62. Ostatni fragment
W tym diabelskim labiryncie było stanowczo za dużo korytarzy i schodów! Nawet jeśli biegłam z mapą, to ciągle prześladowało mnie wrażenie, że za chwilę zabłądzę i będzie dupa blada, a nie szukanie fragmentu.
Przynajmniej dzięki wyłączeniu kamer i zajęciu się strażą przez Akane i Leausa mogłam tak biegać przez te zakichane korytarze, wspominając jak robiłam jaja z Zenohelda i Vexosów. Taaa, chciałoby się. Nie dość, że co pięć sekund dostawałam dreszczy przez tą dziwaczną energię, to jeszcze Fludim stwierdził nagle, iż coś do niego szepcze z ciemności! Miałam nadzieję, że to coś nie będzie chętne wyjść i się z nami zapoznać, bo nie ręczyłam za siebie!
Gdy zbiegałam po schodach, wszystkie lampy zgasły. Warknęłam zirytowana. No jasne, Zenoheld był w takiej biedzie, że go na prąd nie stać? Nie mogłam odczytać mapy w takich ciemnościach!
– Widzę jakieś światło na końcu korytarza. – powiedział Fludim.
Wytężyłam wzrok. Rzeczywiście, jasna smuga wydobywała się z pomieszczenia na końcu korytarza. Ruszyłam w jej kierunku. Musiałam odsunąć masywne srebrne drzwi, by wejść do środka pomieszczenia, którego dalsza część tonęła w mroku. Jasno było tylko koło drzwi, bo wisiał tam kinkiet.
Na przeciwległej ścianie coś zalśniło na czerwono. Zapomniałam kompletnie o obejrzeniu planu i ruszyłam do przodu. Nagle usłyszałam kroki tuż za plecami. Zerknęłam przez ramię. Nikogo nie było.
Czułam się, jak w jakimś kiepskim horrorze klasy B.
Ruszyłam dalej, zlewając czy coś za mną szło, czy też nie. Shadowa tu już nie mieszkał, więc nie miałam się czego bać. Najwyżej kopnie się kogoś w twarz i zwieje.
Tym razem nie był to czerwony błysk, a światło, które musiało być wycelowane centralnie na moją twarz! Zmrużyłam powieki. Co to jest?
Wszystkie światła z powrotem się zapaliły, a ja zorientowałam się, że wytrzeszczam oczy jak jakaś idiotka na obraz Heliosa, którego oko tak lśniło.
Zaraz, stop, co w pałacu Vexosów robił jego obraz? Spectra naprawdę nie miał na co pieniędzy wydawać (polecałabym na ubrania), że kazał malować swoją pokraczną jaszczurkę? I jeszcze umieszczać jej portret na środku jakiegoś pomieszczenia niewiadomego dla mnie przeznaczenia?
Pokręciłam z politowaniem głową, obróciłam się na pięcie i rozwinęłam plan. Musiałam szybko znaleźć podziemia, zanim Zenoheld znów postanowi zaoszczędzać prąd.
Mapa wypadła mi z ręki, gdy poczułam na ramionach czyjeś zimne dłonie.
****
Otworzyła oczy, kiedy poczuła uderzenie w policzek. Widziała rozmazany obraz jakiegoś pomieszczenia. Po chwili obraz wyostrzył się. Przed nią stał Hydron z wrednym wyrazem twarzy. Akane wywiesiła oczy do góry. Rzecz jasna musiała trafić na rozpieszczonego szczeniaka!
Zaczęła szybko analizować sytuację. Nie miała broni, jej ręce były związane liną z tyłu pleców, Leausa też nigdzie nie było. Zagryzła wargę. Niedobrze. Prędko zmieniła wyraz twarzy na jadowity uśmiech, by przypadkiem Hydron nie poczuł, że była lekko spanikowana.
Jednak książę nie zwrócił uwagi na jej minę. Podrzucił kilka razy zieloną kulkę, patrząc na nią zwycięsko. Akane drgnęła. To był Leaus.
– Nie dotykaj go swoimi brudnymi łapami! – warknęła, szarpiąc się do przodu, przez co gruby sznur jeszcze bardziej obtarł jej nadgarstki.
– Bo co? – spytał zaczepnie Hydron.
Zmrużyła oczy.
– Ponieważ nie zasłużył, by dotykał go taki szczur jak ty. – wycedziła przez zęby.
Ledwo skończyła mówić, gdy poczuła ostry ból w szyi. Syknęła cicho i spuściła głowę.
– Będziesz grzeczna? – Hydron złapał ją za włosy i szarpnął do góry, zmuszając by na niego spojrzała.
Wybuchnęła szyderczym śmiechem prosto w jego twarz.
– Dla ciebie? Kpisz sobie?
Puścił ją, a dwa razy większa dawka bólu uderzyła ją w plecy, przez co wygięła ciało w łuk.
– Mogłaś mnie nie denerwować, Akane. – powiedział spokojnie, siadając na krześle wyścielanym aksamitem dokładnie naprzeciwko niej. Podparł głowę o rękę i uśmiechnął się drwiąco.
– Mogłeś się nie urodzić. – odparowała, po czym zacisnęła zęby, oczekując na kolejne uderzenie.
Nigdy wcześniej nie czuła takiej żądzy mordu.
****
Przez chwilę myślałam, że to jakieś zwidy, ale naprawdę ktoś mnie złapał. Stałam jak słup soli, a dłonie dalej spoczywały na moich ramionach, wysyłając dreszcze w dół pleców. Jednak osoba za mną nie atakowała ani nic nie mówiła. Nie słyszałam nawet jej oddechu.
Obróciłam powoli głowę i stanęłam twarzą w twarz, no niezupełnie, raczej twarzą w podbródek z jakąś kobietą. Kiedy zauważyła, że się odwróciłam, puściła mnie i postąpiła o krok do tyłu.
Wydawała mi się dziwnie znajoma. Te rysy twarzy...
Kobieta przytula do siebie małą dziewczynkę o rudych włosach i błękitnych oczach, po czym gładzi po głowie chłopczyka, który ma takie same oczy co Keith, ale inny kolor włosów, bo identyczny jak profesora Claya.
Grunt uciekł mi spod nóg. Gwałtownie usiadłam, wpatrując się szeroko otwartymi oczami w matkę rodzeństwa. Teraz zauważyłam, że mimo złocistego koloru włosów a nie rudego Mira była do niej niezwykle podobna. Jednak jej tęczówki w kolorze czystego nieba odziedziczył Keith.
– Już wiesz, kim jestem?
Te słowa rozbrzmiały w mojej głowie. Mimo iż nie otworzyła ust, wiedziałam, że ona to powiedziała. Przełknęłam ślinę. Czy też była duchem i tu umarła?
Krzyki i dźwięk syren pogotowania rozbrzmiewa wszędzie. Profesor Clay powoli osuwa się na kolana, patrząc tępo przed siebie. Spod oberwanego kawałka sufitu wystaje dłoń, po której spływa strumyk krwi.
Przygryzłam wargę. To nie było przyjemne...
– Nie. Zginęłam w wypadku.
Podniosłam się, ciągle wpatrując w kobietę.
– Jak się pani nazywasz?
– Nie pamiętasz?
– He?
Mira nigdy mi nie mówiła o ich matce. Nawet nie wiedziałam, że ona nie żyła!
– Leila.
– Skąd miałabym panią pamiętać?
Na twarzy kobiety odmalowało się delikatne zdziwienie, a do mnie dotarło coś jeszcze. Widziałam już kiedyś małego Keitha. Jakim cudem?
– Sporo czasu minęło.
– Proszę, niech mi pani powie jedną rzecz. Spotkałyśmy się już wcześniej?
– Ach! Zapomniałam ci zwrócić twoją broszkę!
Broszkę? Ona chyba nie mówi o...
Srebrna broszka w kształcie kwiatu z szmaragdem pośrodku została podsunięta pod mój nos. Niemożliwe. To należało do tej kobiety. To nie było moje.
– Jesteś taka pewna?
Uniosłam na nią wzrok i niespodziewana fala bólu powaliła mnie na kolana. Podłoga drżała pod moimi stopami, a pokój falował. Zacisnęłam powieki.
Mała Mira idzie za rękę z bratem. W pewnej chwili rozpromienia się i macha do dziewczynki, której twarz jest ukryta w cieniu. Ta coś do niej mówi, po czym przykłada palec do ust i wysuwa przed siebie dłoń, gdzie leży broszka.
Dopiero zimna posadzka przywróciła mnie do przytomności. Leżałam na brzuchu, otoczenie wywijało szalone piruety, a serce chyba próbowało wyrwać mi się z piersi i uciec z wrzaskiem przerażenia. Podparłam się na łokciach i wstałam. Jak tak dalej pójdzie, to przeczyszczę wszystkie podłogi w pałacu.
– Jeśli pójdziesz do końca tego korytarza, zobaczysz spory gobelin. Za nim jest skrót do podziemi.
Leila Fermin obdarzyła mnie ciepłym spojrzeniem, po czym odrzuciła złociste loki na plecy i zaczęła zanikać.
– Uważaj na siebie, Jessie.
Gdy zniknęła, stałam zszokowana i wpatrywałam się w marmurowe płytki, gdzie błyszczała broszka.
"...przypominasz mi kogoś."
Gwałtownie pokręciłam głową
Niemożliwe.
Nogi zaczęły mi drżeć.
To nie mogło być prawdą...
– Jessie? – spytał Fludim. – Dobrze się czujesz?
Dygotanie ustąpiło. Miałam misję, byłam w pałacu Vexosów i raczej szczytem marzeń Zenohelda nie było pozostawienie mnie przy życiu. Nadepnęłam butem na broszkę, która rozpadła się w proch, więc była zwyczajną iluzją. Klepnęłam się kilka razy w policzki, przywołując do jako takiego porządku, chociaż chaos w moich myślach pozostał.
FRAGMENT!
– W miarę. – Podniosłam plan pałacu, zrulowałam go i wsunęłam do wewnętrznej kieszeni kurtki.
Dotarcie do miejsca wskazanego przez Leilę Fermin nie zajęło mi wiele czasu. Odsunęłam lekko zakurzony gobelin i ujrzałam drzwiczki, które chyba były przeznaczone dla jakiegoś kota. Musiałam się przez nie wczołgać. Akurat gdy miałam w całości znaleźć się w środku, moje ręce straciły oparcie i poleciałam w dół.
Moja noga obtarła się o kamienną ścianę. Niewiele myśląc, zwinęłam się w kulkę. W ostatniej chwili, bo moje siedzenie obiło się mocno o podłoże. Pomasowałam dolną część pleców, mamrocząc niewybredne epitety pod adresem konstruktora podziemi. Mógł dać chociaż jakiś materac! Moje myśli szybko jednak poszybowały do innych tematów.
Fragment.
Czułam go każdym skrawkiem ciała. Był bardzo, bardzo blisko. Rozejrzałam się. Korytarz tych kazamatów ciągnął się i ciągnął. Nie wyczuwałam w oddali żadnej energii. Ostatni element układanki musiał być przede mną. Podeszłam o kilka kroków do przeciwległej, kamiennej ściany, gdy rozległ się wrzask.
– Nie podchodź! – Fludim pojawił się tuż przed moją twarzą.
– Czemu?
– Tu są linki. – powiedział poważnie.
– Linki?
– Tak. Wiesz, te cienkie, które oplatają ciało, a kiedy pójdziesz za daleko, mogę ci cię poważnie zranić, a nawet zabić. Były kiedyś w jednym z filmów.
Cofnęłam się i zmrużyłam oczy.
– Niczego nie widzę.
– Ale ja tak. Nie ciągną się zbyt daleko. – Zaczął mnie prowadzić. Po kilkunastu metrach zatrzymaliśmy się. – Tu jest czysto.
– Jeśli tu jest jakaś pułapka... – zaczęłam.
– ...ktoś musi wiedzieć o fragmencie. – dokończył.
Spojrzeliśmy po sobie. Energia pulsowała w powietrzu, a ja odczułam, jak coś owijało się wokół mojego gardła. Uczucie, którego od dawna nie czułam.
Strach.
Ktoś wiedział, co było w tym miejscu. Wiedział, że to było cenne.
I prawdopodobnie zdawał sobie sprawę, że tego szukałam.
Ale to już nieważne. Dotknęłam zimnych kamieni ręką. Moje ciało objął gorąc. Za tym skalnym blokiem był fragment.
– Tu nie ma przejścia. – wymamrotałam, przebiegając wzrokiem po ścianie.
– To jak się tam dostaniemy?
Zwinęłam dłoń w pięść i odsunęłam rękę do tyłu. Wokół zaciśniętych palców zaczęła falować moc. Poczekałam cierpliwie, aż będzie jej wystarczająca ilość i uderzyłam w przeszkodę. Cały korytarz zatrząsł się, a na ścianie pojawiły grube rysy.
– Oszalałaś?! Złamiesz sobie palce! – wrzasnął Fludim.
Nie zwróciłam na niego uwagi, tylko potrząsnęłam dłonią. Jeszcze jeden cios. Zamachnęłam się i trzasnęłam w ścianę z całych sił. Nawet jeśli coś zrobiłam z ręką, to adrenalina zagłuszyła wszelki ból. Odskoczyłam do tyłu i podziwiałam, jak stos kamieni wali się na bruk niczym zburzony zamek z piasku.
W otworze, który powstał, dostrzegłam blask świec i stos książek na okrągłym stoliku. Uniosłam brwi. Pokój w takim miejscu?
Nagle rozległy się brawa, a z mrocznego kąta wyjrzały czerwone ślepia.
– Czego tu chcesz, Tytanie? – syknęłam. – Przyszedłeś mi pokibicować?
Wybuchł chrapliwym śmiechem.
– Jak ci się podobała rozmowa z Leilą, Jessie? Prawda, że zachwycająca kobieta?
Założyłam ręce na piersi, patrząc na niego chłodno.
– Och, nie krzyw tak swojej ślicznej buźki. Kobieta zmarła i nic z tym nie zrobisz. - Zamknął jedno oko. - Jestem pewny, że ostatni fragment ci się spodoba. W końcu tyle wycierpiałaś by go znaleźć!
– A ty mi w tym niezmiernie pomogłeś. - zakpiłam.
Z ciemności wyszedł wysoki mężczyzna. Jego blada skóra dosłownie lśniła w mroku, a krwiste tęczówki jarzyły się jak lampki. Ukłonił się, uśmiechając drwiąco. Na jego policzku był wytatuowany symbol Darkusa.
– Nie traćmy już czasu. Czas zakończyć ten kabaret. – Zaklaskał kilka razy. - Nie sądzisz, moja droga? - Przeskoczył nad stosem kamieni i wszedł do środka.
Poszłam w jego ślady, mając dziwne przeczucie, że nie wyjdę stąd taka sama.
O ile w ogóle wyjdę...
Heh, optymizm chyba postanowił się wyprowadzić...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top