdę było coś) to tym razem prośba musiała być niezwykle ważna.

– Przymknij oczy bo ci zaraz gałki oczne wypadną. I nie tylko oczne, twój lód prawie jest na chodniku – mruknął do niej i wyrzucił wafelek z połową lodą do kosza. Wokół niego roztaczało się tyle gryzących ze sobą słodkich zapachów, że całkowicie opuściła go chota na lody.

– Może Hela coś wie – wymruczała pod nosem Blanka, po czym, ignorując przyjaciela, połknęła resztę wafelka i wyrzuciła serwetkę do kosza.

Jak na zawołanie, obok Hiacka magle znalazła się jego siostra, wpychając sobie do buzi kolejnego ptysia, mimo, że nie było tam już dla niego miejsca. Blanka podejrzewała że nie zmieściłaby się tam nawet malutka mrówka.

Helena Dabarowicz była niewysoka, co zwykli na każdym kroku wypominać jej Hiacynt i Leon. Miała równie karmelowe włosy, co brat, (tylko te jej były prostsze niż jego pofalowane kosmyki) które większość czasu wiązała w dwa luźne warkoczyki. Ozdabianie tych warkoczy przeróżnymi kwiatkami było odwiecznym hobby Blanki, toteż Hela specjalnie czesała je w taki, a nie inny sposób, by podtrzymywać tradycję. Nos miała upstrzony piegami, zupełnie jak Hiacek, mimo że widać je było dopiero w czerwcu, gdy słońce świeciło nieprzerwanie. Skórę miała wiecznie bladą, a w lato ledwo się opalała, za to na jej policzkach często gościł rumieniec, nikt nie wiedział czym spowodowany. Jej oczy za to były intensywnie piwne, choć Leon, jak to on, uważał, że ma je trochę żółto-zielone. Cała reszta obstawała jednak przy tych brązowych.

– Nie?! Nic nie wiem. I dlaczego ja się o tym dopiero teraz dowiaduje? – zawołała, rozkładając ręce na boki, gdy już przełknęła wszystko, co udało jej się wcisnąć do ust. – Jedyne co mi powiedział to że go nie będzie, ale potem już na nic nie odpisywał.

Blanka wyciągnęła telefon i zmarszczyła brwi.

– Ostatnio aktywny był cztery godziny temu. Ale lokalizacja pokazuje, że jest tu. W Wymysłowie. A konkretniej... – spojrzała na pozostałą dwójkę zdziwiona. – W Gaju Słonecznikowym.

***

Leon istotnie, był w Gaju Słonecznikowym. Leżał plackiem na brzuchu, wśród trawy, nie przejmując się absolutnie, że jego czarna bluza była już wilgotna od rosy.

Gaj Słonecznikowy nie był prawdziwą nazwą niewielkiego lasku obok ulicy Cichej, lecz wymyślonym i sekretnym kryptonimem, którym posługiwała się od dziecka ich czwórka. Od lat traktowali to miejsce jak swoją kryjówkę, bo choć miasteczko było niewielkie, tylko niektórzy mieszkańcy mieli pojęcie o istnieniu Gaju.

Odizolowany od wszystkich i wszystkiego, pochłonięty był pracą nad niewielkim portretem – rysował starym ołówkiem po wyrwanym z zeszytu kawałku papieru do nut, przygryzając lekko dolną wargę. Starał się by rysunek był jak najładniejszy, gdyż od lat nie ćwiczył, a chciał udowodnić dziewczynie, że gra na skrzypcach to nie jego jedyny talent. Rysunki ładnych dziewczyn są jednak przeważnie równie ładne co one. Leon pomagał sobie, myśląc w ten sposób.

Na lekko pożółkłym od rozlanej kawy papierze pojawiały się stopniowo kolejne detale – ciemne, duże oczy, promienny uśmiech i mały, zadarty nos. Teraz trochę żałował że nie zrobił jej zdjęcia, ale co to byłaby wtedy za niespodzianka? Starał się przypomnieć sobie każdy szczegół twarzy Grecji. Zacisnął oczy, przywołując obraz dziewczyny do głowy,  gdy zupełnie niespodziewanie, ktoś rzucił się na jego szyję. Wrzasnął przeraźliwie przestraszony, i spojrzał na swojego zamachowca z przerażeniem w oczach. Blanka patrzyła na niego wielkimi, niebieskimi ślepiami i śmiała się do rozpuku, tak głośno, że złapała się za brzuch.

– Czy ciebie Bóg opuścił? – powiedział oskrżycielskim tonem, patrząc na nią spode łba. – Ja tu mogłem zejść na zawał! Zapomniałaś, że mam słabe serce?

– Ty masz wielkie serce, a nie słabe, Leoś – cmoknęła go przelotnie w policzek, by go udobruchać. Jak zwykle, Grudzień podziałała jak lekarstwo – na twarzy Leona zagościł mały uśmieszek.

– Nie przeczę – burknął dość narcystycznie, ale zaraz potem pogroził jej palcem. – Nigdy więcej tego nie rób, bo jak ja cie kiedyś przestraszę, to...

– To co? Dusza opuści moje ciało? – Blanka przybrała sztucznie przestraszoną minę, drocząc się z nim po czym pochyliła sie, zerkając mu nad ramieniem na pobazgrany świstek papieru.

Zainteresowana pokazała palcem na kawałek papieru pod jego dłonią.

– Rysujesz coś? Mogę zobaczyć?

– Nie jest zbyt ładne, ale jak chcesz to proszę bardzo – wzruszył ramionami i podał jej porysowaną kartkę.

Hela przysunęła się do blondynki i przyjrzała się tajemniczej dziewczynie.

– Nie znam jej – zmarszczyła brwi. – Kto to jest? Twoja nowa dziewczyna?

Hiacek przejął od nich szkic i zagwizdał z uznaniem.

– Niezła. Kto to?

Leon spiorunował ich wzrokiem i odebrał przyjacielowi swoją własność, prychając.

– Żadna moja dziewczyna, tylko koleżanka, poznałem ją w pociągu i ledwo ją kojarzę – wywrócił oczami. – Rozmawialiśmy, i w pewnym momencie powiedziała, że ma w pamiętniku mnóstwo rysunków swojego taty, więc powiedziałem jej, że też umiem rysować, a ona poprosiła, żebym jej coś narysował i... tak wyszło. Rysuję ją.

Hela i Blanka rzuciły sobie porozumiewawcze spojrzenie po czym zawyły ze śmiechu.

– Poprosiła cię żebyś coś dla niej narysował?

Brunet przytaknął, marszcząc brwi zdziwiony. Czy one się z niego właśnie nabijały? Wyglądały jakby im odbiło i chłopak poważnie zaczął się martwić.

– Leo! Boże, chłopie – Blanka uśmiechnęła się do niego tak szeroko, że przez chwilę zastanawiał się, czy nie pęknie jej od tego skóra. – ona cię podrywała, jak n i c.

Przerażony chłopak usiadł z wrażenia i spojrzał na nie jak na wariatki.

– Niee, mówię wam, zdurniałyście. Ona... nie pasuje na taką, co by mogła kogokolwiek podrywać. Jest inna. Przysięgam, że zupełnie różni się od każdej dziewczyny jaką spotkałem w życiu. Od was też.

– One też nie podrywają nikogo – wtrącił Hiacek uprzejmie. – A jeśli podrywają, to bezskutecznie.

– No tak, tylko siebie nawzajem – przytaknęła Blanka dla żartów, na co Hela się roześmiała.

– Ale naprawdę jest inna niż myślicie – zapewnił. – Taka jakby nieobeznana w świecie, nieświadoma, i myślę że lekko... aspołeczna. Ale to nic. Bardzo miła była. I nie, Hela, absolutnie mi się nie podoba. Nie każda dziewczyna, której urodę podziwiam...

– Nie da się nie podziwiać dziewczęcej urody – wtrąciła się Blanka, puszczając oczko do Heli z uśmiechem.

– ... musi mi się podobać – mruknął, patrząc na blondynkę. – Przyjechała tu na wakacje do swojego dziadka, ale nie mam pojęcia kto może nim być. Ona sama nie ma o nim dużo informacji – dodał. – Ale będzie tu całe lato, masz na wszystko czas – zaśmiał się, patrząc na Hiacka, który spojrzał na niego skonsternowany.

– Czy ty zapomniałeś, że ja już mam dziewczynę? – uniósł brwi podirytowany.

– Oczywiście że nie. Ale uwierz, że bardzo chciałbym zapomnieć o istnieniu tej szkarady – westchnął, podpierając głowę rękoma i wykładając się na mokrej trawie wygodnie. – Właśnie, muszę wam coś powiedzieć – przypomniał sobie nagle, patrząc na nich.

Hiacynt posłał mu zaniepokojone spojrzenie, bo z tonu przyjaciela wynikało, jakby conajmniej schował dziś trzy trupy. Leon jednak przełknął ślinę głośno i zerknął na nich po kolei.

– Laura dziś przyjeżdża.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top